Nie macie wrażenie, że Walter był kimś ważnym tylko we własnym mniemaniu? Że tylko jego egocentryzm i rosnące ego po wiadomych czynach sprawiały, że czuł się osobą, z którą każdy się liczy w rzeczywistości jednak ceniono tylko jego produkt, a nikt przed nim samym nie czuł respektu?
Obawiał się go tylko Goodman, co wcale nie dziwi, oraz Skyler. Mike, Jessy i neonaziści nie mieli oporów by dać mu w mordę czy okraść go na jego oczach i nie wywiązać się z zabójstwa morderstwa Pinkmana. Walter nigdy nie był kimś, kto rozdaje karty.
Jednak pod koniec - praktycznie w ostatnim odcinku, jak wrócił do swojego starego domu po rycynę z gniazdka to widać reakcję sąsiadki - przerażenie na jego widok. Także w mieście stał się kimś bardzo waznym i groźnym, wszędzie mówiono o nim. Także myślę, że stał się tym, co rozdaje karty ale dopiero na sam koniec.
'Zwykli" ludzie bali się go, bo to naturalne. Poczciwy facet z sąsiedztwa okazuje się poszukiwanym przestępcą, któremu przypisuje się morderstwa i mete. Sąsiadka pewnie robiłaby pod siebie, nawet gdyby Walter był poszukiwany o pobicia. Dla ludzi z zewnątrz, którzy nie znali realiów działania Walta, faktycznie był kimś. Widać to było po Skinnym i Badgerze: oni słyszeli historię o wielkim Heisenbergu, któremu każdy się kłania, a fakty były takie, że Walt w strukturach przestępczych był jednym z wielu. Nawet nie aspirował do Tuco, który miał swoich giermków, którzy przed nim srali.
Zresztą nawet wspomniany finał pokazał, że nikt nie uważał go za jednostkę wyjątkowo niebezpieczną. Przecież te neonazistowkie półgłówki (imo niegodni rywalizacji z Waltem) nawet przez moment nie pomyślały, że White przychodzi z innym zamiarem niż biznes. A przecież na pewno obrosły legendą historię o tym jak załatwił Fringa czy wysadził melinę Tuco.
Uważam, że Walt generalnie wygrał. Jego śmierć była sprawą immanentną w samej koncepcji serialu - to musiało nastąpić prędzej czy później, więc fakt, że zginął na własne życzenie, że zabiła go własna broń, mówi o tym, że potrafił ograć każdego wroga. Niemniej nie uważam, by był kimś przed kim ludzie się kłaniają. Walt nie działał bezpośrednio, więc może i to go tłumaczy, niemniej w kwestii końcówki serialu fajnie wyjaśniła go sytuacja, gdy ukrywał się w szopie. Musiał płacić facetowi 10 kafli, by tylko został z nim przez dwie godziny. Ten powiedział, że owszem - zostanie, ale tylko godzinę. Walter był już wrakiem.
A nawet wcześniej. Tylko inni o tym nie wiedzieli :) Przecież Fring wymyślił sobie,że zamorduje Waltera a na jego miejsce wskoczy Gale. White to przewidział i rozdał swoje karty. Wprowadził swój plan w życie i wielki Fring musiał to zaakceptować. Nie miał wyjścia
"Rozdawał karty", to było nieco niefortunne określenie z mojej strony, niemniej to, o czym piszecie tylko potwierdza, że nikt nie traktował Walta poważnie.
Albo jeszcze inaczej. Wierzysz w teorie spiskowe ? Ja nie,ale chciałbym przytoczyć Ci jedną i użyć jej jako metafory. Kiedyś widziałem dokument,na którym mówiono,że całym Światem,tak naprawdę rządzą Iluminaci a czołowi politycy większości coś znaczących państw na tej planecie,są albo ich świadomymi,albo nieświadomymi marionetkami. I tak samo było z Walterem. Fring miał swój plan zabicia White'a. Był pewien swego. Miał już nawet gotowe koncepcje produkcji i dystrybucji mety w realiach bez Waltera. Ale White postanowił inaczej. Wszystko dopiął tak,że zginął nie on a Gale,a cały plan czarnoskórego Fringa prysł jak bańka mydlana. Ale kto o tym wiedział,oprócz kilku wtajemniczonych osób ? Heisenberg rozdawał karty jakby z cienia. Jak z tymi Iluminatami. Inwazja na Irak ? Cały Świat sądził,że to jednomyślne postanowienie Busha,a w rzeczywistości tak zdecydowali Iluminaci(Wiem,głupi dokument,ale tak tylko dla porównania go przytaczam :D). I oczywiście takich przykładów jest w BB znacznie więcej. Wezmy na warsztat Jessy;ego. Ile razy Heisenberg manipulował nim,aby ten robił dokładnie to,co chciał ? Heisenberg był doskonałym intrygantem i manipulatorem. On tworzył fakty i za pomocą niezwykle zróżnicowanego wachlarza rozwiązań,naginał ludzi do swojej woli. Wszystko toczyło się dokładnie tak,jak to zaplanował. kreował swoją własną rzeczywistość a nie dostosowywał się do rzeczywistości zaproponowanej mu przez innych innych bohaterów serialu. Był prawdziwym mistrzem nad mistrzami tej dziedziny. Tylko mało kto o tym wiedział. Wszyscy albo zginęli(bo tego chciał) albo nieświadomie wykonywali jego polecenia. Dlatego sądzę,że użyty przez Ciebie zwrot "rozdawanie kart" wcale nie był taki niefortunny :)
To że nie był silny w łapach nie oznacza że nie rozdawał kart, był największym manipulantem w całym serialu, do tego nie chciał zdradzać swojej tożsamości i tego jakim jest człowiekiem, dlatego go nie szanowali i nie doceniali i dlatego też zginęli, a część wiedziało co potrafi Wolter przez co chcieli się go pozbyć.
