Pewnie taki temat już się pojawił, ale wybaczcie, nie chce mi się szukać :D
Mnie ona doprowadza do szału. Nie wiem dlaczego, po prostu nie mogę na nią patrzeć a
jeszcze nigdy nie miałam tak negatywnych odczuć do żadnej z osób towarzyszących
Doktorowi. Tak więc, co sądzicie o River Song?
Och tak. Tak, zdecydowanie tak. Z moffatowskich tforów River Song drażni mnie najbardziej. Nie wiem, czy to kwestia aktorki, czy po prostu pisania postaci, ale kiedy inni piszczą "Hura, River wraca!!!" ja mam ochotę rozwalić sobie łeb o biurko. Może to kwestia tego, że ja nigdy nie parowałam Doktora z żadną z towarzyszek (nawet z Rose, która swoją drogą drażni mnie w tym samym stopniu co River) a profesor Song jest przedstawiona jako Ta Jedyna?
W każdym razie cieszę sie, że nie jestem sama.
Ja też nie przepadam za tym całym "Oh, Doktor!" *trzepocze rzęsami* u Rose. Najbardziej lubię te towarzyszki (opcjonalnie towarzyszy :D) które nie są tak... hmm, zapatrzone w Doktora i dlatego moją absolutnie ulubioną jest Donna. Wracając do River to nie podoba mi się sam zamysł postaci. Motyw więzienia (oh! jaka ona jest sprytna etc), "wielkie wejścia" i ogólnie jej
schizyczno-tragiczne relacje z Doktorem czynią tą postać strasznie naciąganą. W sumie dochodzę do wniosku, że
najbardziej podobała mi się w odcinkach z Biblioteką (jeszcze z 10.)
River wygląda jak i zachowuje sie jak ciotka.
Oh doktorze jesteś taki stary i już nie myśłisz pozwól że Ci pomogę. Skąd to młody, niedoświadczony, niewyuczony młody władca czasu zwany River nagle przechytrza Doktora mającego ok 1000 lat i wiele przygód za sobą, który widział już wiele. Oo
W sumie aktorka też niezbyt spasowała do tej roli.
Teraz to już tak naprawdę Władcą Czasu nie jest, w końcu oddała wszystkie swoje regeneracje Doktorowi :D.
Nie wiadomo ile to River ma dokładnie lat. Chyba nigdy nie podano jej wieku. Mogła swoje przeżyć. Poza tym miała dobrego nauczyciela - przyszłego Doctora.
A Doctor obecnie ma około 1200 lat ( źródło: odcinek - A Town Called Mercy).
Nie zapominajmy, ze River jest dzieckiem Tardis, wiec kto wie co ma w glowie - wiadomo, ze Tardis kieruje lepiej, czemu nie mogla odziedziczych innych umiejetnosci? Plus trenowanie przez Cisze i jak wspomnial Herushingu, nie wiemy dokladnie ile przezyla pomiedzy pojawieniami sie. Jest mniej rostrzepotana niz Doktor i w chociaz sie jej Profesora zdobylo.
Zgodze sie jednak, ze jest troche za "wspaniala" - wszystkie postaci maja swoja ciemna strone. Jej ciemna strona wydaje sie byc historia z Cisza, co tak na prawde nie ma wplywu na jej character.
Dokładnie. River jest po prostu za stara. W połączeniu z Smithem wygląda jak jego matka. Nie rozumiem opinii o chemii między nimi. Ja tam żadnej chemii nie widzę.
Musi się pojawić przynajmniej jeszcze raz (ostatni) :(
Przy okazji: Zauważyliście ,że gdyby Doctor poprosił by River mogła by go zabrać do Pondów
dzięki swojemu manipulatorotowi wiru czasowego (czy jakoś tak) :D
A River lubię ,bo czemu nie? Za to jej rodziców jakoś mniej:/
Chyba by nie mogła - tzn doprowadziłoby to do kataklizmu. W książce którą czytał Doktor było napisane, że to jego ostatnie spotkanie z Amy, a sam mówił, że poznanie przyszłości w taki sposób, jak przeczytanie tworzy stały punkt w czasie.
