W wielu odcinkach można usłyszeć, jak House mówi, że Boga nie ma. Skoro stwierdza też, że "wszyscy kłamią", to jego ateizm też w sumie można brać za potencjalne kłamstwo. To by się nawet zgadzało, bo House w swojej pracy pełni funkcje trochę na wzór boga - od jego wiedzy i zdolności zależy czyjeś życie. W pewnym sensie jest panem życia, choć zazwyczaj nie zdaje sobie z tego sprawy. Być może po prostu wypiera z myśli ideę istnienia wyższego bytu, siły wszechmocnej dla której prawa nauki nie są żadnym ograniczeniem. Gdyby przyjął taką wersję, musiałby zdać sobie sprawę, że on sam tak naprawdę nie ma nad niczym (i nikim) władzy. Byłby wtedy zwykłym kaleką, niezdolnym do bycia szczęśliwym, który tak naprawdę dostaje tylko pensję za to, co i tak jest już przesądzone.
Czyli co każdy niewierzący jest niezdolny do bycia szczęśliwym ? Bo tak z tego wynika. House sam zawsze mówi że leczy choroby, leczenie ludzi jest tylko skutkiem ubocznym. Choć ja myślę że jednak też mu na pacjentach zależy. Skoro wierzy że życie doczesne jest jedynym, dla niego to życie ma najwyższą cenę, więc jeśli ktoś jest chory to chcę go wyleczyć by ten ktoś mógł jeszcze żyć. Co z tego że kiedyś umrze, lepiej żyć tu jeszcze na ziemi nawet i z 50 albo więcej lat niż umrzeć w wieku 30 i żeby dalej nie było nic. Tak mi tu na myśl przychodzi teraz śp. Zbigniew Religa. Jego praca też była bezwartościowa bo nie wierzył w Boga ?
Nie twierdzę, że House byłby szczęśliwszym człowiekiem, gdyby stwierdził, że Bóg istnieje. Gdyby wierzył w Boga, to nie zmieniłoby to też faktu, że jest kaleką. Gdyby szczęście zależało tylko od tego, czy ktoś wierzy w cokolowiek... Wielu było też niewierzących (nie tylko lekarzy), którzy bardzo dobrze przykładali się do swojej pracy, być może podświadomie chcąc zostwić coś innym po swojej śmierci. I po co to miałoby mieć sens, jeśli nie czekała na nich jakaś "nagroda" (lub "kara") za ich starania? Profesor Religa był bardzo wybitną postacią, ale nie znaczy to jeszcze, że nieomylną. Niewszystko, co robił za życia było słuszne, choć pozostanie zapamiętany jako ktoś, kto zrobił bardzo dużo dobrego. W temacie chodziło mi raczej o poruszenie kwestii mówienia lub niemówienia prawdy, nawet tej nieuświadomionej.
"Szczera i oczywista prawda, rzadko jest naprawdę szczera, a już na pewno nie oczywista" [Oscar Wilde]
W serialu jest wiele niekonsekwencji, chociaż House jest niewątpliwie ateistą jak i reszta jego kolegów, to jednak zostawia uchyloną furtkę. Chociażby w "Trzech historiach"w czasie wykładu kiedy opowiada o swoich wizjach podczas śmierci klinicznej na pytanie Cameron czy woli wierzyć, że potem nic nie ma, odpowiada, że woli wierzyć, że to życie nie jest tylko sprawdzianem. Tego jest dużo więcej, chociażby w odcinkach z chorym księdzem, Pewnego dnia w jakimś pokoju. Ale, to temat-rzeka, a mnie się już nie chce pisać.
House jest ateistą choć pewnie chciałby uwierzyć, ale nie potrafi bo spotkało go w życiu bardzo wiele złych rzeczy co na pewno tego nie ułatwia. Przeżył śmierć kliniczną i powiedział że nic tam nie ma, gdyby coś tam było raczej nie przeszedłby koło tego obojętnie
On chciałby wiedzieć, a nie wierzyć, a to dwie różne rzeczy. Sprawdzanie, czy jest "coś" po śmierci wywołując u siebie umyślnie śmierć kliniczną, jest wielką impertynencją, nawet jak na House'a, który jeśli chciał się przekonać, czy istnieje "życie po życiu", mógł "kogoś" rozgniewać i dlatego nic nie zobaczył. Wiem, że to trochę dziwaczne, co napisałam, ale to tylko takie moje przemyślenia;)
Nie zapominaj o śmierci klinicznej z "Trzech historii", a tam wyglądało to zupełnie inaczej. Reszta, to Twoja nadinterpretacja.
