Komentarze do serialu zacząłem czytać w zasadzie dopiero po finale (i chyba właśnie dlatego uważam go za genialny). Widzę, że jest mnóstwo rozczarowanych, którzy przeczytali furę teorii, ale oczywiście nie chcieli, żeby żadna z nich się sprawdziła i żeby jakimś cudem zostali zaskoczeni. No i spodziewali się wielkiego "bum" na koniec. Zacytuję fragment przeczytanej gdzieś recenzji: "chyba nie dało się pewnych rzeczy nie przewidzieć, jeśli to wszystko miało pozostać logiczne". No właśnie - prośba do tych rozczarowanych: jak wg Was miałaby się ta sprawa zakończyć, żeby Was usatysfakcjonować? Punkt wyjścia - powiedzmy, koniec odcinka 2x11, czyli karta znaleziona w kasynie otwiera nie biuro Adamsa, ale sztab wyborczy Richmonda.
Uprzejmie proszę o poważnie wpisy.
ja w innym wątku pisałem, że pozbawiłem się przyjemności z ostatniego odcinka przez branie udziału w forumowych typowaniach :(
ale faktycznie, finał obiektywnie mówiąc był dobry, dwójka sprawców, dwa motywy, bardzo duża głębia emocjonalna, fatalne działanie losu
+ furteczka do następnego sezonu :)
aha i jeszcze pytanko, bo jednego nie potrafię sobie wyjaśnić:
po co zgłoszono kradzież tego samochodu dzień przed morderstwem Rosie?
nikt tu nie pisał, że się zawiódł, bo wszystko wiedział już od dawna z filmweba, tylko twórcy pozbawili nas emocji rozrzucając wątek na 2 odcinki. opowieść Jaimie'go nie była przez to zbyt pasjonująca - tydzień temu zobaczyliśmy go na nagraniu z windy i w zapowiedzi, jak biegnie za Rosie, wczoraj okazało się, że to FAKTYCZNIE on - on za nią biegł, on ją lał do utraty tchu, on ją zapakował do bagażnika. w 1 sezonie wszystko się tak naprawdę potwierdzało na bieżąco - nie byliśmy w stanie uwierzyć, że to Richmond, a jednak coś nam mówiło, że to jednak on itd.
jedynie Terry stanowiła tu takie gorzkie dopełnienie tej okropnej historii i to jedyne co zasługuje na plus.
morał? nie rozbabrywać jednego wątku na 2 sezony, może sobie na to pozwolić tylko taki serial Twin Peaks, który jeśli o mnie chodzi, nadal mógłby trwać, a ja nie wiedzieć kto zabił;]
opowieść Jamiego nie była pasjonująca bo nie miała taka być - to że tak się sprawy potoczyły to był kompletny przypadek, Rosie znalazła się w złym miejscu i czasie. Zresztą Jamie to wykrzykuje Richmondowi "It was an accident !" i wtedy właściwie całe napięcie odcinka zeszło..wiadomo było jak to mniej więcej mogło wyglądać, odpadły wszystkie te teorie o jakimś tajemniczym X obserwującym śledztwo a będącym zabójcą, może nawet powiązanym z poprzednią sprawą Linden.
Co do ciągnięcia 2 sezonów to się nie zgodzę - tutaj trwało to akurat tyle ile trzeba, a akurat Twin Peaks to przykład rozciągnięcia ponad miarę bo tam zabójca (ten bezpośredni :)) został wykryty w połowie II sezonu, a kolejne kilkanaście odcinków snuło się trochę bez ładu i składu, dopiero ostatnie kilka było jak trzeba....dlatego serial zresztą spadł z anteny bo ludziom było za dużo ciągnięcia na siłę
Ale Twin Peaks to przypadek jedyny w swoim rodzaju, bo udało im się stworzyć po prostu kultowych bohaterów drugoplanowych i wiele fajnych wątków pobocznych, do tego stopnia, że (przynjamniej dla mnie) Laura Palmer zeszła na drugi plan i nie umiałam się denerwować, że nie rozwiązania. Tu jednak cały czas ich popędzałam, każąc zbliżyć się do czegoś, co wyjaśni co się stało z Rosie.
