...żałosne bo wziął i uwierzył, że jest coś więcej, najpierw wyparł miłość, a teraz w tym
szwankującym mózgu coś mu się na koniec przyśniło... druga seria beze mnie.
"coś mu się przyśniło" to chyba zbyt małe słowo. podejrzewam, że to było coś w stylu śmierci klinicznej, a to według wielu relacji osób, którzy przez nią przeszli, potem zupełnie patrzy się pewne sprawy. nie wiem, nie znam się, ale sądzę, że mogło to odmienić nawet takiego gościa jak Rust.
Właściwie już przemowa Matthew po zdobyciu Oscara (dziękowanie Bogu itp.) dziwnie kontrastowała z postacią graną w tym serialu i już się wszystko wyjaśniło - magicznie nawrócenie. To świetny aktor i niech sobie wierzy w co chce, ale jednak nie pasowała mi taka końcówka, niestety.
Ale dyskusja poszła... a dokładnie do tego zmierzałem co alphabetkiller napisał. Nie napisałem nic o szczęśliwym zakończeniu, tak jakby to wynikało z dyskusji poniżej, tylko o rezygnacji z racjonalnego podejścia do oglądu świata. Bohater egzystencjalista argumentował, że świadomość w żadnej formie poza życiem nie istnieje. Po prostu ludzie są za słabi żeby żyć na takiej krawędzi bez wiary w cokolwiek i w zdecydowanej większości wykonują "skok w wiarę" : ugruntowuje się w nich wiara w życie pozagrobowe, takiego czy innego boga, system religijny czy ideę, tutaj w jakąś transcendentalną miłość. Część z tych, którzy takiego skoku nie wykonują skaczą w otchłań kończąc ze sobą, inni zatracają się w działaniu (to też czynił Cole w 95 roku). Może przesadzamy z tą szybką przemianą - przecież chlał wiele lat, a wcześniej ćpał i racjonalne doświadczenie się od niego oddaliło. W KAŻDYM BĄDŹ RAZIE LUDZISKA! NIE OCENIŁEM W PIERWSZYM AKAPICIE ZAKOŃCZENIA JAKO SZCZĘŚLIWE !
...acha i jeszcze w dobro i zło jako niezależnie istniejące, obiektywne byty uwierzył, w system w którym światło wygrywa z ciemnością, czyli egzystencjalista zmienił się w manicheistę - podtrzymuję że to żałosne. Morał z tego taki żeby nie pić i nie ćpać, chyba że morfinę na raka, bo się w główce mocno miesza.
Czyli okazało się, że przez dekady prominentne postacie z lokalnego Kościoła, władz, policji... chroniły jakiegoś śmierdzącego zboczeńca mieszkającego w sypiącej się ruinie. Liczyłem na coś bardziej wiarygodnego.
Co do klimatu - bieganina po Carcosie przypomniała klimat finału Twin Peaks, niestety na niekorzyść True Detectiv...
Ogólnie serial świetny, ale ostatni odcinek najsłabszy z całej 8.
Nie chroniły zboczeńca tylko samych siebie przecież to była cała organizacja pedofilo pogano satanistów.
Masz racje, chronili sami siebie, na tyle skutecznie, że detektywi złapali i zabili "króla w żółci" czyli pionka, który nie miał broni, ochroniarzy i otaczał się dowodami swych zbrodni.
Przecież kiedy złapali króla żólci to już nikt go nie chronił, a wcześniej skutecznie udawało im się działać. Po za tym ostatni król żółci to faktycznie był pionek, a pozostali zdążyli już dawno poumierać.
Postarajcie się na chwile wyłączyć własne opinie. Mówię to zupełnie bez złośliwości. Podstawą scenariusza jest bohater (każdego). W dużym uproszczeniu każdy bohater od początku scenariusza do końca musi przejść jakąś drogę. Na końcu tej drogi we wnętrzu bohatera zawsze dokonuje się jakaś zmiana. Absolutnie nie jest to moje zdanie, a mistrzów scenopisarstwa. W mojej ocenie bez takiego zakończenia czegoś byłoby zbyt mało.
Uwierzcie również, że wierzenia aktorów nie mają wpływu na scenariusz. Nawet tak znakomitych aktorów jak Matthew.
