"How I met your mother" to serial komediowy. Mieliśmy prawo oczekiwać happy endu. A co nam twórcy pokazali? Życie, właśnie takie jakie jest, gorzko-słodkie. Czy to źle? Nie wiem.
Ted musiał czekać te wszystkie lata na miłość swego życia (pomińmy już, że pewnie mógłby ją spotkać wcześniej, no ale przecież serial trzeba było ciągnąć, żeby zarabiać). I kochał ją, naprawdę, ponad wszystko. Zakończenie nie oznacza, że cały związek z Tracy został przekreślony. Penny powiedziała, że ich matka nie żyje już od sześciu lat i Ted ma prawo ruszyć do przodu. Wyobraźcie sobie, sześć lat, a Ted wciąż ma wątpliwości, wciąż się boi, opowiada tę całą historię dzieciom po to, żeby usprawiedliwić to, że uczucie do Robin na powrót w nim rozkwitło. I pewnie gdyby twórcy pokazali to w kilku odcinkach, widzowie mocniej odczuliby bolesność tych wszystkich uczuć i tych wszystkich lat.
Mimo wszystko, szkoda, że nie mogli żyć długo i szczęśliwie z Tracy. Życzę Wam wszystkim, oby nigdy nie dotknęła Was śmierć ukochanej osoby, a jeśli już, to po (co najmniej) 60 latach wspólnego, szczęśliwego życia.
No i wspaniale, że Barney w końcu spotkał miłość swojego życia. I to najlepszą, jaką można sobie było w jego przypadku wyobrazić.
I na koniec pytanie do tych, którym zakończenie się absolutnie nie podobało: a jak Wy zakończylibyście ten serial?
Ja zakończyłabym go tak, jak serial KOMEDIOWY powinien się zakończyć, czyli jak najbardziej z happy endem. Ted mówi dzieciom, że każde wydarzenie w życiu ma jakiś sens, o którym możemy jeszcze nie wiedzieć, że na prawdziwą miłość warto poczekać, że gdyby ostatecznie związał się z Robin to związałby się ze swoją obsesją a nie miłością i że do końca życia będzie dziękował Bogu, że poznał Robin bo... na jej weselu poznał swoją prawdziwą jedyną miłość, taką miłość po której już nie myśli się o powrocie do byłej dziewczyny.
Pokazałabym dzieci Lily i Marshalla, a także córeczkę Barneya za kilka lat np. jak Barney się z nią bawi, albo jak dzieci M. i L. oraz T. i T. bawią się z córeczką Barneya :) Po jakimś czasie matka córeczki Barneya by zmarła a Barney byłby samotnym ojcem. Po kilku latach Barney i robin zrozumieliby, że nadal się kochają i wróciliby do siebie i razem wychowywaliby dziecko.
Zdecydowanie pokazałabym o wiele więcej scen z Matką.
Tracy i Ted nie czekaliby 7 lat na slub tylko w momencie jak Tracy dowiedziała się, że jest w ciąży przełozyliby ślub na przyszły miesiąc. Ślub byłby mega skromny ale bardzo romantyczny, w cudownej atmosferze, tylko przyjaciele i najbliższa rodzina.
Dzięki za taki fajny opis innego możliwego zakończenia. Czytając, bez problemu mogłam sobie to wyobrazić i muszę stwierdzić, obie wersje mi się podobają. Fajnie jest czasem poznać inne scenariusze ;) Twój tradycyjny i idealnie wpasowany
Może też skończyłabym to inaczej, ale muszę przyznać, że scenarzyści mnie zaskoczyli. Po serialu komediowym możnaby było spodziewać się najprostszego zakończenia w stylu disneyowskich bajek i 'and they all lived hapily ever after', a może właśnie to zakończenie nie czyni z tego serialu takiego typowego sitcomu :)
Jak dla mnie serial zakończył się idealnie, życiowo. Straciłam właśnie dwie bliskie osoby i wiem, że tę pustkę trzeba wypełnić innymi. To zupełnie usprawiedliwia decyzję Teda o spotkaniu z Robin. Nie ma sensu, by siedział sam i wspominał latami o tragicznej miłości, powinien iść do przodu. On swoją historią próbował usprawiedliwić swój powrót do niej. Nie wymyśliłabym chyba lepszego zakończenia. To je odróżnia od innych tego typu seriali. Swoją drogą, szkoda jedynie, że nie pokazali matki dziecka Barneya.
