Po obejrzeniu całego serialu mam mieszane uczucia, Z jednej strony rozumiem przekaz, to że bohater w chwili, w której dowiedział się, że ma raka prawdopodobnie uświadomił sobie, że nie osiągnął w życiu nic szczególnego, jest popychadłem żony i uczniów w szkole, w której uczy. Postanawia (pod przykrywką tego, że chce dbać o rodzinę) zrobić coś innego, nawet popełnić przestępstwo. Wkręca się, handel narkotykami daje mu pieniądze i władzę, leczy swoje ego, a na koniec sam wyznaje ostatecznie, że nie robił tego dla rodziny, ale dla siebie. Szanuje oryginalny pomysł na fabułę, aczkolwiek było w tym serialu coś co mnie odrzuca. Momentami nie działo się właściwie nic, w pierwszych sezonach byłam w stanie w ogóle wyłączyć się podczas oglądania serialu, tak długo ciągnęła się akcja. Do tego właściwie każdy bohater strasznie mnie irytował. Walter i cała jego rodzina właściwie byli nie do zniesienia. Relacje między nimi to jakaś bzdura. Jego wiecznie narzekająca żona sprawiała, że w momencie kiedy pojawiała się na ekranie chciałam wyłączyć serial. Do tego właściwie cała fabuła była trochę absurdalna, to że Walter stał się bosem narkotykowym, bo używał jakichś tam naukowych sztuczek, w świecie, w którym rządzi przemoc i broń... Raczej mało realistyczny scenariusz. Ja się dziwie, że nie zabili go już na początku serialu. Ogólnie serial oceniam jako dobry, ale nie należy on do moich ulubionych..