Co do tematu. Mnie nie zadowala ta przypadkowość śmierci Rosie, to że właściwie była wynikiem nieumiejętności kontrolowania emocji i przez J. i przez Terry. Ani jedno ani drugie nie musiało się uciekać aż do takich czynów. Wolałabym po prostu, zeby śmierć R. była wynikiem intrygi, planu, spisku, który nasi detektywi musieliby rozwikłać, zadając sobie pytania dlaczego "X" postąpił tak, a "Y" powiedział to, itp.
no właśnie, do dupy. takie zakończenie tak naprawdę unieważnia całe moje zaangażowanie w serial, śledztwo, w zbierane dowody. lepiej poczytać A. Christie - tam morderca zawsze ma motyw i zakończenie ma sens.
już większych emocji mi dostarczył oglądany równolegle Dexter i zagadka Ice truck killera, mimo że było wiadomo, kto to. poza tym serial niesie tam jeszcze jakiś przekaz, jest o czym podumać, jest humor, jest czysta psychologia głównego bohatera.
w The Killing na próżno szukać powyższych - wyrwane z kontekstu rozmówki, a właściwie zbycia Holdera przez Linden, przedłużane ckliwe sceny i żadna z tego wszystkiego nauczka dla potomnych- żebym nigdy jako nastolatka nie zatrudniała się o zbirów i nie uciekała z domu przed skończeniem liceum! łooo, super. szkoda czasu.
The Killing 5/10
no to chyba niezbyt dokładnie obejrzałaś albo nie zrozumiałaś wszystkich scen - tu też wyraźnie był motyw: ukrycie politycznych konszachtów na wysokim szczeblu plus chęć Terry żeby mieć haka na Amesa, zatrzymać go przy sobie przez tę tajemnicę.
A że Rosie się nawinęła na tę ofiarę cóż. takie życie. Mnie po namyśle rozwiązanie się podoba, jest właśnie takie realne, osadzone w ponurym świecie prawdziwych ludzi mających masę problemów a do tego wpływu przypadku na życie wielu ludzi.
Zdecydowanie wolę takie story niż choćby tego Dextera - kompletnią bajeczkę o chłoptasiu działającym wg Kodeksu i szukającym jakichś wymyślnych morderców bawiących się z policją w kotka i myszkę typu Ice Truck Killer.
The Killing to realizm, Dexter czysta fantazja i bzdura. Ale co kto lubi.
Lubię oba seriale - i Dextera i The Killing, ale dla mnie Dexter to właśnie rozrywka, kapitalny pomysł, zamiana stron i jak pisałaś/łeś humor. Natomiast psychologia w nim jest taka hmmm wystarczająca do uwiarygodnienia, ale niewiele więcej. Natomiast The Killing to jakby odwrotność Dextera. Nie ma humoru, ale jest ciężki, deszczowy, ponury klimat, są świetne psychologicznie poprowadzone postacie, nie ma epatowania ani golizna, ani przemocą, jest jeden trup, ale emocji więcej niż we wszystkich innych serialach kryminalnych razem wziętych. I jest suspens. Choć ten też występuje w Dexterze. I ja cieszę się, że są seriale i takie i takie.
Dexter mnie jara psychologicznie, gdyż dotyczy interesującego mnie zagadnienia w tej dziedzinie - czy potrafimy odejść od swojego "przeznaczenia" (dzieciństwa- traum, rodziców itd), czy pozostajemy na zawsze już tymi samymi ludźmi i ewentualna psychoterapia może w nas jedynie zdusić jakieś tam popędy i pomóc przetrwać, ale na dłuższą metę anorektyczka na zawsze pozostanie już anorektyczką, alkoholik alkoholikiem, osobie z depresją będą towarzyszyć takie myśli do końca życia itd. świetnie pokazali te nieuświadomione treści umysłu Dextera i ten absolutyzm, który twierdzi, że dwaj chłopcy, którzy widzieli tak okrutną śmierć swojej matki i pławili się w jej krwi, na pewno zostaną później pozbawieni emocji, na pewno zostaną seryjnymi mordercami i koniec.
