Rozpoczynając oglądanie pierwszego sezonu Dextera kilka miesięcy temu nie sądziłem, że tak przywiążę się do serialu, jak i do większości jego bohaterów. Wbrew powszechnym opiniom mi te siedem sezonów ogromnie się podobało i przyciągało przed ekran. Dopiero ostatni sezon był jakiś taki senny, pozbawiony werwy.
Pierwszy, czwarty oraz szósty sezon to klasyka, czyli Dexter i główny wróg, który sieje postrach na całe Miami.
W drugim i siódmym sezonie Dexter jest pod presją i musi przystopować, bo jego tajemnice wychodzą na światło dzienne.
W trzecim i piątym sezonie przy morderstwach pomagają Dexterowi Lumen i Miguel, którzy niejako siłą wdarli się w tą sferę jego życia. Bohater ma nadzieję na to, że będzie miał kogoś kto pozna go takim jaki jest naprawdę i nie będzie nim gardził.
Każdy z tych siedmiu sezonów uczy czegoś bohatera i pozwala mu poznać samego siebie.
Ostatni sezon jak już wspomniałem nie daje już tych emocji. Wszystko jest jakieś takie smutne, jakby aktorzy od początku żegnali się ze sobą. Dodatkowy chaos jeszcze wprowadza to, że obie sfery życia Dextera są totalnie wymieszane i każdy odcinek wydaje się być o wszystkim i o niczym.
Ósmemu sezonowi przyznaję "ósemkę", a te siedem sezonów oscyluje w granicach 9-10.
Wiadomo, że najmilej wspomina się te pierwsze sezony, kiedy wszystko jest nowe i owiane tajemnicą. Ale tak jest ze wszystkim, przynajmniej jeśli chodzi o mnie. Tak samo było m.in. z Prison Break, czy Lost.
Klimacik, który udanie podkreśla soundtrack, jest jednym z głównych atutów serialu i ta rutyna, która daje wewnętrzny spokój bohaterowi, pozytywnie wpływa także na widza.
Zostały mi jeszcze do nadrobienia te krótkie animacje Early Cuts. Trochę szkoda, że to już koniec.