House jest typem lekarza, który sprawia wrażenie, że to, co przeżywają i mówią inni (w tym także jego pacjenci) nie jest dla niego szczególnie istotne, bo przecież i tak "wszyscy kłamią";)
Myślałam, że w wymienionym przez Ciebie odcinku, to House przeżywa śmierć kliniczną. W rzeczywistości lekarze dość sceptycznie podchodzą do tego, co przeżywają pacjenci w stanie śmierci klinicznej. Po Housie też nie ma się co spodziewać, że to właśnie on będzie wierzyć w tego typu rzeczy.
Nie czuję się ani trochę dojrzała do tego tematu, więc nie chcę tutaj zabierać głosu, ale wspomnę tylko, że House nie powiedział jednoznacznie, że nic "tam" nie ma, on chciał pogadać z tym gościem, który coś widział, lecz gdy dowiedział się że on nie żyje, Wilson`owi nic nie powiedział..
ale stając nad ciałem tego gościa (który był jego 'głównym' pacjentem) w kostnicy powiedział "przykro mi mówić: 'a nie mówiłem?' "
w realu czlowiek taki jak House nie moze istniec chocby ze wzgledu na jego wiare/niewiare. z psychologicznego punktu widzenia House jest ateista, ktory nigdy nie zaprzecza istnieniu boga, tylko raczej go krytykuje. to nie ateizm ale pewien rodzaj wiary. Zwlaszcza ze doprowadzil sie do smierci klinicznej, zeby sprawdzic istnienie wyzszego bytu. On jest bardziej wierzacy niz myslicie. Tyle zaprzeczen w jednym czlowieku jest niemozliwe wiec House jest zlepiony przez autorow z wielu inspiracji. (Sory za ortografie ale mam angielska klawiature)
Wątpię by racjonalnie myślący House wierzył w coś czego nie da się udowodnić, mnie swoją drogą przekonał swoimi argumentami Dawkins w swojej książce, ciekawe spostrzeżenia na ten temat miał Russell
myślę, że House po prostu szuka odpowiedzi na każde pytanie, ponad wszystko ceni sobie prawdę i wiedzę i wsadzenie noża do kontaktu powiązałabym raczej z tym ;)
co do krytykowania boga... on jest ateistą, przy osobach wierzących wytyka błędy boga, żeby uświadomić im irracjonalność ich wierzeń.
"naukowcy" w tym doktorki, mają jeden ale to bardzo wielki problem, są przekonani w 100% iż człowiek to tylko materia, która po pewnym czasie znika, nie ma nic, więc cóż może być gorszego od wiecznej myśli "po co to. z tego nic nie ma. mnie i tak nie będzie." (nie mówie że wszyscy, ale większość)
Wielu ludziom przeszkadza wiara i Bóg, ale to nic innego jak takie wewnętrzne szczęście, co z tego że może i Raju i Boga nie ma, ale jakie fajnie jest w to wierzyć, że jest coś pięknego, a nie tylko "nicość", według mnie wiara jest szczęściem
co do krytykowania boga... on jest ateistą, przy osobach wierzących wytyka błędy boga, żeby uświadomić im irracjonalność ich wierzeń
to jest najlepsze trafienie wg mnie. ;)
będziemy tu teraz prowadzić teologiczną dysputę?
co do krytykowania boga... on jest ateistą, przy osobach wierzących wytyka (w jego odczuciu) błędy boga, żeby uświadomić im irracjonalność ich wierzeń
już lepiej?
Z tymi naukowcami ateistami to trochę przesada. Wydaje mi się, że wśród ludźi o przyrodniczych zainteresowaniach jest mniej więcej tyle samo ateistów, co wśród humanistów. Ja na przykład spotykam lekarzy, którzy głęboko wierzą w Boga i odwołujących się niekiedy do niego w czasie ćwiczeń i wykładów. Podobnie jest, jeśli chodzi o studentów medycyny - większość tych, których znam jest praktykującymi katolikami.
