Jak Myślicie co się Stanie Z Housem?bo wg mnie
1.uśmiercą go
2.odejdzie ze szpitala
3.zostanie dyrektorem Princeton-Plainsboro
Wszystkie scenariusze są możliwe poczekamy zobaczymy oby nas zaskoczyli pozytywnie .
Pewnie wysadzi szpital w powietrze i odjedzie w kierunku zachodzącego słońca....
UWAGA WIELKI SPOJLER DO "Sanctuary"!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! - a propo wysadzenia, chyba już wiem skąd masz ten pomysł.
Jak dla mnie 1 odpada, 3 jest za ,,słodka" Może go wybiorą na prezydenta? Nie no tak na poważnie to brak opcji ,że zostanie tak jak jest tylko my tego już nie bd oglądać, czyli może skończyć się tak ,że House rozwiąże zagadkę i serial skończy się jak bd np wychodził ze szpitala. Trochę pogmatwałam, ale jeżeli widzieliście ostatni odcinek ,, Friends" to zrozumiecie.
A ja bym chętnie zobaczył jako dyrektor.Wtedy zrobiliby serial o ekipie House'a to mógł by występować gościnnie co kilka odcinków
Możliwe, ale prawdę mówiąc House nie pasuje na dyrektora, ale co by się stało z Foremanem?
Posłuchaj na YT Joe Cocker-Feelin' Alright (House M.D. OST)
Zaje*iste i wg mnie nawet pasuje do House'a xD
Nie zapomnę dwóch rzeczy jak House nasypał coś Wilsonowi do kawy albo w 7 sezonie założyli się o kury później z tego co pamiętam Wilson ganiał za nimi
To jest niemożliwa opcja;) House kompletnie nie nadaje sie na dyrektora i nikt go by nim nie mianował.
brakuje pomysłów na dalsze serie, ale to nie znaczy że uśmiercą głównego bohatera. Nie zabija się takiego bohatera ;)
Mam nadzieję, że go nie uśmiercą, na dyrektora też nie pasuje. Mam nadzieję, że zrobią lepszą końcówke niż np. w lostach
Mam nadzieję, że ostatni odcinek odda to co było najlepsze w serialu przez te wszystkie lata, że uda im się pokazać ducha tego serialu. Tak jak udało się to twórcom "Przyjaciół" i "Zagubionych", czyli moim zdaniem dwóm najlepszym finałom w historii telewizji. Oby finał nie był tak słaby i banalny jak, np. w "Prison Break".
Uwżam, że Housa ani nie uśmiercą, ani nie mianują dyrektorem.Dlaczego patrz sezon 6 House nawet pod odwyku nie był wstanie całkowicie zapomnieć o łamiglówkach.. Prawdopodobnie w ostanim odcinku House zdiagnozuje ostatnią zagadkę medyczną i odejdzie. Natomist co do ekipy albo się rozpadnie albo House mianuje Roberta na szefa oddziału. Dlaczego ponieważ widzi w nim samego siebie, kiedy był młody, podziwia jego potencjał oraz Chase jest jedynym lekarzem, który praktykował u niego najdłużej ze wszystkich i ma największe doswiadczenie.Wydaje mi się takze, iż Housowi najbardziej zależy mu na nim, inaczej dlaczego ratowałby go z opresji. śmierć ojca Cheasa i dyktatora Dibali. To moje zdanie Co do Ericka - obecnego dziekana medycyny, no cóż zakładam się, że po kolejnym wybryku jaki się pojawi w tym sezonie Housa- Foremann odejdzie, ponieważ nie będzie w stanie dalej kontrolować genialnego i wyjątkowego szefa oddziału diagnostycznego. Przepraszam wszystkich fanów za przekrecne nazwiska i prosze o opinie na temat takiego scenariusza wydarzeń.
I to by było najciekawsze bo twórcy zmusiliby na fanach wymyślenie własnego zakończenia w głowie żeby ułożyli dalszą historię House'a.
E, to taki ograny temat. Tak się zastanawiam, dlaczego tylu fanów życzy Housowi jak najgorzej, śmierć, więzienie, itp. A nie lepiej żeby w końcu był szczęśliwy?
