Uwaga, będą spoilery. I takie małe oświadczenie: każdy ma prawo do swojej opinii i poniższe uwagi to tylko moje spostrzeżenia (bywa, że z przymrużeniem oka, czasami obu oczu). Nikt nie musi się z nimi zgadzać.
SnOWTIME PRESENTS
Nowy sezon Dexa nie jest tak zły, jak te najsłabsze, ale do pięt nie dorasta tym najlepszym. Ot, taki średniak, mieszanka ciekawych motywów i pomysłów z niechlujnym wykonaniem i ogólną bylejakością. Trudno uwierzyć, że pracowano nad nim dłuższy okres czasu, bo liczba skrótów i tanich chwytów wskazuje raczej na to, że popychano wątki bez większej zadumy i wnikania w ich sens. Zazwyczaj związek przyczynowo skutkowy sprowadza się do czystej ekspozycji: postać A mówi coś postaci B i historia leci dalej. Dlaczego? BO MUSI! Harrison MUSI palnąć coś o swoim ojcu, ale żeby było to wiarygodne, ukryjemy to pod narkotykami. Pani Szeryf MUSI wpaść na trop prawdy o Dexterze, więc zrobimy to przez usta Batisty. Dexter MUSI mieć pewność, że syn Kurta jest zły, więc tą ekspozycję zostawimy kumplowi, który wygada się pierwszemu lepszemu handlarzowi bronią (dodajmy też narkotyki, będzie dobrze). Kurt MUSI wpaść na to, że Dexter zabił jego syna, a więc wciśniemy tu troszkę Silent Hilla i deszcz popiołów oraz bezpośrednie spotkanie obu postaci (tak w gwoli ścisłości, jak dokładnie Kurt połączył śmierć syna z Dexterem?). Przy okazji wyślemy w świat ważny przekaż: tytan się nie pali (tutaj wchodzi motyw główny z Piątku 13tego: ciii…ciii…cii….ciaaa…ciaaa…ciaaa – sorry, trochę fałszuje, ale mam nadzieję, że przekaz jasny). Coś jeszcze, aha, nagrywanie innych telefonem a.k.a. zachowanie podejrzane i dziwne. MUSIMY o tym poinformować Panią Szeryf, tylko jak? Hmmm. Wiem! Po to jest postać Blogerki. Posadzimy obie panie przy stoliku, przy którym siedział Dexter i od słowa do słowa w ręce Pani Szeryf wpadnie kolejny element układanki. Na talerzu, wszystko na talerzu. I tak dalej, i tak dalej. Ok, rozumiem, nie każdego musi to ruszać. Spoko. Mnie gryzie. Nie podchodzi mi takie podejście konstruowania fabuły tak samo jak nie podchodzą mi lody bekonowe. Sorry, nikt nie jest doskonały (może poza T.Hanksem – jakiś sprzeciw?). Jest to najmniejsza linia oporu i choć niekiedy nie ma innego wyjścia, scenarzyści grają tutaj tą kartą zbyt często, by przymykać na to oko.
PROTAGONISTA, ANTAGONISTA, DENTYSTA I MASAŻYSTA
Wszystko trzyma się na Hallu. Duuh! Ciekawy artysta. Swoją drogą są tu jacyś fani Princess Goes To The Butterfly Museum? Ale, wracając do Halla – aktora. Koleś to 50% sukcesu serialu. Tym razem jednak, większość bohaterów świata przedstawionego zna go pod imieniem Jim Lindsay. Scenarzyści na pewno byli z siebie dumni, że udało im się wpleść nazwisko twórcy postaci Dextera do serialu. Zabieg jak najbardziej w porządku. Dobrze również wyszło wprowadzenie w życie Dextera zmarłej siostry. Sceny z Carpenter bywają śmieszne, inne smutne, ale zawsze wiarygodnie. Jest to jeden z jaśniejszych punktów sezonu.
