Nie wiem, jaka ekipa robiła ten serial (aż tak głęboko w temacie nie siedzę), bo na pewno nie miała nic wspólnego z tą od SG i Atlantis. Ubodzy krewni?... Brak pomysłów, brak funduszy (efekty specjalne, ha!), brak dobrych aktorów. Fakt, nic się nie dzieje, jakieś jałowe dyskusje, nie ma wyrazistych i ciekawych postaci... Ten młodociany geniusz w niczym swego geniuszu nie ujawnia, pozostali - stado nie wiadomo kogo. Facet - totalny dupek - nagle okazuje się bohaterem i ginie za wszystkich, bo akurat jest śmiertelnie chory. O tym, jakim był wspaniałym człowiekiem dowiadujemy sie z opowiadań córki, chociaż kilkanaście minut wcześniej nic nie wskazywało na to, że go ceniła... Jeszcze się komuś pochrzaniły akty i prawie do końca pierwszego odcinka nie było wiadomo o co tak naprawdę chodzi. Może to był zamysł reżyserski, ale mocno nietrafiony. Ktoś z Was słusznie zauważył, że to prawie brazylijska telenowela... W porównaniu z poprzednimi - dno i wodorosty. A tak się cieszyłam na cos w stylu tamtych. Jedno przynajmniej wiem: wiem, dlaczego Anderson wycofał się z tamtych seriali - mocno się postarzał!... Wygląda prawie jak mumia faraona... Szkoda.