Szczęśliwe dobrnęłam do 10 epizodu trzeciej serii. Jedno mnie nieustannie ujmuje w True Blood; zabawa autorów z widzami. To znaczy: raz oglądamy scenę rodem z łzawej, brazylijskiej telenoweli, by za chwilę przenieść się do sceny ociekającej krwią i agresją, prawie jak od Tarantino. Z jednej strony dziki seks i serial dla dorosłych, z drugiej wyznawanie sobie miłości w świetle księżyca dla nastolatek. Czasem mam ochotę zapłakać z zażenowania, kiedy Bill po raz setny swoim zachrypiały, zniżonym tonem głosu wygaduje "I love you Sookie Stackhouse", a czasem piszczę przed ekranem z wrażenia i emocji, bo akurat jakiś wampir skończył w czerwonej mazi.
Wymyślić tak popaprany serial, to jest sztuka. Obok absurdu i kiczu, autorzy przemycili rozrywkę na najwyższym poziomie. Nie mieści się w głowie, że łzawego tasiemca można połączyć z mrocznym horrorem.
Zgadzam sie z Tobą. Ja też dobrnęłam do 10 odc. z 3 serii i zniecierpliwiona oczekuję kolejnego i kolejnego. Eric jest strasznie irytujący- raz wyznaje Sookie miłość, a za chwilę zamyka ją w piwnicy! W tym serialu nikt nie jest godny zaufania i po każdym można się spodziewać wszystkiego. Ale właśnie za to ubóstwiam ten serial:)
W którym momencie Eric wyznaje Sookie miłość?
Serial jest taki, a nie inny po to, aby trafiał do jak najszerszej publiczności. Zarówno do kobiet jak i mężczyzn, nastolatków i osób nieco starszych. Dzięki temu serial ma tak dobrą oglądalność. Każdy znajdzie w nim coś dla siebie.