Retrosy...Jesse i Tulip znają się od dzieciństwa..uhm...ok...
Całkowite zmienienie relacji między Jessem i ojcem...dżizas...
Cassidy rzuca co raz gorszymi sucharami i nawiązaniami popkulturowymi, które są w ogóle nieśmieszne. Nie wiem, może ja nie łapię tych żartów, może mi ktoś wyjaśni co w tym nawiązaniu do Ojca Chrzestnego było śmisznego, bo ja za ch.. nie wiem.
Nie bardzo czaję o co chodzi, przecież Cassidy powiedział Jessemu o tym że jest wampirem...? Czyżby scenarzyści nie pamiętali takich rzeczy? :D
Plus za wspominkę o Johnie Wayne'ie.
Słowo nie zadziałało na Odina? Hmm czyżby SPOJLER Bóg odebrał dar Jessemu? KONIEC SPOJLERA
Znowu pojazd po Big Lebowskym...heh, żebyście wy drodzy twórcy, poziomem do Lebowsky'ego sięgali :D
No wyjaśnili w końcu o co chodzi z tą laską i Gępodupą całkiem ok.
Nie rozumiem, po co się Cass "podpalił"? No i kretyński clifhanger że nie wiadomo co z nim (zapewne wczołgał się pod śmietnik).
Jody i T.C ^^ Nawet się nie łudzę że będą takimi samymi zwyrolami jak w komiksie, zwłaszcza T.C
Odcinek przegadany, ale jakoś się to oglądało nieco lepiej niż poprzedni, który ledwo wymęczyłam. Właściwie na końcu dopiero się cokolwiek sensownego podziało.
Jestem świeżo po siódmym odcinku i co mogę powiedzieć - mindf*ck.
Mniej pitolenia, więcej akcji. Nawet jeżeli były jakieś pogadanki, to nie nudziły tak jak wcześniej.
Strasznie czekam na kolejny odcinek, po tym co zaserwowała końcówka mam nadzieje, że nie rozczaruje!
Trochę nie podoba mi się to, jaki stał się Jessie. W komiksie był z niego "good guy", a tutaj ewidentnie idzie w drugą stronę.
Niby fajnie, bo przynajmniej nie będzie wiecznie pitolił o miłości i pokoju, ale przeczy to wersji papierowej.
Mam nadzieje, ojjj mam, że wróci Odin ten które widzieliśmy w komiksach. Jezu, jedne z lepszych momentów.
Najlepiej razem z tą "nazi" prawniczką. Chociaż jej miejsce zajął chyba Donnie, który też wypada całkiem spoko.
Zdziwiło mnie też motyw Judżina i tamtej dziewczyny, że niby go odrzuciła i strzelił jej w głowę? To też pozmieniali, ehh..
Chyba wyszli z założenia że akcja w komiksie się dzieje w latach 90, toteż samobójstwo Cobaina było "świeże", a w serialu mamy akcje dziejącą się współcześnie i nie miałoby to takie wydźwięku.
Nie wiem co się stało ale oby nie było tak dalej. To już ostatni dzwonek, gdzie zamiast akcji dostajemy zwykły melodramat. Jakbym chciał takiego serialu to przerzucił bym się na Siódme Niebo. Po odcinku 6 myślałem że już tylko będzie lepiej a to niestety o mal nie usnąłem. Wiem że może retrospekcje dobrze były zrobione no i koniec daje pole do popisu ale na "BOGA" nie tak miało to wyglądać.
Ode mnie 3,5/6
Chyba zaczynam podejrzewać, że scenarzyści tego serialu to ludzie z alzhaizmerem. Cassidy już przecież w drugim odcinku powiedział Jessy'emu, że jest wampirem, w dodatku przez cały czas "krył się przed słońcem" w tych swoich ubraniach + ten wielki kapelusz. Gdyby Jesse nie wiedział, że Cass jest wampirem, to chyba zwróciłby uwagę na jego niecodzienny jak na tą pogodę strój, co nie? Ja przez ten cały czas miałam wrażenie, że Jesse wie, a tu nagle taki zdziw.
