SESJA I
- Witam państwa na naszej terapii, którą mam nadzieję zakończymy sukcesem...
- Nam nie potrzeba żadnej terapii. Nie jesteśmy czubkami - powiedział agent Seeley Booth przerywając młodemu człowiekowi.
- Właśnie - dodała Bones - ale jakimi czubkami? - zwróciła się do swojego partnera, który popatrzył na nią litościwie.
- Chodzi o wariatów, szaleńców i tym podobnych.
- Ach...
Doktor Sweets słuchał tej wymiany zdań z rosnącą ciekawością. ''Zapowiada się ciekawy przypadek'' pomyślał, po czym nie zrażony że agent mu przerwał kontynuował:
- Nazywam się doktor Lance Sweets i od tego momentu jestem państwa terapeutą. Będziemy się spotykać, by pracować nad waszymi relacjami....
- Nasze relacje są w jak najlepszej kondycji, więc nie widzę sensu w tym całym zamieszaniu. Poza tym Bones się ze mną zgodzi. A jeśli coś dla niej jest nielogiczne to mowy nie ma, by ona na to poszła. Zatem było nam miło, ale na nas już czas - powiedział Booth i wstał z kanapy. Posłał przy tym znaczące spojrzenie Temperance, by ta zrobiła to samo.
- Obawiam się, że chyba tak prosto nie będzie - odparł Słodki.
- A to dlaczego? - Booth był wyraźnie zirytowany.
- Bo nie wiem, czy mieliście okazję już to słyszeć, ale FBI zastanawia się nad rozdzieleniem waszego duetu - oznajmił terapeuta.
- Co?! - zapytali partnerzy równocześnie, a Booth aż usiadł z wrażenia.
- Dlaczego? - zapytała Temperance.
- Doktor Brennan, to nie jest pytanie do mnie tylko...
- Do szefa szefa mojego szefa - dokończył Booth z rezygnacją.
- Dokładnie. Dziękuję agencie Booth za tak przejrzystą i klarowną pomoc - Sweets zwrócił się do Seeley'a - Ja jestem po to, aby sprawdzić czy dalej możecie razem pracować. Mam sprawić by wasza współpraca była jeszcze bardziej wydajna...
- Wydajna? Będziemy przeliczać ile trupów znajdziemy na godzinę? - zapytał agent nie kryjąc irytacji - Albo czy Bones pobije rekord w najkrótszym ustaleniu przyczyny śmierci ofiary? Żałosne...
Booth nie krył swojego niezadowolenia, ta terapia była mu wyraźnie nie na rękę. Nie dość, że miał nawał pracy to jeszcze to! Zostawało coraz mniej czasu na spotkania z synem.
Bones również nie było do śmiechu. Nie lubiła psychologii, a dodatkowe godziny rozmawiania o jej emocjach wcale nie napawały jej optymizmem. ''Czy naprawdę FBI zastanawia się nad rozdzieleniem nas?'' pomyślała i spojrzała na swojego partnera. ''Nie to niemożliwe.''
- A czy jest coś, co możemy zrobić byśmy nadal mogli razem pracować? - zapytał Booth, który myślał o tym samym co Brennna.
- Musicie państwo przychodzić regularnie na terapię. Na każdych kolejnych spotkaniach będziemy poruszać ważne dla was kwestie, może jakieś sprawy które was dręczą - powiedział Sweets - Mam nadzieję, że nasza współpraca okaże się owocna.
Na chwilę w gabinecie zapadła cisza podczas, której Booth intensywnie przyglądał się terapeucie.
- Czemu pan tak na mnie patrzy?
- Zastanawiam się ile masz lat. Jesteś pełnoletni? - zapytał podstępnie agent.
- Oczywiście, że... - lecz tym razem Bones nie pozwoliła mu dokończyć:
- Masz doktorat czy tylko tak się tytułujesz przez wzgląd na swój zawód?
- Tylko mów prawdę, bo jak nie to Bones pokaże na co ją stać. Jedno podanie ręki i TRACH! - Booth klasnął w dłonie dla zwiększenia efektu - I nadgarstek złamany. Wiem co mówię, widziałem na własne oczy - powiedział agent i spojrzał na Tempe, która się uśmiechnęła. Booth też się uśmiechnął co nie uszło uwadze terapeuty.
- Dobrze więc. Żeby było jasne, mam 22 lata i doktorat z psychologii...
''Acha, rozpoczyna się pasjonująca wędrówka po meandrach jego edukacji'' pomyślał Booth i powiedział:
- OK. OK, już wiemy. Ale nie obraź się, bo na naukowca to Ty nie wyglądasz. Co nie Bones?
- No wiesz, młody wiek nie musi świadczyć o braku kompetencji...
- Bones! Co Ty robisz?! - przerwał jej Seeley, a ona spojrzała na niego - Miałaś mnie poprzeć, jak prawdziwa partnerka...
- Wywieranie presji na drugiej osobie - mruknął Sweets pod nosem i coś zanotował.
- Słucham? Kto tu wywiera presję - odparł Booth - Trzeba było ją widzieć nad kośćmi. Tam to dopiero jest ciśnienie. Te nazwy, jakaś łacina, mówią o jakimś tlenku czegoś co okazuje się rdzą...Paranoja.
- Ty to nazywasz paranoją?! A kto nosi kolorowe skarpetki jako tak zwany ''wentyl bezpieczeństwa''.... - odgryzła się Tempe.
- O przepraszam, skarpetki są bardzo oryginalne...
- A krawaty? Nie wspomnę już o ekstrawaganckich sprzączkach do pasków, które przyciągają wzrok do krocza...
- Nie noszę ich w tym celu....Bones, patrzysz na moje krocze?!
- Booth!
- Sama się do tego przyznałaś... - powiedział agent.
- Nie przyznałam się tylko stwierdziłam fakt, a to zasadnicza różnica - przerwała mu Brennan.
Partnerzy zupełnie zapomnieli, że ich rozmowie przysłuchuje się jeszcze doktor Sweets.
''To nie będzie ciekawy przypadek. To będzie extremalnie ciekawy przypadek'' pomyślał doktor i z zadowoleniem napisał coś w notesie.
A teraz dla Was druga część :] Zapraszam do czytania i oceniania :)
SESJA X (część II)
Po kolacji, kiedy siedzieli przy ognisku Booth nerwowo zerkał na Bones, której szafirowe oczy wpatrzone były w płomienie. I znów tę noc spędzą razem. Razem a jednak osobno. Czy jeszcze kiedyś dojdzie między nim do podobnej sytuacji, jaka miała miejsce nie tak dawno temu? Tamta noc wiele znaczyła dla Seeley'a. Nie przyznał się swojej partnerce, ale wszystko pamiętał. Wszystko sobie przypomniał i choć wydawało się to tylko marzeniem sennym – było prawdziwe. Naprawdę miał ją wtedy w swoich ramionach, obsypywał pocałunkami, wdychał zapach jej aksamitnego ciała. A teraz? Teraz mógł tylko na nią patrzeć. Patrzeć i przywoływać obraz tamtych chwil.
Temperance wpatrywała się w ognisko. Przed jej oczami tańczyły płomienie lecz nie zwracała na nie uwagi. Jej myśli były zupełnie inne. W pamięci przewijały się obrazy pewnego wydarzenia, nierealnego a jednak prawdziwego. Skłamała mówiąc, że nic nie pamiętała. Pamiętała i to dużo. Bo czy można zapomnieć chwilę kiedy wreszcie czuje się bezpiecznie, kiedy Twoje sny się spełniają i masz przy sobie właściwą osobę? Nie, tamta noc odcisnęła trwały ślad w jej pamięci. Spojrzała na Booth'a, kiedy on zerknął w jej stronę. ''Czy rzeczywiście nic nie pamięta?'' zapytała siebie w duchu. Ciepły wzrok Seeley'a zauroczyłby każdą kobietę już w momencie poznania, a ona potrzebowała tyle czasu by dojrzeć do tego, przyznać się przed samą sobą, że Booth nie jest tylko partnerem z pracy, co usilnie wmawiała sobie, lecz kimś znacznie więcej.
Tymczasem doktor Sweets cały czas obserwował swoich podopiecznych. Podczas sesji miał już dużo okazji, by ich poznać i dowiedzieć się w czym tkwi problem. Cały szkopuł polegał na tym, że widzieli to wszyscy, tylko nie sami zainteresowani. Ile razy Słodki widział wzrok Booth'a kiedy ten spoglądał na Temperance. Ile razy mógł zaobserwować chęć wyrażenia uczuć przez Brennan. Dobrze wiedział, że ta dwójka zmierzała w jednym kierunku, a terapeuta postanowił przybliżyć dotarcie do celu najszybciej jak to było możliwe.
- Cudownie tak siedzieć w ciszy pośrodku lasu, ale ja już chyba pójdę się przespać – Sweets wstał i przeciągnął się – Nie przeszkadzajcie sobie.
- My też zaraz idziemy – odpowiedział Booth i spojrzał na Bones pytająco.
- Tak, sen przyda się każdemu zwłaszcza po takim dniu – odparła Brennan.
- W takim razie dobranoc i do jutra – Słodki ruszył do swojego namiotu.
- Dobranoc – odpowiedzieli chórem Booth i Bones – Tylko Sweets uważaj na dzikie zwierzęta – dodał agent z uśmiechem.
- Ha, ha, ha... Bardzo śmieszne. Jedyne dzikie zwierzę jakie spotkałem to pan – odparł Słodki i zniknął we wnętrzu namiotu.
- Ja? Dzikim zwierzem? Chyba najadł się w tym lesie grzybków halucynogennych.
- Grzybki halucynogenne nie mogą....
- Dobra Bones wiem co mogą te grzybki – przerwał jej szybko Seeley nie chcąc się wdawać w kolejną naukową dyskusję.
- Chciałam tylko wyjaśnić – powiedziała Tempe.
- Doceniam, ale to nie będzie konieczne – Booth zabłysnął śnieżnobiałym uśmiechem – No, ale my chyba też już pójdziemy spać, co?
Brennan przytaknęła i podniosła się. To samo zrobił agent, odsłonił przed Bones wejście do ich namiotu i oboje weszli do środka.
- To po której stronie chcesz spać? - zapytał Seeley.
- Po lewej – odparła Bones i rozłożyła śpiwór
- OK.
Parę minut później oboje leżeli już w swoich śpiworach. W ciemności słyszeli tylko swoje miarowe oddechy.
- Booth – cichy szept dotarł do uszu agenta.
- Tak? - Seeley odwrócił głowę w stronę swojej partnerki. Mimo ciemności mógł zauważyć błysk jej oczu skierowanych w jego stronę – Słucham – powtórzył delikatnie.
- Ja...Mi chodzi o tamtą noc...Czy... - przerwała, nie wiedziała czy powinna zapytać go o to, ale tak bardzo chciała wiedzieć – Czy...Czy pamiętasz tamtą noc w hotelu? Bo ja tak. Pamiętam wszystko Booth i...Booth? Booth...
Do jej uszu dotarło ciche pochrapywanie. Jej partner zasnął. Nie była jednak zła. Uśmiechnęła się. ''Jeszcze Ci to powiem. Mamy dużo czasu'' pomyślała i wtuliła się w ciepły śpiwór.
--
- Pbudka! - głos Sweets'a rozbrzmiał tuż obok namiotu Booth'a i Bones.
- Co jest? - agent otworzył oczy, Brennan również się przebudziła – Czy on nie zna litości?
- Najwyraźniej nie...
- Agencie Booth, doktor Brennan, wstaliście już? - głos doktora był coraz bliżej.
- Sweets mógłbyś się zamknąć i dać nam się wyspać?! - Seeley najwyraźniej nie miał ochoty na tak wczesny kontakt z terapeutą.
Słodki bez pardonu wsunął głowę do namiotu. Jego oczom ukazał się widok zaspanych partnerów.
- Proszę państwa. Kto rano wstaje temu Pan Bóg daje. Szybko, szybko! - doktor nie tracił dobrego humoru.
- Gdzie moja spluwa... - wymamrotał Booth.
- Chwileczkę, czy mi się wydaje czy jest jeszcze ciemno? - zapytała Bones dostrzegając za Sweets'em atramentową czerń.
- Dobrze się pani wydaje.
Temperance zerknęła na zegarek. Była trzecia trzydzieści nad ranem. Booth również to zauważył.
- Sweet, po jaką cholerę obudziłeś nas o tej porze? - wycedził agent prze zaciśnięte zęby siląc się na spokój.
- Idziemy na ryby! - prawie krzyknął terapeuta – Tu niedaleko jest rzeka.
- Ale ja nie umiem łowić ryb. A zresztą to bardzo prymitywne zachowanie. Siedzieć z drewnianym kijkiem i czekać...
- Bones może być fajnie – przerwał jej Seeley, któremu pomysł doktorka zaczynał się podobać.
- Ale co w tym takiego fajnego? - dalej nie rozumiała Tempe.
- Zobaczysz. I nie martw się, że nie umiesz łowić. Nauczę Cię – powiedział Booth i wygrzebał się ze śpiwora.
''I oto chodziło'' pomyślał zadowolony Sweets.
- Czekam przed namiotem. Wyruszamy za piętnaście minut – powiedział i zabrał swoją głowę z namiotu.
Jakąś godzinę później trójka obozowiczów była już nad rzeką. Booth'owi najwyraźniej poprawił się humor. Bones pamiętała, że już od dawna jej partner wspominał o wyprawie na ryby, na którą jednak nigdy nie miał czasu.
- To bardzo proste. Jedną rękę trzymasz tu, a drugą tu – Seeley demonstrował przed Tempe jak powinna prawidłowo trzymać wędkę. Sweets stał niedaleko i tylko się przyglądał.
- Tak? Nie... To jakieś dziwne – Bones wydawało się to bezsensowne.
- Nie. Poczekaj – Booth odłożył swoją wędkę i podszedł do Tempe. Stanął za nią i ujmując jej nadgarstki w swoje dłonie, delikatnie przesunął je, pokazując jak prawidłowo powinna trzymać wędkę. Dopiero teraz zdali sobie sprawę jak są blisko. Bones czuła jego ciepły oddech na karku. On czuł jej delikatną skórę, jej zapach... - Yyyy. No to co? Wiesz już? - Seeley odsunął się od Brennan lekko speszony.
- Tak – odpowiedziała – Dziękuję.
- Nie ma sprawy.... - Booth wziął swoją wędkę i rozejrzał się w poszukiwaniu Sweets'a. Ujrzał go przyglądającego im się w skupieniu – A Ty nie będziesz łowił?
- Nie. Ja tylko popatrzę – odparł i uśmiechnął się pod nosem.
- Popatrzę – mruknął Seely pod nosem – Ciekawe co chodzi po tej Twojej głowie.
''Ja sobie popatrzę jak nie możecie bez siebie żyć'' pomyślał Słodki. Pomysł z wędkowaniem okazał się strzałem w dziesiątkę. Już po paru minutach wspólnego ''moczenia kijka'' Brennan śmiała się w najlepsze, a Booth dla żartu upominał ją, że odstrasza w ten sposób ryby. Tempe zaczynało się podobać to całe wędkowanie i powoli rozumiała pasję Seeley'a.
- Sweets, skoro nic nie robisz to może mógłbyś podać większą przynętę, jeżeli oczywiście wziąłeś takową. Bo na tę tutaj to można tylko sardynki łapać – zwrócił się Booth do terapeuty.
- Ma pan szczęście. Wziąłem ale została w samochodzie. Ale pójdę po nie, bo chyba spodobała się państwu zabawa... - odparł Słodki i skierował się do obozowiska. Chwilę potem coś zaczęło dziać się w wodzie...
- Booth, Booth!
- Tak? - agent spojrzał na Tempe, która miała pewne kłopoty – O żesz...
- To chyba coś dużeee... - nim dokończyła była już w wodzie. Booth natychmiast wskoczyła za nią do wody.
- Nic Ci nie jest? - zapytał gdy podpłynął do Bones, lecz ta tylko śmiała się. W końcu agent też zaczął się śmiać.
- Jesteśmy cali mokrzy – powiedziała Brennan.
