PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=199691}

Doktor Who

Doctor Who
2005 - 2022
8,1 33 tys. ocen
8,1 10 1 32948
8,5 12 krytyków
Doktor Who
powrót do forum serialu Doktor Who

witam wszystkich :) Jak dobrze wiedzie powoli zbliża się do nas pożegnanie pondów.
Większość z was twierdzi, że ma ich serdecznie dosyć i nie może doczekać się ich
zniknięcia. Ja nawet polubiłam tą dwójkę :)
A zakładam ten temat gdyż ciekawa jestem jak przeżyliście rozstania Doktora z jego
innymi towarzyszami? Płakaliście tygodniami czy może wgl was to nie obeszło?
Może ja zacznę :) Pierwsze rozstanie z Rose w odcinku doomstay wstrząsnęło mną
okropnie. Mino tego, że skądś wcześniej wiedziałam, że ona odejdzie to przez cały odcinek
wręcz modliłam się aby okazało się, że jednak moje informacje są błędne. Przepłakalam ze
trzy godziny po koncu odcinka, a potem i tak męczyłam jeszcze mojego tatę, dziewczynę i
przyjaciela zawodzeniem "Ona już nigdy nie wróciiiiii!" Miałam jakieś 13 lat i byłam to Rose
przywiązana niesamowicie. Nawet teraz czasami za nią tęsknię :)
Równie mocno przeżyłam zniknięcie Dony. Nie tylko dlatego, że była cudowna i też ją
uwielbiałam, ale myśl, że ja mogłabym podróżować z doctorem, zobaczyć tyle rzeczy a
potem od tak to wszystko zapomnieć sprawiała, że dostawałam depresji :)
A z drugiej strony pożegnanie z tą murzynką której imienia nawet nie pamiętam nie obeszło
mnie ani trochę.
Naszło mnie na takie zwierzenia, bo już zaczynam lekki smutek odczuwać po odcinku o
dinozaurach. Gdzie Amy skarżyła się, że doktor coraz rzadziej ich odwiedza. I gdy na
samym końcu gdy w drzwiach stali spojrzal na nich tak jakby chciał już niedługo ich
opuścić i go to smuciło. Niepokój w mym sercu zagościł, że już niedługo coś wielkiego się
wydarzy.

ocenił(a) serial na 10
alijons

Rozstanie z Rose było smutne, nie wyobrażałem sobie, że ktoś może ją zastąpić aż w 4 serii na stałe pojawiła się Donna.
Marta była miłą odmianą, ale jakoś jej odejsćie mnie nie ruszyło. Może dlatego, że nie odeszła w dramatycznych okolicznościach?
Najbardziej chyba zasmuciło mnie pożegnanie z Donną bo jest ona moją ulubioną towarzyszką. Dla mnie to było niesamowicie nie fair i mimo iż jestem chłopakiem puściłem łezkę kiedy kasował jej pamięć.

ocenił(a) serial na 10
spyro0

"mimo iż jestem chłopakiem" lol, a co to za powód? Ja jestem facetem, a płakałem na tylu filmach i serialach, że nie wystarczyło by mi palców u ręki i nogi żeby je zliczyć. I nie wstydzę się tego.

alijons

Ja ogólnie lubię Pondów (choć wolę o wiele bardziej Rory'ego od Amy), ale zaczęli mnie już troszeczkę irytować i nudzić mnie, gdyż troszkę za długo są jako towarzysze. Co nie zmienia jednak faktu, że już zaczynam odczuwać wewnętrzny smutek na myśl o ich odejściu. Można mówić o nich wszystko, ale jednak w pewien sposób przywiązałam się do nich, oglądam ich przygody już 3 rok i odejście każdego towarzysza niesamowicie mnie smuci (niektóre nawet łamią serce ;P). Już wiem, ze na pewno sobie popłaczę na ich ostatnim odcinku. Co mnie martwi najbardziej - to będzie ich ostateczny odcinek, potem mają się już nigdy nie pojawiać, co jest trochę przerażające, ponieważ większość towarzyszy pojawia się potem w jakiejś formie choć na chwilkę. A oni mają definitywnie odejść, dlatego obawiam się, ze coś złego im się stanie (ponadto za ich odejście będą odpowiadać Anioły, co samo w sobie jest już przerażające.... Stawiam na to, że Statua Wolności jest olbrzymim Płaczącym Aniołem ;P).
Co do poprzednich towarzyszy nowej serii:
Gdy Rose odchodziła, byłam tym zdruzgotana. Naprawdę ją lubiłam, choć czasem raziła mnie jej głupota, brak wykształcenia i prostota. Niestety, Rose po 2 sezonie całkowicie mi zbrzydła. Zrobili z jej wątku wielki melodramat i telenowelę, na którą nie mogłam patrzeć. Nie mogłam znieść szlochającego za nią Dziesiątego (to były najgorsze z nim momenty), który potrafił być z tego powodu chamski w stosunku do Marthy i tej jego pseudo męczeńskiej decyzji z końca 4 sezonu. Po 4 sezonie byłam zadowolona, że Rose odeszła na dobre, tasiemiec z nią w roli głównej się skończył (co niestety było złudną nadzieją, bo Doktor był dalej emo w odcinkach specjalnych...) i mam nadzieję, że taki melodramatyczny wątek niczym z brazylijskich telenowel się już nie pojawi.