Nieee najlepsze zakończenie byłoby jakieś z humorem albo tak jak mowiles z happy endem
mogli by go usmiercic w sensie albo by przedawkowal albo jakis stary "przyjaciel" wrog chcialby sie zemscic i go zabic
A co powiecie na zakończenie jak z "Wiedźmina"? House odpływa czółnem w stronę zachodzącego słońca a wszyscy stoją na brzegu i mu machają.
Coś się kończy, coś się zaczyna... - rzecze smutno Wilson, trzymając pod pachą swoją nieodłączną elfią lutnię.
Wszyscy rozchodzą się do swych domostw, a sługa Taub opowiada swoim dzieciom baśń o dzielnym rycerzu z krainy Medyków, Housie.
To zależy od tego czy wróci Cuddy. Jeśli wróci to House napewno ja przeprosi, rozgryzie medyczną zagadke, przedawkuje Vicodin i z uśmiechem na ustach umrze. Ale najbardziej cieszyłbym się z zakończenia w którym (dzieki jakies nowej metodzie leczenia ) House odzyska władze, i sprawność w nodze, rzuci medycyne, i zacznie nowe szczęśliwe zycie. Końcowa scena (House łamie laske i wybiega ze szpitala) ;d
Powinni go uśmiercić. Albo tak zakończyć jakoś, żeby człowieka szlag trafił, że tak skończyło się a nie inaczej:P
House założy koronę dyrektora szpitala po pokonaniu złego Foremaurona i odśpiewa pieśń po elficku. :P
Wiecie co mi przyszło na myśl?:) Mogłoby się z jakiegoś medycznego powodu okazać, iż noga House'a musi zostać amputowana, i nie ma innej naukowej rady... (House, wbrew sobie próbujący - w desperacji - zwrócić się do "uzdrowiciela-cudotwórcy"??:) Konieczność odjęcia kończyny mogłaby stać się przyczynkiem do zamiany przez House'a świata, którego nie lubi na ten, w który nie wierzy:)
A skąd wiesz, że śmierć jest zła?:)))"Wszyscy" tak zakładają, i tak się nawzajem nauczają, ALE może potoczne założenia odnośnie śmierci nie odpowiadają prawdzie i cały osnuwany wokół tego zjawiska dramat jest zbędny?:))) Może House nie potrzebowałby już laski, może odsunąłby się od swych demonów, zamieniając je w Anioły?:) Jest znamiennym, iż wystarczyłoby tylko odwrócić przekonanie "śmierć jest zła" i już przysłowiowe 99% przemysłu rozrywkowego leży na łopatki rozłożona, bo znacząca część ciężaru "rozrywki" zasadza się na straszeniu śmiercią właśnie:)))
Ach, dygresja, nazwijmy to, "filozoficzna":)
A wracając na grunt "nie-filozoficzny" - cóż, z moją propozycją wpisałem się nastrój całości, poszedłem torem wyznaczanym przez twórców; wydaje mi się, że to by pasowało, można by zrobić niezły "horror" w trzech odcinkach - nie byłoby - wedle potocznego rozumowania - happy end'u, a zarazem historia by się definitywnie zamknęła:) Jak dla mnie może wrócić Cameron i wyjść za House'a za mąż - tylko już widzę, co by fani zrobili ze scenarzystami za "cukierkowe" zakończenie:))) Oj mają decydenci do podjęcia ciżękie, znaczące decyzje, może najważniejsze w ich całych karierach:)
Dobrze, że filozoficzna ująłeś w cudzysłów:) Faktycznie, po śmierci laski by już nie potrzebował.
Czy można kogoś lubić czy nawet kochać, a zarazem życzyć tej osobie pójścia do piachu? To jest chore.