- No to co...Trochę szaleństwa nie zaszkodzi – Seeley opłynął ją dookoła i zatrzymał się przed nią. Ich oczy się spotkały, a twarze były niebezpiecznie blisko. Ich usta dzieliły centymetry...
Usłyszeli jakiś dźwięki i odskoczyli od siebie. Między drzewami pojawiła się sylwetka Sweets'a.
- No pięknie, jak chcieliście pobyć sami to wystarczyło powiedzieć, a nie wykręcać się większą przynętą – powiedział terapeuta.
- To nie tak. Bones złapała coś naprawdę dużego i to wciągnęło ją do wody – zaczął wyjaśniać agent.
- Właśnie. Booth chciał mi pomóc i wskoczył do wody za mną – dodała Brennan.
Słodki tylko pokręcił głową ''Tak, tak. Ja i tak wiem swoje.''
- To co w takim razie robicie jeszcze w wodzie? Chcecie nabawić się zapalenia płuc? - zapytał doktorek.
- Spokojnie, już wychodzimy. A woda jest w sam raz – odparł Booth i wyszedł na brzeg, po czym pomógł wyjść z wody Bones. Temperance nie umknęło, że mokra koszulka jej partnera dokładnie opinała jego umięśniony tors.
- Nareszcie. Teraz to już tylko możemy wracać do obozu. Bo w takim stanie to jakoś nie widzę dalszego wędkowania – oznajmił Sweets i popatrzył na partnerów, którzy przyglądali mu się dziwnie – Czemu tak na mnie patrzycie?
Booth i Bones spojrzeli na siebie i kiwnęli pozrozumiewawczo.
- Teraz! - krzyknął Seeley i podbiegł wraz z Tempe do Słodkiego, który nie spodziewał się takiego obrotu sprawy – Bones, łap go za nogi! - antropolog wykonała polecenie i po chwili agent i Tempe już trzymali Sweets'a.
- Chyba nie ośmielicie się tego zrobić? - zapytał doktor zdany na ich łaskę.
Odpowiedziało mu ''Raz, dwa, trzy!'' i głośny plusk. Sweets był już w wodzie.
- Myliłem się. Ośmielicie się – powiedział terapeuta gdy wynurzył się z wody.
--
Weekend minął bardzo szybko i zanim partnerzy się obejrzeli trzeba było już wracać. Mieli jeszcze jeden dodatkowy powód, gdyż przydzielono im kolejną sprawę. Sam Cullen zadzwonił do Booth'a by poinformować go o całym zdarzeniu. Został zamordowany trener fitnes, który w wolnych chwilach śpiewał w klubie. Cała sprawa była dość zagmatwana.
- No i jak wam się podobało? - zapytał Sweets kiedy mknęli autostradą wracając do Waszyngtonu.
- Nie było tak źle – odpowiedział agent – Co nie Bones?
- Prawda. Było całkiem miło – przytaknęła.
- No widzicie. A tak sceptycznie podchodziliście do do mojego pomysłu....
- Bo to był Twój pomysł. Z założenia podchodzimy sceptycznie do wszystkich Twoich pomysłów – przerwał mu Seeley.
- Ale podobało wam się i oto chodziło.
- Ale co ten wyjazd miał wspólnego z nami? To znaczy z naszymi relacjami, partnerstwem i... nie wiem czym jeszcze – zapytała Bones.
- Zapomnieliście o nurtujących was problemach, daliście się ponieść zabawie. Chyba nie zaprzeczy pani, że łowienie ryb nie było przyjemne – powiedział Słodki.
- Tak, ale...
- Żadnego ale. Teraz mimo powroty do pracy już wiecie, że możecie razem funkcjonować bez względu na to co było. Oczywiście nie twierdzę, że macie wymazać to z pamięci, ale maci etyle możliwości do wybory, że to już od was zależy, którą ścieżką pójdziecie.
Sweets zakończył przemowę, a żadne z partnerów nie odezwało się. Powoli przetwarzali słowa terapeuty.
''Zależy od nas?'' pomyślała Tempe.
''Gdyby to było takie proste...'' pomyślał Booth.
Terapia nabiera tempa.....świetny pomysł z tym łowieniem ryb. Na pewno nie ukradłaś scenariusza Hansonowi?
SESJA XI
Temperance Brennan siedziała na kanapie w gabinecie doktora Sweets'a. Miejsce, które do tej pory zajmował Booth było puste. Poczuła bolesne ukłucie w sercu na wspomnienie swojego partnera. Minęły prawie dwa tygodnie od tamtego wieczoru. Od dnia kiedy jej świat legł w gruzach, kiedy go straciła, kiedy straciła część siebie...
Nie było nocy, by jej podświadomość nie przywoływała obrazów z tamtego wieczoru. Jak w kalejdoskopie przed oczami migały pojedyncze zdjęcia: śpiewająca ona, uśmiechnięty Seeley, pistolet, wystrzał i wzrok Booth'a utkwiony w nią...w jego ostatnich chwilach.... Do dziś czuła ciepło jego krwi przepływającej jej przez palce...
- Doktor Brennan – Sweets zwrócił się do swojej pacjentki. Tepme spojrzała na niego pustym wzrokiem. Jej zwykle błyszczące szafirowe oczy nie świeciły swoim dawnym blaskiem. Już nie płakała, nie miała już łez – Czy wszystko w porządku?
Bones chciała krzyczeć. Jak mogło być wszystko w porządku skoro jego już nie było! Nie Sweets! Nic nie jest dobrze! Zamiast tego powiedziała tylko:
- A co według Ciebie znaczy ''w porządku''? To, że tu jestem? Że te siedzę i jeszcze oddycham?
- Może wyrzuci pani z siebie to, co tak panią dręczy. To ....
- Pomaga? - przerwała mu Bones – Sweets, Ty chyba nie wiesz o czym mówisz! Ja już nie mam siły o tym mówić...Ja...
- Śmiało – zachęcił terapeuta, a Brennan spojrzała na niego.
- To ja powinnam była zginąć. Ta kula była dla mnie, nie dla Booth'a. On...
- Uratował panią, zrobił coś, na co niewielu by się zdobyło.
- Nie powinien był tego robić. Ja nie zasługuję na to... - głos ugrzązł jej w gardle.
- Doktor Brennan, jak może pani tak w ogóle myśleć – Słodki próbował jakoś wesprzeć Bones.
Antropolog jednak już słyszała podobne słowa. Angela była przy niej przez ten czas, czas kiedy Bones nie mogła normalnie żyć, funkcjonować. Artystka pocieszała ją, ale nie tak jak to robił Booth, kiedy ona była smutna. Angela była jej przyjaciółką, ale nie była nim. Nie była jej Booth'em.
- A co mam myśleć? Poświęcił siebie, by ratować mnie. Mnie Sweets! Rozumiesz?! Ja nie mam na tym świecie już nikogo dla którego mogłabym żyć! A on ma syna..ma Parkera....
Temperance nie zdawała sobie sprawy, że nieświadomie wciąż mówi o swoim partnerze w czasie teraźniejszym.
- A pani ojciec? Brat? Jak oni by się czuli gdyby pani zabrakło?
- Tyle lat przeżyłam bez nich. Russ ma swoją rodzinę, a ojciec...ojciec by sobie poradził.
W gabinecie zapadła cisza. Nikt się nie odzywał, nikt nie żartował.
- Nie wiem czemu chciałeś bym przyszła. Ta terapia już nie ma sensu... - zaczęła Bones.
- Chciałem zobaczyć jak pani sobie z tym wszystkim radzi – odparł Słodki.
- To już zobaczyłeś. Wybacz, ale ja już pójdę – Tempe podniosła się z kanapy.
- Proszę zaczekać doktor Brennan – zatrzymał ją terapeuta, a antropolog popatrzyła na niego.
- O co chodzi? - zapytała, nie miała już siły dłużej przebywać w pomieszczeniu z którym wiązało się tyle wspomnień.
- Proszę usiąść, zaraz się pani wszystkiego dowie – Sweets podszedł do swojego biurka i przyniósł z niego laptop. W tym czasie Temperance ponownie zajęła swoje miejsce na kanapie. Beznamiętnym wzrokiem wpatrywała się w doktora, który włączył komputer i włożył do środka jakąś płytkę.
- Sweets, jeżeli chcesz mi pokazać jakiś film terapeutyczny, to wybacz, ale tracisz czas. Ja... - zaczęła lecz doktor jej przerwał.
- To nie jest film terapeutyczny – Słodki odwrócił laptop w jej stronę, także teraz Brennan widziała ekran monitora, a na nim czarne pole – Proszę nacisnąć Enter – Słodki wydało polecenie.
Temperance nie miała ochoty niczego oglądać, mimo to wykonała polecenie. Czarne pole znikło i pojawił się obraz...
- Booth? - wyszeptała antropolog i spojrzała na Sweets'a, który gestem pokazał jej, by oglądała dalej. Obraz był lekko zamazany, ale po chwili wszystko było już czytelne. Na szpitalnym łóżku, oparty o poduszkę siedział jej partner. Był blady i miał zabandażowaną klatkę piersiową, ale to był on. To był jej Seeley. Po chwili agent przemówił:
''Hej Bones! Mam nadzieję, że teraz siedzisz bo ta wiadomość może Cię trochę zaszokować... Jak widzisz żyję, co prawda nie jestem w szczytowej formie, ale...
To nagranie jest po to, aby wyjaśnić Ci parę rzeczy... Chcę, abyś zrozumiała co się wydarzyło. Podczas tamtego feralnego wieczoru myślałem, że naprawdę umieram, że to koniec, że już nigdy nie zobaczę swojego syna, nie zobaczę Ciebie.... To właśnie Twoją twarz miałem przed oczami, kiedy traciłem przytomność, to Twoja twarz była tym co zapamiętałem...
Gdy obudziłem się, na początku nie wiedziałem gdzie jestem, co się stało. Dopiero potem Cullen poinformował mnie o całym zajściu oraz o tym, że wszyscy myślą, że nie żyję. Teraz może mówię o tym spokojnie, ale wierz mi Bones, miałem ochotę posłać mojego szefa tam gdzie....Miałem ochotę zrobić mu krzywdę.
Pierwszą osobą o jakiej pomyślałem byłaś Ty. Nalegałem Cullena, by chociaż pozwolił powiadomić Ciebie. Na próżno. Dla dobra całej sprawy miałem siedzieć cicho i nadal mam. Jednak następnego dnia przyszedł Sweets, mój szef najwidoczniej uznał że przyda mi się pomoc psychologa. Tak jakby wypłakanie mu się w ramię miało mi pomóc...
Ale do rzeczy. To właśnie Słodki pomógł mi przygotować to nagranie. Ciężko mi to przyznać, ale jestem mu za to wdzięczny, tym bardziej, że pomagając mi łamie rozkazy. Tak Bones, to nagranie powstaje nielegalnie. Dla Ciebie łamię zasady.... To wszystko dla Ciebie... - uśmiech zagościł na twarzy Booth'a – Obiecałem kiedyś że Cię nie zostawię i jak widzisz dla Ciebie jestem gotowy nawet na powrót z zaświatów....
Mam nadzieję, że niedługo znów się zobaczymy. Trzymaj się Temperance....''
Seeley popatrzył prosto w kamerę i obraz znów zrobił się czarny.
Brennan nie wiedziała co ze sobą zrobić. Z jednej strony poczuła nieprawdopodobną ulgę, radość. Jej partner żył. A z drugiej strony czuła złość na FBI, że biuro nie poinformowało jej o całym zdarzeniu. W końcu była jego partnerką, miała prawo o wszystkim wiedzieć.
- Doktor Brennan...
- Gdzie on jest? - przerwała mu – Gdzie jest Booth? Muszę go zobaczyć natychmiast.
- To chyba nie jest najlepszy pomysł... Miałby spore kłopoty gdyby FBI dowiedziało się o tym, że agent Booth poinformował panią o całym zajściu mimo wyraźnych rozkazów dyrektora Cullena – powiedział Sweets.
- Czy myślisz, że teraz będę siedzieć bezczynnie?! Mów!
- Medical Center, róg Bev...- lecz Bones już wybiegła z gabinetu.
Sweets pozostał sam ze wzrokiem utkwionym w otwarte drzwi, przez które parę sekund wcześniej wyszła Temperance.
No to to by było na razie tyle....Czekam na opinie :]
nie wiem co powiedzieć, a raczej napisać...
trochę bez wyrazu była ta sesja bez Bootha...nie mówię, że to źle, ale brakuje go:)
zresztą i tak świetne:)
czekam na kolejną;]
Fajne i wzruszające, ale jednak lepiej się czyta ich kłótnie ! Po za tym zastanawiam się czy Bones pobiegłaby tak do Bootha wiedząc ile on ryzykuje informując ją, że żyje....chociaż zawsze może przebrać się za lekarza lub pielęgniarkę!
Najpierw chciałam wszystkim jeszcze raz podziękować za tak cudowne komentarze (robię się monotematyczna) powtarzałam to już nie raz, ale one naprawdę dają chęć do pisania :) i do dalszego wymyślania kolejnych perypetii naszej uroczej dwójki ^^
Ale teraz już milknę...
SESJA XII
- Czy mogę wreszcie coś powiedzieć? - Sweets zwrócił się do dwójki osób siedzących na przeciwko niego. Booth i Bones zamilkli i popatrzyli na terapeutę – Teraz znacznie lepiej...
- Lepiej Tobie, a nie nam – skomentował agent.
- Wiesz, że mogliśmy już tutaj nie przychodzić – zwróciła się do Słodkiego Brennan.
- Wiem, tym bardziej jestem zaskoczony, że jednak raczyliście się państwo pojawić na tej sesji.
- Uznaliśmy, że trochę Ci zawdzięczamy. No i... - powiedział Seeley - ...w końcu dzięki Tobie Bones dowiedziała się, że żyję.
- Tak. Ale muszę przyznać, że scena na cmentarzu była bardzo sugestywna – powiedział doktor.
- Słodki do tej pory boli mnie szczęka.
- Przepraszam, ale miało wypaść realnie – dodała Bones.
- Przecież Cię nie oskarżam – odparł Booth z uśmiechem – I wyszło, co nie?
- Było fenomenalnie, chyba nikt z FBI nie zorientował się, że uderzenie doktor Brennan było wcześniej zaplanowane, tak by wyglądało na działanie w afekcie. No wiecie, złość, irytacja, a z drugiej strony radość i ulga...
- Nikt by tego lepiej nie ujął – powiedział Booth.
- Ale nadal nie rozumiem. Bo przecież kiedy obejrzała pani nagranie poszła pani potem do swojego partnera, a tam było pełno agentów. Jak się pani udało zostać niezauważoną, a co najważniejsze jak FBI się o tym nie dowiedziało – zapytał Słodki na co na twarzy Booth'a pojawił się uśmiech, a w oczach zapaliły się iskierki.
- To bardzo zabawna historia – powiedział.
- Dla Ciebie, nie wiesz co ja przeżywałam – odparła Bones, ale uśmiechnęła się.
- To co się wydarzyło?
- Bones przebrała się za pielęgniarkę – agent nie mógł powstrzymać śmiechu – dodam, że dobrze Ci było w tym uniformie.
Bones posłała mu mordercze spojrzenie.
- Już wiesz do jakich rzeczy jestem zdolna.
- Wiem i dziękuję. Tobie też Sweets.
- Właśnie – dodała Brennan – Dzięki Tobie mogliśmy szczerze porozmawiać...
- Ja zawsze byłem z Tobą szczery – przerwał jej Seeley.
- Wiesz o co mi chodzi.
- Jasne, że wiem. W końcu ja to ja – Booth był wyraźnie zadowolony.
Słodki przyglądał im się i nie wierzył. Coś się zmieniło. Już nie było powściągliwości, dystansu, lekkiej niepewności. Była swoboda i coś jeszcze...
- To się bardzo cieszę. A do jakich wniosków doszliście podczas tej szczerej rozmowy? - zapytał Słodki.
- Sweets, to są nasze prywatne sprawy...