Martha. Na początku wydawała się naprawdę świetną odskocznią od naiwnej i niewykształconej Rose. Baardzo podobał mi się pomysł, by towarzyszka była również doktorem (ale prawdziwym ;P). Martha w 1 odcinku była inteligentna, mądra, błyskotliwa i nie było łatwo jej zaimponować (słynne "Na tytuł 'Doktora' musisz sobie zasłużyć, panie Smith" ). Niestety, dalsze odcinki z jej udziałem były raczej niezadowalające, gdyż właściwie cały rozwój tej postaci polegał tylko na nieszczęśliwej miłości do Doktora. No po prostu tragedia. Postać miała wielki potencjał, który zniszczyli. Dlatego nie przejmowałam się zbytnio, gdy Martha odchodziła po 3 sezonie (tym bardziej, ze zrobiła to z własnej woli, co do tej pory jest dla mnie nie do pomyślenia :P Ja nigdy sama z siebie nie odeszłabym od Doktora ;P). Na szczęście, trochę poprawili jej postać w 4 sezonie - już tak nie wzdychała za Doktorem, co jest na plus. Mam wrażenie, że Martha jeszcze powróci i tym razem będzie miała lepiej rozwinięty charakter :)

Czas na Donnę. Kochana Donna jak na razie najbardziej zdruzgotała mnie swoim odejściem. W "The Runaway Bride" Donna była wyjątkowo nieznośna, koszmarnie mnie irytowała. Lecz to pierwsze spotkanie z Doktorem całkowicie ją zmieniło i w 4 sezonie była po prostu cudowna! Moja ulubiona towarzyszka :) Tym bardziej jej odejście najbardziej mnie wkurzyło i zirytowało. Dostała gorszy los niż śmierć. Zapomniała o wszystkim związanym z Doktorem, zapomniała jaką wspaniałą osobą się stała, jakie miała marzenia. I z powrotem stała się tą samą, irytująca osobą z "The Runaway bride", którą obchodziło tylko dorwanie męża... Wkurzyło mnie niesamowicie, że twórcy cofnęli ją w rozwoju, zniszczyli ewolucję tej postaci i zostawili ją w tym samym miejscu, w którym zaczęła w swoim 1 odcinku. Smutne i naprawdę wku*wiające.

Teraz czekam aż Moffat złamie mi serce odejściem Pondów :) I nie oszukujmy się, wszyscy fani Doktora są masochistami, bo oglądają ten serial doskonale wiedząc, że wkrótce odejdą dani towarzysze czy, co gorsza, sam Doktor... :P

ocenił(a) serial na 10
Luelle

Zgadzam się z Tobą prawie w pełni. Różnimy się tylko w sprawie Amy i Rory'ego, bo mnie irytują mnie coraz mniej. I o ile na początku ich los był mi obojętny, to teraz nie chcę żeby odchodzili, a przynajmniej żeby stało im się coś okropnego. Mi się bardzo podoba to, że są towarzyszami tak długi czas. Oglądając Dinosaurs on a Spaceship myślę sobie, że minęło 10 lat od The Eleventh Hour i nie mogę nie być pod wrażeniem. Fakt, że w przerwach pomiędzy przygodami z Doktorem prowadzą jakieś w miarę normalne życie jest dziwnie odświeżający. Nie twierdzę, że nadal powinni być towarzyszami na pełny etat, ale naprawdę chciałabym żeby Doktor od czasu do czasu ich gdzieś zabrał. Albo chociaż wpadł na herbatkę.
(I tak oto sama się zasmuciłam.)

leniwa_cisza

Ależ ja lubię Pondów, tylko że za długo są już towarzyszami i to zaczyna powoli nudzić. Wolałabym by po prostu od czasu do czasu Doktor ich spotykał, wpadał pogadać z nimi. Chcę by ciągle byli w jego życiu, ponieważ są dla niego niesamowicie ważni. To chyba jedyni towarzysze, którzy traktują Doktora jako swoje dziecko xD I to jest zabawne! Ale jednak chciałabym już nową towarzyszkę, a Pondów jako cameo. Niestety, wątpię by tak było, bo zapewne coś złego im się stanie w 5 odcinku... Upewnił mnie co do tego ostatni odcinek, w którym podczas rozmowy Amy z Doktorem, Amy powiedziała, że będą do końca jego lub ich życia...

