Rozkminy tego człowieka wjeżdżają mi na psychikę. W niesamowity sposób potrafi ująć w słowa to co mi się kłębi w głowie od wielu lat. Ludzie jako biologiczne kukiełki, które padają bez życia, gdy zabraknie sznurków. Realizacja w ostatnich chwilach życia, że wszystko - wspomnienia, marzenia, miłość, było tylko malutkim snem odgrywanym w naszych głowach. Mizantropia, nienawiść do ludzkości i społeczeństwa, religii. Przekonanie, że samoświadomość ludzka jest największą tragedią, jaka go spotkała. Siedzę oniemiały, oglądam i spijam z ekranu wszystkie jego słowa. Z każdą sekundą jestem coraz bardziej zafascynowany i jednocześnie przeraźliwie smutny.
10/10 popadłbym w depresję z tym serialem jeszcze raz.
Ten post z kolei spiął w słowa to co kłębiło mi się po serialu. Za to lubię filmweb.
skoro lubisz popadać w depresję i uważasz, że samokontrola jest najgorszą rzeczą, jaka mogła nas (ludzi) spotkać, to nic tylko pogratulować i życzyć powodzenia w życiu.
Całkiem zabawne jak ludzie łykają populistyczną papkę rusta jako ultra elitarne inteligentce podejście do świata. Tyrady na temat religii, argumenty za i przeciw, można usłyszeć w każdej współczesnej rozmowie ateisty z katolikiem. Rust jest tak super świetną postacią, bo mówi to co ludzie lubią słyszeć i jest "fajny". Taki samotny, taki dziki, taki zimny. Jedna z najmniej realistycznych postaci jakie kiedykolwiek stworzyła kinematografia. W akcji spisuje się w porządku, jest pesudointeligenckie tyrady przewijam, bo nic nie wnoszą.Gdyby chociaż zrobili z niego socjopatę, miało by to ręce i nogi, a w tym wypadku wypada blado jak vannila ice w murzyńskiej dzielnicy.
Niestety tacy ludzie jak on nie istnieją, a jeśli istnieją to jedynie w wyobrażeniu ludzi, którzy w swoim egocentryzmie i egoizmie uważają się za lepszych od siebie, stojących o jeden szczebel wyżej w hierarchii społeczeństwa - a przynajmniej tak im się wydaje. Też jak byłem mały to utożsamiałem się np. z dr Housem, ale to mi minęło, bo zrozumiałem,że losy niektoīrch bohaterów się ogląda i wysnuwa się wnioski z ich reakcji i dopiero na tej podstawie buduje się jakiekolwiek poglądy.
Rusty dołącza do galerii nudziarzy, którzy swoim bełkotem marnują godzinny metraż odcinku i zamiast rzucać nowe światło na postać, robią z niej kolejnego malkontenta, samotnika i wycofanego ze świata "faceta z przeszłością". Pierwszy odcinek za mną, a już mniej więcej wiem jak się jego postać rozwinie i co będzie chciała powiedzieć.
Akurat te monologi Rusta to raczej słabsza część serialu; taki Leopardi dla mniej inteligentnych.
Takie filozofie dla plebsu, raczej banał. Rustina się lubi za osobowość i brawurowo odegraną rolę przez Miecia.
Poważna literatura zajmuje się tymi tematami od tak zwanego zawsze. Na początku jednak było słowo, a nie film.
Filozoficzne gadki bohatera, a raczej wykłady na tematy takie jak: zło/dobro życie/śmierć moralność/amoralność byt/nicość etc. etc. to fundament serialu. Bez Rusta oglądalibyśmy zwyczajne śledztwo, zwyczajnych detektywów, w sprawie rytualnego zabójstwa. A tak dostajemy coś magicznego, metafizyka light. I fajnie. Chociaż to tylko zlepki różnych koncepcji i poglądów, nic nowego- nie oczekuje przecież od scenarzysty, że poświęci życie tworząc filozoficzną syntezę.