- Ludzie, jesteście u psychologa. Tu się rozmawia o prywatnych sprawach – powiedział nagle terapeuta, a po chwili dodał kiedy partnerzy spojrzeli na niego z wyrazem zaskoczenia na twarzy, Ich podchody względem siebie trwały już za długo.... - Przecież to jasne, że nie możecie bez siebie żyć!
Twarze Booth'a i Bones przybrały wyraz jeszcze większego zdziwienia. Taki wybuch emocji u Sweets'a? No proszę...
- Słodki, spokojnie – powiedział agent – Chyba nie chcesz dostać jakiegoś zatoru...
Seeley przerwał bo zobaczył dziwny błysk w oczach terapeuty.
- Lepiej go nie denerwuj – zwróciła się do swojego partnera Bones.
- Bardzo dobra uwaga doktor Brennan – powiedział Słodki – Radzę mnie nie denerwować.
- Ale czemu Ty dzisiaj taki...
- Jaki?
- No inny...nabuzowany... - wyjaśnił Seeley.
Doktor nie odpowiedział. Za to Bones miała pewne wątpliwości co do znaczenia słowa ''nabuzowany'', ale postanowiła nie wypowiadać ich na głos.
Prze chwilę nikt się nie odzywał. W gabinecie słychać było tylko odgłos, jaki wydawały palce Booth'a uderzające o bok kanapy.
- Dobrze, myślę że chyba możemy kontynuować naszą sesję – powiedział po chwili Sweets.
- Tak? A już myślałem, że będziemy tak siedzieć bez celu – odparł Seeley.
- Uwielbiam pańskie docinki agencie Booth. Są one sensem mojego istnienia – rzekł Słodki z ironią.
- Dzięki – odparł Booth i posłał terapeucie jeden ze swoich uśmiechów.
- No to skoro już się komplementujemy to proszę....
- Co proszę? - zapytała Bones.
- Komplementujcie się.
- Że niby jak? - teraz Booth zapytał.
- No niech pan nie udaje, że nigdy nie powiedział pan kobiecie komplementu. W końcu pana syn musiał jakoś pojawić się na świecie...
- Sweets! Rozumiem! Mówiłem komplementy więc nie wiem z czego robisz problem – przerwał mu Seeley.
- Ja? Z niczego. Czekam.
- Mamy siebie komplementować? Tak teraz? - zapytał agent.
- Przy Tobie? - dodała Bones.
- Proszę państwa, już tyle rzeczy tu usłyszałem, że wasze komplementy będą cudownym zwieńczeniem tych sesji – odparł Sweets i popatrzył na swoich pacjentów – Śmiało...Ewentualnie mogę się odwrócić, jeżeli to coś państwu pomoże.
- Jakbyś był tak uprzejmy – powiedziała Temperance. Miała powiedzieć coś miłego Booth'owi, ale co? Owszem było dużo rzeczy, za które mogłaby mu podziękować. Dużo rzeczy, za które mogłaby go pochwalić. Ale czy chciała to zrobić w obecności Słodkiego?
Tymczasem terapeuta tak jak zaproponował, odwrócił się do partnerów tyłem, także teraz mogli podziwiać tylko jego plecy.
- Zadowoleni? - zapytał – Czy to daje wam chociaż namiastkę intymności?
- Tak Sweets. Dzięki za poświęcenie.
- Słyszę sarkazm w pańskim głosie, agencie Booth.
- Dobra, dobra.
- No śmiało. Zaczynajcie – zachęcił doktor.
Seeley spojrzał na Tempe. Jej szafirowe oczy błyszczały. Ona cała błyszczała. Była piękną kobietą i chciał jej tyle powiedzieć... Co prawda już odbyli jedną poważną rozmowę, ale nie dotyczyła ona tego, co tak naprawdę chodziło im po głowie. Była to rozmowa przyjaciół. A Booth chciał czegoś więcej. Bones również.
- Ja... - zaczęli w tym samym momencie i uśmiechnęli się.
- Ty pierwsza.
- Czemu?
- Bo jesteś kobietą.
- Jest równouprawnienie.
- Ale ja jestem dżentelmenem.
Na to Temperance nie miała już odpowiedzi. Seeley był dżentelmenem, a nawet rycerzem w lśniącej zbroi FBI, jak kiedyś nazwała go Angela.
- No dobrze – odparła, a Booth uśmiechnął się. Udało mu się wygrać z Bones – Komplement, tak? Hmmm.... Może zacznę od tego, że jesteś wspaniałym przyjacielem.
- A Ty przyjaciółką.
- Doskonałym partnerem...
- A Ty partnerką.
- Jako samiec alfa, masz doskonałą budowę ciała...
- A Ty jako...jako Bone masz niezłą figurę – agent uśmiechnął się.
Mogli tak bez końca wymieniać swoje cechy. Oboje jednak wiedzieli, że chodzi o coś zupełnie innego, o coś co jeszcze nie zostało wypowiedziane.
- Dziękuję – powiedziała w pewnym momencie Brennan – Dziękuję, że wróciłeś. Że mnie nie okłamałeś...
- Nie mógłbym tego zrobić. Już Ci to wyjaśniłem...Nie mógłbym Cię zostawić. Nie teraz.... - zamilkł nie wiedząc, czy dalej mówić.
- Ja też bym nie chciała byś mnie teraz zostawił – dodała szeptem Bones i spojrzała w czekoladowe oczy swojego partnera.
Sweets słuchał z rosnącą ciekawością tego co mówili jego pacjenci. Rozpoczęli bardzo dobrze, od ogólnych cech do coraz intymniejszych przeżyć. Terapeuta był ciekaw co będzie dalej. Lecz w gabinecie zapadła cisza. Nikt nic nie mówił. Słodki nie mógł już wytrzymać tej niepewności i zerknął do tyłu przez ramię. To co zobaczył wprawiło go w niemałe zaskoczenie.
Booth i Bones byli zajęci sobą. Całkowicie. Nie liczyło się nic oprócz nich. Boot całował Temperance, a ona oddawała mu pocałunki. Partnerzy zapomnieli, że są w gabinecie Słodkiego.
Po chwili jednak doskonale wyszkolone zmysły Booth'a dały o sobie znać. Jego ''szósty zmysł'', który według Bones nie istniał, powiedział mu, że on jak i jego partnerka są obserwowani. Partnerzy zastygli w pocałunku i po woli oderwali się od siebie. Seeley cały czas ujmując twarz Tempe w swoich dłoniach spojrzał na Sweets'a. Twarz terapeuty miała wyraz dziecka, które na Gwiazdkę otrzymało, to o czym marzyło.
- Eee... - zaczął agent – My tak tylko...
- No właśnie.... - dodała antropolog nieco speszona całą sytuacją.
Odpowiedział im jeszcze szerszy uśmiech doktora.
- Myślę, że na dzisiaj wystarczy – powiedział w końcu Sweets.
- Też tak myślimy – zgodził się agent, a po chwili dodał zdezorientowany – Ale jak to na dzisiaj? Czy...
- Moi drodzy, to jeszcze nie koniec naszych spotkań. Miałem wam to dzisiaj przekazać. Sesja tamta się zakończyła, ale rozpoczynacie nową. Obowiązkową. Specjalną, którą będą musieli odbyć wszyscy z FBI. Ale mam nadzieję, że nasze kolejne spotkania będą przebiegały już w znacznie lepszej atmosferze – wyjaśnił terapeuta – Zatem do zobaczenia w poniedziałek o osiemnastej – gestem pokazał, że mogą opuścić jego gabinet.
Booth i Bones wstali i ruszyli do wyjścia, Słodkiemu nie umknęło, że oboje szukali swojego dotyku. Palce agenta niby przypadkiem dotykały dłoni Brennan. Przy drzwiach antropolog zatrzymała się i spytała:
- Naprawdę mamy przyjść?
- Naprawdę – odparł Sweets i pomachał im.
Gdy partnerzy zniknęli za drzwiami Sweets jakby dostał ataku euforii.
- Dotarło do nich! Bogu niech będą dzięki!
- Amen Sweets! - przez niedomknięte drzwi doktor usłyszał głos Booth'a, a po chwili śmiech partnerów.
KONIEC
I jak wam się podobało zakończenie? Nie chciałam, aby wyszło jakieś takie melodramatyczne, ani przesłodzone, chciałam by było utrzymane w klimacie. Ale to już Wy musicie ocenić... ;)
Ooo!! Widzę, że wykorzystałaś mój pomysł z pielęgniarką....dobrze, ze nie przesłodziłaś zakończenia. To musiało być naprawdę śmieszne kiedy odwraca się Sweets, a B&B całują się....
Chciałabym wiedzieć jednak jaka jest reakcja innych z Instytutu na "związek" B&B....
Super! Jeszcze przy żadnym opowiadaniu nie uśmiałam się tak jak tutaj. To było genialne.Uwielbiam opki i epizody o terapi. Mimo wszystko uważam Sweetsa za wielkiego psychologa i bardzo go lubię. Twój pomysł był genialny.
Charlotto przeczytałam całość i kolejny raz potwierdzam wysoki poziom rzemiosła i ciekawe koncepcje. Alternatywny, zakulisowy, sposób ukazania wypadków z 3x14 i 3x15 jest strzałem w dziesiątkę. Jestem znana z tego, że bywam czepialska i zdarza mi się najlepszym szepnąć to i owo. Zachwyty, choć w całej rozciągłości należne, czasem bywają jałowe i nie pomagają w usprawnieniu warsztatu. Wiem, że nie widziałaś 3 serii, dlatego nie znasz niuansów stosunków B&B-Sweets. BTW aż strach pomyśleć, jak odmalowałabyś te spotkania, gdybyś znała Sweetsa;))) Przewidziałaś niechęć partnerów do narzuconych sesji i inne elementy, ale brakowało odrobiny pobłażania, z jaką Booth zwracał się na początku znajomości do Sweetsa. Sweets jest od B&B sporo młodszi i nie wygląda na swój wiek. Doktorek traktuje Bootha jak starszego brata. Booth początkowo był nieufny wobec Słodko, bo psycholog miał zadecydować o przyszłości współpracy B&B. Agent ociągał się z wykonywaniem poleceń podczas sesji i traktował Sweetsa jak dzieciaka bawiącego się zabawkami, czyli pacjentami. Można też było, w ramach tworzenia nastroju sesji terapeutycznej włożyć w usta doktorka parę branżowych terminów, ale nie było to najistotniejsze, ani szczególnie konieczne.
Podsumowując, jesteś wielka i dołączam się do innych lachonów ze swoim szacunem.
LG, usłyszeć takie pochwały od osoby, której ff pobudzają wyobraźnię do granic możliwości to coś cudownego (oczywiście nie umniejszając wadze innych komentarzy).
Dziękuję, że zechcieliście poświęcić swój czas na przeczytanie tego opowiadania.
Wielkie dzięki :*
Jest wspaniale i wierz mi, że Twoje ff też łatwo sobie wyobrazić i miło się pośmiać zawartych w nich elementów humoru. Lekko i dowcipnie. Jeśli mam uwagi, tzn podobało mi się;)
PS Twój kemping w lesie przypomniał mi jeden odcinek TXF, tyle że tam nie było Sweetsa. Zastanawiam się, w co ubrałaś Sweetsa na wycieczkę. W pracy jest zawsze zakrawatowany, a poza nią nikt tego nie wie. Raz założył kraciaste gaciorki... Ja zawsze opisuję ciuszki, a potem się dziwię, że nie moge skończyć...:)
Pozdr. LG
Jeżeli przypominał TXF to ja nic o tym nie wiem :P Nie oglądałam tego serialu (być może coś straciłam) :]
A co do tych ubrań, to jak bym zaczęła to bym nie skończyła, ale być może w kolejnych FF postaram się coś z tym zrobić.
To już koniec tego FF, ale na Zakończeniu 4 pojawiło sie moje nowe opowiadanie :] także zapraszam serdecznie :*
świetne ;))
lecę poczytać więcej waszych opowiadań... może sama coś napiszęę..
ranyy, dlaczego takie cudowne ff czytam dopeiro po takim czasie od dodania? ten temat powinno się jakoś przykleić gdyby można było. świetny pomysł jak każdy twój ;D
jejku cudowne ff ;) i dlaczego dopiero dzis skaczylam czytac ?? xD kazda sesja bardzo, bardzo mi sie pdobala xD super pomysly ;)poprostu masz talent kobieto :) pozdrawiam ;)
Wracam z nowym opowiadaniem, które mam nadzieję przypadnie Wam do gustu. Jak zwykle jestem niezmiernie ciekawa waszych komentarzy i opinii.
Na początek wklejam tu jeszcze link z trailerem do mojego fanficka, żeby wszystko już było w jednym miejscu i możemy zaczynać. Aaa, część pierwsza przez wzgląd na jedną scenę jest dla osób powyżej 16 roku życia :P
http://thecharlotte1989.wrzuta.pl/film/8XORmFl1cEb/bones_booth_new_beginning_tra iler
Rozdział 1 - Otrzeźwienie
If only night can hold you
where i can see you, my love
Then let me never ever wake again
And maybe tonight, we'll fly so far away
We'll be lost before the dawn *
Ulice Waszyngtonu powoli zapełniały się ludźmi, którzy ten letni wieczór postanowili spędzić poza domem. Podobnie uczyniła grupa przyjaciół, którzy jak zwykle po trudnej sprawie spotkali się w jednym z pubów, by uczcić zakończenie dochodzenia.
Jednak tym razem był też inny powód do sięgnięcia po mocniejszy trunek. Grupa przyjaciół świętowała małżeństwo Angeli i Hodgins'a.
Angel i Jack byli sobie przeznaczeni od pierwszego dnia, w którym się spotkali, w którym to doktor Hodgins nieudolnie próbował poderwać nowy 'nabytek' w Jeffersonian. To było sześć lat temu, ale nie byli zmartwieni, że czekali tak długo. Wręcz przeciwnie, przeszli tyle przeszkód, iż teraz wiedzieli już, że nic ich nie pokona. I nic nie rozdzieli.
- Za nasze gołąbeczki – krzyknął Seeley Booth i uniósł kieliszek szampana. Wszyscy poszli w jego ślady. Na twarzach zgromadzonych widniały uśmiechy, kiedy wznosili toast.
- A może robaczki? - zażartował nieśmiało Sweets, za co dostał przyjacielskiego kuksańca w ramię od agenta, który bezgłośnie wymówił 'dobre' i uśmiechnął się.
- Widzę, że żarty się was trzymają – ze swojego miejsca wstał Hodgins, w ręku trzymał kieliszek i popatrzył na swoich przyjaciół, po czym wziął głęboki oddech i przemówił. - Były toasty za mnie i Angie, ale chciałbym zaznaczyć, że bez was nie byłoby nas. Także wznoszę toast i dziękuję doktor Brennan, która sprowadziła Angelę do instytutu, dziękuję Booth'owi, który mimo swojej początkowej niechęci do faceta od robali potrafił udzielić mi dobrych rad, dziękuję doktor Saroyan, która nie pozwoliła mi się rozpaść na milion kawałków, dziękuję Sweetsowi, który nie wygonił mnie ze swojego gabinetu, kiedy nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. I dziękuję osobie, której dzisiaj nie ma między nami – Zacharemu, bo to on jako pierwszy został moim przyjacielem, i który był na tyle głupi że odmówił drużbowania podczas pierwszego ślubu. Jeszcze raz, jedno wielkie dziękuję – Jack uniósł kieliszek, a po sali potoczyło się echem 'Za nas'.
Niecałe dwie godziny później przy stoliku zostali już tylko Booth i Brennan. Nie spieszyli się do domów, w których nikt na nich nie czekał. Woleli cieszyć się swoim towarzystwem i zapomnieć o samotności, która coraz częściej dawała o sobie znać. Próbowali jej zaradzić, ale próby zawsze kończyły się na tym, iż po randce lądowali we dwójkę w knajpce i dzielili się swoimi wrażeniami. Jedno nie mogło przeżyć dnia bez drugiego. I żadne z nich nie chciało znaleźć osoby, która zabrałaby im czas, który dzielili wspólnie z partnerem.