Dokładnie tak. Dla kogoś może być to dosyć cukierkowe, ale dla mnie idealne zakończenie. Ten finał, moim zdaniem został zupełnie spieprzony
Scrubs choć serial mega komediowy też zakończył się bardzo życiowo i nostalgicznie.
Scenarzyści/bohaterowie itd. też dojrzewają ;)
Scrubs miał happy end pełną parą. Co Ty opowiadasz? To był serial komediowy i tak właśnie powinien był się zakończyć. A scenarzyści HIMYM po tylu latach pisania zabawnego (a miejscami zupełnie nieprawdopodobnego) scenariusza nagle uświadomili sobie że życie wcale tak nie wygląda i zrobili z zakończenia jedną wielką smutną historię. Na siłę moim zdaniem. Byle tylko nikt nie mógł powiedzieć że zakończenie było wtórne i happy end'ów widzieliśmy już milion. Moim zdaniem nie byłoby w tym nic złego, a już na pewno byłoby to lepsze niż... to.
Cała ekipa z Scrubsów się rozpadła. Co w tym wesołego? ;o
Z drugiej strony co jest smutnego w finale HIMYM ? Że matka umarła po 10 latach? Poza tym jednym faktem wszystko pasuje do happy endu a i sama śmierć jest "przebijana" powrotem do Robin. Tak czysto technicznie bez wnikania w co daje więcej emocji ;)
Jak to? przecież JD idąc korytarzem widział jak oni wszyscy razem się spotykają Turk Carla Dr Cox Jordan Elliot w jakiejś tam przyszłości przez siebie wymarzonej.
Tak ale spotykali się już tylko na okazje typu święta. Cały ostatni sezon był o tym, że nie mają już dla siebie czasu jak kiedyś, bo rodzina etc.
nie oglądaj ;) nie radzę. A co do zakończenia scrubsów to był happy end moim zdaniem. Wszystko się kiedyś kończy, a ich znajomość przynajmniej przetrwała próbę czasu. Nie to co HIMYM. Poza tym J.D. się popłakał ze szczęścia w ostatniej scenie. Ożenił się, miał dzieci (jego syn zaręczył się z córką Turk'a) i kontakt z przyjaciółmi. Gdzie tu smutna część?
Zakończenie mogłoby być życiowe, ale jednocześnie dobre i uznające to, jak rozwinęli się bohaterowie przez ostatnie 9 lat!
Ted kilka odcinków wcześniej stwierdził, że nie jest tym samym mężczyzną, który w pierwszym sezonie przyniósł Robin ten róg. Ich związek nie udał się tak wiele razy i mimo, że twórcy serialu nawiązali do samego początku, mogliby to zrobić w o wiele bardziej udany sposób - niech to Robin stanie pod oknem Teda, niech twórcy pokażą, co się zmieniło i dlaczego teraz ich związek miałby jakikolwiek sens. I zgadzam się z Canberrka, jakaś scena na grobie Tracy byłaby co najmniej obowiązkowa.
Pomijam już fakt, że cały sezon poświęcili weselu, które potem w kilku scenach zostało unieważnione, bo "już im nie wychodziło", chociaż Robin i Barney nauczyli się rozumieć siebie nawzajem. Sam Barney powracający do starych metod podrywu i robiący dziecko bezimiennej kobiecie (seksizm twórców...czy tak trudno nadać jej jakiekolwiek imię?) zupełnie mnie załamał, chociaż Ellie będąca miłością jego życia była dość miłym akcentem. Smuci mnie, że rola Tracy ograniczyła się do urodzenia kilku dzieci Teda (w końcu Robin nie może), bo strasznie ją polubiłam ...ale cóż, zakończenie jest, jakie jest. :(
Osobiście mam bardzo mieszane uczucia.
Nawet nie samo zakończenie mnie wkurzyło, lecz fabuła ostatnich sezonów. W odniesieniu do nich psychologia postaci leży. Mam jedno wielkie „what’s the point?”.
Barney, chłopak, który kiedyś już kochał, stracił tę miłość i zamienił się w cynicznego dupka. Poznał Robin, dzięki niej znowu odnalazł siebie. Robin, równie cyniczna, odnalazła siebie przy Barney’u. Pracowali nad sobą, mieli wzloty i upadki, przekaz był jednak bardzo ładny – para z problemami naprawiła się nawzajem.