No tak masz racje :) Musiało mi to gdzieś umknąć.(może za bardzo byłam przerażona statuą wolności) :|
Ahh, Statua była taka epicka <3
Ale ej, ja w zasadzie Pondów lubię (Rory'ego w szczególności, ofc) . Nie to co Rivah D:
Rory'ego da się lubić zwłaszcza ,kiedy Oswin mówiła na niego Nina :)
(jest jeszcze ,kilka fajnych momentów z państwem Pond) ,ale to nie dla mnie :/
I oczywiście lubię ich za to ,że zaopiekowali się Doktorem ,ale są też momenty za które ich
nie lubię. Ale każdy człowiek lubi co innego i całe szczęście nikt na to nic nie poradzi :)
Lubię postać River, choć jedno, co mi się nie podoba to jej zbyt szybkie "nawrócenie" w "Let's kill Hitler". Poza tym całkiem fajna postać. No i jej słowne utarczki z Doktorem to poezja :)
Jasne że każdy lubi co innego, są gusta i guściki ;)
Co do słownych utarczek Doctora i River- są dla mnie trochę jak imitacja (raczej, niestety, nieudana) dialogów Donna-Doctor (rip).
W sumie jedyny tekst Song, który naprawdę mi się podobał to ten w Let's kill Hitler z bar mitzwą :D
Z tą Donną serio? Nie zwróciłem uwagi, ale może i tak. Zresztą Moffat lubi kopiować - spora część życiorysu Amy to kalka historii pewnej towarzyszki ze starych serii :)
Tzn nie chodziło mi o żadne podteksty :D
Amy? Naprawdę? Nie oglądałam Classic Who ale myślałam, żeby jakoś niedługo się za to zabrać. Którego Doktora?
Siódmego, niejaka Ace. Dzieciństwo i nastoletniość z łatką szalonej spowodowaną działaniem kosmity, timy-wimmy-wobbly, bycie pionkiem w planach wroga Doktora, wreszcie fakt, że kluczem do pokonania jednego z wrogów była utrata jej wiary w to, że ją Doktor uratuje. Wygląda znajomo ? :)
Ha, chyba naprawdę muszę obejrzeć starego Who i to jak najszybciej! Dzięki ci za przybliżenie tematu ;)
Motyw dziewczynki, która całe życie czeka na Doktora/spędza z Doktorem pojawia się też w Girl in the Fireplace ;)
Amy (pomimo ze ja lubie) jest dosc wierna kopia Donny z That 70's show - wliczajac w to wlosy, miny, jak sie porusza i jej dominacja w zwiazku (z Rorym).
Jak napisałem wyżej, mniej więcej połowa jej życiorysu pokrywa się też z Ace, dawną towarzyszką Doktora.
Ja tam uważam, że River to fajna postać i w ogóle nie zwracam uwagi na to "bycie jedyną", niech sobie będzie żoną-nieżoną Doktora, wszystko jedno, ten element w konstrukcji tej postaci jest mi całkowicie obojętny, nie zwracam na niego uwagi. Ale prawda, jej szybkie nawrócenie w "Let's Kill Hitler" było kiepskim posunięciem fabularnym... A może nie tyle kiepskim, co zbyt szybkim.
Moim zdaniem River to całkiem nieźle napisana postać, choć rzeczywiście może się - poprzez hm... nazwijmy to "brak syndromu Rose" - kojarzyć z Donną, Nie uważam natomiast żeby jej dialogi były "nieudaną kalką" dialogów Donna-Dziesiąty.
Poza tym jakoś tak wybucham szczerym śmiechem, gdy sobie wyobrażę Tate witającą Tennanta słowami "hello sweetie".
Dla mnie, jak już wspominałam w jednym temacie, River Song to nieudana, zmarnowana postać. Była ok, kiedy była tajemnicza. Ale im więcej się o niej dowiadujemy, tym bardziej mamy do czynienia... Z Mary Sue. Z postacią wyidealizowaną, niewiarygodną (córka towarzyszy, żona Doktora, po części Timelord, potrafi wszystko nawet lepiej od Doktora)... I w dodatku Moffat zmarnował ją jeszcze bardziej, kiedy River mówiła w "Angels take Manhattan" per "mężu" do Doktora. To dla mnie koniec. Jedynym ratunkiem dla tej postaci byłoby dla mnie to, że okazałoby się, że to, co czuje do Doktora, to tylko zauroczenie, a nie miłość, albo jakieś powiązanie z Aniołami/innymi wrogami (nawet jeśli "nawróciła" się w Let's Kill Hitler. Kto wie, czy nie jest podwójnym szpiegiem?)