- Dasz wiarę? Wzięli ślub i nic nie powiedzieli – Seeley podparł głowę rękę i spojrzał już lekko zamglonym wzrokiem na Tempe.
- Nie mogę dać wiary, bo nie wierzę w nic co nie jest udowodnione naukowo – odparła Bones kosztując kolejną lampkę wina. - Wzięcie ślubu to jeszcze nie koniec świata, co prawda wiązanie się z jedną osobą to zagłada dla naszego gatunku, ale...
- Whoa! Zagłada? Ale przecież rodzą się wtedy dzieci... Wiem, że jesteś przeciwniczką i n s t y t y t u c j i małżeństwa, ale żeby od razu porównywać do zagłady? - agent nieświadomie zaczął dysputę, która toczyła się przez następną godzinę przy kolejnej butelce wina, a która zakończyła się kiedy Temperance prawie zasnęła przy stoliku.
Seeley zgrabnym ruchem, na jaki oczywiście umożliwiał mu jego stan, pomógł Bones wstać, zapłacił rachunek i oboje wyszli z pubu.
Sierpniowa noc była ciepła, a liśćmi na drzewach nie poruszał nawet najlżejszy podmuch wiatru. Na gwiaździstym niebie nie było ani jednej chmury. Takiej romantycznej atmosfery życzyła sobie niejedna zakochana para. Ale oni nie musieli prosić. Wstawieni nawet nie zwracali uwagi na aurę, która aż sprzyjała miłosnym uniesieniom.
Szli pod ramię do mieszkania Booth'a, które znajdowało się najbliżej knajpy. Agent nie chciał puścić swojej partnerki samej w środku nocy, w takim stanie. Mimo że jego stan był niewiele lepszy. Ale wizja Brennan zasypiającej nie wiadomo gdzie nie była pokrzepiająca i wolał znieść jej antropologiczno – alkoholową tyradę niż zamartwiać się o to, czy bezpiecznie udało jej się dotrzeć do domu.
Oczywiście nie obeszło się bez protestów Tempe, ale Booth był na to przygotowany i w sposób jasny i zrozumiały przedstawił jej logiczne fakty przemawiające za tym, by nocowała dzisiaj w jego mieszkaniu. A jak wiadomo doktor Brennan z faktami, zwłaszcza logicznymi, już nie dyskutowała.
Po krótkiej wojnie z kluczem, wreszcie udało mu się otworzyć wrota do swojego małego królestwa i wpuścił Bones do środka, wszedł za nią i zamknął drzwi. Zaczął macać ścianę w poszukiwaniu kontaktu, ale jak na złość nigdzie go nie było. ''Uciekł skubaniec'' pomyślał zanim odwrócił się do Tempe i rzekł:
- Światło się zbuntowało, musimy sobie radzić po ciemku – mówiąc stawał niezdarne kroki i machał przed sobą rękami, by na nic nie wpaść. Nie przypuszczał, że jego partnerka w tym momencie robi dokładnie to samo. Chwilę potem oboje leżeli już na podłodze.
- Wiruje mi w głowie – szepnęła Bones próbując się podnieść, ale ta próba jak i dwie następne skończyła się niepowodzeniem. Zrezygnowana opadła na coś miękkiego, które poruszało się rytmicznie w górę i w dół. I było przyjemne w dotyku, takie ciepłe...
- Co Ty robisz? - mruknął agent łapiąc dłoń swojej partnerki, która głaskała go po umięśnionym torsie. Nawet nie wiedział kiedy, jej dłoń znalazła się pod jego koszulką. Ale nie przeszkadzało mu to. Wręcz przeciwnie, było to najprzyjemniejszą rzeczą jaką kobieta robiła z jego ciałem. A dawno żadna z nim nic nie robiła.
- To Ty? - zapytała niezbyt przytomne Brennan.
- A kto inny?
- To Ty – powiedziała Temperance i następne co poczuł Seeley to smak i ciepło jej ust na swoich. Zszokowany, nie był w stanie zareagować, ale nacisk się wzmagał, a on ją kochał. Powiedział jej to. Kochał ją. I poddał się. Oddał pocałunek. A potem kolejny i kolejny. Przeciągnął ją na siebie i teraz leżał pod nią. Dłonią gładził jej miękkie włosy nie przestając całować jej ust. Ona robiła dokładnie to samo. Czuła jak jego męskość sztywnieje. Teraz nic się nie liczyło, tylko oni. Tylko to co się właśnie działo. Podciągnęła jego koszulkę a on posłusznie podniósł ręce. Chwilę potem całowała już jego nagi tors. On nie pozostał dłużny. Zręcznie odpiął guziki jej bluzki, a te z którymi nie mógł sobie poradzić po prostu wyrwał. Nie przestając jej całować przewrócił ją na plecy, tak że to on był teraz na górze. Wziął ją w ramiona i potykając się dotarł do sypialni. Położył ją na łóżko i sam legł na niej. Miłosna gra rozpoczęła się na nowo. Chwilę potem oboje byli już nadzy.
- Seeelleeey – wyjęczała Bones, kiedy agent zaczął kąsać jej szyję. Takiej rozkoszy nie przeżywała już od dawna. Nigdy takiej nie przeżywała. A jej partner zaczął pogrywać coraz śmielej. Pocałunkami pieścił jej piersi, po czym zaczął schodzić coraz niżej. Uderzyła w nią fala rozkoszy, kiedy jego szorstki język zaczął pieścić jej wilgotną kobiecość. A potem świat zawirował, jak wtedy kiedy pocałowała go po raz pierwszy.
***
Pulsujący ból głowy i nadmierna suchość w gardle sprawiły, że Bones przebudziła się. Zamrugała parę razy i delikatnie uniosła głowę jednocześnie wzdychając.
- O matko – stęknęła i dotknęła dłonią czoła. Nie będąc jeszcze całkowicie przytomna rozejrzała się po pokoju, który oświetlał jedynie blask ulicznej latarni. Ale coś jej się nie zgadzało. To nie była jej sypialnia. I kiedy jej wzrok padł na mężczyznę leżącego obok niej szybko otrzeźwiała.
Booth spał, a jego błogi wyraz twarzy świadczył o tym, że śni mu się coś przyjemnego. Klatka piersiowa, nawet Brennan musiała przyznać że lepiej zbudowanej w życiu nie widziała, unosiła się rytmicznie i nic nie zdradzało, że agent miałby się zaraz obudzić.
Temperance najciszej jak tylko mogła wysunęła jedną nogę z łóżka, a potem drugą, jednocześnie modląc się, by podłoga nie zaskrzypiała. Po cichu, na palcach pozbierała swoje rzeczy i wyszła z sypialni.
Chwilę potem stała już przed blokiem, w którym mieściło się mieszkanie Seeley'a, a letni wietrzyk smagał jej twarz. Złapała taksówkę i czym prędzej udała się do siebie.
W tym samym czasie, nieświadomy niczego Booth spał dalej, śniąc o kobiecie którą kochał, którą ubóstwiał i z którą chciał być już na zawsze. Niestety nie wiedział, że jej już obok niego nie ma. Nie wiedział również, że ona także o nim myśli ale nie w taki sam sposób.
Myśli Bones krążyły wokół partnera, ale przepełnione były wyrzutami sumienia. Pierwszy raz zaczęła czuć irracjonalny ból w okolicach serca. Wiedziała, że nie powinni tego robić. Czuła się winna, przecież to ona go od siebie odepchnęła, zabrała mu nadzieję, a teraz ją ponownie rozbudziła. Odtrącając go czuła wstręt do siebie, ale dobrze wiedziała że Booth nie będzie z nią szczęśliwy. Ona za dużo w życiu przeszła, nie potrafiła się otworzyć, pokochać tak prawdziwie. Ale czy ona w ogóle wiedziała co znaczy kochać?
Pożądanie, zaspokajanie potrzeb – to nie było jej obce. Niczego się nie bała. Ale trudność sprawiło jej przyznanie się do swoich uczuć. Dlatego nie zrobiła tego. Zachowała je dla siebie wierząc iż to pozwoli ich partnerstwu i przyjaźni przetrwać.
Przez minioną noc zaprzepaściła szansę na powrót do normalności. Teraz już nic nie miało być takie same.
- Coś Ty najlepszego zrobiła? - zapytała sama siebie i schowała twarz w dłoniach.
* Jeśli tylko w nocy mogę cię trzymać
Gdzie mogę cię widzieć, moja miłości
Pozwól mi nigdy się nie budzić
I może dziś w nocy, odlecimy bardzo daleko
Zgubimy się przed świtem
Before the dawn – Evanesence
nowe opowiadanie, no i nie mogło być inaczej - zaczęło się świetnie! Twój styl pisania, pomysły i w ogóle wszystko co składa się na Twoje dzieła, jest po prostu genialne i tu nie ma co ukrywać. Po tej pierwszej części pojawia się już mnóstwo pytań. Przede wszystkim co będzie dalej z Booth'em i Brennan? Czekam na ciąg dalszy!
Charlotte jak ja się stęskniłam za Twoimi opowiadankami... :) Na samym początku miałam wielki uśmiech na twarzy... :) Szkoda tylko, że Bones opuściła mieszkanie agenta... Ciekawa jestem jego reakcji i tak po za tym wszystkiego... ;) Piszesz BARDZO "BONES" :)
Ciekawa jestem jak to dalej rozwiniesz.. Z niecierpliwością czekam na cd :)
PS: Obejrzałam już fanficka :P hmmm... bardzo obiecujący - to po pierwsze a po drugie to na niestety jeszcze nie mam 16 lat :P dopiero w październiku ale sądzę, iż to nie problem... :P:P
Pozdrawiam :)
Widzę, że wypowiedziały się wierne czytelniczki :) jest mi niezmiernie miło z tego powodu. A czy piszę aż tak bardzo w stylu ''Bones'' to się jeszcze okaże... ;P
Dobra, kolejna część dla Was.
Rozdział 2 - Koniec
Time will help you through
But it doesn't have the time
To give you all the answers to the never-ending why*
W Instytucie Jeffersona od samego rana było tłoczno. Doktor Camile Saroyan z trudem opanowywała rozgardiasz, który spowodowała ekipa z National Geographic. Niespodziewana wizyta zaskoczyła szefową laboratorium, ale jej profesjonalizm dał o sobie znać. Nim reszta zezulców pojawiła się w Jeffersonian wszystko było już zorganizowane, a Cam siedziała w swoim gabinecie pijąc mocną czarną kawę, która była istnym błogosławieństwem.
Chwila spokoju i relaksu nie trwała jednak długo, gdyż kiedy kubek z parującym napojem był opróżniony do połowy, do gabinetu wszedł doktor Hodgins z miną iście zdezorientowaną.
- Czy ta mumia na stole laboratoryjnym to jakaś starożytna ofiara morderstwa? - zapytał spoglądając za siebie i zerkając na platformę.
- Prawie pan zgadł, doktorze Hodgins – odparła z uśmiechem Camille, który znany był jako 'nie denerwuj mnie bo mam ciężki dzień'.
- Jak wiesz, prawie robi wielką różnicę – Jack nie dawał za wygraną. Zapewne stałby tak jeszcze dłużej gdyby nie podniesione głosy, które słychać było niedaleko gabinetu doktor Saroyan. - A to co znowu?
Wyszedł z biura swojej szefowej, która zaraz do niego dołączyła. Na odpowiedź nie musieli długo czekać. Do swojego gabinetu zmierzała Brennan, a za nią, z miną nie wróżącą dobrze, kroczył Booth.
- Co Ty mówisz?! - grzmiał agent, ale antropolog zdawała się nie reagować na jego słowa. - Bones!
Pięć sekund później zatrzasnęły się za nimi drzwi i nastała cisza.
- Czy ktoś mi raczy wyjaśnić, co to do cholery było? - Jack nie krył swojego zdziwienia.
- Nie mam zielonego pojęcia – odparła Camille, która również była w lekkim szoku.
- Wróżę kłopoty – do dwójki dołączyła Angela, która nie miała wesołej miny. - Wczoraj byli zadowoleni, a dziś... Nie jest dobrze – zacmokała i spojrzała na swojego męża, który mógł tylko przytaknąć.
Kiedy zezulcy zastanawiali się co się stało co Booth'em i Bones, oni prowadzili dyskusję w gabinecie antropolog. Rozmowa nie była przyjemna dla żadnego z nich.
- To absurdalne! Chcesz o tym zapomnieć? - Seeley był wyraźnie poruszony tym co usłyszał od swojej partnerki. - Chcesz?
- Tak. Uważam, że to najlepsze rozwiązanie. Przejdźmy nad tym do porządku dziennego i znów bądźmy tylko partnerami.
- Nie wierzę w to co słyszę. Ty chyba sobie żartujesz! - Seeley uniósł ręce w geście bezradności.
- Dobrze wiesz, że nie mam w zwyczaju żartować. Zwłaszcza z takiej sprawy – ton głosu Brennan był chłodny i rzeczowy. Zupełnie jakby tłumaczyła coś studentom.
- Widzisz Bones, sama wiesz że to co się wczoraj stało nie było błahe. Ja nie potrafię tak po prostu o tym zapomnieć. Nie chcę zapomnieć!
- Booth, to nie ma sensu...
- Nie mów mi co ma sens a co nie! Jestem twój. Cały twój od chwili gdy Cię pierwszy raz ujrzałem. Świata poza tobą nie widzę Temperance – agent już nie krzyczał. Teraz stał blisko swojej partnerki i słowa wypowiadał prawie szeptem. Jego oczy przepełnione były bólem. Nie mógł pozwolić, by go znowu odtrąciła bo nie zniósłby tego. Zaprzepaściliby swoją szansę. Który to już raz?
- Seeley proszę... Nie utrudniaj tego. I tak jest mi ciężko... - cichy szept dotarł do uszu agenta.
- Nie Bones. Tobie jest ciężko? A ja? Pomyślałaś o mnie i moich uczuciach? Ty po prostu nie chcesz uwierzyć, że może nam się udać. Że możemy być szczęśliwi... Razem. Daj nam szansę.
Booth spojrzał w szaroniebieskie oczy Tempe, w których czaił się smutek ale i zdecydowanie. Dobrze wiedział, że jego partnerka już podjęła decyzję i nie zmieni jej. Ale mimo to, aż do teraz miał nadzieję, że ją przekona.
Jadąc dziś rano po nią, czuł że coś jest nie tak. Gdyby wszystko było dobrze, najprawdopodobniej teraz jedliby razem śniadanie i zastanawiali się jak powiedzą o wszystkim swoim przyjaciołom. Ale rzeczywistość była zupełnie inna. Tempe wyszła w środku nocy nic mu nie mówiąc. Wymknęła się i zostawiła go. Teraz też miała postąpić tak samo.
- Nie mogę Booth. Nie mogę... - nie patrzyła mu w oczy kiedy szeptem wypowiedziała te słowa. Nie usłyszała żadnej odpowiedzi, tylko odgłos zamykanych drzwi. I dopiero wtedy samotna łza spłynęła po jej policzku.
Całemu zajściu przyglądali sie Jack, Angela i Cam. Nie słyszeli o czym rozmawiają ich przyjaciele, ale mina Booth'a opuszczającego gabinet Brennan mówiła aż nazbyt wiele.
Ból, złość, smutek.
Tylko tyle i aż tyle. Angela wiedziała, że Seeley w życiu wiele przeszedł i potrafił dużo znieść.
Ale kiedy chodziło o jej przyjaciółkę stawał się słaby. To Angela pierwsza zauważyła uczucie, które zaczęło być między Booth'em a Brenn. Kibicowała im i miała nadzieję, że się uda. Jej nadzieja zgasła kiedy zauważyła Seeley'a, a umarła niecałą godzinę później, kiedy spojrzała na swoją przyjaciółkę.
- Coś się musiało stać – szepnął Hodgins, kobiety przytaknęły. - Coś naprawdę poważnego. I nie mówię tego tylko dlatego, że uwielbiam teorie spiskowe.
- W tym wypadku muszę się zgodzić – przytaknęła Camille, która wydawał się być zmartwiona tym co przed chwilą zobaczyła.
