Serial oglądałem z dużym zainteresowaniem mimo że akcja posuwała się do przodu w powiedzmy umiarkowanym tempie. Ale to tempo było to efektem starannie budowanego realizmu, mieliśmy sporo wątków pobocznych które w żaden właściwie sposób nie przyczyniały się do rozwiązania zagadki ale tworzyły psychologie postaci i skomplikowany układ pomiędzy bohaterami. Ale finał sezonu musiał być zaskoczeniem. Tak więc scenarzyści zaprzeczyli sami sobie, zniszczyli układankę bo właśnie tak najłatwiej było zaskoczyć widza. Widz przecież nie zastanawia się dalej niż 5 minut do tyłu.
Przez cały serial poszukiwano psychopaty, osoby wyrachowanej, zimnej, bez emocji. To ona intuicyjnie pasowała do naszego „portretu psychologicznego”. Tymczasem mordercą okazała się ciotka ofiary która żyje marzeniami i wszystkie emocje trzyma na wierzchu. Jednak jakimś cudem ani na moment przez prawie cztery tygodnie akcji nie straciła panowania nad sobą. Jej gra była bezbłędna. Potrafiła nawet zrobić wyrzut matce ofiary że ta opuściła rodzinę (jak znakomitym aktorem trzeba być żeby coś takiego zagrać ze wszystkimi emocjami?). A przypomnę że w trakcie wydarzeń od których zaczyna się serial Terry straciła perspektywę rozpoczęcia nowego życia z bogatym partnerem, stała się mordercą i to własnej siostrzenicy, widziała rozpad swojej rodziny i fałszywe oskarżenia innych osób, także z jej otoczenia. Nie zrobiło to na niej nawet najmniejszego wrażenia. Jakoś trudno mi w to uwierzyć. Postać którą twórcy budowali przez 24 odcinki zesrałaby się na miękko przy pierwszym przesłuchaniu.
Nie gorsze były umiejętności aktorskie Jamie'go. Delikatna sugestia pracownika konkurencyjnego sztabu doprowadziła u niego do wybuchu agresji i bójki, kompletnie się rozkleił kiedy trzeba było powiedzieć Richmondowi że nie będzie już chodził. Mogłoby się wydawać więc że jest osobą dość emocjonalną i słabo radzi sobie z konfrontacjami. Jednak gdy poszedł do ojca ofiary prosić o jego poparcie dla Richmonda nie zająknął się nawet na sekundę. Ogólnie cała sprawa podłożonych kości indian była dość banalna. Obrona tej tajemnicy była zwyczajnie nie warta morderstwa. Jamie jako strateg powinien o tym wiedzieć.
Ja rozumiem że intencją autorów było pokazanie że nie potrzeba psychopaty żeby popełnić taką zbrodnię. Problem w tym że trzeba psychopaty żeby ją tak dobrze ukryć. Może się czepiam ale uważam że zwodzenie widza i robienie zaskoczenia wyciągając konkluzje z kapelusza nie jest żadną sztuką. Często niszczy dobre historie.
daleko szukać nie musisz by zaleźć przykład mordercy alla ciotka Rosie.
http://www.tvs.pl/39965,rutkowski_ostro_o_katarzynie_w_klamala_od_dawna_wideo.ht ml
zgadzam się z przedmówcą. Mam wrażenie że musieli dopisać historię do już istniejącej historii. Sprawa kości również wydawała się dosyć banalna, aby nie starać się tego załatwić inaczej niż biciem. Też nie pasowało mi to do Jamesa, to był człowiek w białych rękawiczkach.
Zakończenie pierwszego sezonu było bardzo dobre, więcej rzeczy mi tam pasowało do siebie. Jedynie zastanawiałam się, jak Richmond wrócił? Skoro samochód został utopiony, czym on wrócił? Może mi gdzieś umknęło.
Odniosłam wrażenie że drugi sezon był bardziej "dziurawy", miał więcej zapychaczy... i wręcz, za dużo się w nim działo.
Wszystko było jakieś takie chaotyczne, to pojawianie się wielokrotnie w kasynie, polska mafia, problemy z synem, ucieczka matki, niepełnosprawność, pobicie,psychiatryk, wybory, nakłanianie ojca do wydania oświadczenia. Masa krótkich wątków, które powodowały chaos Tego wrażenia nie było w pierwszym sezonie, gdzie skupiono się głównie na śledztwie, wręcz czuliśmy że jesteśmy w tym śledztwie. W pierwszym sezonie bardziej po równo było rozkładane śledztwo i rodzina, tu skupiono się właściwie na walce z systemem (ukrywanie dowodów, utrudnianie śledztwa, psychiatryk). Gdyby lepiej napisać rolę ciotki, byłoby ciekawiej.
W dużej mierze się zgadzam, mnie zakończenie również troszkę rozczarowało, bo pewne sprawy są dla mnie wręcz niejasne i niezbyt logiczne.