Wiesz, w sumie jednak jedyne, w czym ona dorównuje Doktorowi to pilotowanie Tardisa :) Regeneracje zużyła, i chyba nie ma już zanadto jakichś niezwykłych zdolności .
Dorównuje, a nawet jest lepsza. I to mnie trochę irytuje. Choć... To nie wina aktorki, bo pamiętam Alex z Ostrego Dyżuru, a raczej tego, co to nie raz ludzie mówili (chociażby na tumblru) - Moffat nie umie tworzyć postaci kobiecych.
Raczej niekonsekwentnie:
5 sezon: niby dobra, ratuje Gwiezdnego Wieloryba, płacze z powodu samobójstwa Van Gogha, ale Doktora do łóżka w noc przed ślubem próbuje zaciągnąć.
6 sezon: traci dziecko i po jednym odcinku zupełnie przestaje się nim przejmować. Ja rozumiem, że wiedziała, że to River i nic jej nie będzie, ale instynkt macierzyński robi swoje (tak przypuszczam). A Amy tego instynktu za bardzo nie okazuje. Poza tym, niby jest neutralna, ale zabija Madame Kovarian w anulowanej linii czasu.
7 sezon:
1. odcinek: Amy do gruntu wściekła, opryskliwa itd. I tu, pomiędzy Azylem i Dinozaurami kontrast jest największy:
w 2. odcinku Amy jest zupełnie inna, dla mnie w końcu (po dwóch seriach!) sympatyczna.
W 3. odcinku mamy odwrócenie ról Amy i Doktora: on chce poświęcić Jexa, ona na to, że nie, bo to złe.
A w 4. i 5. znowu jest neutralna. I dopiero tutaj tak naprawdę okazuje swoją miłość do Rory'ego.
Przynajmniej ja tak to odczuwam :)
Jeśli chodzi o serię szóstą, to się zgadzam. Natomiast co do reszty:
W piątej serii na wymienionych przez Ciebie przykładach widać, jak bardzo ma Rory'ego w nosie - inne sprawy ją poruszają, jego bez oporów by zdradziła.
Seria siódma: była opryskliwa ale tylko co do Rory'ego, bo się niby mieli rozstać, i była nań zła (Inna sprawa, że nie było powodu) Co do Jaxa to raczej konsekwencja - tak jak chciała ratować Wieloryba, tak jak ruszył ją zgon Van Gogha, tak nie chciała zgonu tego pierwszego.
O, to to. Właśnie najbardziej sprawa z dzieckiem mnie irytowała - jaka matka tak postępuje? I nawet, jak się dowiedziała, że River to jej dziecko, to znaczy, że jest nim naprawdę. Nie zna jej, nie wychowała. Zero konsekwencji, jeśli chodzi o jakieś zachowania, zero głębi, czyli logiki. I w pierwszym odcinku 7 sezonu też mnie irytowała, bo miała marny powód do rozwodu i za szybko się pogodziła z Rorym.
Właśnie, z tym ich małżeństwem: sezon 6 - (prawie - poza tymi akcjami z "głupią gębą" i utratą Melody) wszystko dobrze, "Życie Pondów" - przez cztery części wszystko dobrze, aż tu nagle w piątej BUM. Bez sensu. Jakby nagle im się przypomniało po jakimś czasie, że Amy już nie może mieć dzieci. Wątek Pondów jak dla mnie jest dziurawy i nielogiczny.
Dokładnie. Wkurza mnie ona niezmiernie. Jakaś taka zbyt pewna swego. Jakby wszystko wiedziała najlepiej i najlepiej potrafiła zrobić. Niby dojrzała kobieta z poczuciem własnej wartości, a w głębi podlotek zakochany w Doktorze. Strasznie źle ją odbieram, choć były momenty, że wydawała mi się sympatyczna.
