Możecie mówić co chcecie o tym sezonie, ale nie wmówicie mi że nie działo się przez te 10 odcinków! Ja dopiero co jestem po 10 i mam wrażenie że mi głowa eksploduje.
Jak dla mnie jedynie postać Kwonga cholernie zmarnowana. Po co było to dawanie mu solowych scen i wątku na początku sezonu? Kreowanie go na najważniejszego i największego przeciwnika, niepokonanego w tym sezonie? Tylko po to żeby 5 odcinków przed finałem, rzucił się z furią z nożem na drugiego typa, po czym złego backflipa zrobił i sam sobie ten rzeczony nóż wbił zdychając na miejscu?! Cholernie anty-klimatyczne, żeby nie powiedzieć że wręcz żałosne zakończenie dla postaci która miała naprawdę duży potencjał.
Bez przesady z tym potencjałem. Kolejny złol i to w ostatnim sezonie. Jego śmierć miała być ostatecznym ukazaniem tego do czego doprowadza filozofia ludzi z Cobra Kai. Wieczna presja po zwycięstwo, zasada co mnie nie zabije to mnie wzmocni. Tą logiką kierował się Johnny, Kreese, Silver, Tory i inni którzy też z czasem się opamiętali. Śmierć tego gościa może w późniejszych odcinkach otworzy oczy tym co jeszcze się łudzili że ,,droga pięści" to dobra droga. Jak to ich nie przekona to nie ma dla nich ratunku. No i nie zapominajmy o przeszłości Miyagiego. Też nie dowiedzieliśmy się wszystkiego, np tego jaka dokładnie była przyczyna śmierci jego przeciwnika.
Jaki on jest dobry pokazał w 6 odcinku jak z kolegą z drużyny nie dali rady zawodnikowi żelaznych smoków:) jedyny kto z bohaterów trzyma poziom to Miguel , ale turniej wygra pewnie jakiś Dimitri bo jest mega łajzą
Ale droga pięści, to słuszna droga. Prowadzi do samodyscypliny, samodoskonalenia, i do zwycięstwa. Dopiero osobiste rozterki bohaterów, które ich rozpraszają, i osłabiają doprowadzają do ich klęski. Johnny Lawrence wygrywał jako uczeń Cobry Kai. Miguel wygrał, jako członek Cobry Kai. Tory również. I wielu, wielu innych...
Strike First. Strike Hard. No Mercy.
Bez przesady. Wcale nie był kreowany na głównego antagonistę. Bardziej był postacią zbudowaną jako idealny przykład ideologii tego pajaca z Korei. Jego śmierć to świetny przykład do czego to prowadzi. Poza tym mamy idealną furtkę do tego aby Johny przejął Cobre na własnych warunkach z Miguelem jako kapitanem który w finale zamiecie podłogę Axelem.
Szczerze bardzo się dziwię Miguelowi , nawet się nie burzy ze nie jest kapitanem a mają transmitować jedynie walki kapitanów... zawsze wygrywal z Robbim ... jedynie Torry walczy o siebie i nie da sobą pomiatać, wie że ten turniej może zmienić jej życie w pozytywny sposób i walczy o swoje marzenia skoro w mijago do jej nie chcieli
Wpływ Miyagi-do nauczył Miguela pokory, choć czasami i jego ponosiły emocje. Tory ma dobre chęci ale wybiera złą drogę. Znęcali się nad nią za dzieciaka (jej ojciec) i teraz za mentorów wybrała Cobra Kai gdzie też ta psychopatyczna wnuczka Kima się nad nią znęca. I to nie Miyagi Do jej nie chciało tylko ona ich nie chciała i wkręciła sobie, że po tym jak zmieniła front to wszyscy ją nienawidzą, tymczasem nawet Sam (dziewczyna z którą się kiedyś nienawidziła) okazała jej jakiekolwiek wsparcie i zrozumienie i nie chciała ją oceniać za jej decyzję.
Wg mnie pierwsze 5 odcinków 6 sezonu to było spore rozczarowanie i zdecydowanie najsłabsza część serialu. Kolejne 5 już wróciły na dobre tory.
Tak z ciekawości ile macie lat, że czymś takim się podniecacie? Rozkminiacie filozofię i pobudki postaci, które plotą banialuki. Zawsze to było trochę durne, ale ostatni sezon pisał kompletny idiota. Połowa materiału jest do pominięcia. Aktorzy ci młodsi, którzy grają od początku już mogliby chociaż formę porządną zrobić jak siedzą w tym serialu od lat i to w 99% przypadków będzie ich szczyt kariery jak u Zabki czy Macchio. Sam już jest Boomerem i nie wiem jak to może oglądać młodzież obecna.