Jasne, zmiana bohatera (i związana z tym "droga do przebycia"), to czynnik konstytutywny fabuły (niezależnie czy to film, książka, komiks itd.). Nie chcę się bawić w tworzenie lepszych zakończeń, ale w moim przekonaniu zmiana Rusta po prostu jest mało wiarygodna. Nie kupuję tego. Owszem, zdarzały się przypadki, gdzie ludzie po przebyciu śmierci klinicznej nawracali się. Jednak Cohle, człowiek o tak silnej osobowości, o tak hmm, rozwiniętych poglądach (przynajmniej jako takiego ukazuje go serial) nie potraktowałby tych "wizji" jako coś faktycznie realnego, albo jako rzetelny dowód istnienia czegoś innego, lepszej rzeczywistości, innej sfery, istnienia ducha, miłości, czy czego tam jeszcze. Zmiana jest zbyt radykalna, a to trąci spłyceniem, uproszczeniem całej historii, a także wspomnianym przez innych kiczem.
Finał zwyczajnie nie dorósł do moich (i chyba nie tylko moich) oczekiwań. Po części winni są sami scenarzyści. Z odcinka na odcinek budowali wspaniały, ciężki, mroczny, mocny klimat, by wreszcie na końcu zaserwować głównie banalny, schematyczny happy-end. Detektyw mógł być jednym z niemalże arcydzieł telewizyjnych, po tym odcinku jest tylko "dobry". Formalnie zachwyca (praca kamery, zdjęcia, scenografia, muzyka, aktorstwo), materialnie (treściowo) rozczarowuje.
Silna osobowość? Gdzie? Nihilizm Cohle'a to fasada, postawa będąca reakcją emocjonalną po przebytych traumach, nawarstwiające się bagno, które w końcu wyparł. A finał trącił może nieco banałem, ale cóż lepszego mogliśmy dostać?
Sprowadzanie czyjejś postawy intelektualnej wyłącznie do wypadkowej życiowych doświadczeń jest zabiegiem trywializującym. Ale rozumiem, biorę to jak najbardziej pod uwagę (może trochę przeceniam Rusta? :) ). Co do finału, już wspomniałem, że nie chcę się bawić w tworzenie lepszych zakończeń.
Niby tak, ale trochę mierzi mnie redukowanie wyrazistych poglądów Cohle'a do "emocjonalnej reakcji na traumę". Takie bagatelizowanie, że to niby wszystko na niby, że tego typu poglady mogą wynikać tylko z traumy i gdy się je przepracuje to dobro wróci do serduszka a obywatel do zdrowej tkanki społeczeństwa.
Problem polega na tym, iż w naszych post – nowoczesnych czasach to happy – endy nie są już takie znowu schematyczne.... Przemiana Chola to jest odwrócenie Obwiązującego W Thrillerach Schematu (dalej OWTS)
Na czym polega OWTS:
1. Bohater (glina, dziennikarz, pisarz) ma jakieś tam normalne życie.
2. Zdarza się COŚ– Zodiac zabija, albo martwą dziewczynę Larsenów w lesie znaleźli
3. Bohater zaczyna śledztwo – angażuje się, śledztwo rozwala mu życie, staje się obsesją
4. O ile następuje zakończenie śledztwa, to Bohater orientuje się, iż życie bezwartościowe, zostało z niczym
Co „True Detective” zrobił z OWTS:
1. Bohater nie ma normalnego życia, skończyło się na długo przed rozpoczęciem serialu wraz ze śmiercią córeczki
2. zdarza się COŚ
3. Bohater zaczyna śledztwo – staje się nie tyle jego obsesją, co po prostu jego życiem;
4. Następuje zakończenie śledztwa, to Bohater orientuje się, iż życie jest wartościowe – wszystkie jego dotychczasowe definicje zblakły.
E tam, nieszczęśliwe zakończenia to żadna nowość, noir się kłania. Gdyby ta przemiana dokonywała się dłużej, stopniowo, to nie miałbym nic przeciwko. Ale takie szybkie przemiany trochę trącą myszką.
Masz rację. Noir się kłania... co tym bardziej potwierdza, że „mroczny” TD zrywa (albo raczej: pogrywa sobie) z pesymistyczną konwencją innych „mrocznych” opowieści – przynajmniej w samiutkiej końcówce. Inna kwestia, na ile jest to przekonujące psychologicznie – ciężko mi to ocenić.
No właśnie - pogrywa sobie, czy nie? Bo róznie dobrze można powiedzieć, z perspektywy całości, że to nie żadna mroczna opowieść, a zwyczajna opowieść o przemianie bohatera ze zgorzkniałego w dobrego i żądnej przewrotnosći tu nie ma, tylko schemat ;) Dlatego staram się oceniać nie przez pryzmat oczekiwań i gatunkowych klisz, a psychologii postaci. I tutaj moim zdaniem serial leży (na końcu).