ciekawe kim stał się Adrian z The Killing, szkoda, że zabrakło tego wątku ;]
no nic, no mogę się zgodzić, że the Killing był realistyczny, ale mroczny i klimatyczny już średnio - zbyt dużo scen wnętrz, gadania w pokojach, biurach (kojarzyło mi się to z takim zwykłym amerykańskim serialem dla gospodyń, które niekiedy chcą sobie odpocząć od Mody na sukces, ale mimo wszystko muszą pooglądać ludzkie problemy i emocje, biednego odrzuconego Stana, zmagania Linden z synem, kulisy kamapnii politycznej). liczyłam na coś w stylu ubiegłorocznej Dziewczyny z tatuażem - muzyka, bohaterowie nieco odrealnieni, ale za to potworni, naziści itd. a tu taka sraka, koleś po prostu zfiksował, ale żaden z niego wariat, po prostu chory na ambicję.
każde 40 min odcinka zlatywało mi trymiga, ale bynajmniej nie dlatego, że było tak emocjonująco, tylko pytałam "halo? nic się jeszcze nie stało, jak to koniec?" i w sumie to wystarczyło obejrzeć ostatnie 2 minuty, kiedy zaczynają wchodzić pierwsze akordy tej muzyczki a la "coś się wyjaśnia", zapowiedź następnego odcinka i .... to by było na tyle.
no nic pomęczyłam się, pomęczyłam, a teraz już basta.
pozdrawiam;]
Tak!!! U Christie na ogół jest solidna intryga, motyw potrafi sięgać dalekiej przeszłości, morderca nierzadko przygotowuje się do zbrodni, czasem wręcz ćwiczy, tworzy scenerię, aby pozostać niewykrytym... nawet te jej (nieliczne?) zbrodnie w afekcie są genialne.
The Killing niejako mówi widzowi, że każdy może zostać mordercą. Że człowiek nawet nie wie, kiedy utopi własną siostrzenicę, że potajemne spotkanie na szczycie mogą się skończyc katrupieniem przypadkowej nastolatki. I to mi się nie podoba i na to sie nie zgadzam :>
Większy hardcore byłby wtedy, gdyby widz poznał prawdę o Terry, a rodzina i detektywi nie. Zdradziło ją to rozbite światło. Gdyby nie to, Linden byłaby w lesie. Jamie zginął, więc prawda o Terry mogłaby nie ujrzeć światła dziennego. Ta scena nad jeziorem mogłaby być sceną końcową - tylko widz wiedziałby, jak było naprawdę, a rodzina dalej nie miałaby świadomości, że morderczyni jest tuż obok. To oczywiście mroczna wersja finału, chyba lepiej, że skończyło się tak, jak się skończyło :)
Zgadzam się z Tobą, ale Terry pękła i pewnie długo by nie wytrzymała dobrze, że tak się skończyło. Ja jestem zachwycona finałem i zamierzam obejrzeć wszystko od początku i obserwować Terry :)
Wcale nie jestem taka pewna, czy by pękła. Kiedy stała przy tym samochodzie, nie wyglądało na to, że chce się przyznać, mimo że powiedzieli jej, że znają zabójcę. Dopiero gdy weszli za nią do tego pokoju z wypisanym na twarzy "wiemy", zdała sobie sprawę, że nie ma dla niej ratunku. O mały włos wszystko rozeszłoby się po kościach. Larsenowie wyprowadziliby się do nowego domu, zniknęliby jej z oczu, a co z oczu, to z serca. Największe katusze z pewnością przechodziła, gdy była razem z nimi - i tylko w takiej sytuacji mogłaby się sama przyznać. Jeśli kontakty by się rozluźniły, ta wina też by się rozmyła gdzieś w świadomości, wina by wyblakła.
"Nie rób tego,nie tutaj" te słowa zapdną mi gleboko w pamieci po The Killing niesamowita koncówka i łezka się w oku kręci;(ehhhh czekało się na ten final a teraz tylko łzy dla mnie serial niesamowity polecam:)