Uwielbiam energię klasycznych anime.
Pięść Gwiazdy Północy całe życie gdzieś się przewijała obok znanych mi już klasyków, ale nigdy nie uznałem za wartą obejrzenia.
Czy bardzo się pomyliłem? Szczerze nie wiem. Dla mnie idealny animiec na odmużdżenie i uwielbiam klimaty i wykonanie starych animców.
Energicznie wyśpiewana czołówka od samego początku mnie nakręca. Czekam zaciekawiony przez cały odcinek, aż Ken wyrwie się ze swojego stoickiego spokoju i spierze na śmierć bandytów. Tak! Na śmierć! I nikomu to nie przeszkadza! Wręcz jest to cool! Wszyscy chcemy, żeby bandyci najgorszego sortu tak kończyli i tutaj fikcja nam to daje!
W tej całej pozornej płyciźnie zarysowuje się z odcinka na odcinek głębsza intryga, która pcha mnie do kolejnego odcinka.
Groteska wylewa się z ekranu, ale jest to rozrywka pełną gębą i czuć w tym wszystkim serce twórców. Nie ma tutaj ciśnienia na głęboką fabułę, ale za to wydaje się być fajnie ułożona, kiedy stopniowo intryga zostaje nam ujawniona.
Główny bohater to Mad Max połączony z Brucem Lee i może wydać się śmieszny, ale jest to anime i tutaj to okazuje się być wręcz genialnym pomysłem.