POPLAKALEM sie na koncu. Naprawdę. Moze odcinek sam w sobie nie byl najwyzszych
lotow, moze poczatek byl troche rozczarowujacy, ale ostatnie 15-20 minut to czysty
majstersztyk. Piekne zakonczenie historii Pondow. do konca mialem nadzieje, ze Doctor ich
uratuje, ale przynajmniej sa szczesliwi. 10/10 za odcinek
Ja też! A już myślałam, że będzie jednak happy end, jak się znaleźli na cmentarzu. Jednak producenci nieźle nas zaskoczyli. Będzie mi ich brakować, chociaż na początku niezbyt lubiłam Amy.. Teraz znowu dłuuugo mi zajmie przestawienie się na nową towarzyszkę :(
A kto się nie popłakał?!Odcinek fajny ale na początku mi się livestream zacinał,a ten teaser do świąt nam za dużo nie pokazuje.Nie zrozumiałem też dlaczego ścigają Rory'ego.Mógłby mi to ktoś wytłumaczyć?
Rory zginął w tamtym pokoju, więc anioły musiały go dopaść(bo już kiedyś to zrobiły), no i gdyby Rory'ego nie złapały spowodowałoby to paradoks-taki jaki właśnie Rory stworzył skacząc z budynku. Jednym słowem od jego złapania zależało być albo nie być aniołów
Dokładnie. Według pierwotnej linii czasu Płaczące Anioły cofnęły Rory'ego w czasie - widzieliśmy go umierającego na łóżku -, nie mogły więc dopuścić by im uciekł, bo oznaczałoby to zmianę przyszłości prowadzącą do powstania paradoksu i wszystko by się posypało. Płaczące Anioły z przeszłości czerpały energię od osób, które ich późniejsze wersje zmusiły do cofnięcia w czasie. W przypadku gdyby Rory zdołał oszukać przeznaczenie doszłoby do deficytu tejże energii, którą miał on dostarczyć a która została już wykorzystana do przetrwania z perspektywy teraźniejszych Plączących Aniołów. W efekcie mamy do czynienia z paradoksem i wszystko się sypie.
Ogólnie trudno to wyjaśnić, bo prawdopodobnie jest to niewyjaśnialne. Ot typowy bełkot twórców i zrzucanie wszystko na mechanizmy rządzące paradoksami. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
Chyba wyjaśniłeś to lepiej niż ja :>
Fakt jak zwykle pogmatwanie z poplątaniem. Ale między innymi za to kocham ten serial :D
Niesamowity odcinek. Genialna zakończenie przygód Pondów z Doctorem, szczęście w nieszczęściu... Wprawdzie Doctor nie zdołał uratować Pondów, ale koniec końców wiedli wspólne życie, i co jest najważniejsze byli szczęśliwi. Mogło być gorzej, dużo gorzej,
+ Amy i Doctor w okularach! Wyglądali tak uroczo ;3
+ River Song.
+ Płaczące Anioły, jak zawsze w formie. Statua Wolności Płaczącym Aniołem rulez! Chociaż w sumie nie dane było jej zabłysnąć
+ Piękne i wzruszające zakończenie przygód Pondów.
Dziwię się, że nikt nie wspomniał o tym, że Murray Gold W KOŃCU ponownie pokazał klasę komponując przepiękny, melodycznie zaskakujący utwór pod scenę skoku Pondów z budynku. Ciekawy jestem, czy śpiewa ta sama kobieta, co w "Doomsday"... Ciężko to jednoznacznie stwierdzić, bo charakter utworu jest jednak inny.
Mówcie co chcecie, wy wszyscy którzy nie przepadacie za Pondami, ale prawda jest taka że będzie ich brakowało. Byli oni jednymi z lepszych towarzyszy Doctora. Teraz pozostało nam tylko czekać na kolejną towarzyszkę. Miejmy nadzieję że będzie równie pro co pozostałe.
