PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=314209}
8,0 8,0 tys. ocen
8,0 10 1 7962
5,0 2 krytyków
Jane Eyre
powrót do forum serialu Jane Eyre

To jest to!

ocenił(a) serial na 10

Według mnie, z trzech wersji Jane Eyre, które widziałam (dwie pozostałe - z 1996 i 97-go roku), ta jest zdecydowanie najlepsza. Może to kwestia długości seansu, w końcu 233 minuty, to nie marne 100 kilka, kwestia tego, że pokazano na ekranie prawie wszystko, co powinno być pokazane - m.in. mamy wreszcie scenę z cyganką, co prawda w nieco zmienionej, ale raczej na plus, formie (jakoś nigdy nie mogłam pojąć, dlaczego Jane, znając Rochestera tak dobrze, nie rozpoznała go w babskim przebraniu)- jednak mnie do uznania pierwszeństwa tej ekranizacji najbardziej przekonali odtwórcy głównych ról.

Toby Stephens (nie na darmo syn wspaniałej Maggie Smith) wpasowuje się idealnie pomiędzy dwie wcześniejsze interpretacje Rochestera: nie jest tak elegancki, gładki, spokojny, chłodny i co tu kryć - imo, nieco nudny, jak William Hurt w filmie Zeffirellego, i nie tak głośny, niezgrabny, brutalny, egzaltowany i zwyczajnie przerysowany, jak Ciarán Hinds w wersji Younga (w niektórych momentach sposób mówienia <skrzeczenia?> Hindsa przywodził mi na myśl miażdżącą absurdem postać Dr Alana Stathama z Green Wing - kto zna, ten wie, jak zabójcze w tym przypadku jest to skojarzenie ;). Może jak na książkowego Rochestera jest zbyt atrakcyjny (jakoś nie mam wątpliwości, że Stephens dorównuje urodą filmowej Blanche ;), ale w końcu skąd mamy wiedzieć, jaki typ mężczyzn Bronte uważała za nieatrakcyjny (i pociągający jednocześnie). W Rochesterze Stephensa znalazłam coś, czego, imo, zabrakło Hurtowi i Hindsowi: interesującą zmienność nie tylko nastrojów (jak dyplomatycznie wyrażała się Jane), ale całej postaci, włącznie z wiekiem. Hurt i Hinds w scenach, które tego wymagały, po prostu ściszali (rzadkość w przypadku Hindsa) lub podnosili głos i łagodzili lub wyostrzali wyraz twarzy. Stephens zmienia się zupełnie, raz jest zmęczony życiem, podniszczony, zgorzkniały, niemal stary, kiedy indziej żywy, energiczny, młodszy o dziesiątki lat, niemal chłopięcy. Jednocześnie nigdy nie przestaje być bardzo męski, tajemniczy, ironiczny, apodyktyczny, a przy tym niesamowicie uroczy. Rochester Stephensa jest na pewno bardziej współczesny, mniej teatralny i "wiktoriański" niż książkowy, ale przez to właśnie bliższy nam i bardziej prawdziwy.

Jane w interpretacji Ruth Wilson zauroczyła mnie zupełnie. To już nie jest ta irytująco eteryczna, przezroczysta, omdlewająca nimfa z dwóch poprzednich filmów (tak samo blade, chłodne i niedostępne Charlotte Gainsbourg z 96-go i Samantha Morton z 97-go roku <nie wspominając o królowej śniegu Zelah Clarke z Jane Eyre z 1983-go, ekranizacji znanej mi tylko we fragmentach>). Mam wrażenie, że twórcy dwóch poprzednich wersji, zaczarowani możliwością pokazania na ekranie "stworzenia nie do końca ziemskiego", rusałki czy innej zjawy, zapomnieli chyba, że taką postać Jane przybierała tylko w zakochanych oczach Rochestera. Dla wszystkich innych (którzy nie byli jej przyjaciółmi) była zupełnie zwyczajna, nieładna, prosta, niezgrabna i szorstka. Właśnie taka jest Jane Eyre z 06-go roku, z tym że tak samo jak książkowa, jest jednocześnie żywą, bystrą, inteligentną, bardzo ciepłą, wciąż delikatną i kruchą, ale mimo to silną, uczuciową i pełną emocji, a przez to niesamowicie uroczą i zmysłową młodą dziewczyną. Jane Wilson częściej się uśmiecha, częściej rumieni, nie szepce i nie cedzi słów z manierą umierającej śmiercią głodową nieszczęśnicy, częściej ironizuje i, kiedy trzeba, odważniej i zadziorniej patrzy. Morton postawiła głównie na wysoko podniesioną głowę i wiecznie stalowy wzrok, Wilson bywa zakłopotana, nieśmiała, zbita z tropu, upokorzona. Gainsbourg dobierała podobną, raczej nieobecną i trudną do nazwania minę do prawie każdej sceny, twarz Wilson zmienia się wielokrotnie w ciągu niemal każdego ujęcia (nareszcie filmowy Rochester, tak samo jak książkowy, mógł sobie z tej twarzy do syta poczytać;). Aż trudno uwierzyć, że są to dopiero jej aktorskie początki.