Pisząc "po śmierci laski by już nie potrzebował" wiedziałem, że riposta "faktycznie, nie potrzebowałby" nasuwa się w sposób oczywisty, dlatego dodałem ciąg dalszy o odsunięciu demonów i zamianie ich w Anioły - by podkreślić, iż NIE miałem na mysli braku potrzeby laski wziętej z nieistnienia:)
A odpowiadając na Twe pytanie -
Owszem, można, jeżeli "pójście do piachu" nie jest pójśicem do piachu:) Wyobraź sobie - teoretycznie - iż nie jesteś swoim ciałem, lecz tylko posługujesz się nim doraźnie, a śmierć to przejście do wyższego etapu, dzięki któremu zyskujesz, a nie tracisz:) To co umarło to nie "ty", i to nie "ty" "idziesz do piachu"; wyobraź sobie - teoretycznie - iż śmierć to zysk, rozszerzenie życia, nowy początek, czysta ekstaza i zjednoczenie z czymś co potocznie ludzie zwą "Bogiem" - w takim ujęciu, to zostając tutaj, na ziemi, "robisz sobie krzywdę":) To tutaj, na ziemi, jesteś prawdziwie martwa:) Stwierdzenie o "lubieniu kogoś i życzeniu mu śmierci" jest chore tylko przy założeniu, iż śmierć jest zła i powoduje stratę - a o takim właśnie założeniu pisałem powyżej:) Jeżeli wierzysz, iż śmierć jest zła, to w takim ujęciu nie mieści Ci się w głowie "życzenie śmierci", pytanie tylko, czy nie osądzasz śmierci pochopnie:) Ludzie maja do śmierci stosunek negatywny, sądząc iż umierając tracą (zabawne, iż jednocześnie większość deklaruje wiarę), skąd bierze się poczucie "dramatu" i "tragedii" - to logiczne i zrozumiałe:) Pytanie tylko, czy taka optyka jest jedyna:) Kto wie, czy przerobiliśmy śmierć na potwora zasadnie:) Wyobrażam sobie, iż można się po śmierci zdziwić prawdziwą tego zjawiska naturą:) Daj smierci szansę, może pozytywnie Cię zaskoczyć:) A jeśli nie to, w najgorszym razie, nawet jeśli wszystko stracisz, to przynajmniej nie będziesz pamiętać, że cokolwiek straciłaś:))) Wszystko zależy od punktu widzenia i przyjętych założeń:) Pokazuję tylko przykładowo, iż owszem, naprawdę można pozytywnie patrzeć na śmierć, postrzegać ją jako ciąg dalszy służący zbieraniu dalszych doświadczeń, po tym jak poprzednie zostały już skompletowane:) Nie mówię, że Ty masz tak patrzeć, mówię tylko, iż można:) Jesteśmy nauczeni patrzeć na śmierć negatywnie i defetystycznie, stąd pozytywne do śmierci nastawienie wydaje się "chore", ale tak naprawdę jest to rezultat pewnego silnie rozpowszechnionego punktu widzenia, który nie musi być jedyny:) Potoczne założenie są nastepujące 1) śmierć jest zła 2) na śmierć nie mamy wpływu (nie liczę samobójstw, czy też anty-zdrowotnego stylu życia) 3) śmierć istnieje 4) jestem swoim ciałem, moje ciało to ja 5) świat jest realny; a gdyby tak - załóżmy na potrzeby dyskusji - wszystkie te założenia uznać za błędne?:) Jeżeli jesteś skłonna do tego typu refleksji (która absolutnie nie oznacza, że musisz w jej przedmiot wierzyć) to zaobaczysz, iż można śmierć postrzegać całkiem alternatywnie:))) O to mi chodzi - aby pokazać, iż można inaczej:)
A słowo "filozofia" ująłem w cudzysłów... Z innych powodów:)
Można sobie temat śmierci roztrząsać aż... do śmierci. I nic z tego nie wyniknie.