House do tego stopnia jest nieszczesliwy, przez swoje kalectwo, trudne dziecinstwo, i inne przykre historie z zycia ze musial wyrzucic swoj gniew, rozpacz, w jakims stopniu tez zazdrosc ze zaczol obwiniac za to wszystko ludzi wokol niego ale przedewszystkim Boga. Jeśli ktos wierzy gleboko w cos a potem to w co wierzy go rozczarowuje, jest sie zly na siebie i ta rzecz. Na zewnatrz ateista, sceptyk i realista, smiejacego sie ze stworcy i ludzi w niego wierzacych (w czym pokazuje brak dystansu do siebie i ludzi, egoizm, cos w stylu "jesli ja nie wierze to dlaczego inni maja w to wierzyc"), ale tak na prawde chce w to wierzyc bo trzeba w cos wierzyc, wiec doprowadzil sie do smierci klinicznej aby doswiadczyc czegos ponadludzkiego. Do tego stponia jego gniew i rozpacz w nim buzuje ze odbiera nadzieje, na szczescoie umierajacej osobie, takie zachowania jakie opisalem sa aspoleczne i egodne istoty myslacej posiadajacej rozum, wrazliwosc, uczucia i wiele innych w tym zdolnosc empati. Taka osoba jak House nie mogla by funkcjonowac w spoleczenstwie. Przeparaszam za blady jezykowe
Wiara, to zaufanie, a House nie ufa nikomu. Innym wytyka wiarę i zakłamanie podczas gdy sam jest zakłamanym dupkiem(ulubione słowo w tym serialu).
jak już mówiłam: myślę, że House po prostu szuka odpowiedzi na każde pytanie, ponad wszystko ceni sobie prawdę i wiedzę i wsadzenie noża do kontaktu powiązałabym raczej z tym ;)
House wierzy w wiedzę, empiryzm i racjonalizm, we wszystko to co da się udowodnić. nie sądzę by był zły na boga... bo wtedy byłby hipokrytą,a hipokryzji nienawidzi. chodzi mi o to, że nie można być złym na kogoś kogo nie ma, więc będąc złym na boga House tym samym musiałby uznać fakt istnienia jakiejś wyższej siły.
Bemol- wiara w sensie religijnym jest uznaniem wyższego bytu, nawet takiego, albo raczej w szczególności takiego, którego nie da się jednoznacznie potwierdzić i owszem tu wchodzi kwestia zaufania. ale kwestia zaufania w to, że istnieje coś, czego nie da się zmierzyć, zważyć, opisać,a to zdaniem House'a jest irracjonalne. a House moim zdaniem jest człowiekiem po przejściach (nie zagłębiajmy się tu w szczegóły) ale po prostu jeśli ma 'uraz' do ludzi, to trudno się mu dziwić, że jest nieufny. ale zauważ, że Wilsonowi jednak ufa, Cuddy w jakimś stopniu też. owszem ma z tym kłopot, ale to nie jest tak, że jest niezdolny do zaufania komuś ;)
Nie może być zły na na coś czego w jego mniemaniu nie ma. Jest ateistą, tak jak pozostali jego koledzy z zespołu, ale ateistą z pełnego przekonania o swoich racjach. Kpi z hipokryzji i tępego fundamentalizmu, co nie znaczy, że nie szanuje poglądów tych, którzy są otwarci w swoich poglądach na zdanie innych, a religia daje im poczucie sensu i której wartościami kierują się w swoim życiu. Tak było w przypadku księdza w "Unfaithful" i zgwałconej dziewczyny w "Pewnego Dnia, w Jakimś Pokoju", a i pewnie było tego więcej.
I tu mój pełen szacunek w kierunku scenarzystów. Stworzyli bardzo ciekawą postać, nie nihilistycznego dupka, który ma wszystko gdzieś, ale bohatera broniącego swoich racji, a zarazem bohatera poszukującego i otwartego na inne prawdy jeśli tylko wg jego kryteriów mają one jakikolwiek sens.
