Dlaczego?
Ponieważ jest cień nadziei na to, że w serii 11 zobaczymy odniesienia do ery Rusella T. Davisa, od której Moffat zupełnie się odciął, jak i na przywrócenie serialowi przesłania emocjonalnego zamiast ciągłego skupiania się na zbyt zawiłej fabule i powtarzaniu tych samych pomysłów bez końca, przez co serial zdecydowanie stracił na wartości. Nie wspominając już o towarzyszach, z którymi czy nam się to podoba, czy nie, musieliśmy się męczyć przez 2,5 sezonu. Odkąd Moffat został showrunnerem, od pierwszego odcinka 5 serii miałam wrażenie, że oglądam zupełnie inny serial.
Panie Chibnall, w panu nasza nadzieja.
Mam podobne zdanie, według mojego gustu ta próba odcięcia się od RTD wyrządziła niewielkie krzywdy na serialu szczególnie za panowania 11 Doktora-Smitha, kilka nawiązań, powiązań i powrotów a serial by zyskał pełny blask. Lecz muszę powiedzieć jedno bierzący 10 sezon zaczyna mieć to coś.
Zgadzam się, to w końcu serial, kontynuacja wątków to podstawa. Zdaje się, że Moffat wreszcie dostrzegł, gdzie popełnił błąd. Mam nadzieję, że Pearl Mackie będzie miała możliwość wystąpienia również w 11 sezonie serialu, bo jako Bill skradła moje serce. Nareszcie, po tylu latach doczekaliśmy się godnego towarzysza dla Doktora :)
btw widzę, że mój temat dodał się dwa razy, a ten z niepełnym wpisem. Próbowałam dodać ten temat kilkakrotnie, ponieważ internet się dzisiaj buntował :)