...żałosne bo wziął i uwierzył, że jest coś więcej, najpierw wyparł miłość, a teraz w tym
szwankującym mózgu coś mu się na koniec przyśniło... druga seria beze mnie.
Podobne odczucia. Tak jak cały serial atmosfera narastała, tak wytropienie pana z bliznami już potoczyło się z górki.
Ogromny niedosyt zostawiła scena "polowania" na Errola. Liczyłem że obaj główni bohaterowie po prostu zejdą, a zło zwycięży. To byłoby coś.
Oczywiście sprawa mordów zostaje otwarta, bo to nie sam Errol dopuszczał się zbrodni, dzięki czemu pewno będzie zaczepienie na drugi sezon.
No a już wątek szpitalny i metafizyczny bełkot Rusta zostawię bez komentarza.
Pozytywne zakończenie, serio? Oceniacie tylko ostatni dialog przed szpitalem, pomijając kompletnie wcześniejszy, gdzie Rust katuje się, ze nie złapali wszystkich, a morderce widział już kilkanaście lat temu. Druga sprawa, to co widział w śpiączce, nie wiadomo czy tak naprawde go zmieniło, niby ostatni dialog na to wskazuje, jednak nie zapominajmy ze z jego głowa nigdy nie było najlepiej, a przypomnienie w tym odcinku o jego zwidach utwierdza w przekonaniu ze byc moze to tylko jego urojenia, których jednak tym razem nie zignorował i wkrecił sie jeszcze bardziej, a tym samym jego choroba psychiczna wskoczyla na nowy level ;) Dobra, pomijając już kwestie detektywa, to samo zakończenie jest tak pozytywne jak kac po dwudniowym melanżu, złapali jednego morderce, a reszta jest na wolności na czele z senatorem do którego powiązania standardowo zostaly uwalone, nie ma co "światło wygrywa" na potęgę...
p.
wszystko jasne -a kim był ten gość związany przez Errola, do którego zwracał sie tato ?
jego ojcem był szeryf Ted Childress - czy on zaginał ? bo to mi umkneło
świadomość, że nie wyłapali wszystkich, a jedynie narzędzie, to nadal dobre zakończenie, gdyby przymierzyć śmierć obu głównych bohaterów. To byłoby jak odcięta głowa Eda Starka ;)
1. W drugiej serii nie będzie Rusta.
2. Nie chodzi tutaj o uwierzenie w coś więcej, ale zaprzeczenie jego "definicji". Rust wyznawał cykliczną teorię czasu, nie linearną. Do końca 8 odcinka pojmował swoje życie jako wiecznie zataczający się krąg wydarzeń, z którego nie ma wyjścia. Cały jego światopogląd legł w gruzach, kiedy przeżył, chociaż był pewien, że powinien zginąć. Twórcy serialu sugerują, że Rust wyrwał się ze swojego postmodernistycznego kręgu życia i zmienił "bieg" wydarzeń (powinienem użyć "cykl", ale w tym momencie przestał on być cyklem).
3. Ogólnie w serialu istnieją dwa motywy:
- walka dobra ze złem ("odwieczna walka mroku ze światłem")
- i cykliczność kontra linearność (cykliczność jest zła - reprezentuje ją sam Rust, powtarzające się rytuały na cześć Króla w Żółci i wszyscy ŹLI ludzie z nim związani) - (linearność reprezentuje Martin - też jest zły w swoim zakłamaniu etc. etc., ale ostatecznie po wielu męczarniach udaje mu się zrozumieć pewne rzeczy w prawidłowy sposób).
4. Ostateczny rozrachunek: serial nie jest wydumany, ani specjalnie głęboki. Jest bardzo przyziemny i rozlicza po części dwie odwieczne teorie na temat życia człowieka - linearną i cykliczną. Niby dobrą i niby złą. Jak wszyscy zobaczyliśmy, morał z tego taki: nie ma czegoś takiego jak dobre, właściwe, mądre pojmowanie życia człowieka.
5. Wszystkie podniety i krytyki kierowane w stronę True detective płyną z obustronnego niezrozumienia. Obrońcy - nie znają się na elementach filozoficznych i moralnych zaprezentowanych w tym serialu, co czynie je jakimiś mistycznymi, nie wiadomo jak odległymi i podniecającymi. Krytycy - słusznie gnoją obrońców za ich "nabranie się", bo w rzeczywistości "nic wielkiego w tym serialu nie ma", a "koniec jest strasznie płytki". Nikt nie zwrócił uwagi na to, że nasze życie jest jeszcze bardziej płytkie momentami niż najgorsze (dla fana) zakończenie serialu.