Kurcze, to naprawdę mój ukochany serial, oglądam wciąż i wciąż. Mimo wszystko zawsze kończę na wczesnych
sezonach. Od pewnego momentu serial zrobił się zbyt komediowy. Zazwyczaj wątki śmieszne były związane z Susan,
stanowiły miłą i zabawną alternatywę dla motywu przewodniego sezonu, który był mroczny, tragiczny, wzruszający.
Moim zdaniem popełniono w scenariuszu kilka naprawdę złych posunięć. Wiele z nich ostatecznie zepsuło fabułę.
Oto niektóre z nich:
- rozstanie Bree z Orsonem i jej liczni późniejsi partnerzy, szczególnie Keith,
- przemiana Bree od czasu romansu z Karlem - jej postać była naprawdę trójwymiarowa i spójna, była to typowa
kobieta z maską, wykształcona, protestantka, wyższa klasa średnia, idealnie pasował do jej próby kontrolowania
wszystkiego wątek alkoholowy, perfekcjonizm, których nie mogła pogodzić z "porażkami" takimi jak: śmierć męża,
homoseksualny syn i córka w ciąży; ta "przemiana" ma oczywiście związek z komediowym prowadzeniem fabuły, jej
postać najbardziej chyba na tym straciła,
- generalnie BARDZO słaby 8. sezon - wszystko w nim było złe: za dużo durnych wątków, jakby pisano je na kolanie i
starano się możliwe jak najbardziej rozciągnąć fabułę w czasie (próba samobójcza Bree, rozstanie Lynette i Toma,
problemy Australijczyka z budową, głupia śmierć Mike'a. Ogólnie pomysł na intrygę fajny, silne nawiązanie do
pierwszego sezonu, ale rozwinięcie fabuły i zakończenie do niczego. Dużo absurdów: niby Carlos podłamany
wyrzutami sumienia, chce się przyznawać, nie może żyć z tym, ale kiedy udaje mu się uniknąć kary [Karen się
przyznaje], od razu voila, wszystkim wyrzuty sumienia mijają jak ręką odjął. Brak spójności. Bardziej by mi się
podobało, gdyby zakończyli ten sezon jakoś "przy pomocy" Orsona i połączyli go na sam koniec z Bree. Zakończenie
jej losów pasuje mi, ale przy jej boku widziałabym Orsona. Trzy małżeństwa, problem z aptekarzem, posądzenie o
morderstwo Reksa, proces w sprawie ojczyma Gabi - nie miałaby szans w polityce w USA z takim bagażem.
- Od 6. sezonu ten serial był właściwie o niczym. Wiele nudnych, pobocznych wątków, nic nie wnoszące nowe
postacie, jak Bob i Lee, których jedynym zadaniem było przemianowanie tego dramatycznego serialu w durnowaty
stikomowo-slapstikowy.
- Wszystkie problemy tego serialu zaczęły się moim zdaniem w momencie uśmiercenia Edie. Wiem, że zastapienie
jej inną aktorką mogłoby być trudnym zadaniem, ale byłoby lepsze dla serialu.
Ogólnie mam jeszcze więcej zarzutów pod adresem twórców, ale najbardziej Marka Cherry'ego. Demonicznie rządził
serialem tak, że rozwijane były wątki tych postaci, których grali lubiani przez niego aktorzy. Atmosfera na planie była
przez to napięta i każdy starał się mu podlizać, a on czuł się panem, nie dbając tak naprawdę o sens i jakość, tylko o
personalne potyczki. Słabe.
"Ogólnie mam jeszcze więcej zarzutów pod adresem twórców, ale najbardziej Marka Cherry'ego. Demonicznie rządził
serialem tak, że rozwijane były wątki tych postaci, których grali lubiani przez niego aktorzy. Atmosfera na planie była
przez to napięta i każdy starał się mu podlizać, a on czuł się panem, nie dbając tak naprawdę o sens i jakość, tylko o
personalne potyczki. Słabe."
Byłeś na planie? Gdzie o tym przeczytałeś?
Również uważam że serial po śmierci Eddie strasznie się zmienił ..
Tak samo jak Chirurdzy po odejściu Izzy i śmierci Georga
Eddie - chłopak w szóstym sezonie
Edie - kobieta z pierwszych pięciu sezonów.
To jedno "d" ma znaczenie.
PS. Mam ten temat w "obserwowanych" i właśnie przysłano mi maila, że ktoś tu odpisał.
Ten chłopak był fantastyczny. Jego postać mi się bardzo podobała. I to zamieszanie z synem Angie Bolen...
Gotowe na Wszystko podobnie jak i masa innych seriali cierpiało na ten sam syndrom czyli "wyczerpanie materiału". Coś co na początku jawiło się jako dobre kino i sprawnie było ciągnięte dalej w pewnym momencie osiadło na mieliźnie fabularnej. I w cale nie jest to wina rozwijania portretów psychologicznych postaci, a braku pomysłu na historię. Prawdę powiedziawszy Cherry jest chyba jedynym twórcą, który mimo słabego głównego toku fabularnego, potrafił utrzymać nadal bardzo wysokim poziom rysów charakterologicznych naszej głównej czwóreczki. Bardziej przyczepiłbym się słabej spójności przyczynowo-skutkowej faktów zawartych w sezonach 6-8, choć i tak trzeba przyznać że zarówno 6 i 7 to naprawdę dobry materiał. Problem w cale nie zaczął się od momentu wywalenia Edie Brit, która nie oszukujmy się ale już w czwartym sezonie niewiele sobą reprezentowała. Wszystko uległo pogorszeniu po usunięciu postaci Katherine. W tym momencie brakło bohaterki, która mogłaby sprawnie napędzać tą historię, która mogłaby coś pogmatwać i wnieść swoją osobą. To właśnie Myfair powinna być w tym centrum. Po jej odejściu pomiędzy bohaterami zapanowała swego rodzaju stagnacja przez co scenarzyści za wszelką cenę próbowali wprowadzić pewien zamęt wykorzystując Bree czy Lynette. Największy jednak rozczarowaniem jest postać Rene, którą wprowadzono zdecydowanie za późno. Ona miała tak niesamowicie wielki potencjał, że aż głowa boli na myśl ile mogła ona wnieść swoją osoba. Niestety brak pomysłu zrobił swoje. W efekcie tego nawet potencjał Vanessy Wiliams nie został wykorzystany co boli najbardziej. Jak wiadomo każda fabuła musi być oparta na dobrych bohaterach, jednakże jeżeli przy oparciu wykorzystuje się nieodpowiednie postaci to nie można liczyć na sukces.