Ano. Ta postać to kuriozum jakiego świat nie widział. Moffat przebił wszystkie Mary Sue w historii, obsadzając w takowej roli starą, brzydką babę. Niemal każda scena z jej udziałem jest beznadziejnie pretensjonalna, żenująca i obleśna. Nie jestem pewien, czy to jest tylko nieprzemyślane, czy zwyczajnie nieporadne. Tragedia, tragedia, tragedia.
Jej wątek to rozpadający się, przekombinowany bajzel, jej relacje z rodzicami są kompletnie niewiarygodne, jej sceny z Doktorem aż rażą sztucznością, jej charakter sprowadza się do przekonywania każdym gestem i słowem, jaka to nie jest wspaniała. Nie wiem, może z inną aktorką by trochę lepiej wyszło? Zwłaszcza, że naprawdę ciężko jest wczuć się w romans między dwudziestoparolatkiem a klientką, która mogłaby być jego matką. Ja wiem, że najpierw była Kingston a potem Smith i ta różnica wieku wyszła nieco przypadkiem, ale to niewiele zmienia. A może powinna być sygnałem ostrzegawczym dla Moffata, żeby przestał na siłę kombinować?
Doktor nie jest dwudziestoparolatkiem. Ciężko się też odnieść do kilku innych argumentów. Stara i brzydka baba? No może ostatnio mieliśmy samych młodych aktorów pokazanych i oni stanowią za duży kontrast, ale... ? Nie. Sceny mają pewien charakter, ale wydaje mi się, że dość dobrze (powiedzmy) oddaje on spotkania takich osobowości jak River i Doktor, moim zdaniem River jest ciekawą i dość dobrze napisaną i zagraną postacią, nie jest moją ulubioną, ale też nie znajduje się daleko na szarym końcu. Problemem rzeczywiście może być trudny do zaakceptowania dla wielu (hmmm wybuchowy, ciężki do opisania) charakter River. Niestety, jej postać doświadcza też chyba zbyt wielu twistów, bardzo często jest ukazana w innym świetle, co też nie prowadzi do stworzenia dobrego obrazu postaci, a ten już stworzony wielu fanom może wydawać się wybrakowany, nie pasować.
Ale uważam, że wątek River zbliża się nieubłaganie do końca i w następnym sezonie chyba nie powinna się (dłużej) pojawić.
A tak i krótko - niech Moffat ciągle kombinuje.
Każdy wie że Doktor nie jest dwudziestoparolatkiem, ale aktor który go grał jest (czy tam był). No tak tak, jasne, ważne jacy jesteśmy w środku i inne srutututu,ale bez przesady. Używanie sci-fi stuffu do dramatu, romansów i innych emocjonalnych spraw to bardzo niepewna ścieżka i łatwo wpaść tu w śmieszność (jak pokazał np. Torchwood). O co mi chodzi? Łatwiej będzie na przykładzie Amy. No spójrzmy na nią i River. Czy ktoś naprawdę może mi powiedzieć, że one są wiarygodne jako matka i córka? Taaa, jedna jest sztucznie wyhodowaną, niestarzejącą się półkosmitką podróżującą w czasie od tyłu a druga zwykłą laską, ale nie zmienia to faktu, że widz powinien móc odrobinę się wczuć w postaci i ich relacje, identyfikować się z nimi, rozumieć ich. A nie jest to możliwe w tej sytuacji, po prostu nie da się tego poczuć. Bo matka ma 25 lat a córka 45. Owszem, gdyby relacje River i jej rodzicami były przekonującym wątkiem samym w sobie, to co innego (chociaż to byłoby śmiertelnie nudne). Ale są potraktowane po łebkach, a tragizm całej sytuacji z odebraniem dziecka 'złagodzono' pomysłem ze wspólnym wychowaniem w szkole, co czyni tą pomiędloną sytuację kompletnym kuriozum. I na tym kuriozum poprzestano i wszyscy mają być zadowoleni.
No i tu wracamy do Doktora - ja po prostu nie mogę poczuć tego romansu między nimi. Różnica wieku to jedna sprawa. Istotna bardzo, bo - wracając do tego, że postaci mają być wiarygodne i możliwe do zrozumienia - ja naprawdę chcę wiedzieć co on w niej widzi, dlaczego do jasnej dziupli jest kreowana na tak ważną osobę w jego życiu ('tą jedyną'?). Dobra, wygląda staro i brzydko. Ale, jak wszystkie kobiety Moffata, oczywiście musi flirtować ze wszystkimi, insynuować, cwaniaczyć i prowokować.