Mieliśmy dwa sezony, które skupiały się na ich uczuciu. Piękny motyw z „The Robin”. Wzajemne deklaracje o miłości. Obustronne wątpliwości, które jednak z miejsca, nieraz jeszcze w tym samym odcinku, były rozwiewane. Ślub, podczas którego Ted, niby ostatecznie, uświadomił sobie, że Robin nie była dla niego.
Wszystko to po to, żeby w ostatnim odcinku wszystko wywrócić do góry nogami. Nie rozumiem tego. Nie rozumiem tego całkiem technicznie, choćby z pisarskiego punktu widzenia. Jeśli przez dłuższy czas rozwijało się (Barney i Robin) lub kończyło się (Ted i Robin) jakieś wątki, to w jakimś celu. Tutaj celu nie ma. Historia się urywa, przekaz traci sens, a ostateczne rozwiązanie nie jest już wiarygodne.
To nie wygląda jak kontynuacja ostatnich sezonów. Przeczytałam na jednym z amerykańskich forów taką opinie, że naprawdę daje po oczach fakt, że zakończenie, które dostaliśmy, miało się zdarzyć po czwartym, czy tam piątym(?) sezonie. Bez rozwoju psychologicznego postaci. Z Barneyem, który dalej jest dupkiem, i który rzeczywiście potrzebuje narodzin dziecka (a nie miłości Robin), by się zmienić. Z Tedem, kiedy jeszcze jego wątek z Robin był bardziej aktualny. Tak, wtedy to miałoby większy sens. Teraz? Można by wyciąć te dwa sezony, bo okazuje się, że nic nie wniosły.
Rozumiem założenie twórców. Jeśli zignoruję ostatnie odcinki, to pomysł na zakończenie serii wydaje mi się ładny. To byłoby naprawdę przyzwoite zakończenie, gdyby nie to, że akcja już dawno poszła w innym kierunku. I nagle zostało to zignorowane. Niekonsekwencja. To mnie wkurza. Niebieski róg, powrót do pierwszej miłości… ok, podoba mi się! Tylko po co to wszystko pomiędzy.
No nic, ilu ludzi, tyle opinii.
Na tym piątym sezonie się miało wszystko zakończyć i jakby tak zrobiono - byłoby całkiem logicznie. Też nie wiem dlaczego tak bardzo skupili się na Robin z Barneyem, skoro od początku miała skończyć z Tedem. Może dlatego, aby zrobić większe zaskoczenie? Nie wiem, ale wyszło nieautentycznie.
Tym bardziej nie wiem dlaczego 9 sezon był tak przesłodzony na punkcie Barneya i Robin, skoro w umyśle twórców mieli od początku się rozwieść. Na ich cukierkowatość narzekali wszyscy, zwolennicy wszystkich teorii i okazało się to jednym robieniem ludzi w wała. Nie rozumiem.
Nie wiem dlaczego też wyemitowano taki odcinek jak "No pressure" gdzie Robin z Tedem próbują ponownie, a ta mu mówi, że go nie kocha. Jak po takim odcinku mam uwierzyć, że Tedowi uda się zatoczyć okrąg i do nowa rozkochać w sobie Robin?
I jak mam wierzyć w to, że Robin dała sobie spokój z Barneyem (i odwrotnie)?
Ten odcinek miał odpowiedzieć na milion i więcej pytań, a przy okazji zostawił miliard i więcej wątpliwości. Czekam na jakieś wyjaśnienia ze strony twórców.
znowu nie moje słowa - "scenarzyści chcieli zjeść ciastko i mieć ciastko". Tak to wygląda. Przez chwilę dali coś fanom Robin i Barneya, żeby na końcu zadowolić fanów Robin i Teda. (biedni fani Teda i Matki...) Może myśleli, że tym sposobem uszczęśliwią większość? Albo do końca nie mogli zdecydować się, jak zakończyć serial? Jeśli tak, szkoda, że nie podjęli kluczowej decyzji wcześniej. Smutno się patrzy na historię Robin i Barneya. Smutno się myśli o przyszłości Robin i Teda. Tak jak mówisz, Robin nigdy nawet nie stwierdziła, że Teda kocha. Barney wygrał. Taki przynajmniej dostaliśmy przekaz. To za nim szalała, to na nim powinno się skończyć. A jeśli nie - to fabuła powinna być poprowadzona nieco inaczej. Well, shit. Im bardziej o tym myślę, tym bardziej mi melancholijnie, więc odkładam serial do zamkniętej półki, gdzie będzie mógł zarosnąć kurzem. ;] Pozdrawiam serdecznie i życzę miłych dyskusji.
