Napisałabym, że film jest rewelacyjny, gdyby nie ostatnie sceny - te, kiedy Jane odnajduje schorowanego Rochestera. Jak dla mnie spłycone, on pokazany jak rozchichotany kretyn, ona jak rubaszna dziewoja. Gdybym nie czytała książki, to może bym w to uwierzyła. I jeszcze te ostatnia scena z portretem... Perche? ;-)
Robiąc miniserial mogli się pokusić o bardziej wierne odtworzenie książki, ale cóż....Jak dla mnie, to postacie źle dobrane i pod względem wyglądu ale to mniej ważne, jak i pod względem gry aktorskiej, Jane jest rozlazła, pan Rochester w tym wydaniu to komediant, amant od 7 boleści - zdecydowanie chybiona wersja. Czekam na tą która mnie ujmie, na razie znalazłam tylko niezłą Jane w tej wersji z 96 roku, Pan Rochester jeszcze się odpowiedni nie pojawił, ale nadchodzi nowa produkcja, oby to było wreszcie to......
Bardzo chętnie :). "Nowa" Jane z Wasikowską jest inna niż się spodziewałam, inna niż w mojej głowie, inna niż w książce. Pan Rochester nadal nie ten, na którego czekam :)))))))))))))). Ale film jest uroczy, nie denerwuje mimo dużych różnic z książką, nie kaleczy jej, jest to po prostu niezwykle przyjemna pozycja do obejrzenia. Mimo wszystko polecam.
Mam podobne odczucia. Za mało w nim tego mroku, prawda? Bardzo podobały mi się zdjęcia, Mia też mogła być. Pozdrawiam :)
Ostatnie sceny są prawie słowo w słowo odtworzone z książki - chyba jednak nieuważnie czytałaś. W powieści Jane nie jest przedstawiona jako święta matrona z poczuciem humoru godnym drewnianego blatu, tylko jako inteligentna młoda kobieta. Ehm... mnie ta melodramatyczna scena rodem z brazylijskiej telenoweli z najnowszego filmu nie przekonuje w ogóle. Szczerze mówiąc, miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, taka "namiętność" panowała między bohaterami. Oboje z minami cierpiętników, faktycznie, niezwykle wzruszające.
Czemu film ma się kończyć smutno i patetycznie? Ruth Wilson nie była rubaszną dziewoją, tylko obdarzonją poczuciem humoru młodą dziewczyną. Zresztą, tak jak napisałam, dialogi prawie słowo w słowo z książki.
A scena z portretem? Bo chcieli pokazać, że Jane nareszcie ma rodzinę? Bo chcieli jakąś ładną klamrą zakończyć film?Bo chcieli pokazać, że nareszcie jest szczęśliwa i spełniona?
Między świętą matroną a rubaszną dziewoją jest miejsce na prawdziwą Jane. Film skończył się zbyt pompatycznie, to mnie nie przekonuje. Scena z obrazem nie przekonuje mnie również nic a nic, ale to wszystko jest tylko i wyłącznie rzeczą naszego gustu. Pozdrowienia i dzięki za wpis, miło podyskutować.
A mi się wydaje, że końcowy portret znaczył coś więcej. W początkowych scenach gdy Jane jest mała, rodzina u której jest (ciotka itd.) pozuje właśnie do portretu, poza Jane. Jane tam nie ma "bo nie należy do rodziny" - takie padają słowa. Dlatego końcówka z tym portretem jest tak ważna. W końcu ma swoją rodzinę i będzie na tym portrecie, jako jedna z najważniejszych - bo dzięki niej ta rodzina powstawała.
A mi się wydaje, że końcowy portret znaczył coś więcej. W początkowych scenach gdy Jane jest mała, rodzina u której jest (ciotka itd.) pozuje właśnie do portretu, poza Jane. Jane tam nie ma "bo nie należy do rodziny" - takie padają słowa. Dlatego końcówka z tym portretem jest tak ważna. W końcu ma swoją rodzinę i będzie na tym portrecie, jako jedna z najważniejszych - bo dzięki niej ta rodzina powstawała.