Zapowiadało się nieźle - Jonathan Harker przyjeżdża do zamku dokończyć transakcję. Jest dyliżans, pierwsze spotkanie z hrabią, wątek Miny - niby wszystko ok. Już to widziałam ale lubię filmy o Drakuli więc oglądam dalej... ale z każdą minutą mam wrażenie jakbym oglądała parodię z Leslie Nielsenem. Coraz głupsze i płytsze dialogi ( przy wstawce "lubię futra" miałam ochotę rzucić pilotem w telewizor), Drakula nieudolnie sili się na dowcip i ironię, wojująca siostra zakonna, niedorzeczna narzeczona. NIE NIE I JESZCZE RAZ NIE.
Spodziewałam się dobrego serialu z dopracowanymi szczegółami, może z rozwinięciem niektórych wątków, klimatycznego, mrocznego, z lekkim humorem (ale na wysokim poziomie) a dostałam parodię z tanimi dialogami, film dla nastolatek których idolem jest Edward Cullen ze Zmierzchu.
Bram Stoker przewraca się w grobie, a miłośnikom tematu przewraca się w żołądku.
Miało być ciekawie a wyszło DNO, 10 METRÓW MUŁU I film, który nie powinien się nazywać "Drakula".