Trudno żeby na śmierć patrzeć w sposób hurra optymistyczny, jeśli jest ona wyznacznikiem końca wszystkiego tutaj, w realnym życiu. Pozytywnie patrzeć na śmierć może chyba jedynie ktoś bardzo wierzący w życie po życiu, ja do tych osób nie należę i jak najbardziej przychylam się do potocznych założeń:) Nie wierzę w odłączenie duszy od ciała z wiadomych dla mnie względów, ani w dobro śmierci tym bardziej. Jest ona dla mnie oczywistą koleją życia i niczym więcej. A jeżeli nie wierzę w życie po życiu, bo życie tu i teraz jest dla mnie najwyższą wartością, to jak mogłabym komuś życzyć śmierci? Przychylając się do Twojej tezy, że śmierć jest Dobrem, to muszę zadać pytanie, po co tworzyć ziemskie prawo przeciwko wszelkiej maści psychopatom? Po co ratować życie jak nasz filmowy bohater, który wyrywa śmierci swoich pacjentów, skoro Pani Śmierć jest taką dobrą opcją i obiecuje szczęście?
Śmierć zawsze powoduje stratę i wg moich doświadczeń nie może być inaczej. Owszem, można śmierć postrzegać w alternatywny sposób, chociażby (przynajmniej teoretycznie) u ludzi głęboko wierzących. Dobrym przykładem jest tutaj modlitwa o dobrą śmierć, co wcale nie oznacza, że i oni nie odczuwają lęku. I kto wie czy nie większy niż ateusze.
Podsumowując, nie mogę dyskutować na temat na który mam wyrobione zdanie, bo to nie miałoby najmniejszego sensu. Zbyt wiele śmierci widziałam żeby uznać tę panią za Dobro. Stąd mój poprzedni post.
Nie przesądzaj Bemolu, czy wyniknie, czy nie wyniknie:) To, że nie wyniknie dla Ciebie, nie oznacza, iż dla innych nie wyniknie:)
Ależ można patrzeć na śmierć hura optymistycznie!
Bo kto powiedział, że to jest REALNE życie?:) I kto powiedział, że "po drugiej stronie" nie znajdziesz tego samego pomnożonego przez tysiąc (albo iwięcej), i to z wyłączeniem negatywizmów?:) Mówiłem wyraźnie - niekoniecznie śmierć oznacza stratę - Ty zakładasz, że tracisz, ale skąd wiesz?:)
Jeżeli nie wierzyz w życie po życiu to "tu i teraz" nie przedstawia żadnej wartości, ponieważ ulegnie całkowitej zagładzie - to znaczy, cokolwiek zrobisz i czegokolwiek dokonasz, i tak będzie tak, jakbyś się nigdy nie urodziła i ani potomstwo, ani żądne doknania Ci nie pomogą:) W takim ujęciu nie ma trwałej wartości:) Ale masz rację - jeżeli "tu i teraz" to wszystko, co jest, to Twój punkt widzenia jest całkowicie logiczny i trakotwanie śmierci jako "zła" jest zupełnie uzasadnione, ja to rozumiem, bo pojmuję Twe założenia, pokazując tylko, że można inaczej:) Zaznaczałem przecież w mych wypowiedziach, iż istnieją różne punkty widzenia, i ja Twojego nie neguję, pokazując tylko inne możliwości, sugerując, iż Twoje wyobrażenie o zjawisku śmierci nie musi odpowiadać prawdzie:)
Co do pytania "po co chronić życie" - otóż tutaj mamy dwie odrębne kwestie - to, że śmierć jest - załóżmy, bo taki konteks stawia pytanie - dosknałym ciągiem dalszym życia, nie jest jednoznacze z pogardą wobec życia ziemskiego:) Ciało to doskonałe narzędzie, i ten kto - załóżmy - rozumie "wyższe prawdy", w tym także tą, iż smierci - załóżmy - nie ma, nie tylko nie będzie gardził ciałem, ale dodatkowo będzie je jeszcze chronił, w szczólności nie niszcząc go rozmyślnie:) "Dobro" śmierci nie jest synonimem pogardy dla ciała, niedbania o nie, nieudzielania mu pomocy:) Kto pogardza ciałem, braku śmierci pojąć nie może - to, że śmierć jest "dobra" nie oznacza, iż życie ziemskie jest "złe", i ochorna mu się nie należy - kiedy spełni swą funkcję samo "urodzi się na nowo po drugiej stronie", a do tego czasu, kto szanuje życie w ogóle, będzie o nie dbał, także w cielesnym wymiarze:)
