Jakos bardziej lubię Horatia, Mac jest dla mnie zbyt mało wyrazisty. (I częściej oglądam serię z Miami niż NY ;)
z dwoja złego wolę Maca, chociaż jest trochę spięty, ale lepiej wychodzi mu rola twardego szefa, trzymającego cały oddział w ryzach. Horatia nie mogłem przeżyć, jak widziałem jak podpierał sobie biodra (chyba aby mu nie spadły), w niemal każdej scenie - to była jego jedyna poza. Do tego jest wyraźnie brzydki...
Mac Taylor ma więcej charyzmy, i dlatego częściej ogladam NY niż Miami, a Horatio i ten cyrk jaki odprawia z okularami sprawia że mam ochotę go zastrzelić..:)
Cyrk z okularami, powtarzanie większości wypowiedzi po dwa razy, ćwiczenie przysiadów nad zwłokami, trzymanie bioder, coby mu nie spadły przypadkiem, drętwe i tfardzielskie gadki a la szeryf w samo południe (ten facet nie mówi nigdy normalnie, on wygłasza albo deklamuje), oraz ego szczelnie wypełniające każdy odcinek... litości.
Maca lubię, z każdym odcinkiem coraz bardziej, ale Horac jest kompletnie niestrawny.
Ale i tak wiadomo, że najbosksiejszy był Grissom :).
dokładnie, z dwojga bohaterów wg. mnie zwycięzko wychodzi ten trzeci czyli Grissom z LV. :-)
a co to meritum tematu to Mac jest lepszy wg mnie niż Horatio, wogóle CSI:M są zbyt kolorowe jak dla mnie w porównaniu do pozostałych serii, aczkolwiek wszystkie oglądam z takim samym zaciekawieniem.
pozdr.
W pełni zgadzam się z wypowiedzią Lleleth
("Cyrk z okularami, powtarzanie większości wypowiedzi po dwa razy, ćwiczenie przysiadów nad zwłokami, trzymanie bioder, coby mu nie spadły przypadkiem, drętwe i twardzielskie gadki a la szeryf w samo południe (ten facet nie mówi nigdy normalnie, on wygłasza albo deklamuje), oraz ego szczelnie wypełniające każdy odcinek... litości.
Maca lubię, z każdym odcinkiem coraz bardziej, ale Horac jest kompletnie niestrawny.")
Z początku lubiłem CSI: Miami, ale chyba po 3cim sezonie miałem dość tekstów Horatio. I ten odcinek z zemstą Horatio na (chyba) meksykańskim gangsterze. Litości.
CSI:NY uwielbiam! A Mac Taylor to dla mnie wzór do naśladowania. Koleś jest zajebisty. Jego decyzje i ogólna postawa - rewelacja.
Ogólnie załoga CSI: NY jest dla mnie sympatyczniejsza. Lindsay i Danny – fantastyczna para. Ich miłosne perypetie nie stały się niestrawną papką, za co daję im wielkiego plusa. Sheldon jest ok., a Flack również ma sympatycznego pyska i nie zgrywa twardziela.
Niestety tego samego nie mogę powiedzieć o załodze CSI: Miami.
LCobra masz rację ale mimo tego, że moja miłość do Horatio powoli się wypala to i tak wolę te słoneczne klimaty Miami :-) Ale lepszym śledczym jest, jak wspomniałeś, Mac Taylor.
Jeszcze uściślę, żeby nie wyjść na niedouczoną, że "tfardzielskie" to pisownia zamierzenie ironiczna, bo ich nawet twardzielskimi nazwać nie można.
Dla mnie cała załoga Miami jest niestrawna, od łzawego emo Delko, jego osobistych straszliwych tragedii, astralnych miłości, beznadziejnego pseudorosyjskiego akcentu, poprzez Calleigh, noszącą białe dizajnerskie ciuchy i kilkunastocentymetrowe szpile na miejscu zbrodni, panią patolog z epokowym biczfejsem, oraz wspomnianego już Horaca. Dodatkowo większość bohaterów ma życiorysy jakby żywcem wzięte z Mody na sukces.
Dodatkowym plusem NY są wspomniane wątki miłosne - nie same w sobie, bo dla romansów tego serialu nie oglądam, ale sposób ich poprowadzenia, dzięki czemu są miłym dodatkiem. A tego nie ma ani w Vegas, ani w Miami, tam miłosne perypetie bohaterów są przedstawione w sposób, przez który zastanawiam się, co ćpa scenarzysta.