Clancy Brown to klasa w sama sobie. Charyzmatyczny aktor i właśnie na tej charyzmie jedzie Kurt, który gdyby nie Brown, byłby po prostu kolejnym miałkim kolesiem z problemami i mroczną przeszłością. Nijak ma się on do np. Arthura Mitchella, czy Briana Mosera, którzy poza charyzmą mieli również duszę (to jest chyba słowo klucz w kontekście całego sezonu). No i jest jeszcze Harrison, czyli Jack Alcott. Cóż, czapki z głów. Chłopak dźwignął rolę, uczynił postać wiarygodną i interesującą. Super casting! Co do reszty, no są bo są. Czy mają sens? Tak. Czasami. W większości to chodzące ekspozycje mające na celu łatwe i przyjemnie popychanie fabuły. Miliarder na przykład, pojawia się na początku sezonu, widzimy na horyzoncie konflikt pomiędzy nim a Panią Szeryf, a nawet pomiędzy nim a jej córką i koniec końców dowiadujemy się, że… no że… hmm… ma helikoptera! Może nie Airwolfa (chyba), ale jednak ma. No i tyle, nich se ma. Jedziemy dalej. Krawcowa, czyli serduszko main plotu. Blogerka. Oczywiście, bez większych przeszkód nawiązuje współpracę z dobroduszną Panią Szeryf. Wspólnie węszą, łączą fakty. I dyskutują. Tak od serca, o bardzo istotnych sprawach. No a kiedy postać Blogerki scala już wszystkie motywy (drutami kolczastymi, nie tam żadnymi nićmi), staje się niepotrzebna. Tak niepotrzebna, że twórcy serwują jej śmierć. I jakaż to była śmierć! Sceny pełne napięcia, pokazujące Kurta jako przebiegłego, sprytnego drapieżnika. Jak on to wszystko zaplanował! John Doe z Siedem może się schować. Prawda? Nie… kurcze, nie wiem, bo nie widziałem, więc jeśli ktoś wie jak dokładnie Blogerka trafiła do kolekcji Kurta to pliz, na potęgę Podstępnego Czerepu, daj znać. Na deserek, truskaweczkę na torciku wyśmienitych cukierników (o pisarzy mi chodzi, w sensie scenarzystów), mamy Batistę. Cholera, jak fajnie było zobaczyć Angela. Kolejny charyzmatyczny aktor, były policjant, ciekawy człowiek. Z tym, że tutaj Angel tak za ciekawie to nie wypada. Rozmawia sobie z Panią Szeryf i oczywiście wspomina o Morganach. Przecie MUSI wspomnieć i o Debrze, i o Dexterze, i o Harrisonie. Równie dobrze mógłby pokazać Pani Szeryf fotki z urodzin (może nawet miejsce dla Masuki by się znalazło? #bringmasukaback). No bo w sumie czemu nie? Aha, no i jak zaproponował Pani Szeryf jeszcze jedną kolejkę, a ona szybko poinformowała go, że ma chłopaka, a później jak dzwoniła do niego, a on od razu wypalił, że jest szczęśliwy w małżeństwie? Fajne to było, co? Nie, no nie, ani trochę… Scenarzyści wszyli Angela również w finałowy odcinek, pomachali rączką do widzów, a później zacisnęli w piąsteczkę i wystawili palca. No bo kto by chciał zobaczyć co się stanie, gdy Angel Batista po dekadzie stanie oko w oko z Dexterem Morganem? Nikt. Na pewno nikt. No może tylko ja. A Ty?