Wiara, to zaufanie i nadzieja. A tego Housowi brak. House nie ufa nikomu, w ograniczonym stopniu Wilsonowi, chociaż traktuje go jak przyjaciela, zresztą jedynego. Ta przyjaźń jest zresztą dość dziwna i bardzo egoistyczna ze strony Housa(tak naprawdę trudno byłoby przyjaźnić z kimś takim jak House), no ale dobry Wilson wytrzyma prawie wszystko, aż do pamiętnego wydarzenia. Pod maską ironii, często niestety sarkazmu i chamstwa kryje się jednak zupełnie inny człowiek, zbolały, wrażliwy i bojący się jak ognia wszelkich związków, a to właśnie wiąże się z brakiem zaufania do drugiego człowieka, braku zaufania w więź rodzinną i braku jakiejkolwiek nadziei w jego człowieczeństwo. Jak mawia, humanizm jest przereklamowany. Nie wierzy nikomu, stąd znane "wszyscy kłamią" i bez skrupułów wytyka wszelkie kłamstwa, sam przy tym nieźle kłamiąc . Ma jednak tę przewagę, że jest znakomitym lekarzem o ustalonej renomie i może powiedzieć praktycznie to, co każdy z widzów chciałby powiedzieć gdyby mógł.
Chyba po raz pierwszy w serialu pokazano tak nietypowego bohatera, w zasadzie antybohatera, który za filozofię przyjmuje postmodernistyczny pogląd, że życie jest ważne "tylko tu i teraz" i nic więcej się nie liczy, nie ma żadnej magii, żadnego godnego umierania i życia po śmierci, dlatego z taką pasją ratuje życie swoim pacjentom. A w tym jest naprawdę dobry. Pasjonująca postać.
Wszystko jest prawdą, ale z tą jego pasją w ratowaniu życia, to trochę naciągane, bo House traktuje każdy trudny przypadek medyczny jako wyzwanie dla niego samego, a nie z czystego altruizmu. W wielu odcinkach członkowie jego zespołu przedstawiają mu przypadki do zdiagnozowania, a on w swoich wyborach raczej kieruje się "ciekawymi" objawami danej choroby. Jeżeli już na wstępie uzna, że dany pacjent ma np. "banalną" chorobę nowotworową, to stwierdza, że to nie jest dla niego ciekawe (mimo, że oczywiście nie jest na 100% pewne, że jest właśnie nowotwór). Według mnie pasja w zawodzie lekarza, to nie tylko wiedza i umiejętności medyczne, ale też praca z pacjentem i pewna doza empatii. Jak wiadomo, House nie lubi rozmów z pacjentami (nie mówiąc już o badaniu przedmiotowym), a empatia jest dla niego czymś obcym (pewnie wie, co ona oznacza, ale w jego mniemaniu jest całkowicie niepotrzebna). Skoro nawet uważa, że jedyne życie jest "tylko tu i teraz", to mógłby bardziej się postarać, aby życie jego samego i ludzi z jego otoczenia było łatwiejsze.
Masz sporo racji, ale ... . Z reguły House bierze takie przypadki, które są trudne do zdiagnozowania, bo przecież to nikt inny jak Sherlock Holmes tyle tylko, że medyczny. Powtarza się to w charakterystyce Housa, aż do znudzenia. Ale czy rzeczywiście House jest tylko Sherlockiem Holmsem pozbawionym współczucia? Nie wydaje mi się.
To co robi, robi jednak dla dobra pacjentów, chociaż do tego się nigdy nie przyzna. Wiele jest takich przykładów, chociażby w "Help me" czy w "Lockdown" kiedy zostaje sam na sam z umierającym profesorem filologii klasycznej. Jeśli tam nie ma współczucia i empatii, to ja nie wiem co znaczą te pojęcia. A w jaki sposób wybiera przypadki, mówi o tym właśnie w "Lockddown".
House jest generalnie dobrym człowiekiem, ale jako lekarz nie dokońca wywiązuje się ze swoich obowiązków. No cóż... Nikt nie jest idealny.
ale nie raz było tak, że narażał życie pacjentów, tylko dlatego, że miał jakąś szaloną teorię i chciał ją udowodnić. było też tak, że nawet po śmierci pacjenta, kiedy nie wiedział co było tego przyczyną, drążył i drążył aż w końcu znalazł odpowiedź...
nie jest pozbawiony uczuć, to pewne, ale żeby pacjent był dla niego czymś więcej niż zagadką musi go swoją osobowością zainteresować ;)