Mam też jakieś takie przypuszczenia, że część odpowiedzi będzie można znaleźć w najnowszym spin-offie ;)
Wiem, że to całkiem inny serial z całkiem innymi bohaterami, ale tak sobie myślę (tak teoretycznie bardzo) czy takim tytułowym tatą nie mógłby się okazać Barney. Bo o matce jego dziecka nie wiadomo nic. Być może część scen fabularnie dałoby się połączyć z HIMYM. No nic, zobaczymy.
Spin-Offie oraz myslę tez,że materiałach na DVD, w końcu to zdjęcie zT&R w restauracji skądś się musiało wziąc, licze,że nadvd zrobią coś a la Last Forever extended edition, z scenami, które nie zmieściły się zpowodu czasu antenowego. Często się tak robi.
Zdjęcie z sceny : http://d.ibtimes.co.uk/en/full/1368563/how-i-met-your-mother.jpg?w=656&h=436&l=5 0&t=40
Zdjęcie z behind the scenes (ale słabej jakości nie mogłem znalesc lepszej, sorry) http://img-w.zeebox.com/images/proxy/672351465590c63eef05f2527c16dc3d0f0078ea:pr eview-small?src=http%3A%2F%2Fmedia4.onsugar.com%2Ffiles%2F2014%2F04%2F02%2F913%2 Fn%2F1922283%2Fb7950d3602458427_thumb_temp_front_page_image_file3450179313964703 14.191ratio.jpg
Scena ta miała być chronologicznie jakiś dzien czy dwa po pierwszym spotkaniu Robin z Tedem w 2020, śmieszne jest to, że Robin podobno wszystkich unikała, ale do Teda zagadnęla. I zastanawiamnie czemu ta scena (ta z penny i bus lady) została tak przez Teda ucięta (potem zbytnio Ted się o Robin nie wypowiadał w scenie szpitalnej (jak Barney ogadał córkę) a podczas ślubu Teda i Tracy Ted widząc Robin mówi zaskoczony, "Mówiłas, że nie przyjdziesz", czyli jednak albo Ted miał z nia jakiś kontakt albo ja nie wiem.
a może oni wcale nie mieli być razem w przyszłości a tylko odnowić stosunki przyjacielskie z całą paczką? Nie mam pojęcia.
Robin miała też kontakt z Lily, we wcześniejszych odcinkach (chyba 8 sezon) były retrospekcje w których Lily i Robin siedziały na oknie i rozmawiając. Chodziło o to, że co roku Robin przyznawała się do Lily że coś tam zrobiła, o czym nie mówiła jej wcześniej... ah, chodziło o to, kiedy zajmowała się Marvinem i spotkała Mike Tysona. Nie pamiętam tylko, w jakich latach Robin spotykała się z Lily...
W każdym razie znając zakończenie dobrze by było obejrzeć jeszcze raz od początku cały serial (ale szkoda czasu :D) i przyjrzeć się dokładniej szczegółom :)
Sory, nie mogę już edytować a dopiero teraz zauważyłam, że te zdania mają masę błędów :D
było napisane najpierw 4 lata (2016) potem 12 lat (2024) i potem co dwa lata 2026 i 2028 chyba. Ogólnie wydarzenia ósmego sezonu to 2012 rok bo ślub barney i robin był w 2013 r.
Okej, znalazłam. http://en.wikipedia.org/wiki/Bad_Crazy - Tutaj jest napisane, że Lily i Robin spotykają się przy winie w 2017, 2025, 2027, 2029, i 2030 czyli w sumie cały czas miały ze sobą kontakt.
Dopiero teraz po przyjrzeniu się temu zdjęciu zauważyłam, że wyglądają jakby Robin kolejny raz dała Tedowi kosza :D
A własnie Josh w jakimś wywiadzie powiedział, ze ta scena jest zamianą ról Teda i Robin, czyli ona bardziej wyjawia mu uczucia a on ją odtrąca.
