Chcę odnieść się do tego stwierdzenia i przy okazji odpowiedzieć tym, którzy uważają, że Walter od tak sobie zaczął robić kryształki. Od razu zaznaczę, że wezmę pod uwagę tylko pilotażowy odcinek, czyli, w którym ten proceder miał początek, bez zahaczania o kolejne odcinki/retrospekcje. W otwierającym epizodzie widzimy człowieka "szarego", wypalonego życiem, kończącego 50 rok życia. Ten fakt umacnia w jego świadomości to co do tej pory osiągnął, co sobą reprezentuję w świecie. Widzimy człowieka mającego rodzinę, nastoletniego syna z niepełnosprawnością oraz żonę (warto zaznaczyć, że spodziewającą się kolejnego dziecka), która "weszła mu na głowę". Ponadto ma "cool" szwagra, robiącego mu publiczne przytyki i szwagierkę, która jest jaka jest. Widzimy Waltera jako kogoś wybitnie wykształconego, jednak wbrew temu uczy chemii w liceum. Dlaczego?
Wyobraźcie sobie, że pierwszym dzieckiem, które Wam się rodzi jest dziecko z porażeniem mózgowym. Załóżmy, że wszystko do tej pory Wam się świetnie układało. Czy to nie mogłoby Was załamać do tego stopnia by wybić z rytmu spełniania zawodowego? Czy w tym świetle życie nie zmusiłoby Was do pewnych poświęceń, wyrzeczeń?
Pomyślcie, bo jak widzę te komentarze typu "umysł ścisły jednak coś znaczy" czy "jak ktoś taki może pracować w zwykłym liceum?", to nie ogarniam ich. Człowiek może być nie wiadomo jak "zajebisty", ambitny do tego stopnia, że nie istnieją dla niego przeszkody w osiąganiu celu, ale to może nic nie znaczyć w obliczu rzeczywistości, która ostatecznie wystawia bolesny rachunek.
Motywacja Waltera by zaczął robić to co zaczął, widoczna jest już w pierwszym odcinku (w każdym razie jej symptomy), wystarczy użyć wyobraźni, czy wszystko musi być podane na tacy albo napisane wyraźnie drukowanymi literami?
Walter przez lata "zastygał", doznał apogeum swojego dramatu, w momencie gdy dowiedział się o diagnozie raka płuc. Zdał sobie sprawę, że nie ma już nic do stracenia i ta świadomość popchnęła go do tego, by nadać "żywszy kolor" swojemu życiu. To proces, który stopniowo wyzwolił jego prawdziwe oblicze, z którego on sam czuł się dumny. (ale to już wybiegłem dalej niż miało być ;))