Pani Szeryf, przebiegła lisica, używa zmysłu dedukcji wtedy, kiedy musi (czytaj: gdy scenarzysta tego chce). Otrzymuje tajemniczą notkę z załącznikiem w formie tytanowych śrub. W tym samym czasie chatka naszego seryjnego mordercy staje w płomieniach. Nad ranem po zgliszczach przechadza się masa osób: policjanci, strażacy, wysocy i niscy, ci co lubią lody waniliowe, i ci co akceptują tylko czekoladowe. No różni, ale z jednym felerem: krótkowzrocznością (pewnie od patrzenia w śnieg). Tylko Pani Szeryf dostrzega błyszczący element, diament w popiele. I kiedy okazuje się, że to ta sama tytanowa śruba, Pani Szeryf już wszystko wie. Patrzy prawdzie prosto w oczy: Dexter zabił chłopaka, zatrzymał śruby jako trofeum, a PAN X wkradł się do jego domu, wykradł dowody (ale jedną śrubę zostawił), wysłał je w kopercie i ujawnił tożsamość mordercy. Wszystko łączy się w logiczną całość, jest wiarygodne, sensowne, bez skazy. Poezja! Siedem ponownie ląduje na deskach… Los Dextera jest przesądzony.
UCIEKINIER - PORADNIK DLA OPORNYCH (W PROMOCJI!)
Tryb czepiania: on.
Lołdink.
Plej.
Był taki film, Ojczym się nazywał. Widział kto? Jak nie, to poszukać, zobaczyć. Jedynkę bankowo, później jak kto chce. Oryginał rzecz jasna, a nie ten szajsowy rimejk. Bohaterem Ojczyma był człowiek o równie ciemnej przeszłości i popieprzonej osobowości co większość przeciwników Dextera. Był pasożytem, przysysywał przysysał się do rodziny i kiedy sprawy zbytnio się komplikowały, opuszczał ją i znajdował sobie nową. Za każdym razem jednak wyglądał inaczej: tu miał brodę, tam okulary, czasami nosił tupecik, czasami nie. Zmieniał się. Jak kameleon. Cóż, Dexowi nie po drodze ze zwierzątkami. Ma problemy z psami i aligatorami, to i żadnym jakimś tam kameleonem nie będzie! Zarost, dłuższe włosy, krótsze włosy, inny kolor, okulary, soczewki, większa waga… no nie, po co mu to? Cytując polską brać: Po c*uj? Do tego uciekając przed przeszłością wybrał sobie Iron Lake w stanie NY. Nie uciekł do Kanady, nie uciekł na północ Stanów, nie wspominając już o zachodnim wybrzeżu, np. Seattle. O nie! Koleś uciekł z Miami do Iron Lake. Być może dlatego, że stamtąd miał blisko do Main, stanu, w którym mieszka Stephen King i kto, jak kto, ale mistrz horrorów na pewno Dextera by zrozumiał. Naciągana teza, owszem, jasne, pełna zgoda, ale w świetle całego sezonu idealnie wpasowuje się w całokształt. Dobra, Dex ucieka przed przeszłością, odnajduje się w zimowym środowisku, dostaje robotę, staje na nogi, ostrzy narzędzia dla rzeźnika (bo jako jedyny w Iron Lake skończył kurs on-line). Natrafia nawet na kogoś, kto ogrzewa go podczas zimnych nocy (tu wchodzi muzyczka Barry’ego White’a, słyszycie?). Anyhoo, jest słodko. Czy była to miłość? Nie wiem, czy Dexter był w stanie kochać tak, jak normalni ludzie. Tak, czy siak nie była to relacja nie do zastąpienia (biorąc pod uwagę tylko charakter Dextera). Czemu więc Dexter związał się z Panią Szeryf, z definicji osobą dociekliwą, wierzącą w dobro, sprawiedliwość, z dostępem do bazy danych FBI, jeżdżącą na szkolenia stróżów prawa (przecież tam nie spotkała by nikogo, kto mógłby zagrozić misternemu planu Dextera, na pewno, bankowo, nooo way, spokojna głowa, że nie, nope, nigdy, nie ma szans, cytując Shang Tsunga z ostatniej sceny filmu: NEVEEER). No ale się związał, spoko. W sumie, co w takim wypadku mogło pójść źle, hm? Summa summarum: Dexter zadbał o każdy szczegół, tak, jak podczas realizacji swoich projektów. Prawda?
Aha, miłym zaskoczeniem było pojawienie się Cody’ego i Astor… haha, a nie, nie było ich. Takie małe, nic nieznaczące postacie. Ktoś wie jak toczy się wątek Cody’ego w książkach?