Więc nie zgadzamy się ze sobą w samej materii oceny problemu osłabienia się serialu.
Po pierwsze, dla mnie właśnie rysy charakteru poszczególnych bohaterek zostały no... po prostu spieprzone. Porównując pierwszy i ostatni sezon, spójność zachowała chyba tylko Gabi. Był oczywiście drobny epizod w tej tajemniczej pięciolatce, kiedy w obliczu naprawdę trudnej sytuacji życiowej, pozornie zmieniła się o 180 stopni, jednak w mojej opinii to, że dała sobie radę było tylko kropką nad i całej tej postaci. Gabi była zarozumiała i egocentryczna, ale zawsze potrafiła osiągać cel. W modelingu, w trudnej sytuacji materialnej, potem w pracy zawodowej. Lynette z naprawdę ambitnej kobiety, która mimo miłości do swoich dzieci źle czuła się jako hausfrau, zmieniła się w taką rozmemłaną nudną kobietę w średnim wieku. O Bree pisałam: dla mnie absurdem jest, że z kobiety pozornie perfekcyjnej przeszła fazę bizneswoman, aby skończyć na zmieniającej facetów jak rękawiczki wylansowanej babeczce [i nie mówię tu o wątku alkoholowym, bo akurat rozwiązłość pasuje do jej podstawowego charakteru; bała się seksu, nie lubiła go, traktowała jako obowiązek, a potem w obliczu rozpaczy oddała się temu, podobnie właśnie alkohol pasował do jej zimnej, zdyscyplinowanej postaci]. Susan to już zupełnie tragedia. Ta postać nigdy nie miała głębi i właściwie nigdy nie musiała jej mieć. Chociaż w tym względzie pojawiła się jakaś spójność.
Po drugie, największym dramatem całego serialu był fakt, że po śmierci Edie na pierwszy plan wyszły właściwie obyczajowe wątki serialu. Każdy, kto nie oglądał Gotowych i słyszał moje zachęty, stwierdzał, że nie interesują go głupie serialiki dla dziewczyn. Namówiłam chłopaka i był naprawdę zaskoczony, że serial ma przesłanie filozoficzne widoczne w każdym odcinku, realnie mroczne tło, przyzwoitą zagadkę, a przede wszystkim pomysł. Serial obalał mity, łamał stereotypy i generalnie robił wrażenie dopracowanego. Niestety, osoby, które zaczęłyby serial od późniejszych sezonów, np. oglądając telewizję, potwierdziłyby tylko swoje przypuszczenia. Jestem kobietą, lubię ckliwe, lukrowane historyjki i babskie sprawy, ale nie zniosłabym całego serialu o takich bzdurach. Naprawdę, mimo usilnych starań, w ostatnich sezonach nie dostrzegam tej magii początku. To pewnie symptomatyczne, ale boli.
Po trzecie, nie wiem, czy dobrze sformułuję swoją myśl, ale przez wszystkie odcinki pierwszego sezonu prowadziła nas do samego końca jakaś tajemnica, której wyjawienia nie mogliśmy się doczekać. Ostatnie sezony mijają mi trochę jak prawie całe "How I met your mother", tzn. puentę i tajemnicę znamy, interesuje nas tylko, jak inni bohaterowie ją odkryją. Nie wiem, czy jestem precyzyjna w opisie swoich odczuć, może zrozumiecie :) Tu wyjątek stanowi pierwsza historia Katherine, może połowicznie Eddie i sprawa morderstw, chociaż wątek główny, tj. ekoterroryści trochę naciągany.
Moim zdaniem komedia zawsze w tym serialu była na poziomie, może były jakieś głupie wątki, ale ogólnie każdy sezon, nawet ostatni dostarczał mi mase śmiechu :) I zgadzam się co do tego, że zj*bali postać Orsona. On idealnie pasował do Bree! A tu takie coś, ehhh. Też mnie wkurzało to, że w każdym nowym sezonie miała nowego faceta -.- I jeszcze jedno pytanie co do ostatniego akapitu - skąd to wszystko wiesz ? Byłaś tam, rozmawiałaś z aktorami czy co ? :P
Bo wiedzę można zdobywać podczas rozmów z aktorami li i jedynie? ;)
"Wiem" to z początkowych zeznań niektórych osób z planu w początkach sprawy Nicollette Sheridan przeciwko Markowi Cherry'emu, m.in. Teri Hatcher, z których się później wycofali, bojąc się o utratę pracy. Ujawnili je pracownicy jacyś, sądu chyba czy czegoś na kształt mediatora. W USA procesy wyglądają trochę inaczej, są przygotowawcze, świadkowie nie są powoływani w ten sam sposób.