Jestem po pierwszym sezonie. Film wciąga, zgadzam się. Postacie jedne denerwujące bardziej, inne mniej.
Ale to, do czego się przyczepię, to autentycznie nie rozumiem, przynajmniej na tym etapie, motywacji Walta do przejścia na "zła stronę mocy". Diagnoza, rak, kłopoty finansowe (ale bez tragedii z tymi finansami) - rozumiem, że to może pchnąć do drastycznych kroków. Ale nigdy nie uwierzę, że praworządny obywatel, z pozycją zawodową (wiem, wiem nauczyciel w liceum to nie szczyty marzeń o karierze), ojciec rodziny, włączając niepelnosprawność syna i ciężarną żonę, mialby sie porwać na coś takiego. Taki safandułowaty facet idzie do bossa narkotykowego, jak równy mu, zwłaszcza po scenie dotkliwego pobicia Jessego? Mając szwagra gliniarza? On przecież nie był w sytuacji bez wyboru: Elliot i jego żona zaoferowali pomoc finansowa w leczeniu. No uwierzyć nie mogę w taki wybór życiowy akurat tego typu człowieka. Może dalsze sezony coś tu bardziej wyjaśnią, bo jak na razie, to trochę fantastyką zajeżdża,
Ja już jesteśmy przy nierozumieniu:
trzeci sezon - polożnica Skyler z noworodkiem rusza do pracy. A dziecko to lalka, które grzecznie poleży w foteliku samochodowym na podłodze (!) gabinetu, kwiląc co kilka godzin o jedzenie, podczas gdy mamusia rozbraja przekręty finansowe szefa:) Dobre sobie!
Moglabym ewentualnie uwierzyć, gdybym nie miała swojej trójki dzieci.
Jeszcze lepsze, gdy mamusia zaczęła "gry i zabawy" dla dorosłych ze swym szefem. Mając czas i na pracę i malutiego niemowlaka.
Acha, zapomniałam - ten niemowlak wymaga tylko nakarmienia...