SPOILERY
Właśnie obejrzałam finał 4 sezonu i czuję się najbardziej zmieszana sytuacją Rose... Zakończenie kompletnie niespójne jak na tę postać. Jak to możliwe, że po przeszukiwaniu wszechświata wzdłuż i wszerz, po załamaniu się barier pomiędzy równoległymi światami, w obliczu totalnego kataklizmu wreszcie odnalazła doktora... A w finale finałów godzi się pozostać z jego klonem... Ja rozumiem, że bonusem klona jest fakt jego pół-człowieczeństwa, że się zestarzeje itp., ale przecież właśnie na tym polegała niesamowitość doktora, że był taki jaki był, uwikłany w ciągłą tułaczkę, nie starzał się, miał 2 serca. Nie pojmuję sytuacji w której Rose bierze sobie takie "second best", czuje się usatysfakcjonowana miłosną deklaracją do ucha i całuje jednego na oczach drugiego... ze świadomością że prawdziwy doktor, zostaje bez niej, nieszczęśliwy, bo przecież także w niej zakochany... Jak można przyjąć replikę kogoś, wiedząc, że ten prawdziwy ktoś żyje gdzieś w samotności... Takie tłumaczenie na odczepnego, że ma te same wspomnienia, myśli i uczucia jest dla mnie nie do przełknięcia. Także tak.. Ok, nie mówię, że miała histeryzować i wyrzucać klona doktora ze swojego równoległego świata, ale... Tak od razu uderzać w głęboki pocałunek z kimś kto "powstał" dzień wcześniej/tego samego dnia... i to na oczach osoby, która zakochiwała się w niej z biegiem czasu i też to samo czuje, tylko dłużej... Jakoś zbyt lekko i bez przemyślenia potraktowana sytuacja, robiąca niestety głupka z Rose.
Porównując losy innych "aniołków doktora", wszystko jest jakieś bardziej strawne.. Donna...Moim zdaniem przeżyła przygodę, przeżyła piękny sen, którego nie zapamięta i będzie żyła dalej, prowadziła normalne życie jak większość ludzi. Smutne, że zawsze czuła się niedoceniana, ale może przez tę historię matka wreszcie da jej trochę odetchnąć. Jak na razie jest dla mnie najlepszą aktorką całego serialu. Jej gra urzeka.
Sarah Jane - postać trochę zbyt na boku, żeby można ją oceniać, jedynie zabawne byłoby gdyby chłopiec był synkiem doktora.;) Powiedziała, że to długa historia ;)
Natomiast najbardziej irytuje mnie dr Martha Jones, która powinna jak najszybciej zniknąć z serialu i już więcej się w nim nie pokazywać. Strasznie mi ciążyła przez cały 3 sezon. Na każdym kroku przypominająca o tym jak nie może uwierzyć, że doktor nie żywi do niej głębszych uczuć, wspomagane drewnianą grą... bleh.
Ciekawi mnie bardzo co porabia w uniwersum "córka" doktora :)
Jak dla mnie takie zakończenie wątku Rose jest dosyć spójne z jej charakterem - od samego początku była zołzą i skończyła także zołzowato. Żeby nie było: ja akurat tę zołzowatość może nie tyle lubię co wydaje mi się ona pozytywnie oryginalna - mało było tego typu towarzyszy.
Co do Sary: całkowicie od czapy powiedziano, że ona się niby kiedyś durzyła w Doktorze - w żadnej z przygód w czasach, gdy byłą regularną towarzyszką nic takiego nie miało miejsca.
Marthę osobiście bardzo lubię, odnośnie natomiast Jenny: może to nie to samo, ale o innej latorośli naszego herosa możesz przeczytać w książce "Father Time" :)
Zołzą i to taką super-zołzą była Donna i tę zołzowatość lubiłam na maxa, bo była usprawiedliwiona, wynikała z frustracji bycia nie najpiękniejszą, wiecznie "starą panną" bez kariery...
Ale czy Rose zołzą... No nie wiem... Jakoś tak chyba zbyt pozytywnie tę postać oceniłam, pewnie dlatego, że jak dotąd doktor żywił do niej najgorętsze uczucia... Teraz trochę dociera do mnie, że była taką typową chav girl... I w sumie trochę wystarczał jej Mickey the idiot, a trochę klon doktora jej się trafił jak ślepej kurze ziarno... Szkoda. Scena pocałunku cały czas mnie zniesmacza.. Tak jakby dali wreszcie ludziom to czego wyczekiwali.. "Ooo doktor się całujeee" No ale... biorąc pod uwagę, że ona ma teoretycznie 19 lat... (choć aktorka nie wygląda...:))
No właśnie, za książkę muszę się zabrać...
Btw.
Czy to prawda, że od 5 sezonu dr staje się trochę zbyt pseudointelektualny i traci tę zamierzoną groteskowość?
Właśnie - jak Donny nie trawię, tak można powiedzieć, że była zołzowata, bo miała bardziej lub mniej nieudane życie. Tymczasem w przypadku Rose nie było tak tragicznie, natomiast ona sama bez przerwy chciała więcej i więcej. Jak w tej bajce o złotej rybce, tylko bez kary na końcu ;)
Co do serii piątej - efekty trochę się poprawiają, co do warstwy fabularnej ja osobiście uważam tę serię za najlepszą. Jako fan starych, klasycznych serii w seriach 2-4 poza niezmiernie rzadkimi momentami nie odczuwam ani odrobiny magii Doktora.