Ręce opadają na coś takiego. Wiadomo nie od dziś, że Steven nie rozumie kobiet, ale wychodzi na to, że nie rozumie też i facetów - bo nie jest możliwe, żeby ktoś (zwłaszcza taki kozak jak Doktor) poleciał na podstarzałą cwaniarę zachowującą się jak Miss World. To jest po prostu obleśne. Tak samo jak sceny, w których Smith i Kingston się całują.
Litości, to pitolenie że ona ucieka z kosmicznego więzienia jakby wychodziła po bułki do Sano, to strzelanie w kapelusze, to robienie z głównego bohatera idioty na niemal każdym kroku - kumacie o co mi chodzi? Doktorowi też zdarza się zrobić coś pretensjonalnie-niemożliwie-zajebistego, ale on może, bo a.) jest głównym bohaterem i założenie jest, że to geniusz, b.)gagi z nim w roli głównej polegają też na tym, że śmiejemy się Z NIEGO, a nie z tego, jak robi z innych idiotów c. ) ostatecznie wygrywa w każdym odcinku, kiedy rola River sprowadza się do siedzenia głównemu bohaterowi na głowie (jedynym jej istotnym osiągnięciem wydaje się uruchomienie teleportu w Flesh & Stone). Widzę tutaj związek z konceptem River jako 'żony Doktora' - jeżeli tak Moffat widzi małżeństwo, to Panie świeć nad jego duszą.
A, no tak, ona jeszcze była świrnięta! Amy nie wiedząc o niczym wychowała się wspólnie ze swoją starszą o ok. 30 lat czarną córką, której zadaniem i głównym celem w życiu było zabicie jej przyjaciela ponieważ kosmici nasrali jej do mózgu. To nie tylko nierealistyczne i naciągane - to idiotyczne. Zresztą psychopatki nie są fajne. Psychopatki są cliche.
Hmm, chyba wpadłem w słowotok i zapomniałem, że z kimś dyskutuję:>. No ale moje zdanie przedstawiłem.
Rzeczywiście relacje między Amy i River były bardzo niedopracowane (lekko mówiąc), do tego w postaci River znajdziemy sporo niekonsekwencji, ale mimo wszystko, to czy ona się Tobie spodoba (jej charakter, który ma chyba stanowić pewnego rodzaju odbicie Doktora (dwoje psychopatów w jednym statku (tu było statku? nie pamiętam) to za dużo (jakoś tak to brzmiało))).
Mamy osobę o bardzo dużym potencjale (który chyba się jednak gubił w scenariuszach poszczególnych odcinków, ale można spojrzeć co się działo, jak czas przestał płynąć), która ma chyba stanowić kontrast dla innych towarzyszy Doktora, którzy mimo wszystko pozostają ludźmi. I rzeczywiście wpisuje się to w pewien schemat postaci kobiecych kreowanych przez Moffata.
I jeszcze o Doktorze.
Wydaje mi się, że na Doktora trzeba patrzeć w trochę inny sposób, niż Ty to robisz. Doktor nie jest człowiekiem (dlatego nie można powiedzieć, że jest facetem) i ma za sobą ponad tysiąc lat różnych doświadczeń. Ostatnio rzeczywiście w znacznym stopniu dało się zauważyć pewne zachowania typowo ludzkie, ale w wielu sytuacjach widać też jego obcą stronę.
Sądzę, że jedną z ważniejszych cech Doktora, która sprawia, że River jest dla niego atrakcyjna, jest jego ciekawość Wszechświata i River, którą możemy nazwać nieobliczalną jest dla niego źródłem ciągłych niespodzianek i niewiadomych.
A tak, muszę dodać, że (zwłaszcza przy Doktorze, ale także w dużym stopniu u River) patrzenie tylko na wygląd jest bardzo niewskazane.
A i na koniec: Doktor nie jest postacią, która ma być łatwa do zrozumienia dla odbiorcy (ostatnio może za bardzo był człowiekiem).
I bardzo ważne: Alex Kingston ani stara, ani brzydka nie jest.
