Dobra obsada, piękne plenery, koszmarny scenariusz - urwane wątki, dialogi rodem ze starożytnej greckiej agory, drewniana gra spowodowana słabą reżyserią. No i te bzdury typu wiejący zewsząd wiatr podczas bitwy morskiej, kretyński wątek pierwszej żony Teacha oraz szczyt wszystkiego - szturm Anglików w ostatnim odcinku. Najpierw stoją za jakimiś stołami z dębiny, a potem porzucają to łudząco bezpieczne schronienie, by niczym barany idące na rzeź szturmować pod górę dobrze obsadzone mury bez żadnej osłony. Na początku stoi ich tam na dole może ze trzydziestu, podczas podejścia ginie co najmniej połowa, a jednak skądś wciąż pojawiają się nowi i walą ze swoich muszkietów z częstotliwością AK-47. Po tej scenie (a dokładnie po pokazie kung-fu w wykonaniu chirurga i tępego osiłka, unieszkodliwiających tuzin dużo lepiej uzbrojonych przeciwników) wyłączyłem odbiornik.