Początek jest absurdalny. Zakonnica prowadzi przsłuchanie w XIX wieku. Niby w czyim imieniu? Kościół by nie wysłał kobiety do badania tego typu spraw. Do tego jej pewność siebie, chwilami protekcjonalne podejście do Harkera aż razi w oczy. Na dodatek sprawia wrażenie ateistki, wyśmiewa cudzą wiarę co już całkiem dopełnia śmieszności tej postaci.
Drugi odcinek to już zupełnie inna bajka. Niestety, ale tylko do kolejnego absurdu. Hrabia Dracula w towarzystwie zdaje się być w swoim żywiole. Ukazuje swoją inteligencję i spryt, żeby w kilka chwil zmienić się w naiwnego głupca. Na dodatek jakaś zakonnica z Rumunii (tak, mam na myśli naszą znamienitą Van Helsing) stwierdza, że odbiera dowodzenie kapitanowi statku. Parsknąłem śmiechem w momencie jak to powiedziała.
Ogólnie masa absurdów z równie beznadziejnym zakończeniem. W końcu Dracula może cieszyć się słońcem, a zamiast to zrobić, on odbiera sobie życie bo.. nie wiadomo właściwie czemu.
Najlepsze były w tym serialu sarkastyczne wypowiedzi hrabiego, sceneria w pierwszym odcinku i gra głównego bohatera.