Mówisz że Doktor nie patrzy na wygląd, kumam. Problem w tym, że ja na to patrzę. No naprawdę, nie widzisz nic dziwnego w jej wieku? Sorry, jest jakiś powód dla którego do wątków romantycznych bierze się dobrze wyglądających aktorów - chyba że film czy serial ma być szczególnie realistyczny, albo skupiać się właśnie na różnicy wieku czy innej tego typu sprawie. Jak dla mnie jest oczywiste, że Kingston w tej roli to wynik pewnego zbiegu okoliczności - Moffat mówił, że szukał kogoś w średnim wieku do grania Doktora, ale Smith tak mu zaimponował, że go wziął. Z kimś starszym to nie wyglądałoby tak sztucznie. Wyobrażasz sobie 'Titanica' z pięćdziesięcioletnią Kate Winslet (swoją drogą, ponoć rozważali ją do roli River, hmm)?
Nazwij mnie seksistowskim burakiem, ale jeżeli flirt jest dosłownie pierwszą rzeczą jaką robi postać kobieca, jeżeli twórca próbuje podkręcić jej sex appeal rzucając czymś w stylu 'umawiałam się z androidami, są do niczego' i podając, bez żadnego powodu, info o jej biseksualizmie, jeśli postać ta rzuca seksualnymi aluzjami - a już z tej wyliczanki wynika, że ciekawą postacią nie jest - to mógłbym chociaż oczekiwać, że jej wygląd ku temu sprzyja. Trochę jestem zażenowany że o tym dyskutuję, ale nie rozumiem jak można obsadzić w roli 'sexy girl' kogoś w wieku mojej matki.
To prawda, Doktor nie jest człowiekiem. Dlatego wydaje mi się, że jeżeli miałby się zakochać w kimś, to byłaby to osoba szczególna, a nie taka klacz jak River. Serio, co jest w niej takiego specjalnego? Nie ma niemal żadnej cechy, które Doktor zawsze szanował - on lubi ludzi którzy się realizują, ludzi z wizją, ludzi zwykłych, ludzi ciekawych świata, ludzi nadzwyczaj dobrych, ludzi aktywnych itp. A River? Zgrywa cwaniarę - to jej najbardziej wyrazista cecha. Cośtam umie, pewnie dużo umie - ale Doktor spotkał wielu takich. Jest tak naprawdę bardzo nieciekawą postacią - jedyna dobra rzecz odnośnie jej to ten, przyznaję, świetny, pomysł z podróżami w czasie. Inna sprawa, że nie sposób wyobrazić sobie, jak miałaby się zachowywać osoba o tak durnym i nieskładnym życiorysie.
A Alex Kingston dobrze trzyma się na swój wiek, ale kończy w tym roku 50 lat. Sorry, to po prostu nie działa. I absolutnie nie widzę żadnej chemii między nią a Smithem - przeciwnie wręcz. Mam wrażenie, że ledwo są w stanie na siebie patrzeć.
Tutaj muszę zacząć od osobistej uwagi (choć nie mam najmniejszego zamiaru Cię obrażać itp.), ale po uwadze o wieku Twojej Matki można mniej więcej wnioskować o Twoim wieku.
Uważam, że osoby od Ciebie starsze mogą mieć inne spojrzenie na starość i młodość.
Kwestia wyglądu (nie patrząc na wiek) to znowu kwestia gustu.
I tak jeszcze na szybko, uważam, że River jest osobą, która może w każdej chwili wyskoczyć z czymś zaskakującym, niespodziewanym i to jest cecha, która go w niej pociąga.
Masz rację, że postać River momentami jest za bardzo przerysowana, momentami za mało jest w niej tych 'niespodzianek' i stąd mój wcześniejszy wniosek, historia River jest za mało dopracowana (może za bardzo się zmieniał pomysł na samą River, za bardzo ewoluował), brakuje pewnej spójności.
Widzę, że pewne cechy (które często są nie do przeskoczenia) zakłócają odbiór postaci, ale uważam, że tak jest lepiej, niż na siłę (jak często w niestety w Hollywood) wciskać w role młodych i pięknych aktorów/aktorki, nawet jeśli potrafią wspaniale grać.
Ludzie ogólnie nie są piękni, wspaniali i nie mają po 20 lat. I widać to w Doktorze, gdzie też nie ma samych ideałów.