...czyli zaskakujący koreański western z niezłą muzyką, widowiskowymi walkami i... żenująco słabymi galopadami.
Ciekawi bohaterowie, nietypowa sceneria, świetni aktorzy, ważne i ponure tematy z koreańskiej historii (tej mniej znanej). Wojenne bezprawie, japońskie ludobójstwa, tragiczne kolaboracje, przyjaźń, miłość, zemsta...
Oczywiście garść nonsensów fabularnych i slapstickowej groteski - nie za bardzo na miejscu moim zdaniem, bo pomieszanej z tragedią i okrucieństwem, co mnie jeszcze mocniej razi.
Ciekawy czarny charakter - tragiczna postać Lee Gwang-Ila - kolaboranta który odciął się od korzeni i szuka tożsamości po japońskiej stronie, gubiąc się w tym wyraźnie. Emanuje więc agresją i nienawiścią do świata, w tym do dawnego przyjaciela, który wybrał przeciwną drogę.
Dobrze oglądało mi się też Eon Nyeon, bezwzględną płatną zabójczynię, która także szuka swej drogi.
No i jak już się wszystko wreszcie rozkręciło i oczekiwałam emocjonującego odsłaniania kolejnych tajemnic i budowania emocji, to niespodziewanie i głupio się zakończyło. Serial jest wyraźnie niedokończony, a ostatnie odcinki psują mi pozytywne wrażenie. Czyżby dopadła go fatalna amerykańska maniera dokręcania kolejnych sezonów w nieskończoność? A może nie zarobił i ukręcono łeb produkcji? No chyba, że będzie jak z Alchemią dusz, gdzie dopiero całość zagrała właściwie?
Może z powodu tych otwartych wątków, ale nie rozgryzłam czemu służył zabieg pokazania złej, kolaborujacej bandy jako wręcz lustrzanego odbicia "dobrej" bandy głównego bohatera?