W konkretnym jednak przypadku, szczególnie House'a, ratowanie przed śmiercią jest pochodną poglądu, iż smierć jest zła i wynika z chęci jej zapobieżenia:) Pytanie tylko, czy jest czemu zapobiegać, i czy zapobiegający wiedzą czemu zapobiegli, a uratowani wiedzą przed czym zostali uratowani:))) Ty uważasz, że tak, i w porządku, ja tylko luźno sugeruję inne perspektywy i absolutnie nie przekonuję do niczego:)
Piszesz "zbyt wiele smierci widziałam" - czy naprawdę? To znaczy "zabrałaś się z nimi na drugą stronę", czy jedynie ograniczyłaś się do widzenia samego ciała z zewnątrz?:) Bo jeżeli to drugie, to nie śmierć widziałaś, tylko pozostawioną powłokę cielesną:) Widzisz, spróbuj sobie wyobrazić, iż życie to funkcja świaodomości, którego celem zawsze jest BYCIE, nigdy zaś ani robienie, ani też posiadanie:) Duszy (używajmy zwykłego słownictwa) może całkiem nie interesować posiadanie i robienie, lecz zdobycie pewnych doświadczeń; gdy to się dokonuje, ciało zostaje odsunięte, a świadomość rusza dalej, bo świadomość ciałem nie jest:) Stracić na tym nie można, bo "zabawki" można odtworzyć w "nowej piaskownicy", a przywiązanie mózgu do dóbr doczesnych przestaje obowiązywać na poziomie czystej świadmości, toteż świadomość żadnej straty nie czuje - przeciwnie, pozostanie na ziemi zbyt długo byłoby dla świadomości "stratą":))) Zresztą, "Dusza" zna doskonale swój czas, i nie może "umrzeć" wbrew sobie - jeżeli dokonuje przeskoku to wie co robi, a to że mózg ma inne zdanie niekoniecznie ją interesuje:) Poziom mózgu/poziom ducha - te dw apoziomy to dwie optyki, jeżeli do "drugiej strony" przyłożysz miarę ziemską, identyfikując się tylko z ciałem, to naturalnie wniosek przyjmie kształt obawy:) Tak czy inaczej, jeżeli, jak już napisałem, "nie poczułaś co czuje umierający", to tak naprawdę nie masz doświadczeń, o których piszesz, bo nie wiesz co się dzieje ze świadmością - zakładasz, że gaśnie, ale może rozszerza się w rejon doskonałej radości, w której nie ma żadnego braku czy straty, a robi to wyłącznie w celu zadecydowania "co dalej" w przygodzie bez końca?:)
Toteż nie masz takiego doświadczenia, a definicja "straty" obowiązująca dla Ciebie w tej chwili, nie musi być uniwersalna - z punktu widzenia ducha wszystko może być definiowane zupełnie, zupełnie inaczej:) To tak jakbyś zapragnęła zdefiniować ziemskie odległości w skalach międzygalaktycznych:)
Na wszystko można spojrzeć inaczej, przyjmując inne wytyczne, i o to mi chodzi:) Ty oceniasz śmierć pod kątem fizycznych zapatrywań, codziennych wytycznych, stąd poczucie "straty":) Ale może codzienne priorytety ulegają całkowitemu przemienieniu i po odsunięciu szarych komórek i instynktów, stają się czymś całkowicie innym?:)
Jak się zapatrujesz, tak odbierzesz, przeknanie bowiem zdefiniuje percepcję, a precepcja to, co odczujesz w reakcji na na przykład śmierć, choć stosuje się to do wszystkiego:)To, że patrząc na cudzą smierć, fizycznymi oczyma nie dostrzegłaś "Dobra" śmierci, nie oznacza, że owego "Dobra" nie ma:) Bo nie wiesz, co oni widzą, ani co czują, a smutkiem reagujesz w oparciu o intelektualne wyobrażenie śmierci na konkretnie określoną modłę:) Gałki oczne nie wszystko widzą, a na nich opierasz przekonania co do istoty zjawiska, które rozgrywa się... Gdzie indziej:) Być może jak sama się "tam" wybierzesz, przeczytasz sobie nasza rozmowę raz jeszcze i wtedy naprawdę będzies zpotrafiła dokonać weryfikacji, bez względu na to w co wierzysz, a w co nie wierzysz teraz:))) A jeśli masz rację... Cóż, wtedy nawet o własnej racji się nie przekonasz... Ale ja jestem... Panoramicznej w tej sprawie myśli:)))
No, ale odbiegamy chyba co nieco od tematu:)
No dobra, ale skąd Ty wiesz co czuje umierający? To są tylko Twoje księżycowe deliberacje "na temat". Jeśli w to wierzysz, to czemu nie?