Ogólnie najbardziej lubię jednak Vegas, może przez sentyment, ale NY góruje nad nim (nie wspominając już oczywiście o Miami) w paru kwestiach. Choćby w tej, że żaden członek ekipy nie doprowadza mnie do białej gorączki.
Masz rację, podsumowując najlepiej oglądać wszystkie :D Ja tak robie: co czwartek na AXN: najpierw Miami, potem LV, a na deser NY :-) Ta dawka wystarcza mi na cały tydzień.
Ja w sumie też. Wytrzymałem do 3ciego lub 4go sezonu. Natomiast kolejnych odcinków CSI: NY nie mogę się doczekać :)
Tylko nie rozumiem dlaczego nie wciąga mnie CSI: LV...
Może podejdę do niego raz jeszcze... :)
Jako przedstawicielka płci pięknej się wypowiem, że owszem, słońce piękne, ale z resztą gorzej :).
hmm to widać ja jestem jakaś "dziwna" bo Miami to dla mnie mistrzostwo świata :-) Uwielbiam Horatio i w ogóle całą ekipę!
Słońce piękne, widoki również, Calleigh Duquesne sexowna (mimo, że gra w sumie zimną s*kę)... Niestety wszystko takie ... plastikowe? No i deklamacje Horatio powalają na kolana, ale nie z powodu ich wzniosłości, a z powodu płytkości sięgającej Depresji (geogr.)
A i jeszcze (tak po szczeniacku ;) ): Don Flack bije na głowę Erica Delko! Albo inaczej, Eric Delko nie dorasta do pięt Donowi Flack`owi. Flack ma jaja i aparycję, a Delko przerośnięty w buzi język :) I mówię to jako przedstawiciel płci nie-pięknej :)
Ja nie lubię Miami z powodów opisanych parę postów wyżej. Wszystko jest takie... modonasukcesowe. A ekipa kompletnie niestrawna.
Delko i jego EMOcje...ugh. Nie mam nic przeciwko wrażliwym facetom, to się ceni, ale nieuzasadnione fochy, non stop przeżywanie osobistych tragedii, kosmicznych miłości itede, itepe...
Delko nie dorasta do pięt nikomu z ekipy NY.
Calleigh może i seksowna, ale a) we wszystkich odcinkach, które widziałam, miała na twarzy wyraz permanetnego focha oraz wyższości nad całym światem, b) obojętne mi, co robi prywatnie, ale w pracy mogłaby przestać grać Tap Kriminalistik, zrezygnować ze wspomnianych szpili i designerskich ciuszków. Przecież to jest zwyczajnie nienaturalnie, noszenie czegoś takiego do takiej pracy.
A co do sentencji i całego sposobu zachowania Horaca, to ciężko mi uwierzyć, że on robi coś takiego poważnie. A robi. To mnie dopiero przeraża.
Parę głupotek też było w kwestii stricte śledztw, no ale tego już się nie będę czepiać. Zniosłabym to, gdyby reszta była w porządku. W NY intryga też mnie nie zawsze powala, ale mimo to je lubię.
Haaa, uśmiałem się czytając Twojego posta :) Widzę, że myślimy podobnie :) Również wolę CSI:NY. Mac Taylor "rulez"! :)
Ps.
Dalej nie potrafię się przekonać do CSI: LV
Postaram się mocniej do tego przyłożyć w przyszły weekend. Mam nadzieję, że pozytywnie mnie zaskoczy...
po co w przyszły weekend skoro dziś na AXN leci odcinek zarówno Miami, NY jak i LV. Dziś wieczór ze zbrodnią mamy drogie koleżanki i koledzy :D
mgrztcik: przyszły weekend, bo pracy mam tak od groma, że nie mogę sobie pozwolić na co innego. Dlatego oglądam we własnym zakresie i przeważnie w weekendy :) Albo baaardzo późno w nocy. :)
Na AXN jest już zapewne któryś z kolei sezon, a ja preferuję oglądanie od początku i po kolei :). Poza tym tam jest chyba lektor, którego ja serdecznie nienawidzę, jak dla mnie tylko napisy. Poza tym, w internecie odcinki są szybciej. A tak zupełnie poza tym nie mam AXN... :)
Lleleth z ust mi to wyjęłaś :) To, że oglądanie po kolei to jedno, ale o której godzinie chcę i z przerwami kiedy ja chcę, a nie kiedy puszczą mi diabelne reklamy :) I również nie znoszę przekrzykującego aktorów lektora. Tylko napisy! 60% textu czytanego przez lektora nie zgadza się z tym co mówią aktorzy. A, że angielski jako tako znam, to drażni mnie to jak cholera, bo kojarzy mi się to z oszukiwaniem publiki lub wciskaniem ciemnoty wymyślonej przez tłumacza-cenzora dla "ciemnych polaczków".