Nie mam wiedzy, aby oceniać psychologie postaci. Po prostu mam blade pojęcie o psychologii. Banalne, ale prawdziwe.
Gatunkowe klisze... aaaa, to co innego. Od kiedy tylko zabito Laurę Palmer, i ukazało się pierwsze w Polsce wydanie „Miasteczka Salem” (to był ten sam rok) pochłaniam tysiące tego typu opowieści. W ogóle, wszystkich opowieści.
Przepadam za wyszukiwaniem schematów, toposów, archetypów i motywów. I patrząc się z tej perspektywy, True Detective to jest jednak Arcydzieło. WŁAŚNIE dlatego, że (i w jaki sposób) rozgrywał/pogrywał sobie z gatunkowymi kliszami. Co kto lubi: jedni analizują psychologię bohaterów, inii tworzą teorie spiskowe, a ja wyszukuje konteksty, cytaty i nawiązania.
I co?
I LIPĘ MACIE!!!
Teoretycy spiskowi – bo im bardziej wysublimowana teoria to z tym większym hukiem ją diabli wzięli.
Bohaterscy psychologowie – bo Chole nie zachował się tak, jakby chcieli.
A ja zachwycony.
Trochę mieszasz. Nie chodzi mi o to, by Rust zachowywał się "tak, jak ja chcę". Nie podążam tu żadnym schematem fabularnym, który wymagałby od Rusta, by nigdy się nie zmieniał. Chodzi mi o nagły i całkowity charakter tej przemiany. Tak naprawdę reżyser przenióśł tandetne rozwiązanie fabularne pt. "a na końcu się okazuje, że wszystko jest inaczej, niż myśleliście" na rozwój postaci. To takie "mordercą jest lokaj" w stylu holywoodzkiego odkupienia win. Lubię, gdy rezyser podsuwa mi mylne tropy, a ja do końca nie wiem, co się stanie. I nie mam pretensji, jeśli ostatecznie sprawy potoczyły się inaczej, niż oczekiwałem. Ale tutaj ta zmiana jest wymuszona. Jakby reżyser myślał przede wszystkim "muszę was zaskoczyć, nieważne, że to nieco naciągane". Tyle że takich zaskonczeń było już wiele. Końcówka True Detective mnie nie zaskoczyła, lecz rozczarowała swoją płytkością.
Wyobraź sobie, że w filmie Brudny Harry (mam nadzieję, że widziałeś), tytułowy bohater postanawia na końcu, zamiast łapać mordercę, który porwał szkolny autobus z dziećmi, zastrzelić wszystkie te dzieci w autobusie. Kompletnie bez sensu. Gdyby reżyser sugerował jakieś skłonności bohatera, nawet w sposób subtelny - to co innego. W True Detective mamy coś równie irracjonalnego, choć to trudniej zauważyć, bo dzieje się w głowie postaci a nie na poziomie wydarzeń.
Prawie się obraziłem. Jestem dumny ze swojej fascynacji kulturą masową, jakżeż mógłbym nie widzieć?
Musiałeś mnie źle zrozumieć. Przepraszam. Mam mętny styl wypowiedzi.
Chodziło mi o to, że nawet jeśli uznamy że masz rację – w sumie (być może) mnie przekonuje Twoja argumentacja – to ja i tak serialem jestem zachwycony, bo to co mnie najbardziej w Opowieściach fascynuje, w tym serialu było rozegrane świetnie. Ty, jak piszesz, strasz się oceniać Opowieści przez pryzmat psychologii postaci. I chwała Ci za to. Ja starałem Ci się przekazać, że nawet jeśli masz racje, to dla mnie to jest kwestia nie decydująca o wartości Opowieści. To wszystko.
I żebym nie był źle rozumiany. Nie jest tak, że psychologia postaci jest dla mnie nie ważna. Opowieść może być klapą, jeśli postawy, poglądy, i reakcje emocjonalne bohaterów są niespójne albo nieprzekonujące. Twoim zdaniem, w kocówce TD były. Ja zdania jeszcze na ten temat nie mam. Ale nawet jeśli przyznam Ci rację, to i tak Opowieść była świetna – wszak końcówka to raptem 5 czy 6 minut – a więc jedna osiemdziesiąta serialu.
W porządku, mnie też się serial bardzo podobał i nie oceniam go tylko i wyłącznie przez pryzmat psychologii postaci i ostatnich kilku minut. Ale jednak dla mnie ocena poszła odrobinę w dół dlatego, że na końcu jeden z istotnych aspektów serialu (nie jedyny) został zaniedbany. Poza tym to wciąż kawał bardzo dobrego ... kina? ;)
...Opowieści. Może trochę pretensjonalne, ale przynajmniej unikam nieścisłości terminologicznych.
