W Californication zawsze chodziło o ich dwoje. Nie ważne czy walczą ze sobą czy nie, ani ile bólu sobie nawzajem zadają - łączy ich miłość baśniowa. I to nie ona ponosi odpowiedzialność za nieustające burze w tym niestabilnym związku. Nawet nie zdąży się przejaśnić, a natychmiast nadciągają czarne chmury - charaktery. Głupota, naiwność, niekonsekwencja, nieodpowiedzialność, bezmyślność - sukcesywnie sabotowały próby dążenia do szczęścia. I nic lepiej tego nie puentuje, jak prawdopodobnie kolejne tragiczne w skutkach zakończenie piątego sezonu serialu. (SPOILERY)
Jeśli czytaliście wpis podsumowujący zakończaną właśnie serię Californication, mogliście słusznie odnieść wrażenie, że nie był jak poprzednie, całkowicie scentralizowany na barkach Hanka Moody’ego. Ale choć scenarzyści ewidentnie rozwinęli wątki drugoplanowe, wciąż ostro pracowali nad kolejnymi próbami połączenia - tudzież jeszcze większego skonfliktowania - najbardziej targanego przez przeciwności losu związku Karen i Hanka. Najważniejsza kobieta w życiu głównego bohatera wyszła za mąż, zamieszkała w pięknym domku z ogródkiem, realizowała swój american dream bez ojca swojej nastoletniej córki. Poddała się, pogodziła z faktem, że Hank nigdy nie będzie takim, jakim chciałaby żeby był. Tyle razy ją zawiódł i rozczarował. Nawet ich szalona, wyjątkowa miłość, okazała się niewystarczająca do pokrywania ciągłych szkód.
Moody wcale nie chciał, z tą skądinąd słuszną decyzją, polemizować. Polubił Batesa - zobaczył na własne oczy, jak radosna jest Karen u jego boku, więc nie wchodził im w drogę. Ale scenarzyści zaczęli drążyć w jej wadach. Pokazywać ją nie tylko w świetle szczytnych intencji, wyrozumiałości czy odpowiedzialności. Swoją łatwowiernością, brakiem intuicji w stosunku do mężczyzn, wreszcie tendencyjnym popełnieniu tych samych błędów, i nie wyciąganiu z nich jakichkolwiek konsekwencji - skazała siebie na kolejne miłosne rozczarowanie. Nie tak bolesne, jak te które przeżywa z Moody’m, ale wystarczająco intensywne, by dowieść ułomności jej decyzji. Karen w równym stopniu co Hank ponosi odpowiedzialność za fiasko każdej kolejnej próby bycia razem.
A Moody starał się zmienić, ale powodzenie tych starań od zawsze jest w konflikcie z niereformowalnym charakterem. To mężczyzna do rany przyłóż, ma dobre serce i zawsze szczere intencje. Wszystkie kobiety kocha, widzi w nich boginie, każdą uważa za wyjątkową. Moody to dżentelmen naszych czasów, dlatego nawet nie musi się starać, żeby zaliczyć piękną 20-parolatkę. Flirtów z kobietami nie traktuje jak sportu, po prostu lubi nasze towarzystwo, nie oczekuje czegoś w zamian. Tym chętniej towarzyszki Hanka się odwdzięczają - lądują z nim w łóżku bo chcą, nie dla spełnienia fantazji kolejnego kochanka.
Jego zalety zostały jego wadami, będącymi przyczyną wszystkich klęsk pojednania z tą jedną jedyną - Karen. To na niej mu zależy, to ją darzy miłością, jakby wyjętą z powieści Jane Austen, w mocno uwspółcześnionej wersji. Im bardziej chce jej udowodnić swoje bezgraniczne oddanie, i zdolność do największych poświęceń - tym gorzej kończy. Przykładów nie trzeba szukać, choćby finałowa scena ostatniego sezonu. Ma wrócić do domu, do Karen - posprzątał cały bałagan swój i pozostałych. Ale na drodze do happy endu staje przeszłość - była świrnięta dziewczyna, której z grzeczności nie chce odmówić ostatniego drinka. W konsekwencji daje się nafaszerować antydepresantami, i po raz kolejny rujnuje wszystko to, co tak wiele dla niego znaczy.
Schemat od początku serialu się nie zmienił - kochają się, później rozstają w tragicznych okolicznościach, po kolejnej aferze z Hankiem w roli głównej. Potem On się stara, Ona mu przebacza, znowu się kochają - cykl rusza od nowa. Może po prostu powinni wreszcie zaakceptować fakt, że nie poradzili sobie z miłością, której doświadczyli? Może powinni chociaż raz być konsekwentni, i dla dobra wszystkich żyć bez siebie? Ok, ale jak pozwolić odejść komuś, kto nadaje sens całej naszej egzystencji?
http://www.filmweb.pl/user/Madame_Rose/blog/541617
A Pani jak zwykle miła i urocza, czarem swym obdarowująca FilmWebowiczów każdego dnia. Pozdrawiam serdecznie.
Rzekłbym, iż mam szczęście do napotykania wspaniałych Dam, podobnie jak Pani odnośnie dżentelmenów, proszę Pani. Pozdrawiam serdecznie.
Również przeczytałem.
Może i niezbyt odkrywcze, ale styl i sposób w jaki zostało to napisane, wywołał u mnie szczery uśmiech. W dzisiejszych czasach mało kto ceni język ojczysty, więc taka "rozprawa" jest na wagę złota.
Pozdrawiam : )
Za styl i sposób to brawa i oklaski, wybacz moją skrótowa formę, nawiązywałem do dziewczyna_ona ;)
Napisane jak wypracowanie z polskiego. Nuda, nuda, nuda. I jeszcze na swój blog zaprasza....
Dokładnie, trzeba się skupić. A ja mam 13 lat i nie odrobiłem jeszcze pracy domowej z matematyki.