Angela nic nie powiedziała tylko smutno się uśmiechnęła, a przez myśl jej przeszło, że życie jest zaskakujące. Wczoraj byli na dobrej drodze, by kiedyś być ze sobą. Dziś każde poszło w swoją stronę.
***
Bones weszła na platformę, na której stała już doktor Saroyan a towarzyszyła jej Daisy. Asystentka skupiona była na szczątkach leżących na stole laboratoryjnym – tych samych, o które rano pytał doktor Hodgins. Antropolog podeszła do kobiet, a jej wzrok - pusty i mętny spoczął na szkielecie.
- Kto dostarczył te szczątki? - zapytała i spojrzała na Cam, która nadzorowała pracę młodej kobiety.
Szefowa instytutu nie zdążyła jednak odpowiedzieć, gdyż z wyjaśnieniem pospieszyła Daisy.
- To Aztek! A przynajmniej był nim kiedyś. National Geographic odkryło nowego zikuratta i dziś dostarczyli jednego Azteka do nas. Chcą byśmy potwierdzili autentyczność! - wszystko to zostało wypowiedziane na jednym wydechu.
- Dziękuję panno Wick – Camille przerwała swojej podwładnej nie chcąc, by ta piszczała dłużej nad jej uchem. W tym samym momencie na platformę weszła Angela niosąc w ręku szkicownik.
- Wszystko dobrze Bren? - zapytała swoją przyjaciółkę. Bones wyglądała na zmartwioną, wyglądała dokładnie tak samo jak wtedy kiedy myślała, że Booth nie żyje. Gdyby artystka słyszała całą rozmowę jaka odbyła się między partnerami, mogłaby porównać obie sytuacje. Teraz Booth też nie istniał, miał być tylko agent Booth.
- Tak – odpowiedziała krótko, po czym przeniosła swój wzrok na Cam, szukając potwierdzenia słów Daisy. - To prawda? - Tempe podeszła do szczątek i uważnie im się przyjrzała. - Nie ulega wątpliwości, mężczyzna, około 35 lat... Te kości mają więcej niż 600 lat. Chciałabym zobaczyć resztę...
- Być może twoje życzenie się spełni. Ale to zależy już od ciebie – powiedziała cicho doktor Saroyan, jakby chcąc by Bones tego nie usłyszała. Daisy stała z promiennym uśmiechem na ustach chcąc już wyjaśnić o chodzi, ale ostry wzrok przełożonej powstrzymał ją. Natomiast Angela nie miała wesołej miny i wcale jej się nie podobało to co powiedziała Cam.
- Nie wypowiedziałam życzenia, więc nic się nie spełni. Poza tym nie wierzę w coś takiego – odparła antropolog nie odrywając oczu od szczątek.
- Może jednak... mogłabym prosić cię na chwilę do mojego gabinetu? - dodała doktor Saroyan i popatrzyła na Bones, która również jej się przyglądała.
Chwilę potem za kobietami zamknęły się drzwi, za którymi ważyły się przyszłe losy doktor Brennan.
***
Booth wszedł do budynku J.E.Hoovera w iście kiepskim nastroju. Niczym tornado przeszedł przez biuro, a agenci widząc co się dzieje szybko schodzili mu z drogi. Ledwo doszedł do swojego gabinetu zamknął za sobą drzwi i usiadł za biurkiem. A raczej opadł z westchnieniem na fotel.
Wciąż nie mógł uwierzyć w to co się stało. Wczoraj wszystko było dobrze, a dziś nastąpił koniec. Znów go odrzuciła, nie dała mu szansy. Ale to ostatni raz. Chce zwykłego partnerstwa? On da jej zwykłe partnerstwo. Koniec z Bones. Od dziś jest tylko doktor Brennan – światowej sławy antropologiem i autorką bestsellerowych książek. Nie będzie już Booth'a i Bones. Nie będzie niczego co przybliżałoby ich do siebie. Tylko sprawy kryminalne do rozwiązania. Żadnych spoufaleń i wieczornych wypadów na drinka.
Jedno było jasne – Booth już nie chciał cierpieć. Nie chciał się zadręczać. Chciał zacząć żyć. Chciał znaleźć osobę, z którą mógłby dzielić radości i smutki, z którą mógłby mieć dzieci i wreszcie spokojnie się zestarzeć. I chociaż wiedział, że z Bones przy boku taka wizja mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, to nie miałby nic przeciwko temu. Był jednak mały szkopuł. Taka sytuacja już nigdy nie miała mieć miejsca.
To były twarde postanowienia agenta. Być może nieprzemyślane. Być może podjęte pod wpływem chwili, ale od dziś miały wyznaczać rytm jego stosunków z doktor Brennan.
Jednak tak postanawiając nie wiedział jak trudne okaże się to zadanie, biorąc pod uwagę że nie będzie już kolejnej wspólnej sprawy. Ale o tym agent Seeley Booth jeszcze nie wiedział.
* Czas pomoże ci przejść
Ale nie ma na to czasu
By dać ci odpowiedzi na nieskończone "dlaczego".
The never ending why - Coldplay
Mnie się właśnie podoba.. ;) Wcale się Boothowi nie dziwie... W końcu to bardzo uczuciowy facet i bardzo go musiało zaboleć to co powiedziała mu Bones... Jakie to smutne...
Z fanficka wnioskuję, że Bones wyjedzie... Ale już więcej chcę dowiedzieć się z opoka.. ;) A więc czekam na cd :)
Pozdrawiam :)
Dziękuję za komentarz :* Zgadzam się, że Booth należy do facetów, którzy mają uczucia i nie wstydzą się ich okazywać. Tyle że i oni czasem mogą powiedzieć ''dość''. O tak...
No ale co ma być to będzie, a teraz kolejna część :) (jak na razie ostatnia, którą mam przepisaną do Worda)
Rozdział 3 - Rozłąka
I wanted you to stay
Cause I needed
I need to hear you say
'That I love you
I have loved you all along' *
Angela nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszała od swojej przyjaciółki. Dopuszczała do siebie myśl o jakiejś tygodniowej wyprawie, by na nowo pozbierać myśli. Dwa tygodnie też wchodziły w grę, ale rok?
- Sweety, przemyśl to wszystko jeszcze raz. To jest bardzo poważna decyzja i nie radziłabym Ci podejmować jej zbyt pochopnie. Jutro pogodzisz się z Agentem Gorącym i wszystko będzie jak dawniej. Bren, słyszysz? - pani Hodgins nie dawała za wygraną. Chodziła za Bones po całym jej gabinecie i próbowała przekonać ją do swoich racji. A jak wiadomo, Temperance rzadko ulegała czyimś wpływom.
- Angela, już wszystko przemyślałam. Wyjeżdżam pojutrze, 6 miesięcy na wykopaliskach a potem praca badawcza przez kolejne pół roku. Nie musisz się o mnie martwić...
- A jeśli nie martwię się o Ciebie tylko o Booth'a? - zapytała przekornie artystka.
- Też się o niego martwię. Zawsze będę, Ang – odparła Brennan i spojrzała na swoją przyjaciółkę.
- To czemu wyjeżdżasz? Czemu uciekasz?
- Nie uciekam...
- Opuszczasz DC w zorganizowanym pośpiechu? - przerwała jej Angela. - Proszę Cię, takie bajki to ja tobie ale nie ty mnie.
- Nie rozumiem co to znaczy – odparła Bones i na powrót wzięła się za pakowanie najważniejszych rzeczy. Oczywiście gdyby mogła, spakowałaby cały gabinet, a najlepiej całe laboratorium wraz z pracownikami.
- Daj wam szanse. Daj sobie szanse i pozwól się kochać. Tak niewiele potrzeba do szczęścia.
- Szczęściem była praca z wami, z Booth'em. Za rok to powtórzymy – Temperance starała się wykrzesać uśmiech na twarzy, a Angela próbowała się nie rozpłakać.
- Daisy leci z Tobą?
- Tak, ale będzie pracować z inną ekipą – odparła Brennan.
- Będę za Tobą tęsknić.
- Ja za Tobą też – powiedziała antropolog i mocno przytuliła przyjaciółkę, która wyszeptała jej na ucho:
- Pożegnasz się z nim?
- Jeżeli tylko będzie chciał mnie widzieć.
***
Agent Specjalny Seeley Booth – tak głosiła tabliczka na jego biurku i napis na drzwiach. Ale on nie czuł się teraz na siłach, by godnie reprezentować FBI i samego siebie. Nie widział Bones od wczoraj i czuł się z tym źle. Nie dzwonił do niej i wcale nie dziwił się, że ona nie dzwoniła do niego. Przecięła pępowinę. Chciała zwykłego partnerstwa i swój plan już wprowadzała w życie. A skoro nie było morderstwa i ciała, nie było też wizyty w Jeffersonian i konsultacji z Tempe.
Agent westchnął i cofnął się myślami do tamtego wieczoru. Byli pijani, to fakt, ale nie na tyle by nie pamiętać co się wtedy wydarzyło. Ta noc była najlepszą nocą w ciągu całego jego życia i wtedy nawet przez myśl mu nie przeszło, że wywoła ona takie konsekwencje.
- Trzeba było powstrzymać samcze zapędy – mruknął pod nosem i zabrał się za wypełnianie raportów, które zalegały na jego biurku od miesiąca.
Jakiś czas później, pochłonięty pracą, nawet nie zwrócił uwagi no to, że telefon w kieszeni jego marynarki wibruje zawzięcie już od dobrej minuty. Szybko się ocknął i odebrał połączenie nawet nie patrząc na wyświetlacz.
- Booth.
Odpowiedział mu dobrze znany głos.
- Tu Temperance.
- Czy coś się stało? - nie chciał, by ton jego głosu był aż nazbyt formalny, ale w tej chwili nawet tego nie kontrolował.
- Nie. Wszystko w... Chciałabym się spotkać i porozmawiać. Czy mógłbyś przyjść dzisiaj do mojego mieszkania? Zrozumiem jeśli nie będziesz chciał...
- Przyjdę – odparł szybko. - A teraz wybacz, ale mam mnóstwo papierkowej roboty – dodał, a w słuchawce usłyszał westchnienie.
- Ach, jasne... Nie będę w takim razie przeszkadzać. Do zobaczenia wieczorem.
- Do zobaczenia – powiedział Booth i rozłączył się, jednocześnie starając się, by nie rzucić telefonem o ścianę.
***
Wieczór nastał wyjątkowo szybko. Nim Seeley się obejrzał, zegar na ścianie w jego gabinecie zaczął wskazywać godzinę 20. i trzeba było pojechać do Bones. Zgodził się na spotkanie, ale tak naprawdę nie wiedział, o czym jeszcze mogli rozmawiać. Tempe powiedziała mu dosadnie, że nie chce z nim być. To wystarczyło. Chciała to teraz roztrząsać jeszcze raz? A jeżeli nie chodzi o to, to o co? Przecież nie rozwiązują żadnej sprawy, więc pogadanka o mordercy również nie wchodzi w grę. 'To wszystko jest jakieś dziwne'. Pomyślał kiedy stanął przed drzwiami mieszkania Brennan i zapukał dwa razy.
Temperance poczuła ulgę kiedy Seeley zgodził się na spotkanie. Chociaż tak naprawdę, nawet nie wiedziała dlaczego. Chciała się z nim pożegnać. I nie chciała się z nim rozstawać w złości. Czy zatem chodziło jej tylko o to, by oczyścić swoje sumienie, które i tak według niej nie istniało? Mogła wyjechać bez pożegnania. Mogła zostawić list... Właśnie. 'A może to nie jest zły pomysł?' pomyślała i w tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Czas zmierzyć się z teraźniejszością.
Booth czekał, aż drzwi się otworzą. Wiedział, że jego partnerka jest w mieszkaniu, bo przez szparę pod drzwiami widać było smugę światła. Czekała na niego. Tylko nie w takim sensie, w jakim on by sobie tego życzył. Zdążył tylko o tym pomyśleć, kiedy szczęknął zamek i ujrzał twarz Brennan.
- Witaj Temperance – powiedział, kiedy antropolog odsunęła się, by wpuścić go do środka.
- Dziękuję, że przyszedłeś – odparła. - Może coś do picia?
- Nie, dzięki. A zresztą po co przedłużać... Chciałaś ze mną porozmawiać, o czym?
Seeley nie czuł się na siłach, by rozmawiać z nią w ten sposób, ale nie mógł inaczej. To ona chciał zwykłego partnerstwa, więc on nie nie będzie się ciągle płaszczył i zachowywał tak, jakby tamto wydarzenie nigdy nie miało miejsca.
- Chciałam się pożegnać – powiedziała Brennan i spojrzała w czekoladowe oczy agenta, które patrzyły na nią pytająco.
- Co?! Pożegnać?! Co Ty wygadujesz? - jedno krótkie zdanie wprawiło agenta w zdziwienie. Tego się po swojej partnerce nie spodziewał. Co prawda wiedział, że Bones miała w zwyczaju uciekać, kiedy jakieś wydarzenia bardzo nią poruszyły. Ale takiego rozwoju zdarzeń, Booth nie przewidywał.
- Zostałam poproszona przez National Geographic do wzięcia udziału w wykopaliskach w Ameryce Południowej oraz w pracach badawczych. Odkryto zikuratta, w którym znaleziono szkielety kilkuset osób i chcą, abym...
- Dlaczego? - przerwał jej Seeley.
- Co dlaczego?
- Dlaczego to robisz? Czemu uciekasz?
- Nie uciekam. Ja tylko wykonuje swoją pracę. Ja...
- Nie udawaj Bones. Dobrze wiemy, że gdybyśmy nie spali ze sobą, teraz byś nigdzie nie wyjeżdżała. Nie musisz uciekać przede mną. Nie będę się narzucał. Powiedziałaś, że mnie nie chcesz. Koniec – Booth starał się jakoś przekonać swoją partnerkę do zmiany decyzji.
- To nie o to chodzi...
- Nie oszukuj mnie. Siebie również – głos Seeley'a przeszedł w szept. Już nie miał siły na jej ciągłe ucieczki, wahania. Chciał po prostu, aby została. Jeżeli nie chce jego. OK. Niech znajdzie mężczyznę, który będzie jej odpowiadał. Może to być nawet Sullivan. Tylko niech zostanie. Niech on widzi, że jest szczęśliwa.
- Jadę tylko na rok. Ten czas szybko minie. Wrócę i znów będziemy razem pracować. Oczywiście jeśli będziesz tego chciał...
- Bones, nie chcę pracować z nikim innym – powiedział z przekonaniem. - Ale jeżeli wyjedziesz... Nie leć tam. Proszę.
- Już podjęłam decyzję, Booth.
- To chyba już nie mamy o czym rozmawiać – odparł agent i spuścił wzrok. - Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć udanej podróży doktor Brennan.
- Booth...
- Nie musisz mnie odprowadzać, sam trafię do drzwi.
Bones chciał go zatrzymać, ale nie wiedziała jak. Stała więc, i patrzyła jak jej partner i mężczyzna, którego kocha, odchodzi.
- Przepraszam Seeley – wyszeptała kiedy za agentem zamknęły się drzwi.
***
Booth obserwował jak zezulcy po kolei żegnają się z Bones. On sam, stał daleko. Nikt nie wiedział o jego obecności na lotnisku. Na samym początku miał w ogóle tu nie przychodzić. Ale uczucie zwyciężyło. Miłości nie da się przekreślić od tak. Czuł smutek i złość. Smutek, bo nie zobaczy Tempe przez rok. Złość, bo nie mógł już zrobić nic, by ją zatrzymać.
Kiedy Bones ruszyła w stronę odprawy paszportowej poczuł ogromną chęć pobiegnięcia tam i zakazania jej lotu. Ale nie uczynił tak. Zamiast tego wpatrywał się najpierw jak jej sylwetka powoli niknie w tłumie pasażerów, a potem jak samolot z nią na pokładzie przygotowuje się do startu. Z lotniska poszedł dopiero wtedy, kiedy latająca maszyna była już na tyle mała, że nie można jej było dojrzeć na niebie.
