Najlepszy odcinek do tej pory jak dla mnie. Wcześniej sam nie wiedziałem, czy w ogóle lubię Jesse, ale teraz jest jedną z moich ulubionych postaci. Po prostu jest strasznie prawdziwa, jej przeszłość pokazała dziewczynę z kompletnie innej strony.
Śmierć Joela była właściwie zaskakująca, tylko ta reakcja grupy na nią jakaś bez emocji.
No i Amy - bardzo mi się gra aktorska Lail podczas scen takich jak końcówka, czy przyzywanie Cricket za pomocą planszy ouija. Widać, że się stara i granie opętanej wychodzi jej bardzo dobrze, lepiej niż typowej niewinnej final girl.
Ja od początku lubiłam Jessie, ale po tym odcinku zapałałam jeszcze większą sympatią do niej. Rzeczywiście można było na nią spojrzeć z zupełnie innej strony po retrospekcjach z jej życia. Trochę, jak dwie różne osoby. Śmierć Joela mnie nie zadowala, bo lubiłam tego bohatera. Wolałabym, żeby to jednak Alex zginął. Reakcja grupy kompletnie bez wyrazu - tak, jakby się zupełnie nic nie stało, aczkolwiek nie jest to specjalnie zaskakujące, bo ogólnie aktorzy, grający w tym serialu, robią to po prostu kiepsko. I tu przechodzimy do Amy. To jedyny aspekt Twojej wypowiedzi, z którym się nie mogę zgodzić. Aktorka - pomimo, iż ją lubię - gra po prostu beznadziejnie. W szczególności właśnie w tych scenach, które opisałeś. Nie mam jej tego za złe, bo i tak specjalnie nie odstaje od reszty. Przynajmniej jest miła dla oka.
W ogóle tam nikt za bardzo nie przejmuje się tym, że ktoś umiera. Myślałam, że jak zginęła Krokiet, to normalne będzie, że stamtąd wyjadą (no dobra, wiem, wtedy nie byłoby serialu), albo przynajmniej będzie więcej emocji. A tu nic, normalka, dzień jak co dzień.