Mnie chyba bardziej niż tłumaczenie irytuje właśnie zagłuszanie aktorów. Jakby nie patrzeć, głos jest w grze bardzo istotny. Pół biedy, jeśli lektor jest ok, jest ze dwóch takich, których toleruję, ale większość to jest istny koszmar. Ten z CSI też mnie strasznie drażni. Osobiście zawsze byłam za tym, żeby, jak np w Holandii, puszczać w telewizji tylko filmy z napisami, na pewno społeczeństwo byłoby lepiej wyedukowane... Tylko z robionymi przez kogoś kompetentnego, bo np po seansie "Upiora w operze" z napisami, puszczonego na tvnie, nie mogłam się pozbierać ze zgrozy. Jako humanistka z zamiłowania i miłośniczka tak polskiego, jak angielskiego, jestem na wszelakie błędy, bzdury i nieścisłości w tłumaczeniach wyczulona.
Na szczęście napisy do CSI, chociaż robione przez tzn amatorskich tłumaczy, są naprawdę ok, czasami wręcz zaskakująco dobre, z umiejętnym oddaniem różnic kulturowych, a nawet wyjaśnieniem terminów technicznych w nawiasach, czego przecież tłumacz nie ma obowiązku robić. Mnie się to osobiście jednak podoba. :)
Zresztą, angielski też znam całkiem nieźle, i różnice jestem w stanie wyłapać i porównać, nie tracąc przy tym oryginalnego klimatu.
ja osobiście bardzo lubię obie postaci, chyba Horatio bardziej
ale rozwalają mnie wasze wypowiedzi negatywne na jego temat, oczywiście to nic złego, ludzie macie bardzo ciekawe osobowości :)
pozdrowienia dla wszystkich fanów CSI
Pozdrowienia dla Ciebie również Crimea :) Każdy ma prawo do swoich przekonań. Horatio był dla mnie ok w pierwszych sezonach CSI: Miami, poźniej zrobił się sztuczny, nienaturalny. "Wielki" (rudy) "twardziel" pokroju Chuck`a Norris`a (bez obrazy dla legendarnego Chucka) :)
Spokojnie, to tylko w "naszych" tematach Lleleth jest kulturalnie :)
Wcześniej spotkałem się z różnymi "ciekawymi" wypowiedziami. :)
No właśnie dlatego się wzruszyłam, bo ogólnie to filmweb jest taki załamujący raczej :).
Oj tak... zdecydownie Mac :) Ale Horatio też nie jest tragiczny... no dobra troche jest :D
Ja tam wybieram Mac'a. Horatia lubiłam puki (chyba 7 czy 8 sezonie) zaczeli dawać te wątki z byłymi żonami, dziewczynami i kochankami. I ten jego syn, również irytujący. A Mac jest spoko, choć Clere(jak się pisze???) i te jej ujawnianie się znikąd gdy on umierał. Już go widzę u dentysty jak go znieczulają, a ta patrzy się czy on nie umiera. Poza tym z niewiadomych przyczyn dają mu jakieś dziwne dziewczyny. Ale on wydaje się lepszym gliną i czasami coś robi w tym laboratorium. A Caine NIE.
A w Miami to mi właśnie podobało się, ze Calleigh chodziła ładnie ubrana, wiem, że nie ma to wiele wspólnego z realizmem, ale podobało mi się, że przełamali konwencję- naukowcy często są pokazywani w filmach/serialach jako nieatrakcyjne osoby, niedbające o wygląd, w jakichś wielkich okularach, wyciągniętych fartuchach itd. Wręcz z takim imagem a'la Einstein- jak choćby ten z Powrotu do przyszłości. Czy Sandra Bullock w "eliksirze miłości". Czy ci mądrzy, ale brzydcy w komedii Zemsta frajerów. No po prostu utworzył się już taki popkulturowy stereotyp w pokazywaniu naukowców/ kujonów itd.
Podoba mi sie, że Calleigh jest naukowcem, a jednocześnie jest kobieca, zadbana i ładnie ubrana.
Wolę mac'a..caine mnie wkurzał swoim zachowaniem podpieraniem biodra jak stary dziadek..i to jego przechylanie głowy jakby był głuchy na jedno ucho.a jego teksty bardzo sztucznie mówione jakby ktoś mu podpowiadal kwestie do ucha przez sluchawke.ale i postać Mac'a mnie zaczęła irytować