***
Mijały dni, tygodnie, miesiące i wszystko funkcjonowało już w miarę normalnie. W miarę, bo nikt nie mógł zapomnieć o nieobecności doktor Brennan. Booth nie chciał partnera zastępczego. Wolał działać sam i konsultować się tylko z Instytutem Jeffersona. Razem z zezulcami udało mu się rozwiązać parę trudnych spraw. Niestety nieraz odczuł poważny brak Bones. Parę razy swoje oskarżenia kierował tylko na podstawie przypuszczeń, na które w normalnych okolicznościach, nie pozwoliłaby mu jego partnerka.
Seeley postanowił też wziąć się w końcu za siebie. Na początku nie docierało do niego, że Temperance nie ma w Waszyngtonie. Ciągle łapał się na tym, że wyciąga telefon, by do niej zadzwonić lub kierował swe kroki do tajskiej knajpy, by zamówić makaron z sosem sojowym dla dwóch osób. I to wszystko, mimo że postanowił utrzymywać ich stosunki na stopie czysto partnerskiej. Ale czy można utrzymywać coś, co w danej chwili tak naprawdę nie istniało?
Aż w końcu popadł w rutynę. Wezwanie, morderstwo, badania, rozwiązanie sprawy. I cykl rozpoczynał się na nowo.
I tak minął rok.
* Chciałem byś została,
bo cię potrzebuję,
chce usłyszeć jak mówisz
'kocham cię,
kochałam cię cały czas'
Far away – Nickleback
Myślałam, że Bones jednak nie wyjedzie, że skoro już poprosiła Booth'a o rozmowę, to może jednak on jej coś uświadomi. I starał się uświadomić, ale do niej jak widać nic nie trafia. Żyje we własnym świecie i nie potrafi zaakceptować tego co jest wokół. Ciekawa jestem jak to wszystko będzie po tym roku. Czekam na ciąg dalszy.
A jednak... Bones wyjechała.. Widać dobrze "wnioskuję" z fanficka.. :P:P Tak nawet Booth powiedział "dość" ale nie za dobrze mu to wychodzi, bo przecież ją kocha... Oj...
Też jestem ciekawa jak to będzie po tym roku jak być może Bones wróci... Czekam na cedeka :)
Pozdrawiam ;)
Dziękuję za komentarze :*
No wyjechała! No i co ja mam na to poradzić? :P Ale już wraca, spokojnie ^^
Rozdział 4 – Budować na nowo
I can't be losing sleep over this
no, i can't
and i cannot stop pacing
give me a few hours
and i'll have this all sorted out
if my mind would just stop racing*
Temperance Brennan patrzyła przez okienko na tak dobrze znane jej miasto. Samolot zniżał lot podchodząc do lądowania i Bones potrafiła rozpoznać budynki, które podczas jej życia w Waszyngtonie, stały się jej integralną częścią. Instytu Jeffersona, siedziba FBI, nawet zieleń w parku miała dla niej znaczenie. Przecież nie raz przychodziła tam z Booth'em i Parkerem.
Booth. Czy ją pamięta? Czy wybaczył jej, że wtedy wyjechała? Rok minął szybko. Rok, który przyniósł wielkie zmiany w jej życiu. Wtedy nie przypuszczała, że to wszystko tak się potoczy. Myślała, że postępuje słusznie decydując się na przyjęcie propozycji Nationa Geographic. Myślała, że w ten sposób chroni Seeley'a przed nią samą. Kochała go i właśnie dlatego nie chciała, by cierpiał. A cierpieniem najprawdopodobniej zakończyłby się jego związek z nią. Co prawda Tempe otwarcie mówiła o swoim 'nieprzystosowaniu' w kwestii uczuć, ale Booth nie zwracał na to uwagi. Dla niego ważniejsze były uczucia i życie chwilą, niż patrzenie w przyszłość i zastanawianie się nad realnymi konsekwencjami swoich decyzji. Ona tak nie potrafiła. Wtedy.
Jednak coś uległo zmianie. Coś nadało życiu sens. Coś sprawiło, że gdy teraz wracała do domu, chciała walczyć o to co utraciła rok temu.
Kiedy koła samolotu dotknęły płyty lotniska poczuła strach, ale i ulgę. Przez prawie rok zastanawiała się jak będzie wyglądać ich spotkanie. Ten ciężar niepewności wreszcie miał opaść z jej ramion. I wbrew swojej logice, już nie mogła się doczekać kiedy znów zobaczy Booth'a.
Kiedy czekała na lotnisku na bagaże połączyła się z osobą, która wiedziała o jej powrocie i która znała powód tego powrotu.
- Tato, już jestem i potrzebuję twojej pomocy.
***
W Jeffersonian jak zwykle czuło się atmosferę skupienia. Wystarczyło tylko spojrzeć na Hodginsa, który pochylony nad mikroskopem próbował rozpoznać cząsteczki jakiejś substancji lub przysłuchać się rozmowie doktor Saroyan z jednym z laborantów na temat toksykologii ostatniego denata, który trafił na platformę.
Taką też atmosferę poczuł Booth, kiedy wkroczył do laboratorium z teczką opatrzoną logiem FBI. Cam od razu go zauważyła i przerwała rozmowę.
- Seeley, dobrze że Cię widzę. Po twojej wczorajszej prośbie zrobiłam wtórne badania. Mam już wyniki toksykologiczne i wstępny raport...
- To dobrze. Dziś rano zostałem ponownie wezwany do szefa. Są naciski ze strony 'góry' do rozwiązania tej sprawy. Mają dość czekania – powiedział agent i podał Camille teczkę. - To są aktualne informacje na temat Thomasa Winchestera.
- Jakoś nie dziwi mnie ten ich nacisk. W końcu jego ojciec to lobbysta i znany przedsiębiorca...
- Tylko, że to nie on naciska – wszedł jej w słowo Booth. - Stary Tom, twierdzi że pogodził się już ze śmiercią syna i chce tylko, by sprawiedliwości stało się zadość. Ale my niestety nie potrafimy sprostać jego oczekiwaniom.
- Dobrze wiesz, że jeśli chodzi o tkankę, to nie ma problemu. Ale kości, to już nie moja działka – powiedziała Cam i spojrzała w stronę gabinetu Brennan, który od roku stał pusty.
- A ten cały Clark? - zapytał Seeley. - Przecież on wie całkiem sporo.
- Sporo, to nie to samo co wszystko Booth – do rozmowy wtrącił się Hodgins. - Niektóre kości przemawiają tylko do doktor B.
- A ty znowu swoje – agent miał już tego dosyć. Ciągłe napomykanie o Bones. Przez to miał wrażenie, jakby to on ją opuścił. A przecież to Tempe wyjechała. - Co tam masz? - Seeley wskazał na wydruk w ręku Jacka.
- Jeszcze raz zbadałem substancje, którą znalazłem na czaszce ofiary. To proch strzelniczy. Twoja teoria o snajperze zdaje się potwierdzać, bo wątpię by facet sam się zastrzelił. Kąt padania strzału wyklucza samobójstwo – wyjaśnił Hodgins i dodał. - Jeśli chcesz Angela jeszcze raz może... WOW!
Nagle mężczyzna przerwał i zapatrzył się w jedno miejsce za plecami Booth'a. A potem jak gdyby nigdy nic, szybko minął agenta. Cam uczyniła to samo. Zaalarmowana krzykiem męża, ze swojej pracowni wychyliła się Angela. Chwilę potem ogłuszający pisk dotarł do uszu Seeley'a. Kiedy sie odwrócił wszystko stało się jasne. Przed nim stała Bones. Trochę odmieniona, ale to była ona. Stała i patrzyła na niego tymi szaroniebieskimi oczami, które śniły mu się po nocach.
- Witaj Booth – powiedziała, kiedy wszyscy oprócz agenta zdążyli już ją wyściskać. Ten głos zadźwięczał w uszach Seeley'a niczym najpiękniejsza melodia. Odkopał uczucia, które zalegały na dnie duszy mężczyzny, i które teraz rwały się, by znaleźć upust. Ale na to Booth nie mógł pozwolić. To co zrobiła mocno zapadło mu w pamięci, dlatego teraz nadal stał na platformie i przyglądał się jej.
- Wróciłaś – jego słowa pozbawione były tego zwykłego ciepła, które zawsze mu towarzyszyło. Nie skakał z radości, chociaż powinien, bo marzył o jej powrocie. Ale kiedy marzenie stało się rzeczywistością, nie potrafił wymazać z pamięci tych 12 miesięcy i zachowywać się tak, jakby ona nigdy nie wyjechała. - Udała się wyprawa?
- Tak. Nawet bardzo. Jednak cały czas tęskniłam za Wami – odparła Brennan spoglądając na przyjaciół. - Chciałam już wrócić i znów pracować z Tobą. Jednak jeżeli...
- Myślisz, że pozwolę Ci odejść? Mordercy nie robią sobie urlopu. Czeka Cię sporo pracy – powiedział Seeley takim tonem jaki Tempe dobrze znała - podszytym humorem. Zaczęła myśleć, że wszystko będzie tak jak dawniej, że zabiorą się do pracy i znów napiszą o ich sukcesie w gazecie. Jej myśli przerwało jednak następne zdanie Booth'a. - Niech Cam Ci wszystko wyjaśni. Ja wracam do biura. Do zobaczenia.
Agent zszedł z platformy, minął antropolog, która stała między Angelą i Jackiem, i wyszedł z laboratorium. Żadnego uścisku. Żadnego 'cieszę się, że Cię widzę'. Nic.
Temperance poczuła ukłucie bólu. Nie tak to sobie wyobrażała. 'Co się stało z Booth'em?' to pytanie zadawała sobie w myślach, kiedy szła wraz z Angelą do swojego gabinetu.
- Daj mu czas – wyszeptała artystka, która zdawała się czytać w jej myślach.
- On mi nie wybaczy tego, że wyjechałam... ale ja tylko... gdybym wtedy wiedziała, że...
- Że co, Sweety?
- Nie, nic – odparła Brennan, a Angela popatrzyła na nią z ciekawością. - Muszę wrócić do pracy. Jednak wykopaliska to nie to samo co praca w laboratorium.
Słaby uśmiech pojawił się na twarzy kobiety, ale Ang nie dała się jemu zwieść. Dobrze wiedziała, że jej przyjaciółka cierpi. Zachowanie Booth'a nie należało do przyjacielskich. Ale z drugiej strony czego ona oczekiwała? Że rzuci się przed nią na kolana dziękując za powrót? To nie leżało w naturze Agenta Gorącego. O nie.
- Opowiadaj jak było – zmieniła temat artystka i rozsiadła się na kanapie. - Zamieniam się w słuch.
- To raczej niewykonalne – odparła Brennan, a Angela pomyślała, że jeszcze nie wszystko stracone.
***
'Wróciła. Ona wróciła. Wróciła.' te słowa niczym mantrę powtarzał sobie przez całą drogę do siedziby FBI. Tak tego pragnął. Śnił o jej powrocie. I co? Jak miał się teraz zachować? Rok to szmat czasu. A ona ani razu do niego nie zadzwoniła. Czasami nawet wydawało mu się, że słyszy telefon, a kiedy szedł by go odebrać, ten milczał jak zaklęty. Zaczynał się bać, że popada w paranoję. Przez nią. Przez kobietę, którą kochał.
'Ale czy nadal ją kocham?' to pytanie zadał sobie w myślach. Po czym przypomniał sobie ile razem przeszli, te magiczne momenty między nimi i uśmiech pojawił się na jego twarzy.
- Kocham ją, kocham tą kobietę – powiedział z przekonaniem, ale zaraz zaczął mieć wątpliwości. A co jeśli ona nadal nic nie czuje? A jeśli znowu go odrzuci? Na to już nie mógł pozwolić, więc postanowił nie wykazywać żadnych oznak zainteresowania z jego strony. Jeżeli ten rok coś zmienił, to niech najpierw zobaczy jakie zaszły zmiany. Niech przekona się czy Bones dojrzała do przyznania się do uczuć. On poczeka. Przecież jest cierpliwy.
***
Temperance Brennan otworzyła drzwi do swojego mieszkania. Przywitał ją zapach bazylii i tymianku oraz Max, który wychylił się z kuchni. Jego twarz promieniała radością.
- Jesteś wreszcie. Zrobiłem kolację.
- Ty? - powiedziała Bones i spojrzała na ojca krzywo. Oczywiści pamiętała, że kiedyś jej ojciec był doskonałym kucharzem, ale przecież nie zaszkodzi się trochę podroczyć.
- No wiesz co? Zrobiłem spaghetti, i ani mi się waż mówić, że nie jesteś głodna. Po locie nic nie zjadłaś tylko od razu pojechałaś do Jeffersonian. Żyć bez niego nie możesz. Nie tylko bez niego, zresztą... - mruknął pod nosem Keenan.
- Tato! - kobieta skarciła go, a ten tylko wzruszył ramionami.
- A co? Źle mówię?
- OK. A jak?...
- Wszystko jest dobrze. Zresztą sam zobacz. Jest w twojej sypialni – powiedział Max, a Temperance od razu ruszyła w kierunku swojego pokoju. Gdy otworzyła drzwi uśmiechnęła się i na palcach podeszła do łóżka. Usiadł na jego krawędzi i spojrzała na malutką istotkę leżącą na środku i pogrążona we śnie.
- Jesteś już w domu Cecile – wyszeptała i pogłaskała dziewczynkę po główce. - Pamiętasz jak opowiadałam Ci o tacie... nic się nie zmienił. Niedługo go poznasz i pokochasz...
* Nie mogę przez to spać
Nie, nie mogę
I nie mogę złapać rytmu
Daj mi trochę czasu
I poukładam to sobie
Jeśli tylko przestanę się tym zadręczać
Somewhere In Between - Lifehouse
Wow... Po spędzonej wspólnie nocy narodził się owoc miłości B&B hmmm... A może to właśnie dlatego Bones wyjechała, by Booth nie wiedział, że jest w ciąży, aby sobie to wszystko przemyśleć, lub dowiedziała się dopiero jak wyjechała... Hmmm... Ciekawa jestem kiedy Booth pozna swoją córeczkę... Bardzo fajnie piszesz... :) Czekam na cd :)
Taak...świetne opoko.
Tylko jak ja wytrzymam do następnej części?!
Pozdrawiam i czekam.
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać, ale miałam problemy z komputerem i internetem. Coś strasznego! Zresztą nadal do końca się z nimi nie uporałam...
No, ale starczy tych żali. Wrzucam kolejny rozdział i mam nadzieję, że się spodoba. Chyba nie muszę dodawać, że jak zawsze czekam na wasze opinie i komentarze. Oczywiście, dziękuję bardzo gorąco za te, które już zostawiliście :*
Rozdział 5 – Jak za dawnych lat?
For those nights that i couldn't be there,
I've made it harder to know that you know
That somehow
We'll keep movin' on
There's so many wars we fought
There's so many things we're not*
Bones siedziała w swoim gabinecie przeglądając akta sprawy, nad którą pracowali jej przyjaciele, kiedy usłyszała kroki. Podniosła głowę i spojrzała wprost w tak dobrze znane jej oczy. Czekoladowe spojrzenie, tak intensywne, że nie sposób go było zapomnieć.
- Booth... nie spodziewałam się ciebie tak wcześnie – powiedziała i spojrzała na zegarek. Dochodziła dziewiąta rano, czyli godzina dość wczesna jak na jej partnera.
- Musimy pogadać na temat śledztwa. Mam nadzieję, że Cam powiedziała Ci o co chodzi... - zaczął agent błądząc wzrokiem po wnętrzu pokoju, tak jakby starał się unikać patrzenia na Tempe.
- Camille dała mi całą dokumentację – odparła antropolog podnosząc teczkę opatrzoną logiem Instytutu Jeffersona. - Mam jednak pewne wątpliwości co do prawdopodobnej przyczyny śmierci...
- Wykluczyliśmy samobójstwo na samym początku. Według mnie jest to robota snajpera, Angela i Hodgins pracują nad rekonstrukcją pocisku, który wyrył krater w czaszce Winchestera. Jest tylko jeden problem.
- Jaki?
- Nie ma otworu wylotowego, a kulki nigdzie nie ma – Booth rozłożył ręce w geście bezradności.
