Drodzy forumowicze, czy wy też oglądając ostatnie sezony mieliście nieuchronne poczucie, że to wszystko zakończy się totalną katastrofą? I oglądaliście z bólem serca licząc, że jakimś cudem to się odwróci? A jednocześnie mając świadomość, że to niemożliwe? Zupełnie jak w życiu...
Mi w drugim sezonie złamała serce śmierć Jane, ale potem już było tylko gorzej. Cierpienie jakie biło od Jessiego czy obrót spraw związany z relacją dzieci i Waltera mnie zmiażdżyło (zwłaszcza pożegnanie z córką albo zmiana imienia przez Juniora, który kilka sezonów wcześniej wykrzykiwał "nazywam się Walter Jr - nie mów do mnie Flynn"). Podobnie wyjątkowa relacja Jessiego i Waltera - przyjaźń jaka ich łączyła - przekazany zegarek, lojalność. Zostało to w tak fatalny sposób zaprzepaszczone, że od finału minęło trzy dni, a ja nadal nie mogę się po tym podnieść.
Hanka nie jest mi tak szkoda - uważam, że sam na siebie sprowadził tę śmierć zamiast odpuścić. Natomiast to co stało się głównym bohaterom jest tak okropne, że jako osoba wrażliwa nie jestem w stanie się z tym pogodzić. Czy jest na to jakiś ratunek? ;)
Z czasem ci przejedzie, u mnie trochę to trwało ale dalem radę. Sposobem jest znalezienie sobie innego, oczywiście mniej dobrego serialu. Spróbuj, moze sie uda ;)
Pewnie moje słowa nie będą żadnym pocieszeniem, ale nie jesteś w swym cierpieniu osamotniona. Mam wrażenie, że prawie każdy wielbiciel Breaking Bad odczuwa swego rodzaju postserialową depresję. Mnie to też dotknęło, i choć minęło wiele miesięcy od obejrzenia tego arcydzieła, smutek i pustka towarzyszą mi do dzisiaj.