Też to czytałam. Dokładniej nawet m.in. tutaj: http://popwatch.ew.com/2014/04/03/how-i-met-your-mother-finale-robin-sparkles/. Jestem ciekawa tego wydania dvd i wyciętych scen :)
No jaksię temu przyjrzeć, to z tego co mówi Josh to ma być nawet scena, gdzie mawynikać, że Robin bardziej myslała o Tedzie przez wszystkie lata niż Ted o niej. Trochę kontrowersyjne więc chciałbym zobaczyć. Biedny Josh jak przyjedzie do nas to nie obędzie się bez uciekania przed ludźmi .:P
Zakończenie istniało od początku powstania serialu, ponieważ twórcy mówili, że wszystkie sceny z dziećmi były nagrywane na samym początku. Od zakończenia tworzy się zazwyczaj większość długich opowieści (patrz: Harry Potter).
Według mnie zakończenie było idealne. Twórcy wrócili do idei pierwszych, najlepszych sezonów, kiedy HIMYM nie było tylko sitcomem podrabiającym "Przyjaciół", ale przede wszystkim opowieścią o szukaniu miłości, kłodach jakie życie rzuca nam pod nogi i chwilowych radościach, którymi próbujemy wypełnić dręczącą nas pustkę.
Wiem, że HIMYM to po prostu serial komediowy, ale jednak było w nim coś więcej. Perypetie Teda bardziej smuciły, niż śmieszyły. I każdy z nas, w głębi duszy, rozumiał, że ma on rację - że w życiu chodzi o znalezienie tej drugiej połówki.
Twórcy serialu w pewnym momencie trochę się pogubili i chcieli robić sitcom czysto komediowy na wzór "Przyjaciół". Na szczęście zakończenie zrekompensowało mi cały słaby 9. sezon.
W życiu tak jest, że jednego dnia kochamy kogoś nad życie, a trzy lata później nie wyobrażamy sobie funkcjonowania bez kogoś innego. Często wszystkim rządzi przypadek. Marnujemy 1000 okazji, a wykorzystujemy 1000 innych. Zakończenie HIMYM pokazało, że nigdy niczego nie można być pewnym, a najlepsze i najgorsze rzeczy dopadają nas z zaskoczenia.
Moja interpretacja:
Myślę, że w tych ostatnich sezonach twórcy chcieli rozwinąć słowa Teda- że są różne rodzaje miłości.
Miłość Barney'a i Robin jest jednym z rodzajów miłości- jest to szalona miłość między ludźmi, którzy lubią się bawić, lubią podróżować, gdzie seks jest bardzo bardzo ważny. Są do siebie podobni i wydaje się że to powinno wyjść, ale na dłuższą metę okazuje się że te podobieństwa zamiast ich do siebie zbliżać oddalają ich od siebie.
Barney nie jest facetem z którym chce się spędzić życie, jest nieodpowiedzialnym chłopcem a Robin (która ma wątpliwości już przed ślubam) im dłużej z nim jest tym bardziej zdaje sobie z tego sprawę i widzi też jak Barney się męczy z nią. Dlatego mimo, że naprawdę się kochają muszą się rozstać bo związek na nich źle wpływa (przypomnij sobie ich pierwsze rozstanie).
Twórcy chcieli pokazać, że uczucie i namiętność czasem nie wystarcza, żeby utrzymać związek.
Wielokrotnie pokazywali jak Marshall i Lilly pracują nad swoim związkiem- to odnowienie przysiąg itd. Robin i Barney tego nie potrafili.
Barney nie mogąc być z Robin- z jedyną kobietą , z którą mógłby się ustatkować wraca do starych nawyków, ale odnajduje zupełnie inny rodzaj miłości. Miłość ojca do córki.
Ted i Tracy to piękna miłość. Nie są już tak szaleni mimo, że to dwoje romantyków, bardzo się kochają chcą po prostu założyć rodzinę i żyć spokojnym życiem. Są do siebie bardzo podobni i pragną tego samego- piękna miłość dwojga dojrzałych ludzi "po przejściach". Dla mnie są prawdziwymi soul mate.
A co do Robin i Teda- Ted kochał Robin od pierwszego wejrzenia, szaloną miłością dla której był w stanie zrobić wszystko- ukraść waltornię, skoczyć do rzeki po medalion, ale kiedy zrozumiał że ona go tak nie kocha postanowił sobie odpuścić. Jednak po tym wszystkim co razem przeżyli jego uczucia nie zniknęły do końca tylko zaczął ją kochać jak przyjaciółkę, bliską mu osobę która zawsze będzie kimś ważnym w jego życiu, chociaż nie chciałby z nią już być.