Myślę, że bronisz się przed możliwością przemijania chroniąc się za religijne dogmaty. Ja to rozumiem, to jest bardzo ludzkie. Lęk przed nieznanym. Oparcie się na Nadziei. Prawisz, Non omnis moria, może i tak, tyle tylko, że ja to rozumiem jak najbardziej fizycznie. Tyle zostanie po nas ile zostawimy po sobie genów w przyszłych pokoleniach. Chyba, że komuś przytrafiło się być jednym z "Wielkich" Tego świata.
Spodziewałem się tego pytania:) Odpowiedź brzmi - "znikąd" - i nie jest to ani wykręt, ani ironia, odpowiedź naprawdę tak brzmi, choć wiem, iż jest niezrozumiała:) Ja nie wierzę w nic, ani też w nic nie nie wierzę:) Wytłumaczenie tego nie jest możliwe - to nie funkcja intelektu, to coś do czego się sięgnie, gdy wykracza się poza rozum:) Ale to indywidualna sprawa każdej osoby:)
A na marginesie dodam, iż to Ty sugereujesz znajomość śmierci, którą "widziałaś tyle razy" - ja niczego podobnego nie powiedziałem, prawda? W oparciu o to Twoje stwierdzenie zauważyłem, iż to co "widziałaś" to nie śmierć jako taka, lecz jej fizyczny przejaw, który Ty interpretujesz jako "koniec":) Ja tylko postawiłem kwestię, nie upieram się, jedynie sygnalizuję:) Ideą naszej rozmowy jest sygnalizacja "innej możliwości", nie zaś "walka o rację", przynajmniej z mojej strony:) Ja naprawdę nie prowadzę tu żadnej kampanii o przekonanie:) Tak tylko inicjuję możliwość refleksji, toteż nie czuj się proszę "przekonywana" do czegokolwiek:)
Kłopot z genami jest taki, że w takim układzie Twoje geny to nie Ty, toteż żadnej satysfakcji nie poczujesz, wedle swego zapatrywania:) A poza tym geny błyskawicznie się rozproszą w genowym oceanie, już Twoje dziecko ma jedynie połowę Twego zestawu, a po kilku pokoleniach z Twojej indywidualności nie pzostanie właściwie zupełnie nic - nawet zresztą Twoje dziecko może być całkiem od Ciebie inne:) Poza tym w końcu Twoje potomostwo także umrze bezpotomnie, a nawet cały Wszechświat może się rozpaść, toteż żaden gen nie przetrwa tak czy siak:) W takim układzie "przetrwanie" i tak nie jest możliwe:) Po wielkości też nic nie zostanie - jaką satysfakcję ma Da Vinci, jeśli masz rację?:) Żadnej, nawet nie wie, że istniał, zakładając Twój punkt widzenia:) Nasza o nim wiedza nic mu nie daje, nic a nic:) Poza tym nasza o nim wiedza zginie z nami, i tak dalej - ostatecznie nie zostanie nic:)
To Twoje założenie co jest deliberacją, a co nie:) Zakładasz, że "tego nie można wiedzieć", i Twój do mnie stosunek jest wynikiem tegoż założenia własnie:) Ale co wiem, czy też czego nie wiem, tego nie wiesz:)
Zresztą osobiście nie wyznaję żadnej religii:)
Ale mniejsza o mnie czy o Ciebie, to nie forum na podobne tematy:) Uważasz śmierć za zło i stratę (nawet wierzący tak uważają, co też więc dopiero mówić o ateistach) i wszystko w porządku:) Nieś w świat swą percepcję, a ewentualnie odmienisz ją, jeśli obecna się "wyczerpie":) Ja niczego nie udowadniam i nikogo na nic nie nawracam:)