- Kulki? To slangowa nazwa amunicji, tak? - upewniła się Bones, a Seeley mimowolnie się uśmiechnął i przytaknął. - Nie pozostaje mi zatem nic innego jak obejrzeć kości – powiedziała Brennan i wstała z fotela, po czym skierowała się w stronę wyjścia.
- Nie ma nic lepszego niż Kości badająca kości – mruknął Seeley i podążył za nią.
Widok swojej partnerki pochylającej się nad szczątkami zawsze fascynował agenta. Co prawda nigdy się do tego nie przyznał, ale kiedy jej przenikliwy wzrok wpatrywał się nawet w najdrobniejszą kosteczkę, miał wrażenie jakby ona dosłownie 'czytała' z kości. Dziś było tak samo. Bones pochylała się nad szkieletem, uważnie analizując każdy fragment, a Booth stał z boku uważnie jej się przyglądając. Co prawda nie musiał przy tym być, ale nie mógł nic poradzić na to, że od tak dawno niewidzianego widoku, nie mógł oderwać wzroku. Kiedy Temperance rozpoczęła oględziny czaszki, obok agenta zmaterializowała się Angela, uśmiechnięta i zadowolona z powrotu swojej przyjaciółki.
- Odżyły wspomnienia? - zagadała znacząco spoglądając na Tempe.
- Nie wiem o czym mówisz – odparł Booth, a artystka pokiwała głową i wzniosła oczy ku niebu.
- Zamierzasz bawić się w Bren? Daj spokój, ślepa nie jestem... i nie zaprzeczaj – dodała, widząc że Seeley chciał już coś powiedzieć. - Widzę jak na nią patrzysz. Rok to sporo czasu, ale jeśli nadal Ci na niej zależy...
- Skąd wiesz czy w ogóle mi kiedyś zależało?
- I znów to samo? Nie bądźmy dziećmi, wiem że kochasz Tempe już od dłuższego czasu, a ona ciągle przed tobą ucieka. Cóż, zamknąć jej w klatce nie możesz, ale...
- Angela. Rozumiem twoje żywe zainteresowanie moim życiem uczuciowym, ale ono w tej chwili nie ma żadnego znaczenia. Musimy złapać mordercę. To jedyne co się teraz liczy – przerwał artystce Seeley. Mniej więcej w tym samym momencie do dwójki osób dotarł głos Brennan:
- Znalazłam coś co Cię zainteresuje, Booth.
***
- Jak mogliśmy to wcześniej przegapić? - zastanawiała się jakiś czas później doktor Saroyan przeglądając raport, który sporządziła Tempe po zbadaniu szczątek.
- Jak już wspomniałem wcześniej, niektóre kości mówią tylko do doktor B – wtrącił się Hodgins wchodząc do gabinetu swojej przełożonej i podał jej wydruk z komputera. - Proszę.
- Co to jest?
- Określiłem rodzaj pocisku, który roztrzaskał się wewnątrz czaszki denata. Pęknięcia oraz drobne cząsteczki, które znalazła Brennan, a dokładniej ich gęstość i objętość pozwoliły mi na oszacowanie masy i wielkości naboju.
- Wychodzi na to, że doktor Brennan jest niezastąpiona – podsumowała Camille uśmiechając się. - Ale czy to coś nowego? Daj to Booth'owi, on już będzie wiedział co dalej z tym zrobić.
- Już to zrobiłem – odparł spokojnie entomolog, na co Cam zrobiła minę mówiącą 'to kim ja tu właściwie jestem?', ale Hodgins zdawał się nie zwrócić na to najmniejszej uwagi tylko kontynuował swój monolog. - Teraz oboje siedzą w gabinecie Brennan i analizują wyniki moich badań. Na szczęście nie słychać odgłosów walki, więc można wnioskować że współpraca przebiega pomyślnie. Chociaż swoją drogą, gdyby to...
- Doktorze Hodgins – przerwała mu Camille z uśmiechem na ustach.
- OK. Zrozumiałem aluzję – mruknął mężczyzna i wyszedł z gabinetu pozostawiając doktor Saroyan samą.
Hodgins był bliski prawdy twierdząc, że współpraca między Booth'em a Bones przebiega pomyślnie. Pracowali, to fakt. Ale to nie była ta sama kooperacja co kiedyś. Agent pozostawał na dystans, nie zwracał się do swojej partnerki per Bones, lecz używał jej imienia. Stało się to, do czego kiedyś dążyła Brennan, ale teraz wcale się tym nie cieszyła.
- To się wydaje mało prawdopodobne... - mówił sam do siebie Seeley patrząc w dane, które dostarczył mu wcześniej Hodgins. - Już nikt tego nie stosuje.
- Co jest takie nieprawdopodobne? - zapytała Bones i podeszła do agenta siedzącego na kanapie. Booth podniósł wzrok.
- Te dane pasują mi tylko do jednej broni. Nabój 12,7 x 99 mm... To może być tylko Barret M82A1, zwany też "Light Fifty". Wyniki badań Angeli zdają się potwierdzać... prędkość początkowa pocisku wynosi 850m/s. Tak, to nie może być nic innego.
- To czemu to tak cię zaskoczyło? - dociekała dalej antropolog.
- Bo tego karabinu nikt praktycznie nie używa. A jeżeli już to służy on do zwalczania lekko opancerzonych pojazdów i niszczenia niebezpiecznych ładunków, a nie ludzi. Dodatkowo jest on dość ciężki i duży. No i potrzeba sporo siły, by go przeładować – wyjaśnił Booth. Nikt tak jak on nie znał się na rodzajach broni, dlatego był w 100% pewny, że ma rację. Również jego partnerka nie miała wątpliwości, ufała mu i wierzyła bezgranicznie w jego wiedzę. A przynajmniej w część tej wiedzy, która odpowiadała za te dziedziny, o których ona nie miała pojęcia.
- Skoro jest on tak ciężki jak mówisz to morderca musiał go jakoś ustawić, by oddać precyzyjny strzał...
- W to nie wątpię. Karabin ten posiada dwójnóg przymocowany do metalowej osłony lufy. W sam raz, by przyjąć dogodną pozycję do strzału – wtrącił się agent.
- A to oznacza, że tam gdzie go wsparł, musiały zostać jakieś ślady – dokończyła Bones z uśmiechem. - Trzeba tam natychmiast wysłać Hodgins'a. Niech zbierze próbki, może dzięki nim uda nam się odnaleźć mordercę.
- Nie ma co, wracamy do gry! - powiedział Booth, a w jego głosie usłyszeć można było entuzjazm.
- Wracamy – przytaknęła Brennan i wyszła z gabinetu, by powiadomić Jack'a o wyprawie w teren.
***
Ekipa zezulców zadziałała szybko i sprawnie. Angeli udało się określić trajektorię lotu i na podstawie tych danych szybko została ustalona pozycja strzelca. Hodgins również nie próżnował, natychmiast udał się w miejsce przestępca i pobrał odpowiednie próbki. Bones się nie pomyliła twierdząc, że morderca i jego karabin zostawili ślady. Więc kiedy entomolog wrócił z wyprawy w teren od razu zabrał się do analizy materiału dowodowego.
- To co? Na dziś chyba wystarczy – powiedział Booth jakiś czas później. - Hodgins bada cząsteczki, czy coś w tym rodzaju, wyniki będą jutro... Sugeruję iść już dzisiaj do domu.
- Przejąłeś szefostwo nad Jeffersonian? - zapytała Camille podchodząc do agenta oraz zezulców na platformie.
- Od razu przejąłem. Chyba każdemu należy się czas wolny, wolny wieczór. Nie chciałabyś już wrócić do domu, do Michele? - Seeley uśmiechnął się w ten swój charakterystyczny sposób pokazując rząd równych białych zębów, a Cam tylko wywróciła oczami.
- Booth ma rację. I tak dużo dzisiaj zrobiliśmy – wtrąciła się Angela, która nie marzyła już o niczym innym niż wzięcie gorącej kąpieli z olejkami zapachowymi i relaks.
- Jeżeli to coś zmieni, to ja również chciałabym już wyjść – powiedziała Bones, na co wszyscy zgromadzeni na platformie spojrzeli na nią jakby widzieli ją po raz pierwszy. Te słowa w ustach doktor Brennan brzmiały nieprawdopodobnie. One wręcz nie pasowały do osoby, która każdą wolną chwilę spędzała w instytucie badając kości. Ale jej przyjaciele nie wiedzieli, że w domu czeka na Bones mała istotka, która trochę zmieniła system wartości doktor antropologii. I tak jak Angela marzyła o kąpieli, Tempe marzyła o wzięciu w ramiona swojej córeczki.
- Wow. Nie sądziłem, że dożyję tego dnia – powiedział Hodgins lekko zaskoczonym tonem.
- To już nawet ja nie mam nic więcej do dodania – odparła Cam. - Skoro wszyscy... Dobra, kończymy pracę.
Ledwo to powiedziała każdy ruszył w swoją stronę. Tylko Booth stał w miejscu podążając wzrokiem za swoją partnerką. Obserwował jak wchodzi do biura, bierze marynarkę, torbę i rusza do wyjścia. Wcześniej nie widział takiego zachowania u Bones. Zawsze liczyła się tylko praca. Czy ten wyjazd aż tak bardzo ją zmienił?
Nie zastanawiając się więcej ruszył za Brennan, która zmierzała przez zielony trawnik Jeffersonian. Agentowi nagle przypomniał się widok sprzed sześciu lat, kiedy kroczyła podobnie nie chcąc z nim rozmawiać. Jak unikała go. Czy teraz będzie podobnie?
- Temperance! - krzyknął Seeley i ruszył przed siebie. - Zaczekaj!
* Przez te noce przez które nie mogłem tam być
Uczyniłem to trudniejsze do wiedzenia, że wiesz
Jakoś
Będziemy kontynuować marsz
Jest tyle walk które walczyliśmy
Jest tyle rzeczy którymi nie jesteśmy
Marching On – One Republic
O jak dobrze, że dodałaś kolejną część (jak zawsze świetną)
:)
Pozdrawiam:) i czekam na cd.:)
Mnie się również podobało... ;) Kolejny raz ekipa Jeffersonian oraz Booth pokazali, że są górą ;) Super... :):):):) Czekam na cd i życzę Ci aby komp i internet więcej nie odmawiali posłuszeństwa ;)
Cudowne! Teraz nie będę się mogła doczekać momentu, gdy Booth pozna małą Cecile :)
Dziękuję za komentarze :* Ja też mam nadzieję, że mój kochany komputer już więcej nie będzie wariował :)
A teraz kolejny rozdział.
Rozdział 6 – Zdrada?
I know there's something that your dying to tell me
i hope its not about your fishy loving (...)
tell me all about it
don't keep it to yourself
because i cant bear the thought
i know you'll leave me crying*
Słowa, które przed chwilą wypowiedziała Brennan były tak do niej niepasujące, że nawet jej samej nie zaskoczyła cisza, która zapadła. Czuła na sobie wzrok przyjaciół, którzy przyglądali jej się z niedowierzaniem, a zwłaszcza jego przenikliwe spojrzenie, które towarzyszyło jej kiedy opuszczała instytut.
No cóż, sama była sobie winna. To ona nauczyła współpracowników, że praca jest dla niej najważniejsza. To ona była tą, która jako pierwsza przychodziła rano do Jeffersonian i jako ostatnia go opuszczała. Nic więc dziwnego, że tak zareagowali. Doktor Brennan mówiąca, że chce już iść do domu? To było tak nieprawdopodobne jak śnieg w środku lata w Kalifornii. A przynajmniej kiedyś.
Od ponad trzech miesięcy jej światem już nie rządziła tylko praca i nauka, a mała istotka. Córeczka, która pojawiła się w jej życiu dość niespodziewanie. W momencie najmniej do tego odpowiednim, burząc dotychczasowy ład.
Co prawda Temperance chciała mieć dziecko, dał o sobie znać instynkt macierzyński, o którego istnienie nawet siebie nie podejrzewała. Nawet poprosiła Booth'a, by został ojcem, a ściślej mówiąc – dawcą spermy. Bardzo tego pragnęła i nie widziała nikogo innego w tej roli. Ale życie znów podłożyło kłody pod nogi. Nagła choroba Seeley'a Booth'a sprawiła, że wszystko inne przestało mieć znaczenie. Ale jej rozpalony instynkt macierzyński nie wygasł, wciąż tlił się. A z nim nadzieja, że dane jej będzie zostać matką. Matką dziecka, którego ojcem będzie jej partner i przyjaciel. Ona to wiedziała, ale nie chciała się przyznać przed samą sobą, bo to by było jak deklaracja miłości. A ona nie chciała się wiązać, nie chciała brnąć w związek, który jej zdaniem nie miał przyszłości. Ale życie znów postanowiło się z nią zabawić.
Kiedy dowiedziała się o ciąży prowadziła zaawansowane badania na wykopaliskach. Tysiące kilometrów od Waszyngtonu, od człowieka, którego dziecka oczekiwała. I nagle ogarnęło ją niedowierzanie, potem szok, a na końcu zrozumienie i szczęście. Bones zaczęła się cieszyć. Zostanie mamą, tak jak tego pragnęła. Wiele razy biła się z myślami: zadzwonić do Booth'a czy nie? Miał prawo wiedzieć, w końcu to jego dziecka oczekiwała. Ale za każdym razem brakło jej odwagi i odkładała słuchawkę po kilku sygnałach. Zaczęła odczuwać strach, który nasilił się w ostatnich miesiącach ciąży. Strach przed tym, co zrobi Seeley kiedy się dowie o dziecku. Czy wybaczy jej, że zataiła ciążę? Czy nadal będzie na nią spoglądał tak jak kiedyś? Czy nadal ją kocha? Może gdyby dowiedziała się o dziecku jeszcze w Waszyngtonie, to nie poleciałaby? Może nie odtrąciłaby go? Może teraz wracałaby z Seeley'em do ich mieszkania, do córeczki. Do Cecile.
Imię wybrała z pośród kilkunastu, które podpowiedział jej Max. Tylko swojego ojca powiadomiła o tym, że jest w ciąży, a dziecko które nosi pod sercem jest Booth'a. Keenan wbrew jej przypuszczeniom nie czynił jej wyrzutów, że uciekła i nawet się z nim nie pożegnała. Co prawda był trochę smutny z tego powodu, ale to uczucie szybko zastąpiła radość na wieść, że zostanie dziadkiem. Oczywiście Tempe wymusiła na nim obietnice, że nic nie powie Booth'owi. Niechętnie, ale Max się zgodził. A potem, kiedy dowiedział się, że będzie miał wnuczkę, dzwonił co dzień z propozycją imienia dla niej. I Temperance wybrała Cecile – imię, które brzmiało podobnie jak imię imię Seeley'a – miękko i tak przyjaźnie...
Ale czas biegł szybko i nastała pora powrotu do Waszyngtonu. Strach zżerał od środka nieustraszoną panią antropolog, kiedy po ponad rocznej nieobecności przekroczyła próg Instytutu Jeffersona.
Był pierwszą osobą, którą zobaczyła. Stał na platformie i rozmawiał z Hodginsem. Mimo iż był odwrócony do niej tyłem, wiedziała że nic się nie zmienił. Te same szerokie barki, ta sama fryzura... I miała rację, przynajmniej jeśli chodziło o jego wygląd fizyczny. Natomiast jeśli chodzi o całą resztę... Zaczęła wątpić, że uda im się odbudować to co było, po pierwszych słowach jakie od niego usłyszała, wypowiedzianych głosem wypranym z emocji. Tak jej obcym i strasznym.
A przecież wróciła, by wyznać mu prawdę, przeprosić za kłamstwa, powiedzieć że go kocha...
Ta myśl powróciła do Bones, kiedy minęła Booth'a wychodząc z Jeffersonian i teraz przemierzała ogród, skracając sobie drogę do najbliższego postoju taksówek. Była mniej więcej w połowie drogi, kiedy do jej uszu dotarł znajomy głos.
- Temperance! Zaczekaj!
