Syna głównej bohaterki nie ma jak określić, bo jego rola była ograniczona, ale córki to jakiś droamat. Nie dość, że w moim odczuciu obu aktorek gra była bardzo papierowa i ograniczała się do minu szoku z tempym otwieraniem szeroko ust to jeszcze ich stostunek wobec matki, która tak naprawdę była przez cały czas sama. Nikt nie starał się jej pomóc, wszyscy tylko się od niej odcinali. A Terra to nabardziej irytująca i infantylna postać. Przez te sceny z córkani odniosłam wrażenie nie potrzebnej dłuźyzny w niektórych odcinkach.
Co do gry aktorskiej, to byłem zawiedziony tym co pokazała Juno Temple, ale Julia Garner w moim odczuciu zagrała całkiem przyzwoicie. Dostała rolę rozwydrzonej, nieporadnej blondynki, miała wcielić się w stereotypową, głupiutka córeczkę, więc nie ma tu za bardzo pola do popisu. Jej zachowanie irytowało do granic możliwości, wzbudzało gniew, dlatego uważam, że wykonała zadanie przyzwoicie.
Co do matki, córki chciały jej pomóc, szczególnie Veronica, okazywała wprost swoją niechęć do Johna(chociaż pewnie wynikało to bardziej z zazdrości niż troski), starała się udowodnić, że ma złe intencje, wynajęła detektywa, śledziła go. Debrah była tak zaślepiona miłością, że nie chciała nikogo słuchać, nie walczyła o rodzinę, postawiła siebie i Johna ponad to. Córki były bezsilne, odsunęły matkę, bo myślały, że taki szantaż przemówi jej do rozsądku, jednak bez skutku. Na samym końcu widzimy, że nawet po tym wszystkim co się stało główna bohaterka nadal odczuwa nostalgię patrząc na zdjęcie ślubne.