Ależ ja wcale nie uważam, że jest to walka o "racje", ani nie czuję się przekonywana:)
A niech nic nie zostanie po nas, czy to jest takie ważne? Rodzimy się, rozmnażamy i umieramy. I koniec. Taki jest mój punkt widzenia. A cóż ja mam Tobie napisać poza tym, co dostrzegam? Moje doświadczenie jest takie, a nie inne. Możemy wdać się w jałową dyskusję o świadomości, prawić o czymś tak oczywistym jak niemożność udowodnienia czy jest drugie życie po śmierci czy też go nie ma? Czy jest jakiś Absolut czy go nie ma? Tylko po co? W końcu przyjmie owa rozmowa jakiś psychodeliczny bełkot, o ile już nie przyjęła. "Nieś w świat swą percepcję, a ewentualnie odmienisz ją, jeśli obecna się "wyczerpie", dobre. Ciekawe tylko dlaczego ciągle podkreślasz, że nikogo na nic nie nawracasz? Nie oczekuję już jednak odpowiedzi, bo to ani nie to forum, ani nie ten czas.
Jeżeli nie oczekujesz odpowiedzi, to nie pisz postów, na które nie mogę nie odpowiedzieć, bo jakże to tak przemilczeć, skoro pada pytanie, a tym bardziej kilka?:)
Zacytowane przez Ciebie zdanie nie stnanowi "nawracania":) A poza tym w pierwszym zdaniu piszesz, iż "nie czujesz się przekonywana", po czym sugerujesz, że przekonuję:) Napisałem tylko "rób jak chesz", tyle że odrobinę ładniej, ale w porządku:) A dlaczego podkreślam, że nie przekonuję? Dlatego podkreślam, że tak jest, a łatwo w takich przypadkach o nadinterpretację i posądzenie o krucjatę:) Dlatego podkreślam:)
Czy to ważne czy coś pozostaje czy nie?:) Zależy od punktu widzenia - ważne, jeśli przydajesz temu wagi, nieważne, jeśli nie przydajesz:)
Co jest możliwe do udowodnienia a co nie, to też sprawa otwarta, zalecam ostrożność w posługiwaniu się słowem "oczywiste":) Są tacy, któży uważają, że udowodnili, a że Ty im nie wierzysz, to znowu pochodna Twego założenia "nie da się udowodnić" - przyjmując takie założenie i tak każdy dostępny dowód z góry odrzucisz:)
Kłopot w tym, że Twoje doświadczenie składa się z pewnej intelektualnej interpretacji, a z interpretacjami różnie bywa, a jak historia pokazuje niejeden pewnik okazał się fałszem:) Twoim doświadczeniem jest także płaska Ziemia, tak to postrzegasz - ale jak wiesz prawda jest inna:) Zdobycie dodatkowych danych (rozwój) powoduje, iż wiesz, że fakt doświadczania płaskiej Ziemi nie czyni jej płaską, wiesz, że nie jest tak, jak tego doświadczasz:) Ja tylko mówię, że w dziedzinie duchowości może zajść podobne zjawisko - któregoś dnia może się okazać, iż Ziemia jest okrągła, wbrew codziennemu doświadczeniu:) Bo tak jak dla ujrzenia prawdy o Ziemi trzeba nabrać perspektywy, tak też w duchowości szersza perspektywa może się przydać:) Fakt, dyskusja jest jałowa w takim sensie, że słowami nie da się oddać urody piosenki, ale słowami można zachęcić do posłuchania:) Poza wszystkim mam zwyczaj odpowiadania, jeśli ktoś się do mnie zwraca, toteż odpowiadam:) Teraz odpowiedziałem i możemy zwieńczyć rozważania:)