Poza tym byli dosyć nietypowymi towarzyszami - w całej historii DW poza nimi była tylko jedna towarzyszka, która po odejściu z pokładu Tardisa wróciła nań na dłużej, niż gościnny epizod.
W końcu koniec Pondów. To teraz jeszcze śmierć obecnego doktora "długa gęba bez mimiki" i może w końcu seria wróci na stare tory świetności!! Niestety, ale cały ten pomysł BBC z odmłodzeniem głównego bohatera i zrobieniem serii bardziej "cool" to jedno wielkie nieporozumienie. Dostaliśmy nijakiego Doktora, w porównaniu do dwóch poprzedników. Pierwszy był żądny zemsty, gotowy nawet zabić, a drugi to nierozgarnięty aczkolwiek błyskotliwy geniusz. Matt Smith niestety nie potrafił stworzyć własnej oryginalnej wersji. Do tego te uproszczenia fabuły. Gdzie te szczegóły w tle każdego odcinka na które trzeba było zwracać uwagę, bo okazywało się że były ważne dla całej jak że zawiłej serii, gdzie te poważne tematy podane bez "słitaśnej" otoczki. Niestety ale od kiedy Steven Moffat zaangażował całe swoje siły w genialnego Sherlock'a to Doktor poleciał na łeb i szyję.
Mam szczerą nadzieję, że druga część 7 serii będzie lepsza, a w 8 Moffat już wolny od pisania 3 serii Sherlock'a powróci w chwale pisząc historię na miarę pierwszych czterech sezonów czego sobie i fanom życzę !!
Absolutnie się nie zgadzam, Jedenasty to jedno z najlepszych wcieleń Doktora - z podobieństwami do m.in popularnego Czwartego, czy bardzo dobrego Siódmego. A Smith to dobry aktor, który płynnie umie przejść od jednych emocji do drugich. Co do fabuły, teraz, w siódmej serii nie ma wątku głównego bo narzekano, że w szóstej było go zbyt dużo.
I w tym właśnie tkwi problem. Każdy kolejny aktor coś swojego wnosił do tej roli, a Matt wygląda dość nieporadnie jako Doktor zapożyczając co się da od innych i nie mając swojego pomysłu na nią. Aktorem może i jest dobrym, ale tutaj jest kompletnie nieprzekonywujący, a mimika twarzy to u niego prawie w ogóle nie występuje. Najwyraźniej klimaty SF mu nie leżą. Co do fabuły to wystarczy obejrzeć genialnego Sherlock'a, aby zdać sobie sprawę gdzie całe zaangażowanie skierował Moffat. Wszystko to czego od 2 i pół serii brakuje Doktorowi jest tam. Poważna, zawiła i długa fabuła, przez co trzeba zwracać uwagę na każdy szczególik w każdym odcinku, doskonałe postacie i super rozpisane dla nich teksty, powalające zwroty akcji i główny zły, który swój chytry plan ma opracowany w każdym calu.