I w końcu, pomiędzy Stephensem i Wilson jest ten rodzaj wzajemnego przyciągania, którego w książce jest mnóstwo, a na ekranie mieliśmy dotąd tylko cienie. Fakt, że są tu odważniejsze sceny miłosne, raczej zbyt odważne jak na czasy Bronte (choć pewnie nie wyobraźnię;), ale już od pierwszego "Damn it!" Rochestera i pierwszego "sir" Jane, już na etapie późniejszych niezobowiązujących pogawędek przy kominku czy polowań na ważki (równie niezobowiązujących;), nie ma miejsca na wątpliwości, że to dopiero początek.

Polecam tę ekranizację wszystkim miłośnikom Dziwnych losów Jane Eyre i tym, co ich jeszcze nie znają. Niech was wciągnie i zaczaruje, tak jak mnie :)


lena_27

Zgadzam się. Ten serial jest wspaniały. Oglądałam wersję z 1996 roku i wówczas mi się podobała, jednak po obejrzeniu Jane Eyre z 2006 roku zmieniłam zdanie. Wilson i Stephenson grają świetnie, jest między nimi chemia. Ta mimika, ukradkowe spojrzenia, wszystko jest dopracowane, nie wspomnę o świetnych dialogach. Piękna jest również okolica Derbyshire gdzie kręcono serial.I może Stephenson jest za przystojny( jest cudowny) na tą rolę ale ja chyba teraz nie wyobrażam sobie nikogo innego niż Tobey'ego jako Rochestera. Ta historia wciągnęła mnie już kilka lat temu, jednak książka średnio mi się podobała, może ze względu na polskie tłumaczenie, które nie jest zbyt dobre. Coś mi się wydaje, że często będę wracać do tego filmu i na długo zostanie w mojej pamięci.

ocenił(a) serial na 10
lena_27

tak pięknie to ujęłaś, że nie mogę zrobić nic innego jak tylko podpisać się pod tym obiema rękami (rękoma?) :]

cudowna ekranizacja :)

ocenił(a) serial na 10
lena_27

Kurcze! Zakochałam się w tym filmie! Oglądam go ciągle i nie mogę przestać. Nigdy mi się nie znudzi. Wspaniale go opisałaś. Myślę, że rola Tobego Stephensa jako Rochestera uczyniła z niego gwiazdę pierwszej wielkości. Właściwie to do tej pory nie rozpoznawałam jego twarzy i nie kojarzyłam z rolami w filmach. Teraz będzie inaczej. Każdego amanta w filmie będę porównywać do tej kreacji, którą uważam za genialną.

