Tak na wstęp - bardzo cenię ten serial. Obsadowo zawsze wszystko w nim grało. Sporo aktorów, których wcześniej nie doceniałem tutaj odnalazło się wzorowo. Kirsten Dunst, Jeffrey Donovan czy Bokeem Woodbine pozamiatali swoimi rolami. Nawet w tylko dobrym trzecim sezonie znalazł się taki David Thewlis, który podnosił całość o klasę wyżej.
Dlatego nie spodziewałem się, że jeden aktor może tak położyć cały sezon. Jestem dopiero po 6 odcinku, ale szczerze, Chris Rock jest naprawdę okropny w swojej roli. Nie zrozumcie mnie źle - nic do niego osobiście nie mam. Ja znam go przede wszystkim jako komika i w tym fachu sprawdza się w porządku. Ale jako czarnoskóry boss trzęsący całym miastem jest po prostu śmieszny (w tym negatywnym znaczeniu). Wszędzie wbija takim dziarskim krokiem z tym swoim zdecydowanie za wysokim głosem wypowiadając zdecydowanie zbyt nadęte monologi, które chyba miały pokazywać jego charyzmę, a tylko podkreślają jego nijakość. Cały czas tylko gada i nie ma nawet jaj sprzątnąć kogokolwiek, żeby pokazać że z nim się nie żartuje (jak zwerbował lesbijki po zabiciu trójki swoich ludzi, to dosłownie mnie zatkało). W dodatku ja w tej roli widziałbym raczej kogoś twardzego i starszego (np. Stevena Williamsa). W jakimkolwiek serialu taka przeciętna kreacja by przeszła, no ale na pewno nie w Fargo.
W dodatku, przez to że jest go najwięcej, cierpi naprawdę świetna drugoplanowa obsada. Pielęgniarka Mayflower jest genialna, mormoński szeryf Olyphanta również (szkoda tylko, że on jest w sumie nawet trzecioplanowy). Także Esposito i Schwartzman, co jest trochę paradoksalnie, bo ja jako widz kibicuję w sumie bardziej psycholskim włochom niż czarnoskórym. Jack Houston jako gliniarz z tikami też jest świetny.
Ma ktoś podobne odczucia?
Wiele osób razi bardzo rola Rocka i sam też nie byłem do niego przekonany przez większość czasu. Jednak odcinki 7 i 8, gdzie widać jego coraz bardziej emocjonalną stronę, zdecydowanie wychodzą mu na dobre, naprawdę w tym momencie nie widzę tego sezonu bez niego. Zgadzam się za to z tym, że mimo, że to czarni są baaardzo mocno kreowani na protagonistów, którym należałoby kibicować, to włoska strona jest sto razy bardziej przekonująca. Genialne role Josto i Getano, Rabbi jest chyba najbardziej interesującą postacią serialu, no i jeszcze Calamita. U czarnych powoli rozpędzający się Loy no i Doctor Senator, który już za dużo nie pokaże.
Po 7 i 8, prawie nawet zacząłem go tolerować, chyba scena w której wyżywa się na tym kierowcy swojego syna to jego maksimum w tej serii. Ale teraz po końcówce 8 odcinka nie cierpię go jeszcze bardziej ;)
A tak serio, to już nie wiem, czy twórca naprawdę chciał osiągnąć takie ambiwalentne odczucia, bo po pozbyciu się Olyphanta przez Houstona już naprawdę nie ma komu kibicować (no, chyba że włoskim braciom, ale za bardzo krystaliczni to oni nie są).
BTW, podoba mi się logika Cannona - nie zabiję dwóch babek, które załatwiły mi 3 ludzi, nie zabiję brata wroga, który zabił mi najlepszego kumpla, nie zabiję syna wroga chociaż mojego zabili, nie zabiję człowieka, który próbował mnie spłacić moimi własnymi pieniędzmi, A L E zlecę zabójstwo cwanego szeryfa gościowi, który kompletnie się do tego nie nadaję i którego śmierć może mu przynieść sporo problemów.