Prawda jest taka, że pierwsze 4 serie nowożytnego Doktora biją na łeb to co teraz oglądamy. Cały czas mam nadzieję, że po 3 serii Sherlock'a, która powinna zamknąć pewną historię, Moffat ponownie skieruje wszystkie siły ku Doktorowi. Na ten moment z przykrością się już czyta jak zapowiada w wywiadach po raz trzeci super, hiper nie wiadomo co odnośnie Doktora, a otrzymujemy resztki tego co zostało po, skądinąd genialnym, Sherlock'u. Ale podobno wiara czyni cuda :))
Serial w stosunku do serii 1-4 się zmienił, bo przedtem kto inny był głównym scenarzystą. (Niejaki RTD) Tak do końca obiektywnie ciężko porównać, czy lepszy był wspomniany RTD, czy Moffat. Taka ocena nie ma za bardzo sensu, toteż można stwierdzić tylko, czyje serie bardziej się lubi. Ja wolę serie Moffata, choćby dlatego, że wiele pomysłów jego poprzednika mnie irytowało. A właśnie stworzeni przez niego Dziesiąty Doktor i Mistrz-Saxon cierpieli na brak uniwersalnych dla każdego z ich poprzednich wcieleń cech. To też oczywiście się może podobać, choć mi akurat nie :)
Absolutni się nie zgadzam. Jedenasty jest fantastycznym Doktorem, wg mnie jednym z lepszych. Jesteś pewien, że oglądamy ten sam serial? Bo mnie zachwyca gra Smitha, jego mimika i sam pomysł na Doktora. Jego Doktor balansuje idealnie na kontraście - raz jest jak małe, radosne dziecko, które zobaczyło dinozaury, raz po jego oczach i samej twarzy widać, że jest naprawdę stary i zmęczony swoim życiem, światem i problemami. Co niesamowite - jego oczy też to wszystko wyrażają. Raz świecą się jak u podekscytowanego 5-latka, raz wyglądają jak oczy istoty starożytnej. Smith nie zabiera pomysłów od poprzednich Doktorów, nie. On po prostu ma w sobie esencję Doktorów ze starej serii, ich klimat. Ale jako Doktor jest od nich zupełnie inny (jak każdy Doktor :P każdy z nich jest inny)
Ja tam uważam właśnie za plus długo, pokomplikowaną fabułę z intrygami, ponieważ właśnie takie seriale mi się podobają. I taki jest obecny Doktor.
Ja osobiście wolę scenariusz Moffata niż RTD (choć jego też uwielbiam, ale chwilami jego pomysły były głupiutkie,idiotyczne i zbyt dziecinne). No już naprawdę nie mów, że poprzednie sezony były o wiele lepsze. Wystarczy spojrzeć na słabiutki koszmarek jakim jest finał 3 sezonu. Brak jakiejkolwiek logiki, rozwiązanie wątku jest niesamowicie idiotyczne i po prostu beznadziejne. Finał 3 sezonu jest najsłabszym finałem z nowej serii i mam nadzieję, że takie paskudztwo już się nie pojawi.
Ja tam lubie wszystkie sezony, ale jednak skłaniam się do sezonów Moffatta. Jego pojedyncze odcinki są super. Zwłaszcza te z 7 sezonu. RTD miał świetne odcinki jak Midnight czy the end of time ale miał straszne gnioty jak chodźby odcinek Love and Monsters. Dla mnie jedenasty pobił dziesiątego. Tak czy tak Doktor zawsze będzie mi się podobał.
W całości się z Tobą zgadzam, to samo z poprzednim postem.
Oglądanie sezonów od 5 to jest męczarnia, wciąż mam nadzieję na to, że w końcu zginie i dadzą kogoś innego, bo ile to można na tą okropną twarz Smitha patrzeć ;/
Chociaż ten odcinek był fajny, w końcu pozbyliśmy się Pondów...
To chyba nie do końca tak (bronię Matta Smitha i Moffata, nie wierzę, jako obsesyjna fangirl w żałobie po Dziesiątym po prostu nie wierzę). Moim zdaniem Moffat nie tyle nie skupia się na Doktorze, o ile jest mistrzem krótkoodcinkowców/jednoodcinkowców (co perfekcyjnie widać w Sherlocku i w takich perełkach jak "Blink", "Girl in the Fireplace" czy "An Empty Child/Doctor Dances" i te jego starania zupełnie inaczej się odbierało, wciśnięte w zgrabną fabułę RTD. Kiedy RTD zrezygnował, Moffat zrobił to po swojemu - dużo akcji, mało fabuły i rozwijania postaci.
Acz za łamanie Praw Czasu przez Doktora mam ochotę go pogryźć. Rrrr.
Ja też się poryczałam, mimo że już od długiego czasu miałam dość Pondów. Odcinek fantastyczny.