ocenił(a) serial na 10
lena_27

Dziękuję Ci, Leno, nie potrafiłabym piękniej i mądrzej napisać o "Jane Eyre" z 2006 roku! Znakomicie uwypukliłaś nowatorstwo w ujęciu postaci Jane i pana Rochestera i umiałaś wytłumaczyć, na czym ono polega. Twoje uwagi są niezwykle celne, jak np. ta:
"Mam wrażenie, że twórcy dwóch poprzednich wersji, zaczarowani możliwością pokazania na ekranie "stworzenia nie do końca ziemskiego", rusałki czy innej zjawy, zapomnieli chyba, że taką postać Jane przybierała tylko w zakochanych oczach Rochestera. Dla wszystkich innych (którzy nie byli jej przyjaciółmi) była zupełnie zwyczajna, nieładna, prosta, niezgrabna i szorstka".
Ruth Wilson to nie tylko "ziarnko gorczyczne", ale i rozkwitająca róża, może dzika, ale piękna.
I nie widziałam dotąd w żadnym filmie Rochestera, który by mnie przekonał. Toby Stephens w tej roli mnie nie tylko przekonał, ale i porwał i zachwycił. W jego grze czuje się znakomity warsztat aktorski, teatralny i filmowy. Wszystko, co o jego grze napisałaś, to prawda, od siebie dodam tylko jeszcze jeden przymiotnik: udręczony, udręczony przeżyciami, całą tą sytuacją bez wyjścia, z której usiłuje znaleźć wyjście na przekór prawu i obyczajom, walcząc o swoje - i Jane - szczęście.
Wszystko to, co stanowi w książce bogaty komentarz odautorski, narracyjny, a czego nie dałoby się zawrzeć w filmie, bo musiałby trwać bez końca, jest widoczne w oczach Jane i Rochestera. Intensywność ich spojrzeń jest niesamowita!

nuzak

Trafna recenzja. Toby Stephens i Ruth Wilson zauroczyli mnie. Chemia między nimi przykuwa widza do fotela. Serial zainspirował mnie do poszukania informacji o odtwórcach głównych ról, i jestem pod wrażeniem ich dokonań (T. Stephens)i dojrzałości (wywiady na youtubie).
Jako nastolatka nigdy nie podkochiwałam się w aktorach, ale muszę powiedzieć, że Toby Stephens ma po prostu magnetyczny urok. A Ruth Wilson jest tak świeża,idealnie ujęta jako "dzika róża". A prywatnie jest także bardzo seksowna, czego w serialu można tylko się domyślać - ale na tych domysłach także polega czar fabuły i kreacji Jane.
Dla mnie rewelacja i odkrycie. Oglądam ten serial w kółko, po angielsku, aby nasycić się tonacją dialogów, tymi subtelnymi odcieniami, od których dreszcze przebiegają po plecach. Przecież tembr głosu T. Stephensa - Rochestera w scenie pożegnania Jane odjeżdżającej do ciotki, gdy mówi: "Don't go, Jane" - to jest arcydzieło sztuki aktorskiej.

ocenił(a) serial na 10
wanda_bab

To prawda, to jest tak przez Stephensa powiedziane i zagrane, że dreszcz przenika. Nie bez powodu najpiękniejsze clipy na YouTube zrobione na temat "Jane Eyre" mają zawsze wplecioną tę scenę.

lena_27

zgadzam się z Toba w zupełności!
widziałam wcześniej wersję z 1996 i z lat 40-tych z Orsonem Welesem ale ta wersja jest zdecydowanie najlepsza! cudowny klimat,scenariusz, szybka akcja (nie przeciągają zbytnio wątków)no i gra aktorska.A Toby Stephens jest genialny jako Rochester, chociaz zanim obejrzałam ten serial niezbyt mi pasował do tej roli, pewnie z tego względu że za bardzo miałam w pamięci jego rolę z "Śmierć nadejdzie jutro"

książkę czytałam kilka lat temu i teraz mam zamiar do niej wrócić

Seiya

Podpisuję się pod wszystkimi Waszymi opiniami.
Jak książką byłam zachwycona, tak serial - który dziś oglądałam już drugi raz - cieszy się moim jeszcze większym entuzjazmem i w żadnym stopniu nie czuję się rozczarowana tą ekranizacją.
Nie będę wychwalała pod niebiosa gry Stephens'a, bo już zrobiłyście to w wystarczającym stopniu, dodam tylko, że zarówno dziś, jak i wcześniej, wpadłam w niepohamowany szloch, kiedy Jane przychodzi do niewidomego i opuszczonego pana Rochestera (po roku! a niech ją...!), a ten, z niedowierzaniem pyta "Jesteś prawdziwa?". Serce w tym momencie mi się kraje.
No i Wilson. Nic więcej nie warto pisać ;)

Za to zarówno w książce, jak i tutaj, moją niezmienną irytacją cieszy się St. John. Wizualnie wyobrażałam go sobie nieco inaczej, bardziej... blond? ;P Co do gry aktorskiej, Buchan nie miał zbyt wielkiego pola do popisu, wypadł poprawnie. Choć tutaj wykazuje się mój brak obiektywizmu i całkowita antypatia do tej postaci.