Mimo, że przygoda 12 Doctora jeszcze się nie zakończyła i z jego regeneracją trzeba czekać do grudniowego odcinka świątecznego, to i tak chciałbym zrobić podsumowanie 10 sezonu i może nawet samej postaci Doctora.

Odcinek finałowy zrobił na mnie duże wrażenie. Para Missy i Mistrz uzupełniali się pierwszorzędnie i miło i z zaciekawieniem się ich oglądało. Genialny był powrót Heather z pierwszego odcinka, czego nie spodziewałem się ani przez chwilę. Wspomnienia wszystkich towarzyszek także mnie ujęły, bo akurat do tego typu rzeczy mam słabość. Nie było za dużo Nardole'a, a jak już był to był całkiem znośny, więc tutaj także plus.

Wracając do złowrogiej pary. Missy od samego początku mi się nie podobała. Denerwowała mnie i chciałem, żeby jak najszybciej zniknęła z ekranu. Nie wiem czy to przez to, że zmieniła się płeć Mistrza czy nie, ale po prostu mi nie odpowiadała. Jednakże w finałowym odcinku było mi jej żal i naprawdę jej kibicowałem. Odnośnie Mistrza - John Simm po raz kolejny zagrał go genialnie. Uwielbiałem go podczas ostatnich przygód i uwielbiam go teraz. Wzbudził we mnie ogromną nienawiść, co pewnie miało być zamierzone.

Jeżeli chodzi o zakończenie historii Bill. Całkiem fajne. Nie przepadałem za tą towarzyszką i dałbym jej jedno z ostatnich miejsc, jeśli liczyć same towarzyszki z New Who.

Nawiązanie do pierwszego Doctora też było niczego sobie. Akurat mam przyjemność oglądać Classic Who i przygody siwego starca. Cacy.

A teraz ocena całego sezonu. Najsłabszy ze wszystkich trzech z Capaldim. Przykro mi, ale taka jest prawda. Jest to bardzo rozczarowujące bowiem Dwunasty jest świetny. Capaldi zrobił wspaniałą robotę natomiast cała otoczka wokół niego była źle napisana. Ze wszystkich dwunastu odcinków może ze 3 lub 4 były dobre... Reszta mocno przeciętna.

Mam nadzieję, że odcinek świąteczny będzie mocny, a regeneracja i 13 Doctor przypadną mi do gustu.

Pozdrawiam :)