Tylko jedno mnie trochę raziło: kiedy Amy i Rory zeskoczyli z budynku, Doktor leciał za nimi, krzycząc "Amy!", a Rory? Rory'ego w d*pie ma, tak? Ach, Doktorze, zaczynasz faworyzować towarzyszy...
Nigdy nie myślałam, że odejście Pondów tak mnie roztroi emocjonalnie... Początkowo Amy działała mi na nerwy, Rory był w zasadzie obojętny, a teraz? Jakbym traciła przyjaciół, jeśli wiecie o czym mówię... Bardziej płakałam chyba tylko po odejściu Rose i "śmierci" Dziesiątego.
Bardzo udany odcinek, choć liczyłam, że jakimś cudem małżeństwo się uratuje :(
Teraz trzeba będzie przyzwyczaić się do nowego towarzysza, co nie będzie takie łatwe. A kolejny odcinek tak daleko...
Bo to Amy jest towarzyszką Doctora a Rory jest towarzyszem Amy. To Amy jest dla niego tą wyjątkowa osobą, którą ujrzał jako pierwszą, która wypaliła piętno na jego sercach ble ble ble (Power Of Three).
To żadna nowość, zwraca się nawet do nich per Pondowie, mimo że jest to panieńskie nazwisko Amelii. Obecnie oboje noszą nazwisko Williams. Nie powstrzymuje to jednak Doctora nazywać ich Pondami. Co świadczyć może o stosunkach między nimi.
Raczej nie o to chodziło, tylko o to, że Rory i tak miał już przechlapane, bo umarł w tamtym pokoju a Amy nie musiała umierać. Gdyby się nie udało i ten skok z dachu nie wytworzyłby paradoksu, ona mogła żyć dalej.
Jak mi żal Pondów. Płakałem po tym odcinku. Lubiłem ich od początku jak każdego towarzysza. Każdy wniósł coś niezwykłego do życia swojego i Doktora ale Pondowie odcinkami o wyborze Amy i ekspedycji ratunkowej Roryego zdecydowanie umiejscowili się na 2 miejscu najlepszych towarzyszy. Przed nimi tylko Dona a za nimi ex aequo Rose i Marta.
O ile odejście Pondów witam z radością (po raz pierwszy od początku nowych serii - do tej pory wszystkich towarzyszy było mi żal i ciężko przeżyłam Rose i Donnę), tak mnie też odcinek trochę wzruszył na koniec:)
Wymyślili im niezłe zakończenie - uśmiercenie jednego z nich byłoby zbyt okrutne, obojga - przetragizowane, a ten gorzki happy end wyszedł im bardzo ładnie.
Podoba mi się, że koniec końców byli dla siebie ważniejsi niż Doctor i podróże z nim i że Amy - na początku swojej historii jeszcze niepewna uczucia do Rory`ego, pragnąca innego zycia - nawet przez chwilę się nie zawahała, dorosła do tego, że to on był dla niej najważniejszy, ważniejszy od wszystkich tych niezwykłych przygód, które mogła jeszcze przeżyć, zostając z Doctorem.
Jedno za czym będę tęsknić, to dynamika w Tardis - było po prostu ciekawiej, gdy Doctor miał dwoje towarzyszy, wolałabym zostać przy tym niż wracać do schematu Doctor + towarzyszka.
Właśnie jestem po...i właśnie o to chodzi, 10/10 odcinek super. Oby tak dalej.
Zgodzę się. Również się popłakałem... Oglądałem każdy odcinek od 2005 roku, (dodatkowo zaczynam powoli oglądać Classic Who) i wiem, że ten serial oparty jest o ciągłe zmiany i nie bagatela ma w statusie: BBC Drama. Odcinek był bardzo dobry, jak zwykle bardzo dobre dobranie muzyki oraz sam motyw śmierci Pondów mnie rozbroił... Było kilka dziur logicznych, ale myślę ze po części taki był zamiar, że pomimo emocji Moffat nadal chce, żebyśmy rozmyślali. Papa Ponds... 9/10 :)