NO I PASAŻER WYSIADŁ
Przeznaczenie w końcu dopada Dexa. A może to była jego przeszłość? Tak, czy siak, Harrison zabija Dexa, pojawia się Pani Szeryf. No tak, Pani Szeryj pojawia się na czymś, co fachowo nazywa się miejscem zbrodni i zbrodniarz w tym wypadku trzyma jeszcze w rękach narzędzie zbrodni. Co więc robi Pani Szeryf? Przytula zbrodniarza, daje mu pieniążki i instruuje jak najbezpieczniej opuścić Iron Lake. Bo przecież ten, co zginął zasługiwał na śmierć, a ten co zabił, nie zrobił niczego złego… zrujnował życie tylko jednej rodziny w Iron Lake, ale ich i tak nie lubił, na pewno, bankowo, for siur. Ciachnął brzytwą dzieciaka, po którym jechali wszyscy w szkole, a który w Harrisonie dostrzegł przyjaciela (pierwszego w życiu), ale to nie ważne, nie było tematu, bo z tamtym dzieciakiem coś było nie teges. Dobra, Harrison zabił kogoś, kto zabijał innych, a to jest złe. To nie jest tak, że Pani Szeryf wiedziała, że Dexter zabijał tylko tych co wymykali się prawu, zbrodniarzy, gwałcicieli, pedof… co? Że jak, że Batista jej powiedział o tym? Kiedy? Gdzie? No dobra, może coś wspomniał, ale akurat wtedy, na tym miejscu zbrodni dopadła ją amnezja (na pewno od zbyt długiego patrzenia na śnieg). Oo, Dexter zabił Logana, a on był dobry. I co? Logan zasługiwał na sprawiedliwość, właśnie, to ma sens (#justiceforlogan). Harrison wsiada do wozu, odjeżdża, a Pani Szeryf zaciera ślady.
Tra-la-la koniec.
SIŁA BEZSILNYCH
Siłą pierwszego sezonu Dextra był fakt, że posiadał duszę. Duszę oryginału, książki, czyli dzieła, w którym wszystkie elementy były poukładane z sensem, a związek przyczynowo skutkowy działał, bo bazował na logice. Owszem, sezon pierwszy pozmieniał to i owo, ale w tym konkretnym przypadku, ów zmiany były wymagane i wyszły serialowi na dobre (kto czytał, ten wie, jak wyglądał Brian Moser w książce). Dalsze przygody Dextra, podobnie jak przygody bohaterów Gry o Tron, to pochodna myśli scenarzystów, a nie autorów książek. Widać tu wielką różnicę pomiędzy pisarzami a scenarzystami. U pisarzy pokroju Lindsay’a czy Martina gołym okiem widać stosunek do swoich bohaterów i opowiadanych historii. Widać pasję, poświęcony czas, uczucia. Tych elementów brak w ostatnich sezonach zarówno Dextera, jak i wspomnianej Gry o Tron. Historia i bohaterowie nie są ważni, liczy się dopięcie projektu. Za wszelką cenę. Kolejnym przykładem jest drugi sezon Wiedźmina, mający z oryginałem wspólne nazwy królestw, bohaterów i tyle. Taki trend.
Dexter New Blood wygląda jak historia napisana przez fana, a nie przez zespół, który posiadł jakąkolwiek wiedzę z dzieciny storytellingu. Motywy są ciekawe, ale poprowadzone bez polotu. Oczywiście, ten finał jest lepszy niż poprzedniego sezonu, ale nie jest to żadne osiągnięcie. Osobiście spodziewałem się ciekawszej historii, bardziej dopracowanej. Uważam, że tak istotna dla popkultury postać, jak Dexter Morgan zasługiwał na więcej. I dlatego, tak już całkowicie poważnie, jestem rozczarowany tym, co zobaczyłem. Była szansa, dobra okazja, bo scenarzyści mieli w rękach odpowiednie karty. Szkoda…
Jeśli dotrwałeś do tego miejsca to gratuluję i dziękuję.