A ta scena "najazdu" Odina i jego ekipy na kościół wyglądała nieco kiczowato.
Odcinek takie 4/10
Dla mnie to straszny babol, bo pamiętam jak Jesse siedział sobie z Cassem i ten mu wprost powiedział że jest wampirem i nawet chyba pisałam że reakcja Jessego w stylu "Ok, spoko", była totalnie słaba, jakby to było coś najzwyklejszego i najnormalniejszego :D Nie wiem, może mu nie uwierzył i nie wziął tego na poważnie, bo trochę mi się nie chcę wierzyć w to, żeby zrobili tak istotny błąd w fabule.
Jesse nie przywiązywał wagi do słów Cassa, sądził z resztą, że on żartuje z tym wampirem i później o tym nie pamiętał nawet. Jesse wgl jakoś od początku puszcza słowa innych mimo uszu, jednym uchem wlatuje drugim wylatuje, takie odniosłam wrażenie. W życiu by nie pomyślał, że Cass mówi prawdę mimo wszystko a tu niespodzianka, no i pewnie nie zwracał uwagi na to jak w obecności słońca zachowuje się nasz wampir, po prostu też nie poświęcał temu uwagi, totalny ignorant z niego. On wgl mi się nie podoba. To, co się z nim dzieje musi mieć związek z Genesis, ta jego zmiana charakteru na gorsze od jakiegoś czasu. Chciałabym, aby Jesse z początku serialu powrócił, takiego polubiłam i taki nie irytował.
Zaskoczyło mnie to, że na Odina słowo Custera nie podziałało, ale to bardzo dobrze. Teraz zacznie się prawdziwa walka o kościół.
Fajnie, że wyjaśnili w końcu ocb z Eugenem i panią Loach, ale to tłumaczenie nijak się ma do wypadku z koniem, o którym była mowa... Dziwne to, ale może było Loach łatwiej udawać, że córka spadła z konia, no nie wiem...
Jestem pewna, że nie uśmierciliby postaci Cassa, na bank żyje i po co to trzymanie widzów w niepewności?
Retrospekcje takie nijakie., no i, o dziwo, brakowało mi aniołów.
Zapewne tak z tym Jessem, niemniej nie bardzo mi się podoba jak rozwiązali pokazanie że Cass faktycznie tym wampirem jest.
Mi też się to nie podoba. Co to miało być? Zrobili to chyba tylko po to, aby naiwniaki się o niego martwiły, aby przyciągnąć widownię.
Na chwilę obecną na ekranie najlepiej mi się ogląda Ruth Neggę i przyzwyczaiłem się do tego że ta Tulip jest inna od tej komiksowej. Bawi mnie jak Cassidy na każdym kroku mówi jakimi z Jessem to nie są ziomkami. Oprócz jego serów które mają podkreślić to że jest ajriszem sprowadza się do tego cała egzystencja tej postaci kończąc na drugim odcinku. Ogólnie reasumując myślałem, że po szóstym odcinku coś się na nowo znowu ruszy. Najbardziej zażenowała mnie ta scena przy stole kiedy Jesse się nie odzywał na krótko zanim zjawił się szeryf. Idealnie obrazuje jak bardzo Emily nie pasuje do całej trójki i mam nadzieje, że jako balast fabularny wreszcie się przekręci albo jej ktoś w tym pomoże. Bardzo chciałem bronić ten serial bo na początku naprawdę nie było źle, ale jego przegadana forma dobija mnie z każdym odcinkiem coraz bardziej. Najlepiej obrazuje to ten tani cliffhanger jak Odin zmierza w nocy ze swoją świtką przejąć ziemię. Wszystko po to żebym za chwilę usłyszał "on the next episode of Preacher" i pokazują materiały, że całą akcja ma się dziać w dzień. Aha...
Słabiutki odcinek , nic się nie działo a dialogi są męczące zwłaszcza między Emily , Jessi . Nie jestem wielkim fanem tego serialu , gdyby nie fakt że większość seriali leci na jesień i do końca maja to pewnie bym nawet go nie oglądał .