ocenił(a) serial na 10
Luelle

Po piątym odcinku będę potrzebowała dodatkowej sesji terapeutycznej. Oni są teściami Doktora! Nie mogą umrzeć!
A takie dialogi jak ten w Dinosaurs on a Spaceship, które przypominają o tym, co staram się wyprzeć z umysłu powinny być zakazane. To nie fair.

leniwa_cisza

Przyznam szczerze, też doznałam szoku, gdy Rory powiedział że ma 31 lat... 10 lat! ciężko uwierzyć :)
Co do reszty - Podczas odejścia Rose lałam łzy tak jak przy Reichenbach Fall (sherlock), Rose, jest moją drugą ulubioną towarzyszką, uwielbiałam tą więź pomiędzy nią a Doctorem. Z odejścia Marthy się cieszyłam, bo jej nie lubiłam, jako towarzyszki Doctora. Donna - tu mój błąd, naoglądałam się spoilerów, wiedziałam jak sie skończy. Skończyło się na kacu moralnym i ciarkach przebiegających na plecach. No i Pondowie... za długo już, nie są tacy kiepscy jak Martha, ale co za dużo to nie zdrowo. Nie mogę się doczekać aż sobie "pójdą być Pondami gdzieś indziej" Dodam jeszcze że po prostu jest ich za dużo! Wszystko zaczyna się i kończy na Amy lub/i Rory'm. Za to River lubię, w 4 sezonie dziwaczna, ale potem - babka z charakterem.
A z tych towarzyszy jedno odcinkowych to nie lubiłam tej co grała Kylie M. - ugh! Kiedy wjechała w tą przepaść, to po prostu śmiać mi się chciało...

ocenił(a) serial na 10
alijons

Nowe serie:
Rozstanie z Rose (pierwsze) byłoby fajne, gdyby nie świadomość, że to od tego momentu Dziesiąty zaczął powoli acz nieubłaganie stawać się emo. O drugim rozstaniu nawet nie wspominam, bo było po prostu marne.
Rozstanie z Marthą (Moja ulubiona towarzyszka z nowych serii, dodam) - w zasadzie nie ma tu wiele do powiedzenia. Uznała, że ma dość, i odeszła. O tyle dobry dla niej finisz, że nie musiała zbyt wiele zapłacić za bycie towarzyszką Doktora.
Donna - nigdy nie jej nie lubiłem, aczkolwiek nie z tego powodu jej rozstanie z Doktorem mi się dosyć podobało - nie pamięta, co straciła, więc żyje tak, jakby nie straciła nic. Może nie jest to do końca "happy end", ale złym zakończeniem też bym go nie nazwał.

Stare serie:
Adric - jedno z najtragiczniejszych, i najmocniejszych w wymowie rozstań w historii DW. Scena jego śmierci na frachtowcu naprawdę mnie poruszyła.
Jo Grant - ot, wydawałoby się nic szczególnego. Zaręczyła się, i czas jej przygód z Doktorem minął. Jednak reakcja tego ostatniego, (Określiłbym to "zapijaniem smutków") tak do niego niepodobna była czymś.

ocenił(a) serial na 9
alijons

Rose - chociaż niezbyt ją lubiłam i denerwowała mnie momentami, płakałam po jej odejściu. Mimo to, jej powrót w 4 serii niezbyt przypadł mi do gustu, tak samo jak pomysł klona Doktora.
Martha - naprawdę ją lubiłam, jest jedną z moich ulubionych towarzyszek, ale jej odejście nie wzbudziło we mnie większych emocji, tym bardziej, że często pojawiała się w następnej serii.
Donna - najulubieńsza z ulubionych, rozstanie z nią naprawdę przeżyłam, do tej pory oglądając finał 4 serii ronię rzęsiste łzy :(

A teraz Pondowie: jest ich za dużo, dlatego na razie pewnie nie będę mogła ustosunkować się do ich odejścia. Z jednej strony smutek, bo się z nimi rozstajemy, ale z drugiej ulga, bo nareszcie odchodzą. Głównie jeśli chodzi Amy, bo podoba mi się to, w jaki sposób postać Rory'ego ewoluuje. Osobowość Amy jest natomiast bardzo rozchwiana. Ogólnie wątek Pondów jest nierówny i dziurawy jak polskie drogi. Ogólnie nie lubię zmian, ale tym razem czekam na nie z niecierpliwością.

