Zalozylem tu swego czasu watek o Breaking Bad po obejrzeniu trzech odcinkow. Moje wrazenia byly bardzo bardzo pozytywne. Nie bede ich tu powtarzal.
Wyrazilem jednak obawe, ze serial - jak kazdy serial wielosezonowy - moze zaczac cierpiec na syndrom telenoweli brazylijskiej. Faktem jest, ze nie zetknalem sie jeszcze z serialem o liniowej fabule, ktory trzymalby poziom po ilus tam kolejnych latach od poczatku realizacji. Dotyczy to w szczegolnosci seriali, ktore ciagna sie dluzej niz 4 sezony. Wpadaja w swoje wlasne utarte koleiny, zaczynaja powielac schematy, zas scenarzysci (od lat siedzacy nad ta sama historia) zatracaja powoli kreatywnosc, pomyslowosc, niekiedy w scenariuszu pojawiaja sie niespojnosci. Brak kretywnosci paradoksalnie objawia sie nagromadzeniem niezliczonej ilosci scenek o charakterze sensacyjnym, ktore opowiesc silaca sie na realizm zaczynaja znieksztalcac. W pogoni za trzymaniem widza nieustannie w napieciu i podsycaniem okreslonych emocji scenarzysci tworza opowiesc coraz mniej wiarygodna, mimo, ze na poczatku ogromna sila obrazu byla wlasnie wiarygodnosc psychologiczna (dobrze i starannie rozrysowane postacie) oraz realistycznie pokazane wydarzenia.
Breaking Bad powoli zaczal tracic swoja pierwotna melodie w 4 sezonie. Pojawilo sie nasycenie scenek na sile podkrecajacych tempo akcji. Koncowka sezonu rekompensowala nam to o tyle, ze zawiazywala podstawowe watki. Rzecz wydawala sie dopelniona.
5 sezon od poczatku zaskakiwal nieco inna narracja. Sprawial wrazenie nie prostej i bezposredniej kontynuacji serialu, ale czegos dopisanego na sile, w najlepszym razie moglo to wygladac na przeciagajacy sie epilog. Historia znowu zostala otworzona a wraz z nia reanimowano czesc starych watkow, ktore rownie dobrze mogly pozostac zamkniete. Pojawily sie przestoje, ktorych nie bylo w zadnym z poprzednich sezonow, nawet w czwartym. Odcinek 6 jest tu znakomitym przykladem. Zdecydowanie najslabszy w calym cyklu, wyraznie nie harmonizujacy sie z klimatem oryginalnego Breaking Bad. Chaotyczny, niespojny, bezbarwny, o nijakiej tresci. Zanikla dawna blyskotliwosc.
Moze o tym nie pamietacie, ale Breaking Bad mial tez swoje humorystyczne elementy, znakomicie wplecione w scenariusz, swietnie budujace klimat. To byla specyfika pierwszego i drugiego sezonu. Scenki byly wysmakowane, dopracowane, zapiete na ostatni guzik. Nagle pojawiajacy sie humor komponowal sie genialnie, dodawal calosci smaku. Spojrzcie teraz na sezon 5. Gdzie sie to wszystko podzialo? Jasne, historia miala zmierzac w strone mroku, destrukcji i entropii, miala byc coraz powazniejsza. Ale tak silna zmiana stylistyki nie wyszla dzielu na dobre, bo dzielo w samej warstwie narracyjnej zatracilo swoja harmonie.
Wszyscy wiemy, ze sezon 6 jest ostatnim. To daje nadzieje na satysfakcjonujacy final. Niemniej polowa tego sezonu potwierdza, ze mamy do czynienia z tzw. nadwyrezeniem struktury materialu. Spietrzenie naprezen po tylu latach pracy musialo doprowadzic do pekniec, jak w kazdym dluzej trwajacym serialu. I te pekniecia uwidocznily sie wyraznie w odcinku 6, gdy utknieto na mieliznie fabularnej.
Breaking Bad to bardzo dobry serial, ale od poczatku istnialo zagrozenie, ze producenci zachwyceni ogladalnoscia, popularnoscia i reputacja tego dziela telewizyjnego, zechca odcinac kupony od poczatkowego sukcesu i zechca ciagnac te historie w nieskonczonosc, ku uciesze bezrefleksyjnych i bezkrytycznych apologetow, natomiast ze szkoda dla samego dziela, jego jakosci, wartosci i poziomu.
Wiem, ze sa tacy, ktorzy nie mieliby nic przeciwko gdyby serial mial swoj szosty, osmy, dwunasty i dwudziesty osmy sezon. Ja natomiast, z mysla o tym, by serial pozostawil po sobie OSTATECZNIE bardzo dobre wrazenie, od samego poczatku liczylem na szybkie zmierzanie ku koncowi, poki wszystko wciaz trzyma sie wzglednie kupy i poki nie zaczelismy czuc sie znuzonymi ta opowiescia i jej bohaterami.
Na koniec o osmym odcinku.
SPOILER
Czy ten serial na to zasluzyl? Czy do tego wszystko zmierzalo, by Hank odkryl prawde o swoim szwagrze zupelnie przypadkiem, siedzac w kiblu i przegladajac gazety? Tych kilkadziesiat odcinkow wspolegzystowania Hanka z Walterem taki wlasnie mialo miec moment przelomowy i kulminacyjny? Wszystkie te sledztwa Hanka, jego obsesja, pracowitosc, determinacja mialy zostac nagrodzone w TAKI sposob? Pytam apologetow serialu, ktorzy nic zlego o nim slyszec nie chca. Pytam powaznie, chcialbym uslyszec racjonalne wyjasnienie. Czy to nie jest przypadkiem kolejny dowod na to, ze scenarzysci sa coraz bardziej wypaleni opowiadaniem tej samej historii przez x lat?