1. ORFEUSZ. Pamiętacie, gdy Linden wysłała maila "Wiem co zrobiłeś" i odkryła, że mail przychodzi do Richmonda? Przecież on wtedy niemal potwierdził "to ja jestem Orfeusz" i nawet jej wyjaśnił, skąd wymyślił taką ksywkę, żeby do niego pasowała (do jego historii). Linden wyszła stamtąd wystraszona, bo Richmond był wrogo nastawiony i ewidentnie nie zachowywał się przyjaźnie. Czemu to przemilczano? Skoro był wrabiany i nie miał z tym nic wspólnego, to czemu tak się wtedy zachowywał? Musiał być klientem, a skoro nim był, to groził tamtej dziewczynie gadając o topieniu, itd.
2. Czemu Terry właściwie zepchnęła to auto do jeziora? Jaka kobieta na jej miejscu by zrobiła coś takiego? Zwłaszcza, że siedząc w aucie (gdy słuchała kłótni) usłyszała wyraźnie, że gość wcale nie chce dla niej zostawić żony... Gdyby chciał, to jeszcze bym mogła zrozumieć jej naiwność pt. "pozbędę się dla niego tej dziewczyny i będziemy razem", ale tak to trochę bezsensu. Zwłaszcza że to była dosyć krucha babka spragniona miłości, a nie wyrachowana sucz zdolna do wszystkiego.
3. Rozczarowało mnie też, że Holder załatwił tą fotkę (Richmonda w aucie) w takich a nie innych okolicznościach (podawanie po ciemku, w kopercie, by nikt nie wiedział) i myślał, że jest prawdziwa. Trudno wręcz opisać, jak naiwna była ta cała sytuacja - nic, tylko płakać ze śmiechu :)
Ogółem jednak serial bardzo mi się podobał, mimo czasem naiwnych wątków, w końcu to tylko serial :) jednak pierwszy odcinek zdecydowanie bym wyrzuciła do kosza, bo jest fatalny i średnio zachęca do oglądania serialu - na szczęście wytrwałam i postanowiłam oglądać dalej, czego nie żałuję :)
Pewnie dostanę złoty szpadel za odkopanie trzyletniego postu, ale co mi tam.
1. Przecież Richmond nie był wcale szczególnie wrogo nastawiony. On się po prostu wkurzył, że Sarah weszła do jego gabinetu i zajrzała do jego komputera. Raczej nikt nie lubi, gdy narusza się jego prywatność. Jednakże Linden była wówczas przekonana o tym, że to Richmond zabił Rosie, przez co cała sytuacja nabrała przerażającego charakteru i atmosfery potrzasku. On pewnie nawet nie wiedział wtedy, co Sarah ma na myśli.
2. Krucha, nieszczęśliwa, bezradna, zdesperowana. Stłamszona przez komentarze matki i siostry, które wytykały im to, że niewiele osiągnęła w życiu i nie założyła rodziny. Mimo że w poprzednich odcinkach mogło się wydawać, że Terry była dla Amesa jedynie przelotną znajomością, detektywi później odkrywają, że on faktycznie chciał zostawić żonę. Jednakże ze względu na to, że to on wżenił się do bogatej rodziny, nie odwrotnie, a przed ślubem podpisał intercyzę, musiał najpierw tę żonę udupić (upadek projektu przebudowy nabrzeża uderzyłby w nią, nie w niego), by móc się od niej uwolnić i rozpocząć nowe życie z własną firmą i Terry u boku. Problem w tym, że nie zamierzał uciec się do zabójstwa, by zrealizować swój cel i dlatego wycofał się z umowy. Był wściekły, a ludzie różne rzeczy w takich sytuacjach mówią - nie zawsze to, co powtórzyliby, gdy się już uspokoją. Stan w jednej ze scen pod szkołą powiedział, że nienawidzi Tommy'ego, a przecież nie była to prawda. Terry była na krawędzi, za chwilę miała stracić szanse na tak długo wyczekiwaną realizację marzeń. Widziała, że ani Ames, ani Jamie nie chcą odebrać dziewczynie życia. Pomyślała, że tylko ona stoi na przeszkodzie na jej drodze do szczęścia i że jeśli ktoś ją zabije, to umowa (o której szczegółach oczywiście nie wiedziała) będzie kontynuowana, a ona nadal będzie mogła być związana z Amesem. A że się przeliczyła, to inna sprawa.
3. Holder miał kontakty w hrabskiej policji, ale miał pecha, że jego dawny porucznik był w zmowie z Adamsem, który kierując podejrzenia na Richmonda chciał go wyeliminować z wyborów. Gil pomógł Holderowi wyjść na prostą i prawdopodobnie uratował mu życie, więc ten nie miał żadnego powodu, by mu nie ufać. Poszedł nieco na skróty, dał się chyba omamić wizją szybkiego awansu i się na tym przejechał.
A ostatnia scena, ta w której nie widać Gila, to stary serialowy trik, zwyczajny cliffhanger. Widz miał się wtedy zastanawiać nad motywami Holdera. Dopiero potem okazało się, że szczerze wierzył w winę Richmonda, ale był przekonany, że ujdzie mu to na sucho.