Można narzekać na powolny rozwój akcji, na niekonsekwencje fabuły i już nawet nie tyle fantastyczne, co bajkowe zdarzenia, ale serial ma specyficzny klimat, a w budowaniu napięcia pomaga niezwykła muzyka.
W niektórych odcinkach zaobserwować można ciekawy montaż - zwłaszcza "Old Cherry Blossom Road", np. pod koniec jednej ze scen jedna z osób (nie zdradzę która - spoiler) kopie głęboki dół, a w tym czasie słyszymy początek następnej sceny, w której brat Justin, rozpoczynając kazanie mówi "I'm deeply moved by your presence here", zresztą połączenie tej sceny z następną jest równie płynne.
Najważniejsze jest jednak aktorstwo - wyróżniają się szczególnie panowie Brown (życiowa rola) i Bauchau (charakterystyczny głos), no i oczywiście Michael J. Anderson - zazwyczaj karłów biorą do filmu jako charakterystycznych, tymczasem odtwórca roli Samsona wykazał się naprawdę sporym talentem aktorskim.
Faktycznie, brakuje w serialu pewnego drażnienia sie z widzem i pewnej tajemniczości, jaka była np. Twin Peaks'ie. Scenariusz wydaje sie byc pisanym lekko na kolanie na przerwie, aby zdąrzyc przed dzwonkiem. Są niedociągnięcia, ale ogólnie serial ma swój klimat i pajęczyna wydarzeń zaczyna widza powoli wplątywać. I oto chodzi! :D