Jeżeli ktoś lubi ten klimacik- polecam klasyki np. schopenhauer, rousseau, nietzsche i życzę wytrwałości :)
Bez Rusta ten serial byłby niewypałem. Jego filozoficzne gadki to jest to co wyróżniło ten serial pośród innych. Czy można gdzieś obejrzeć wymontowane sceny przesłuchań z Rustem bez tych głupot związanych ze śledztwem?
"zwykły koleś z problemami każdy byłby taki gdyby stracił dziecko,był po rozwodzie i w dodatku pracował jako pies:D
bez zachwytu nad tą postacią bo takich kolesi jest tysiące"
nie będę się rozmieniał - pomijałem ten serial bo myślałem że to jakieś historyjki o gliniarzach i złodziejach aż w końcu zmusiłem się do obejrzenia - zaskoczyło mnie wszystko a końcówka 8-go odcinka pierwszego sezonu od 48:00 minuty to jakby przekaz całości więcej nie potrzeba.
rust byl zwyklym pieprzonym smutasem. Nietzsche ich wyrobil na sucho w tylek juz w 19 wieku, zrobil to bez zdejmowania spodni. A co do smutnych wnioskow? coz, zawsze mozna sie powolac na prosta teorie poznania tzn. jak udowodnic ze nasze umysly nie klamią uzywajac ku temu... naszych umyslow? to tak jak chciec sprawdzic mikroskop mikroskopem gdy ma sie tylko jeden mikroskop w posiadaniu. Wniosek jest taki ze niczego nie da sie sprawdzic. Co znaczy wszystko jest tak samo prawdopodobne. Kazdy wniosek ma taka sama wartosc. I nie trzeba sie niczym martwic. tadaa!
To fajnie. Jak ludzie dookoła tak mówią, to się gada, że bredzą. Wystarczy, że powie coś takiego aktor, a robią z niego geniusza.
Dokładnie ;) polecam „Hannah i jej siostry” teksty wygłaszane przez postać grana przez Woodego Allena ;) bardziej komediowa wersja Rusta ...
Wydaje mi się, że największym atutem tego filmu jest idealnie dobrany czas, tempo jego przebiegu - to właśnie ono powoduje, że mamy ten czas na luksus , który kino zwykle nam zabiera, czyli refleksję. Jest poprowadzony tak sprawnie, zarówno w warstwie video jak i audio, że każdy z nas może go odebrać po swojemu, oczywiście poprawny do bólu jak każdy ostatnio, i nie tylko, film USA, ale to akurat można pominąć, bo aż tak nie razi. Temat świetny, choć smutny, bez-nadziejny w warstwie filozoficznej, ale motywuje wreszcie do samodzielnego myślenia, bo inaczej wszyscy widzowie kończyliby go jako doszli lub niedoszli samobójcy. Zawsze patrzę na film jak na dzieło sztuki (w tych udanych przypadkach, oczywiście), a nie jako na projekcję rzeczywistości, którą pokazuje - bo jakby się kto nie starał, to i tak wychodzi tu czy tam spłaszczona. Artystycznie jest bardzo dobrze dopracowany, jako przekaz filozoficzny jest dla mnie oczywiście jakimś głosem w dyskusji, za to jako entertaiment jest przez swoje tempo właśnie zupełnie wyjątkowy, nie chce się go przerywać, bo w ogóle nie męczy ani wzroku, ani mózgu. Bardzo mi się podoba, choć tak naprawdę, to bardzo zwykle stronię od takich tematów.
Bez przesady. Aktor świetny, ale postać nie jest jakoś wybitna (moim zdaniem ciekawiej wypada postać grana przez Harrelsona), a jego poglądy niezwykle oryginalne, są powielane w wielu filmach. Zachwycanie się i porównywanie z Colem, który jest postacią fikcyjną jest trochę dziwne. Na prawdę można znaleźć dużo ciekawych osobistości w realu za autorytet. Nie zawsze udawanie depresji i powielanie pseudointelektualnych refleksji będzie w modzie.