Moja cierpliwość do tego serialu jest na wyczerpaniu, niestety muszę stwierdzić, że jest to Klan w uniwersum Kaznodziei. Potwierdzam męczące wymuszone dialogi, fabuła praktycznie stoi w miejscu, naciąganie do obejrzenia kolejnego odcinka, który sobą nic wartościowego nie wnosi. Kaznodzieję czytałem jak tylko się wydał na rynku polskim, ostatnio odświeżyłem komiks, nie jest to może to samo przeżycie ale muszę przyznać, że jest to dobrze opowiedziana historia. Prawdopodobnie tak jak w przypadku TWD skończy się na pierwszym sezonie.
Ja po dzisiejszym odcinku odpuszczam. Jestem zażenowany tym, że twórcy polecieli sobie w ***** i z komiksu zapożyczyli tylko imiona. Przez wszystkie te odcinki na mojej twarzy gościł uśmiech - z politowania. Jednak ten odcinek już męczył strasznie, z zajebistego komiksowego bohatera zrobili wkur*iającą ciotę. Szkoda nerwów, lepiej nie będzie.
Ale kto powiedział, że słowo nie zadziałało na Odina? Wydaję mi się, że Odin spełnia słowo Boże (czy jak to tam było sformułowane), bo celem Boga jest odzyskanie nemezis czyt. zaje*anie Jessego - ale to się dopiero okaże dając asumpt do złości/ zemsty na Bogu. To znaczy tak mi się wydaje, i moim zdaniem mam rację;) Ja mimo wszystko mam sporo zaufania do scenarzystów. To jest serial, postacie buduje się powoli. Szkoda, że kosztem akcji, ale przecież komiks też był przeplatany nudnymi i przegadanymi zeszytami. Dwa, Catlin był odpowiedzialny za Breaking Bad- pierwszy sezon też był nudny jak cholera. Jeszcze dostaniemy Jessego znanengo z komiksu- takiego jak w scenie z baru, albo ze sceny z Donnim w hotelu.
Rola Catlina przy BB była mała, tak że tego...
Ja należę do tej części osób, które nie uważają pierwszych dwóch sezonów BB za nudne. Mnie serial od początku wciągnął i te początki White'a i Jessego, mnie nie nudziły, miało to swój klimat, czuć było że do czegoś to zmierza.
Oglądałam już trochę seriali i dla mnie w Preacherze to nie jest tzw "slow burn" tylko zwyczajna nuda. Postacie są dla mnie obojętne. Jesse jest dla mnie nijaki, Polip irytująca, Cass to pajac walący nieśmiesznymi sucharami.
Serial konstrukcją zaczyna mi co raz bardziej zalatywać TWD, co wg. mnie nie wróży niczego dobrego.
PS. W komiksie jedyny nudny wątek do było dla mnie Salavation.
Mnie ten odcinek z lekka dobił. Ludzie, 7 odcinek na 10 sezonu, a akcja czołga się jak zombie z odciętymi nogami. Wyczuwam syndrom TWD - kulawe dialogi, gniotowata fabuła, drętwe postaci, zbędne sceny, przesłanie głębokie jak woda w kałuży...
Podobał mi się 6 odcinek (tzn. moim zdaniem jak na razie najlepszy w tym "arcydziele" ;>), już myślałam, że serial może nabierze kolorów. A tu zonk, ciąg dalszy scenek rodzajowych z życia wiejskiej plebanii. To ja już wolę naszą rodzimą produkcję, śmieszniejsza była ;> Jedyna pozytywna rzecz jest taka, że zachęciło mnie to do przeczytania komiksu - z jakiegoś powodu stał się sławny, więc nie wierzę, że mógłby być podobny do tego czegoś ;>
Też, jak wspominałam, zaczynam niebezpiecznie odnosić wrażenie, jakbym oglądała zakamuflowane TWD :D
Te przegadane odcinki w których dzieje się dopiero na ostatnie 30 sekund jest tak znajome...
A komiks polecam, zupełnie inny poziom.