ocenił(a) serial na 8
alijons

Ja lubię Pondów, nawet bardzo. Dlatego obawiam się 7x05 :/

alijons

Rose - w pierwszym sezonie irytowała mnie niesamowicie, zachowywała się często jak głupiutka dziewczynka. W drugim sezonie przypadła mi już do gustu, przyzwyczaiłam się do niej i nagle BUM. Rose odchodzi :O nie potrafiłam sobie wyobrazić nowej towarzyszki Doktora, dlatego na początku nie trawiłam też Marthy, która oczywiście od razu miała maślane oczka na widok Doktora, wydawała się przemądrzała, lecz po paru odcinkach okazała się bardzo sympatyczna i pożyteczna. Jednak to jej odejście najmniej mnie obeszło - wiedziałam, ze znowu będę czuła jakąś pustkę, ale ok, whatever. Zdecydowanie najbardziej bolesne było odejście Donny, która została pozbawiona wspomnień, cudownych przeżyć, nagle nic ją nie łączyło z Doktorem - tak jak ktoś wyzej napisał, to gorsze niż śmierć. Znowu została zwykłą pyskatą Donną - ale muszę przyznać, że lubiłam jej zdecydowany i czepialski charakterek, nie dała sobie w kaszę napluć :> co do Amy i właściwie też Rory'ego - znudzili mi się. Bardziej być może odczuję brak Rory'ego, niż Amy - mam dość koncentrowania na niej całej uwagi, ich miłosnych rozterek...

ocenił(a) serial na 8
paciepna

Rose - szczerze jej nie lubiłam, ciągle mnie irytowała. Nawet cieszyłam się na myśl o jej odejściu (na moje usprawiedliwienie - miałam spoiler o jej powrocie w 4-tej serii) . A gdy już do niego doszło - cholera. Nie wierzyłam, że coś może mnie aż tak poruszyć Do tej pory napływają mi łzy do oczu, gdy słyszę melodię z zakończenia Doomsday.
Martha - to było takie rozstanie - nie rozstanie. Obiecała przecież Doktorowi, że się jeszcze spotkają (i rzeczywiście się spotkali). Ot, zrobiła sobie przerwę. Pretekst (opieka nad rodziną) był słaby a przemowa o zakochanej koleżance - nieco żenująca (ale wyraz przerażenia na twarzy Doktora gdy ją rozpoczęła - bezcenny). Z resztą nawet nie bardzo zwróciłam na to rozstanie uwagę, ponieważ wątek Mistrza doszczętnie zdruzgotał mnie emocjonalnie.
Donna - nie rozpisując się: chciałam zabić scenarzystów.

Pondowie (Pondy? Pondzi?) robią się ostatnio coraz fajniejsi. Mimo to liczę na odejście łamiące serca i kręgosłupy. No, może nie dosłownie. Los dotychczasowych towarzyszek po podróży z Doktorem znacząco się polepszył, chyba nie byłoby dobrze gdyby z Pondami było inaczej.

Spirralka

Ha, ja nie miałam pojęcia o powrocie Rose w późniejszym sezonie - moja mina, gdy ją zobaczyłam po raz pierwszy znowu - bezcenna, wielkie zaskoczenie, zaciesz od ucha do ucha :D I jeszcze gorszy ponowny smutek, gdy znowu musiała odejść...Już nawet nie tyle co chciałam, żeby znowu była towarzyszką Doktora, mogła zostać w osiągalnym świecie, no ale to by było zbyt banalne zakonczenie jej historii :)

ocenił(a) serial na 8
alijons

Wyczekuję odejścia Pondów. Oj tak. Rory mógłby zostać, ale Amy... Litości.

Po Rose było mi strasznie smutno jak przy Dziesiątym. Nie wierzyłam, że ktoś ją zastąpi. Marta w pierwszym odcinku była czaderska, później już gorzej, więc jej odejście mnie nie obeszło, ale Donna... Jejciu. Kocham ją. To jak pyskowała, to jaka była, to jak błyszczała i jak ważna była. Cudowna. Za jej koniec budzi się we mnie żądza mordu.

Wyczekuję kolejnej towarzyszki.

ocenił(a) serial na 10
alijons

Po odejściu Rose ryczałem jak nigdy, to była tragedia.
Martha miała dość spokojne pożegnanie, więc i jakoś tego bardzo nie przeżyłem, poza tym wydawało się, że ona jedyna ma perspektywę na powrót, gorzej było chwilę wcześniej przy "śmierci" Mastera.
Donna to była znowu masakra, rzeczywiście, los gorszy niż śmierć. Zapomnieć wszystko o Doctorze, bez możliwości przypomnienia go sobie...okropność.
A jeżeli chodzi o Pondów, to, wbrew trendom, wolę Amy od Rory'ego, chociaż ogólnie są spoko i ich pożegnanie pewnie też będę przeżywał, jakiekolwiek by ono nie było.