Arcydziełem wśród seriali (zwłaszcza ze względu na treść) jest dla mnie The Wire. Na końcu, tak jak już to parę osób stwierdziło, czegoś zabrakło. Psychologia (ich motywy, dziania, relacje, sposób myślenia) bohaterów jest fundamentem Detektywa i dlatego tak się tego czepiam. Nie oczekiwałem, iż Cohle zachowa się wedle mojego wymysłu. Oczekiwałem pewnego realizmu w kwestii zachowań, do którego przyzwyczaiła mnie zresztą sama produkcja. Totalna transformacja postaci jest zaprzeczeniem tego realizmu. Nic dziwnego więc, iż jestem nieco zawiedziony. Na ukojenie ran zdobytych przy zakończeniu, przynajmniej twórcy zaserwowali świetny utwór muzyczny ("The Angry River").
The Wire to serial wspaniały. Przyznaję. Zmusił mnie do poszukiwania informacji na temat kwestii w nim poruszanych. I po przeczytaniu pewnej ilości tekstów o rust belt, zjawisku upadku miast, przestępczości zorganizowanej, inwestowaniu pieniędzy z dragów w nieruchomości muszę przyznać, że to najbardziej realistyczny obraz jaki w życiu widziałem
Jednak abym JA go za Arcydzieło uznać nie mogę. Może trochę za dużo w nim Sprawy, za mało Sztuki? Tak czy inaczej, wolę TD.
Wszystko już było... Jak ktoś mówi "wiedziałem że nie będzie happy endu!" albo na odwrót to ściemnia. Przez pewien czas była moda na happy endy, później znowu na ich brak, więc dziś mamy praktycznie 50% szans. Przemiana Cohla może i błyskawiczna, ale to wbrew pozorom był człowiek poszukujący interesujący się mistyką i istotą wszechświata, więc w pewnym sensie czekał na taki 'znak'.
Drugiej seri nie bedzie a napewno nie w tej obsadzie A zakonczenie jak dla mnie Bardzo Dobre
Świetny serial. Zdecydowanie....., ale do 5 odcinka włącznie. Później każdy szczerze musi przyznać, że było coraz słabiej. A szkoda bo potencjał był niesamowity. Wyglądało to trochę tak jakby 5 pierwszych odcinków zrobił ktoś inny niż pozostałe 3.
Możesz opisać co było genialne w tym odcinku?
To nie atak, poporstu proboje to zrozumiec bo ja uważam, ze był słaby.
Dystans z jakim twórcy podeszli do tego wszystkiego co przez 7 odcinków przygotowywali w głowach widzów, pozytywne zakończenie, zajebista akcja w Carcosie, katharsis Rusta, oraz wszystko do czego przyzwyczaił nas serial - klimat, muzyka, aktorstwo.
Tak??? A co w nim było takiego genialnego??? To, że za morderstwa odpowiadał jakiś dziwak na mieszkający na odludziu? Genialne byłoby to gdyby zostały rozwiązane wszystkie wątki i znaki zapoczątkowane w 5 pierwszych odcinakach. Po co było było rozpoczynać serial z tak wieloma niewyjaśnionymi wątkami skoro wszytko zakończyło się BANALNIE.
Eee, myślałem że to oczywiste, że dziwak z odludzia to tylko pachołek, a morderców zostało wielu na wolności, ale widzę że jednak nie, dlatego odpadam. Nie mam czasu na dyskusje z ludźmi nierozumiejącymi najprostszych rzeczy.
To odpadaj a nie obrażaj mnie bo mnie nie znasz!!! Nadal nie napisałeś za to co było genialne w 8 odcinku. Pachołek???? Mordercy pozostający na wolności to było genialne??? Nie rozumiesz znaczenia tego słowa i tyle.
Tobie niestety nie!!!!! Nawet nie potrafisz poprzeć swojej opinii żadnymi sensownym argumentami. Twój styl to: genialny był pachołek oraz aha jeszcze genialni byli mordercy na wolności. HAHAHAhA. Faktycznie szkoda czasu na c ie b i e.
Ale musicie przyznać, że Matthew ogarnął i podołał zagraniu czegoś takiego tak, by nie wyszło kiczowato. Niestety, scenariuszowo - wspomnienie o gwiazdach przez Marty'ego po prostu rozwaliło całość totalnie. Coś tu poszło mocno nie tak, i dlaczego tak, ja się pytam... presja producencka?