Robin natomiast dzięki słowom matki przed ślubem uświadamia sobie, że Ted jest kimś kto zawsze jej pomagał kto jest jej prawdziwym przyjacielem i na kim zawsze może polegać. Wybrała jednak szaloną miłość do Barney'a. Po niedługim czasie odkryła że to jednak nie jest to czego szuka i że to Ted jest mężczyzną z którym powinna się związać. Jest jednak już za późno. Ted jest przeszczęśliwy z matką swoich dzieci a ona zostaje sama i mimo, że robi to co zawsze chciała- ma karierę i pieniądze to jest samotna i nieszczęśliwa.
Po śmierci Tracy Robin kręci się koło Teda, jako jego przyjaciółka. Ted bardzo cierpi i długo nie może ruszyć z miejsca, żyje wspomnieniami. Ale czas leczy rany i Ted uświadamia sobie, że skoro Robin była tak ważną częścią jego życia to może warto byłoby znowu spróbować. Teraz kiedy oboje są razem i osiągnęli w życiu to do czego dążyli może im się uda.
Scena w której dzieci Teda namawiają jego żeby zadzwonił do ciotki Robin powstały pod koniec drugiego sezonu. Czyli dobre 6 lat temu. Alternatywne zakończenie "happyend" pojawi się na dvd...
Wątek Teda i Robin nie skończył się tak jak oczekiwałem, ale z drugiej strony...
Miło było zobaczyć jak wspaniałe Marshall i Lily stworzyli małżeństwo, przy okazji stale spełniając własne cele i ambicje.
Wątek Barney'a skończył się w najlepszy możliwy sposób. Gdy mówił o sobie, że (parafrazując) nigdy nie będzie typem faceta, który kocha kobietę i odda dla niej wszystko... a kilka lat później widzi swoją córkę i zaprzecza temu? Normalnie omal się nie popłakałem.
Pomimo tego, że Ted I Robin zeszli się ze sobą, nie można mu zarzucić, że nie kochał matki ponad życie. W końcu przez 6 lat musiał to przeżywać, skoro dopiero po tym czasie pyta dzieci czy nie przeszkadza im taki obrót spraw?
Fajnie było zobaczyć jak Robin zyskuje to na co pracowała przez cały czas będąc w NY. Szkoda, że nie wyszło jej z Barney'em, no ale nikt się nie spodziewał, że to będzie długo trwać. Szkoda tylko, że przez tą sytuację przestała zadawać się z paczką.
Matka była przeurocza. Tracy wykazała się ogromną wyrozumiałością zapraszając Robin na wesele, szczerze powiedziawszy uważam, że szkoda, iż nie poznaliśmy jej dużo wcześniej. Uważam, że wniosłaby coś nowego do grupy.
Serial nie skończył się typowo komediowo. Może dlatego, aby pokazać, że życie to nie komedia? Poza tym często mieliśmy styczność w tym serialu z łzami, dramatami i wątpliwościami. Dlatego też zakończeniu daje mocne 9/10.
Warto też pogratulować twórcom odwagi, że zakończyli serial w ten sposób. Myślę, że jako osoby, którym zakończenie się podobało jesteśmy w mniejszości, co widać po reakcjach wielu osób choćby na fb. W takim kształcie cała historia wydaje mi się autentyczna, chociaż nie zostało to przedstawione idealnie. Tak jak wspomniałem w innym temacie, warto obejrzeć finał ponownie, wtedy trafia do oglądającego jeszcze mocniej.
Zgadzam się z Tobą w stu procentach i pomimo tego, że jestem facetem. Nieraz musiałem zatrzymywać odtwarzanie, ponieważ nie wytrzymywałem i prawdopodobnie tylko dzięki temu nie płakałem jak bóbr.
W nocy chciałem się skoncentrować na historii, ale muszę przyznać, że dzisiaj kiedy oglądałem to po raz drugi też miałem łzy w oczach, zwłaszcza przy scenie Barneya z córeczką,a także kiedy Ted mówi o tym jak korzystał z każdej chwili z Tracy żeby się nią nacieszyć. No i oczywiście na sam koniec kiedy dzieci wspierają Teda i wszystko wraca tam gdzie się zaczęło :)
Aż przykro było patrzeć na Barneya z nowym playbookiem itd (chociaż było to jednocześnie śmieszne). Naprawdę super zakończyli jego wątek, dla każdego w tym otwartym zakończeniu jest jakaś nadzieja - i to jest wlaśnie świetne.
