Macie może takiego znajomego / przyjaciela, z którym czasami nie widzicie się przez kilka lat z rzędu? Potem umawiacie się z nim na spotkanie ale minęło tyle czasu, że prawie wszystko jest już inne. Inne mieszkanie, dom lub kawiarnia, której wcześniej w tym mieście nie było. W koło biegają dzieci (wasze!), które ostatnim razem były niemowlakami. Ale już po chwili czujecie jakby NIC się nie zmieniło. Nie możecie się nagadać i ogarnia Was takie znajome ciepło. Tak właśnie poczułam się po odpaleniu pierwszego odcinka nowego sezonu Dextera.
Nie będę pisać jak dobry jest ten sezon, bo kto oglądał (bądź właśnie ogląda) ten wie. Starczy zauważyć, że nad "New Blood" pracują twórcy, którzy odpowiedzialni byli za scenariusz pierwszych (czyli najlepszych) sezonów. Tyle, że... mnie się chyba ten nowy sezon podoba bardziej niż wszystkie poprzednie razem wzięte. Mam słabość do seriali kryminalnych z akcją osadzoną w małych miasteczkach, gdzie wszyscy się dobrze znają. Gdzie jest jedna knajpa i jeden posterunek policji. Nowy sezon Dextera przypomina mi klasyki takie jak Twin Peaks, Fargo czy Broadchurch. Do tego klimat północy, zaśnieżone lasy i chatka gdzie na kominku wciąż pali się ogień. Oglądając te nowe odcinki czuję się niemalże rozpieszczana. Jakby ktoś zebrał w kupę to co kocham i lubię i zapakował to w jedną rewelacyjną całość. Oglądam je po 2 każdego wieczora bo wiem, że zaraz będzie koniec a chciałabym, żeby to trwało jak najdłużej.
Na YT jest kanał kulinarny pewnego Szweda, który z jakiegoś powodu sobie gada po polsku (Food Emperor się nazywa). I ten Szwed zawsze pod koniec filmu próbuje ugotowanych przez siebie rzeczy krzycząc: Ku$#@, jakie to dobre jest! I ja właśnie tymi słowami kończę ten wpis, bo żadne inne podsumowanie nie przychodzi mi do głowy ;-)