Między pierwszą, a drugą serią jest sporo różnic, to bez najmniejszego nawet powątpiewania.W historii, w klimacie, w bohaterach i prawdopodobnie tak naprawdę wszystkim co możliwe. Oba sezony łączy właściwie tylko wątek morderstwa, kryminalna historia. Na tym podobieństwa się kończą. Dla mnie drugi sezon jest bez wątpienia o wiele, wiele gorszy. Tę różnicę w jakości bardzo trafnie przedstawiają to sceny "strzelanin".
Sezon 1. https://youtu.be/vla-8D_U_Po - Tutaj wszystko opiera się o narrację, kłócącą się z wizją. Seria kłamstw wypowiadana przez Marty'ego i Rusta pogłębia wiarygodność postaci, dodaje im kolejne rysy i uatrakcyjnia całą historię. Jeśli zaś idzie o samą scenę interwencji tego cudnego duetu, to mimo właściwie braku wystrzałów napięcie jest znaczne, a atmosfera tak gęsta, że trudno byłoby ją nawet pociąć.
Sezon 2. https://youtu.be/h7COt_DWuJM - bam, bam bam, bam, trach, trututututu. Typowa scena akcji, która poprzez nagormadzenie środków raczej wypada jak jakiś pastisz. Oddział udaje się pod kryjówkę, pierwszy strzał pada nieoczekiwanie ze strony napastników. Ci oczywiście są pochodzenia meksykańskiego, siedzą w melinie i bawią się w chemików, robiąc dragi. Do tego na sam koniec, ginie ostatni z nich, krzycząc jakieś pseudobojowe hasło w swoim języku. Pomijam już ten "niespodziewany strzał w głowę, który był kwintesencją debilizmu. Nie pozostaje nic innego jak tylko śmiech.
Czepianie się nowego sezonu Detektywa staje się powoli modne, bez względu na to co faktycznie widać na ekranie. Większość ludzi wała tak naprawdę zrozumiała z poprzedniego sezonu, ale wszędzie znafcy piszo, że przecież był taki metafizyczny, głęboki, drugie, trzecie, dziesiąte dno, piętnaście różnych interpretacji, chuje, muje, dzikie węże więc trzeba wyjść na inteligentnego i przepisywać bezmyślnie to co piszą inni.
Przecież ta strzelanina to taka petarda, że się w pale nie mieści. Na pewno stylistycznie całkiem inna niż ta z pierwszego sezonu, ale żal mi osób, których jedynym wnioskiem po obejrzeniu jest to, że McAdams powinna wezwać posiłki na samym początku akcji i zarządzić wycofanie. Praca kamery, dźwięk, do tego gra aktorów, zwłaszcza pod sam koniec, no takie coś tylko w HBO. Owszem, nowy sezon trochę muli i raczej nie będzie takiego szału jak wcześniej, ale tak naprawdę te ostatnie 10 minut siedziałem jak na szpilkach, czuć było napięcie. Scena niesamowita, nie wiem gdzie ty tam pastisz widziałeś, jak dla mnie poziom Gorączki Manna, a tam wiadomo - mimo kilkunastu lat po premierze sceny dalej robią wrażenie.
Zgodzę się z Tobą, że pierwszemu TD przypisuje się więcej niż posiadał, zwłąszcza w tej metafizyce i że tutaj największa fanbaza mocno szczerzy kły, hurr durrując w każdą stronę. Ale ja o tym nawet nie wspominam. Zwracam uwagę na sposób w jaki historia jest opowiadana, nawet w przypadku czegoś takiego jak scena akcji. Narracja Rusta i Marty'ego robi całość, jest czymś więcej niż tylko zwykłą zmyłą. Mówi coś o zażyłości między partnerami, dodaje kolejny element charakteru do postaci itd. Innymi słowy, ma więcej niż 1 wymiar, wychodzi poza granicę tylko tej jednej sceny.
Ta strzelanina z 2. sezonu to jest śmiech na sali. Przede wszystkim dlatego, że wygląda jak kopia każdej innej sceny ataku na melinę. Jest mnóstwo strzałów, jest "niespodziewany" headshot (który tutaj wypada co najmniej komicznie), są obowiązkowi meksykańcy drący się w swoim języku i krzyczący jakieś hasła bojowe, jest wybuch i są dragi, zakładnik. A, no i autobus. Brakuje jeszcze tylko koziołkującego Subaru czy Chryslera przelatującego przez pół ulicy. Gdybyś wsadził tę scenę w jakikolwiek inny serial nikt by się nie połapał, że coś jest nie tak. Nie czepiam się kamery bo jest okay, nie czepiam się aktorów, bo grają nienagannie. Czepiam się storytellingu. Scena jest nakręcona nudno, bez polotu. Nie ma w niej nic, obiektywnie, co może wywołać emocje. Zresztą, Pizzolatto już wcześniej zapewnił o nieśmiertelności głównych bohaterów, gdy do Farella strzelono z gumowej amunicji. Co nawiasem mówiąc było niezwykle zachowawcze i tanim zagraniem emocjonalnym. Chyba tylko ta totalnie z dupy wypadająca fotografia małej Bezzerides w albumie jej ojca, wzbiła się na ten poziom.
I proszę Cię, chociaż trochę elementarnego szacunku: Nie porównuj tego nawet do najsłabszych scen z filmów Manna. Przede wszystkim tam jest inna poetyka.
Nie zgodzę się z Tobą. Według mnie ta scena też dodaje"kolejny element charakteru do postaci" zwłaszcza jej końcówka motocyklista spokojny opanowany do końca przyzwyczajony do kolejnej jatki w jego życiu, bad cop (Colin Farrell) not so bad z roztrzęsionymi "rączkami", miss policeman nie do końca wiadomo po co sięga po nóż(ostatnie chwile i pamiątka po matce, albo dążenie do zarżnięcia bandziora???
Przebrnąłem przez ten chaos i doszedłem do wniosku, że sprowadzasz wszystko do analizy: Pewnie chwycił za broń - twardy facet. To abstrakcja.
Zgadzam się całkowicie,choc uwielbiam takie sceny(w szczególnosci u Manna)to strzelanina wyszła bardzo tendencyjnie,brak jakiegokolwiek zaskoczenia,tak jakby odbębnione,co nie znaczy,ze była jakaś zła po prostu była ok i nic więcej no i nie ma startu do tej z pierwszego sezonu.Sam odcinek też bez rewelacji,napiecie spadło,za mało mroku...jak na razie pierwszy i drugi(końcówka zajebista) najlepsze,no ale poczekamy...