A siwiejący już Ted czekający z blue French horn pod oknem Robin to scena, którą na zawsze zapamiętam. Tak swoją drogą ciekawe czy Robin znowu pozbędzie się psów ;)
Hehe, po tym co zobaczyłem przez te wszystkie sezony to niewykluczone, że taki pomysł by się pojawił :P
Zakończenie świetne, chociaż nie tego się spodziewałam. Nie spodziewałam się, że ten serial zostawi po sobie takiego 'kaca'. Najbardziej byłam zła, że cały sezon oglądaliśmy weekend ślubny Barneya i Robin, a to tak beznadziejnie się kończy, ale wtedy nie wiedziałam jeszcze, że matka umrze, a Robin i Ted będą razem. Ale i tak jak dla mnie Robin i Barney bardziej do siebie pasowali niż Ted i Robin... Niektórych wkurzyło zakończenie, bo uważają, że tak naprawdę Tracey była 'tą drugą', a prawdziwą miłością Teda zawsze była Robin. Dla mnie jest na odwrót. Mogli być razem już dawno, a Ted czekał na kogoś wyjątkowego. Tej wyjątkowej już nie ma, zawsze będzie ją pamiętał i teraz nadszedł czas by być z Robin.
Ten serial to była fajna historia, ale finał jest zaprzeczeniem całości. Powinno być tak, że:
1) tydzień/miesiąc/rok - być może podczas tego pobytu w Argentynie - do Barneya (i Robin) przychodzi informacja o jego dziecku z którą jego wcześniejszych "ladacznic"; Dalszy ciąg jak w finale: jego wielka miłość do córki, ustatkowanie się, itd; Robin robi karierę, Barney odnajduje się jako ojciec córeczki; Są razem i nie są razem, odchodzą i przychodzą - bo trudna miłość jest;
2) historia Teda i Tracy może bardziej rozbudowana, ale w sumie OK;
3) przed/po śmierci Tracy, Barney - zgodnie z zakładem - zostaje zastrzelony (może w obronie Robin);
4) osoby po przejściach: samodzielny Ted z 2 dzieci i samodzielna Robin z nieswoim, ale kochanym dzieckiem, - być może planują wspólną przyszłość.
Ale w to wszystko nie wpasowuje mi rozwód B&R szybszy niż ich ślub, 5 sekundowa śmierć Tracy, Ted ponownie stojący w "penisem smerfa" pod oknem Robin. Nie po to ślub B&R trwał cały sezon, aby w kilka minut odcinka finałowego zakończyć się rozwodem. Nie po to poznawaliśmy przez cały serial wzmianki o Tracy, żeby zobaczyć jak umiera w kilka sekund od swojego ślubu. Nie po to Ted odrzuca Robin, żeby na koniec stać jak głupi pod jej oknem - jakby 9 lat emocjonalnej mordęgi niczego go nie nauczyło.
a może dokładnie o to chodziło?
ludzie robią głupoty, uganiają się za nierzeczywistymi wizjami innych, może twórcy serialu chcieli nam to pokazać?
tak abyśmy mogli przejrzeć się w tym serialu - jak w lusterku - i dostrzec wyraźnie jak bardzo głupie jest takie postępowanie?
nie jedna osoba teraz się zastanowi czy na pewno chce skończyć z kimś kto tyle raz nas krzywdził.
scenarzyści chcieli odejść z pompą wywołując dyskusję i poruszając emocje - z całą pewnością cel ten osiągnęli.
