Z tego co widzę, spora część widzów jest zawiedziona, ja w pewnym stopniu także... ale...
Finałowy odcinek utwierdził mnie w moim przekonaniu które mam od pierwszego sezonu. Otóż: ten serial. mimo zwodniczego tytułu, nie jest o matce, czyli o Tracy. To opowieść o gronie przyjaciół, o ich miłościach, szczęściach, sukcesach i porażkach. Jest wreszcie opowieścią o pogmatwanych relacjach T i R. O tym jest ten serial i dlatego matka pojawia się dopiero na koniec 8 sezonu. Dlatego w finałowym odcinku jest jej mniej niż moglibyśmy oczekiwać. Matka jest postacią poboczną w tej opowieści. Zapewne była wielką miłością Teda, być może największą. Ale nie o niej opowiadał Ted. I jak dzieci słusznie zauważyły, nie o niej chciał opowiedzieć.
Tak to widzę.