Mówię sobie, o, szwedzka odmiana "przystanku Alaska", będzie fajnie, odpocznę od tych amerykańskich seriali. Jakiś skandynawski powiem świeżości!
Przebrnąłem przez półtora odcinka i się poddałem.
Postacie jak dla mnie jednowymiarowe, ich problemy zupełnie mnie nie ruszają a nawet drażnią.
Czyżby efektem dość posuniętego państwa opiekuńczego są wysoce przewrażliwieni (wrażliwi?) obywatele których zwalają z nóg filmy przyrodnicze ...czy może scenarzysta nie dał rady?
Wiem że nie ocenia się książki po okładce a nawet po kilkunastu stronach ale mi te kilkadziesiąt minut w zupełności wystarczy.