Wielkie rozczarowanie.Przez te ostatnie sezony naprawdę uwierzyłam w to , że Robin tak naprawdę kocha Barney'a a to wszystko z Ted'em to pomyłka, a tutaj w ostatnim odcinku takie zakończenie. Scenarzyści z pewnością chcieli zaskoczyć widzów jednak dla większości nie było to miłe zaskoczenie. Liczyłam też na jakąś lepszą ostatnią scenę w barze.. Szkoda,że tak zmarnowali ten serial.W serialu komediowym oczekiwałam raczej zabawnego i jakiegoś pozytywnego zakończenia a po obejrzeniu tego odcinka czułam wielkie rozczarowanie. Naprawdę nie rozumiem jak można było zepsuć taki świetny serial. Oglądanie tego ostatniego sezonu było naprawdę trudne, większość odcinków była nudna no ale liczyłam na to , że zakończenie będzie równie dobre jak te pierwsze sezony. Sam fakt ,że matka zmarła moim zdaniem był dobry i to wszystko do siebie pasowało , ale Robin ? Nie chce mi się w to wierzyć, po prostu ja nie czułam tego uczucia między nimi i zawsze uważałam że to tylko przelotny związek.
Dodam jeszcze coś, nie rozumiem dlaczego zwolennicy tego beznadziejnego finału tak często okreslają go słowem "życiowy". Poważnie? Wszytskie małżeństwa jakie znacie kończą się kilka lat po ślubie bo jedno z małżonków umiera? To nie jest życiowe zakończenie tylko żywcem zerżnięte z łzawego melodramatu. Życiowe zakończenie byłoby wtedy gdyby pokazali życie Teda i Tracy pełne wzlotów i upadków, ich pierwszy kryzys małżeński i jak z niego wyszli, sprzeczki Teda z teściową, ciche dni a potem dni pełne miłości itd. - to by byłoby życiowe zakończenie. Historia Lili i Marshalla jest właśnie taka życiowa. Historia Teda i Tracy jest za to bardzo melodramatyczna.
Swoją drogą, to super że nie rozwiedli Lili i Marshalla. Przynajmniej jedna fajna para w serialu została.
Wiesz... w zyciu wlasnie tak jest. Jak znajdziesz trzy pary bliskie sobie, jedna z nich zostanie ze soba, jedna sie rozwiedzie, a z jednej ktos umrze, predzej czy pozniej. To zakonczenie bylo mega statystyczne. 1/3 malzenstw sie rozpada, a 1/6 ludzi umiera przedwczesnie. Zreszta jedyna niezyciowa para jaka byla w serialu, to Lilly i Marshall, niestety.
ono jest w tym sensie życiowe, że ludzie naprawdę rzadko kiedy związują się z kimś kogo kochają całym sercem.
przeważnie jest tak, ze kocha się kogoś innego, ale ten ktoś nie jest az tak zainteresowany.
lata lecą, ludzie zakładają rodziny, mają dzieci. więc co robi ktoś taki? szuka kogoś innego. może nie jest to wielka miłość (chociaz ja wierze ze Ted kochał szczerze Tracy, chociaż w jego sercu było tez miejsce dla Robin), ale przynajmniej nie jest samotny.
poczytaj sobie w internecie na forach jak ludzie bronią tezy, że spokojnie można wyjść za mąż/ożenić się z przyjacielem i na tym fundamencie zbudować szczęśliwą rodzinę.
wiem, smutne. ale albo bierzesz to co ci daje życie albo zostajesz z niczym.
A co do Marshalla i Lily - to ich związek tez był życiowy. Kto z nas nie zna przynajmniej jednej pary, która jest razem od zawsze i nie mieli innych partnerów oprócz siebie? Ja znam. Im tez nie zawsze było z tym wygodnie że nie mieli innych partnerów i nie mogli posprawdzać innych opcji. To byla cena udanego małżeństwa w ich przypadku.
Ja znalam dwie takie pary. Fakt, ze jedna homo, ale rozstali sie po prawie 30 latach. Drudzy to moi tesciowie, para wzor. Rozwiedli sie po 35 latach. Tesc poznal inna kobiete, w wieku swojej zony zreszta.
ja mam znajomych z liceum, to był ich pierwszy związek, pierwszy seks, pobrali się na 4 roku, na 5 mieli już dziecko i nadal są zakochani.
udało im się, ale nie widza jak wygląda seks z innymi. akurat w przypadku tych ludzi ten scenariusz się sprawdził, u innych być może spowodowałby rozwód.
Ba, tylko jak dlugo juz sa razem i ile lat maja? Mniej wiecej do 40tki czlowiek ma mnostwo rzeczy na glowie, a z wiekiem srednim przychodzi zastanowienie czy aby na pewno nic nie stracilem. Jak mamy szczescie, to odpowiedz brzmi nie, ale na ogol potem jest wymyslanie strat wlasnych.