Fring chciał pozbyć się Walta z prostej przyczyny. Z tej samej, której - zdaniem Walta - zginął Victor. White po prostu wszedł w nieswoje buty i dokonał czystek personalnych na ludziach Fringa. To miał być jasny manifest tego, kto tutaj rządzi. A że Gustavo, podobnie jak Heisenberg, nie akceptował sprzeciwu, to i tak chciał rozegrać to w ten sposób.
Ja nie uważam, że Walt nie był niebezpieczny w ogóle. Był i to bardzo. Po prostu, biorąc pod uwagę opinie przed obejrzeniem serialu, spodziewałem się momentu, w którym jego oponenci na same słowo "Heisenberg" przełkną mocniej ślinę a na jego widok zesrają się w gacie. Generalnie myślałem, że będzie kimś jak Fring. Bossem nad bossami w swojej dziedzinie, który będzie miał swoich ludzi pod sobą.
A że chcieli się go pozbyć? Mike miał rację, że odkąd on się pojawił całe imperium legło w gruzach. Był tykającą bombą, którą ratował tylko jego produkt i manipulację.
Walter z pewnością nie był kimś takim jak Fring, nie zostałby nim nigdy.
Jego życie nie uchodziło za szczczęśliwe, chyba od początku miał nieciekawą sytuację: zawsze niedoceniany, szary nauczyciel chemii...
Myślę, że miał się za kogoś poważnego do śmierci: sama scena finałowa wszystko tłumaczy - Walt umiera z uśmiechem, w laboratorium... Jest dumny.
Pod koniec został sam, również się z tym zgadzam. Czy sobie zasłużył? Myślę, że to jest najtrudniejsze pytanie, mamy tutaj do czynienia z mordercą, baronem narkotykowym, nałogowym oszustem... Ale robił to dla rodziny. Przynajmniej do czasu, bo sam rozmawiając po raz ostatni ze Skyler stwierdza, że ,,po prostu to lubiłem".
Walt był diabłem, kimś kto w pewnym momencie stracił hamulce. Zabijanie stało się dla niego jedynym wyjściem (choćby niepotrzebne zabójstwo Mike'go). Był potworem.
Skończmy z tymi tekstami o pomocy rodzinie. To upadło dosyć szybko, bo wiadomo, że Walt chciał tylko niecały milion. Potem, gdy widział, że jego rodzina przestaje istnieć, że konflikty i brak zaufania narasta, Walter wcale nie przestawał działać. Ba, rozszerzał swoją produkcję.
Zabójstwo Mike przecież było zaplanowane stosunkowo. Sam zaplanował, że Jessy dostanie piątkę, którą miała przynależeć Majkowi.
Walter odszedł jako zwycięzca. Zagwarantował kilka milionów młodemu, rozwalił swoich wrogów i to są fakty. Nie ma co kwestionować. I tak miał umrzeć. Umarł od swojej broni. I dobrze, bo puenta historii zadowoliła jego zwolenników i przeciwników.
Zgadzam się, że było zaplanowane jednak chyba niepotrzebne, jak sądzę.
Mike miał mnóstwo okazji do zabicia Walta, jednak nie zrobił tego.
Wydaje mi się, że WW wpadł w takie koło, błedne koło bez żadnej opcji
Zabijanie i oszukiwanie stało się dla niego jedyną możliwą opcją, wszędzie
"Mike miał mnóstwo okazji do zabicia Walta, jednak nie zrobił tego."
Nie zrobił, bo nie mógł. Wystarczy sobie przypomnieć o sytuacji z Galem.
A i na poparcie mojej tezy można przywołać jeszcze sytuację z neonazistami i śmiercią Hanka. Tak bardzo bali się Walta, że oddali mu beczkę z kasą i zostawili bez dziury w głowie. A przecież spokojnie mogli to zrobić, nawet przez samą informację o tym, że właśnie zabili jego szwagra z DEA. DEA.
Bali się?
Mnie bardziej wygladało to na zlitowanie się, jeśli sama kradzież 70 milionów dolarów nie jest dla ciebie wystarczającym brakiem szacunku
Trudno nie odnieść takiego wrażenia. Walter to ofiara własnego wybujałego ego i szczęścia nadrabiający są słabość fizyczną zdolnością do manipulacji Pinkemanem. Nie do końca rozumie środowisko przestępcze w jakim się znalazł ale i tak próbuje uchodzić za eksperta, brak wiedzy zastępuje agresją oraz pewnością siebie.