Nadejszła wiekopomna chwiła! Ósmy sezon "Gry o tron" zakończył się finałem dziś w nocy. Serial, który bądź co bądź, zdobył serca milionów fanów, choć w swej ostatniej 6. odcinkowej odsłonie postawił zarówno technicznie, jak i fabularnie, wszystko na głowie. Za jego produkcją stały miliony dolarów wpompowane w biznes jakim dziś jest kino i telewizja; czas nagranie jednego odcinka niejednokrotnie przekraczał tygodnie. I w końcu ... koniec tego! Enough is enough! The end.
Napiszę Wam szczerze. Ostatni sezon pozostawił po sobie niedosyt i w pewnym sensie niesmak. Ewidentnym zdaje się, że był on montowany na szybko, jedynie niektóre sceny oddają realizm emocji. Inne zgoła były w ogóle niepotrzebne, jedynie przedłużały agonię odcinków. Jestem po prostu załamany tym, w jakim kierunku poszedł na koniec serial, a właściwie - jak nim pokierowali twórcy. Choć pewne pociągnięcia były do przewidzenia.
Po pierwsze: były tylko dwie logiczne drogi, którymi mogły potoczyć się losy Daenerys - zatracenie w manii wielkości jak to miało miejsce w serialu lub wojna o tron z Jonem (której wynik nie byłby taki znowu wiadomy, w przeciwieństwie do wielu fanów Smoczej Królowej). W obu przypadkach, z jednej lub drugiej strony, czekałby na nią sztylet w serce....czego doczekaliśmy się, więc nie było to dla mnie wielkim zaskoczeniem. Wybór na króla Brana i secesja Północy również nie była nieprzewidywalna. Już podczas Bitwy o Winterfell wyczuwało się dozę napięcia ze strony Ludzi Północy w kierunku Daenerys. To było widoczne na pierwszy rzut oka, pomimo zapewnień Jona o lojalności jego ludu.
Po drugie: wybór Brana na króla był dla mnie zaskoczeniem, ale na jednym z fanowskich portali powtarza się pytanie: czemu nie Jon? W końcu był ostatnim z Targaryenów, można by rzecz legitymistycznym pretendentem do tronu. Szczerze? Byłoby największą tragedią dla serialu, gdyby Jon zasiadł na tronie (nawet gdyby posadziliby go na krześle w miejscu tego stopionego). Ludzie Westeros dość już wycierpieli pod butem Targaryenów. Swoją drogą ostatni jej przedstawiciele byli ewidentnie chorzy na jakąś chorobę umysłową - no jakieś efekty wielowiekowego chowu wsobnego musiały się w końcu uwidocznić. W obecnej konfiguracji wszystko jakby bardziej pasuje .... ród Targaryenów z prawem do tronu wymrze sobie spokojnie wśród Dzikich, nawet jeśli Jon postanowi się rozmnożyć - jego potomkowie bowiem będą pochodzić z ludu, który jako takich królów nie uznaje. Jest git.
Po trzecie: biadolą Ci nasi ukochani fani, że Jaime nie żyje, że Tyrion znowu jest Namiestnikiem, że Północ dokonała secesji, że Arya odpłynęła na Zachód w poszukiwaniu nowych lądów. Napiszę tak: Arya odpływająca i eksplorująca nieznane lądy to najlepsze wyjście z kłopotliwej sytuacji. Na damę się nie nadaje, jest na to za twarda. Na zawodową zabójczynię też nie ... bo na to jest za miękka. Całe szczęście, że wątek bogów też się już skończył, bo stawało się to już trochę męczące... no, doprawdy, czy widzicie Aryę jako akolitkę Boga o Wielu Twarzach? I don't think so! Wątek kazirodczych Lannisterów.... nie wiem dlaczego, ale ten cały ród od samego początku, tak książek jak i serialu, budził we mnie odrazę. Poza tym kogo lepszego znalazłby Bran do posprzątania burdelu po Lannisterach? Tylko innego Lannistera! I to takiego, który zna się na ściekach Casterly Rock.
Rzecz kolejna, czwarta, i ostatnia: ciekaw jestem czy w końcu ten zapracowany, stary człowiek, jeden z lepszych pisarzy fantasy o dość ciężkim stylu, dokończy nareszcie swoją pisemną wersję Pieśni Lodu i Ognia? Czy dalej pakował się będzie w coraz to nowe projekty, nie przyznając do blokady pisarskiej w tym konkretnym przypadku? I czy opisze koniec swoich bohaterów tak jak ten pokazany w serialu, czy opracuje to wszystko na nowo, sprawiając, że serial będzie żył swoim życiem i doczeka się spin-offów w stylu "Podróże Aryi po najdalszym Zachodzie"? Zobaczymy co życie pokaże, choć czekać będą z niecierpliwością, bo jednak słowo pisane i własna wyobraźnia (u mnie dość żywa) mają ogromną przewagę nad wizją kilku gryzipiórków i reżyserów.