Zatrzymała się i odwróciła. W jej kierunku zmierzał Booth. Nie potrafiła stwierdzić czy jest zły, czy coś go trapi. W tej chwili bardziej ją interesowało co skłoniło agenta do pójścia za nią. ''Pewnie chce porozmawiać na temat sprawy'' przemknęło jej przez myśl, ale nie dane jej było dłużej zastanawiać się nad tą myślą, gdyż Seeley stanął już przed nią. Zapanowała cisza.
''Przynajmniej nie ma tego chłodnego tonu'' pomyślała i lekko się uśmiechnęła, co zwróciło uwagę mężczyzny. Tego uśmiechu nie sposób było pominąć, tak rzadko go widywał...
- Śmiejesz się ze mnie? - zapytał i przyjrzał się jej uważnie.
- Nie, raczej z sytuacji.
- A co w niej takiego śmiesznego?
- Cisza. Kiedyś to było wręcz nie do pomyślenia. Ale teraz...
- Co teraz? - wypowiedź jego partnerki zaintrygowała go. ''Co miała przez to na myśli?''.
- Po prostu cisza jest lepsza od chłodu w twoim głosie – dokończyła Brennan i spuściła wzrok. Była ostatnia osobą, którą agent mógł podejrzewać o zauważenie różnicy, a mimo to udało jej się. Dostrzegła to, choć on nie chciał, by jego zachowanie aż tak bardzo różniło się od poprzedniego. Najwidoczniej nie potrafił ukryć, że cierpiał i nadal cierpi. Chłód w jego głosie spowodowany był dwoma czynnikami. Pierwszym z nich był wyjazd Bones, tak nagły i to po ich wspólnej nocy, kiedy myślał że wreszcie będą mogli być szczęśliwi. Drugim zaś było to, iż nie chciał aby to ona czuła się skrępowana. Nie chciał przypominać jej o miłości przed którą uciekła.
- Zauważyłaś... - powiedział tylko. Bo co innego mógł odpowiedzieć? Wyznać jej, że wciąż ją kocha? Że ten rok był najcięższy w całym jego dotychczasowym życiu? Tego nie mógł zrobić, a przynajmniej nie teraz. Jeszcze nie.
- Czegoś jednak mnie nauczyłeś – odparła po czym spojrzała na zegarek. Zrobiło się późno, a jej ojciec rozpoczął pracę i w tym tygodniu wypadała jego nocna zmiana. Tempe musiała więc jak najszybciej zwolnić go z opieki nad córką. Ten mało znaczący gest nie umknął jednak uwadze Seeley'a.
- Spieszysz się gdzieś? - zapytał.
- Trochę.
- Może Cię podrzucę? I nie przyjmuję odmowy. Powiedz tylko gdzie – mężczyzna już zaczął prowadzić Bones w stronę swojego samochodu. - To dokąd mam jechać?
- Do domu... tzn. do mojego mieszkania – odparła antropolog. Ta odpowiedź jeszcze bardziej zdziwiła Booth'a, ale nic nie powiedział. Najwidoczniej roczny pobyt na wykopaliskach zmienił Temperance bardziej niż przypuszczał.
***
Booth zatrzymał swoją Toyotę tuż pod blokiem Bones. Nie robił tego od roku, ale jeden raz wystarczył by wszystko wróciło. Wróciły wspomnienia, które tak skrzętnie ukrywał w zakamarkach swojej duszy.
- Dziękuję za podwiezienie – powiedziała Brennan i otworzyła drzwi, kiedy zatrzymał ją głos jej partnera:
- Nie zapomnij wszystkiego pozamykać.
Dobrze pamiętała tą radę. Słyszała ją niemal codziennie przez 5 lat, ale dziś usłyszała ją po raz pierwszy od roku i poczuła się jakby rzeczywiście wróciła. Jakby nic się nie zmieniło. Ale dobrze wiedziała, że to tylko złudzenie. Zmieniło się wszystko. Booth chyba myślał o tym samym bo uśmiechnął się smutno.
- Nie zapomnę. Do zobaczenia jutro – odparła i wysiadła z samochodu. Chwilę potem była już przy drzwiach. Seeley jak zwykł robić, poczekał aż za jego partnerką zamkną się drzwi. Gdy tylko tak się stało, uruchomił silnik i już miał odjechać kiedy coś zwróciło jego uwagę. Światła w mieszkaniu Bones były zapalone, a przecież nie zdążyła jeszcze wejść na górę.
''Dziwne'' pomyślał, ale zaraz odezwał sie instynkt obrońcy – ''A jeśli tam ktoś jest?''. Szybko zgasił silnik i wysiadł z samochodu. Chciał pójść za Tempe i sprawdzić czy wszystko w porządku, ale wtedy zauważył coś co zmroziło mu krew w żyłach. Dwa cienie w oknie. Jeden z pewnością należał do Bones, a drugi do jakiegoś mężczyzny. Tempe podeszła do nieznajomego i pocałowała go. Na to już Seeley nie chciał patrzeć. ''A więc dlatego spieszyła się do domu'''. Poczuł ukłucie zazdrości. Przegrał. Teraz już wiedział to na pewno. Wrócił do samochodu i z piskiem opon odjechał w stronę swojego mieszkania.
W tym samym czasie, w którym Booth stał przed blokiem Temperance, ta zdążyła wejść do domu. Gdy zamknęła za sobą drzwi w salonie od razu pojawił się Max.
- Witaj Tempie. Jak minął dzień?
- Dziwnie – odparła i pocałowała ojca w policzek. - A jak Cecile?
- Śpi jak aniołek. Po kim ona ma taki mocny sen?
- Za pewne po ojcu – odparła Brennan, a na jej twarzy pojawił się uśmiech. - Booth śpi jak kamień. Nic nie jest w stanie go zbudzić...
- A właśnie. Powiedziałaś mu... - zapytał Max, ale przerwał mu głośny pisk opon. - Co to było?
Tempe wyjrzała przez okno. Nawet z daleka rozpoznałaby ten samochód. To był Seeley. Ale czemu odjechał w taki sposób?
- Pójdę do Cecile – powiedziała i odeszła od okna.
- Nie powiedziałaś mu – to było raczej stwierdzenie faktu niż pytanie ze strony Keenana.
- Chyba straciłam do niego prawo tato. Nie wiem czy powinnam go obarczać...
- Co ty mówisz Tempe?! - przerwał jej Max. - To nie zależy od ciebie. On powinien wiedzieć. On ma prawo wiedzieć. Nie każ mu żyć w nieświadomości!
Bones była zaskoczona tak gorącym apelem ojca. Nie spodziewała się tego po nim.
- Chyba spóźnisz się do pracy – odparła tylko, a Keenan zrozumiał aluzję.
- Masz rację. Już pójdę, do jutra skarbie – powiedział i skierował się do wyjścia. W drzwiach odwrócił się jeszcze i dodał. - Przemyśl moje słowa. To nic nie kosztuje.
Potem drzwi się za nim zamknęły, a Temperance została sama ze swoimi myślami.
* Wiem, że jest coś, co chciałabyś mi powiedzieć.
Mam nadzieję, że to nic związanego z naciąganą miłością (...)
powiedz mi wszystko,
nie trzymaj tego w sobie,
umiem udźwignąć twe myśli.
Wiem, że zostawisz mnie płaczącego.
Belive - Muse
Jeny dziewczyno..jesteś świetna!
Powiem jeszcze tylko, ze z niecierpliwoscią,
czekam na kolejny cdk. :))
Tak jesteś genialna ;) Super... :) Bardzo mi się podobało... Lubię takie "nieporozumienia" w opowiadankach, ale potem muszą sobie wszystko wyjaśnić ;) Ciekawa jestem kiedy Bones powie Boothowi, że mają córeczkę.. :) Z niecierpliwością czekam na cd ;)
To jest ta część, ta na którą wszyscy czekają :P
Rozdział 7 – Cecile
Who can say
When the roads meet
That love might be
In your heart
And who can say
When the day sleeps
If the night keeps
All your heart
Night keeps all your heart*
Temperance spędziła bezsenną noc i bynajmniej nie było to spowodowane nocnym płaczem dziecka. Cecile przespała całą noc, nie dając tym samy swojej mamie zaprzątnąć głowy innymi myślami niż te, o Seeley'u Booth'ie.
Dlatego, kiedy pierwsze promienie słońca zaczęły przedzierać się nieśmiało przez zasłonięte żaluzje, Bones powitała nowy dzień z ulgą.
Cecile spokojnie leżała w łóżeczku, podczas gdy jej mama szykowała się do pracy. Zaraz miał przyjść Max, by przypilnować swojej wnuczki. Było już jednak kwadrans przed ósmą, a jego jeszcze nie było.
- Dziadek zaraz przyjdzie – powiedziała Tempe, nachylając się nad dziewczynką. - Zaraz się tobą zaopiekuje, a ja pojadę do Jeffersonian. Będę badać kości i rozmawiać z Booth... Z twoim tatą.
Mała Cecile uśmiechnęła się, jakby doskonale rozumiała co się do niej mówi. Bones nie mogła pozostać obojętna na takie zachowanie córki i również się uśmiechnęła. Wtedy też zadzwonił telefon.
- Brennan – powiedziała odbierając połączenie. - Gdzie jesteś?... Jak to zostać dłużej?... Rozumiem... Tak, poradzę sobie... Do zobaczenia.
Kobieta odłożyła słuchawkę i spojrzała na Cecile.
- Najwidoczniej poznasz instytut wcześniej niż planowałam.
***
Seeley Booth wszedł do budynku J.E.Hoovera w iście kiepskim nastroju. Większość agentów nawet się tym nie przejęła, gdyż w ciągu ostatniego roku ich koledze zdarzało się to aż nazbyt często. Ale w biurze była jeszcze jedna osoba, która potrafiła rozpoznać stany emocjonalne agenta Booth'a lepiej niż pozostali razem wzięci. Nawet część swoich obserwacji zawarła w swojej książce.
- Agencie Booth!
- Daj mi spokój Sweets – odparł mężczyzna, a w jego głosie nie było ani cienia złośliwości. Raczej gorycz, a to jeszcze bardziej zaciekawiło młodego terapeutę, który ruszył za Booth'em do jego gabinetu. - Czy nie wyraziłem się jasno? Nie mam ochoty na twoje psychologiczne gadki i nie jestem w nastroju na to, byś poddawał moje zachowanie pod analizę – agent zatrzymał się w progu, także teraz on i Słodki stali na przeciwko siebie mierząc się wzrokiem.
- A jeżeli nie przyszedłem tutaj w tym celu?
- A co innego miałbyś tu robić, doktorze Sweets? - odparł sarkastycznie Booth i odwrócił się na pięcie. Rzucił swoją marynarkę na oparcie fotela, po czym usiadł na nim z westchnieniem.
- Przyszedłem jako twój przyjaciel, Seeley – powiedział Słodki kładąc nacisk na imię agenta i wszedł do biura, zamykając za sobą drzwi. - Pomyślałem sobie, że przyda ci się...
- Ktoś, komu mógłbym wypłakać się w rękaw? - dokończył agent ironicznie. - Daj spokój. Jestem dorosłym facetem i potrafię poradzić sobie z...
- Z uczuciami, które odżyły po jej powrocie? - tym razem to Lance nie pozwolił mu dokończyć. Booth zrobił zdziwioną minę i spojrzał uważnie na terapeutę.
- Skąd wiesz? - zapytał. Odpowiedział mu szeroki uśmiech młodszego mężczyzny.
- Angela była tak łaskawa.
- Mogłem się tego domyślić – mruknął Seeley i zaczął porządkować papiery leżące na jego biurku. Wszystko, byle tylko nie musieć rozmawiać. Naprawdę nie chciał opowiadać Sweetsowi o swoich problemach, nie czuł takiej potrzeby. Bo niby co takiego miałby mu powiedzieć? Sorry, ale temat Bones jest już nie aktualny – znalazła sobie jakiegoś palanta? Nie, tak nie mógł zrobić. Ale jego granie na zwłokę, na nic się zdawało. Słodki nie ruszył się ze swojego miejsca, ani o milimetr. Stał i przyglądał się mu tym swoim przenikliwym wzrokiem. I wtedy Seeleymu przyszła myśl, że może jednak powinien z kimś o tym pogadać. Wcześniej takie rozmowy odbywał z Temperance, ale teraz... No i Sweets sam powiedział, że nie przyszedł tu jako psycholog tylko przyjaciel.
- No dobra – praktycznie wyszeptał te słowa, ale Słodki i tak je usłyszał. A potem, kiedy zaczął mówić słowa popłynęły same, i opowiedział mu wszystko.
***
W Instytucie Jeffersona nikt nie miał pojęcia o tym co się wczoraj wydarzyło, a raczej co się nie wydarzyło. Angela widziała jak Booth pobiegł za Bren i miała cichą nadzieję, że jej przyjaciele wyjaśnią sobie wszystkie nieporozumienia i niedopowiedzenia. Życzyła im tego z całego serca, chciała by wreszcie byli szczęśliwi, gdyż nie znała więcej osób, które zasługiwałyby na to bardziej niż oni. Chociaż zarówno ona jak i jej mąż oraz Cam, czerpaliby z ich 'powrotu do normalności' niemałe korzyści, gdyż współpraca jaka teraz istniała pozostawała wiele do życzenia.
Niestety Angela sama nie mogła nic zrobić, nawet gdyby bardzo chciała, bo ani Brennan ani Booth jeszcze nie pojawili się w laboratorium. Za to ona i Jack, już od rana pracowali, a raczej to Hodgins pracował gdyż nie mógł pozostawić niezbadanych próbek, które wczoraj zebrał. Angela chcąc nie chcąc przyjechała z nim do Jeffersonian i teraz z braku lepszego zajęcia przeszukiwała bazy danych osób, które posługiwały się Barretą M82A1, czyli rodzajem broni, który rozpoznał Seeley. Zresztą znając tok myślenia Agenta Gorącego podejrzewała, że sam niedługo zleci jej takie zadanie.
Pani Hodgins była właśnie w trakcie wprowadzenia nowych danych, kiedy do jej uszu dotarł głos Camille.
- O. Mój. Boże. - każde pojedyncze słowo wypowiedziane przez szefową, było na tyle głośne, by zaalarmowało Angelę, która momentalnie wyszła ze swojej pracowni. A widok, jaki ujrzała przed sobą, doskonale odzwierciedlał słowa doktor Saroyan.
Przez instytut szła Temperance. Ale nie była sama, w ręku niosła nosidełko.
- Czy to jest to co myślę? - zapytała jakiś czas później Camille przyglądając się jak jej podwładna, najlepsza antropolog w kraju, bierze na ręce dziecko i przytula je do siebie.
- To chyba jasne – odparła Angela. - To przecież dziecko...
- Nie da się ukryć – wtrącił się Hodgins, który zaalarmowany przez swoją żonę, również znalazł się w gabinecie Bones. Wszyscy, poza Brennan oczywiście, byli w takim szoku, że ledwo potrafili sklecić zdanie, nie wspominając o tym, by ułożyć w głowie jakieś sensowne pytania. Temperance widziała ich reakcję, która pełna była niedowierzania i zdezorientowania. Miny jej przyjaciół zdradzały wszystko i nawet ktoś taki jako ona doskonale zdawał sobie sprawę co przeżywają w tej chwili Angela, Hodgins i Cam. Brakowało tylko Booth'a. Jak zatem on zareaguje?
- To jest Cecile – powiedziała w końcu Bones, by przerwać ciszę, jaka zapanowała w gabinecie. - Ma w tej chwili prawie 4 miesiące.
- Czy ona... to twoja córka? - zapytała doktor Saroyan, której tylko takie pytanie przychodziło na myśl. - To znaczy... dziewczynka nie jest adoptowana?
Angela spojrzała na swoją przełożoną karcącym wzrokiem, chociaż sama była ciekawa. Tylko Hodgins stał spokojnie i czekał.
Brennan tylko się uśmiechnęła, po czym odpowiedziała:
- Nie jest adoptowana. Urodziłam ją kiedy jeszcze pracowałam na wykopaliskach.
- No tak... To wiele wyjaśnia – mruknął Jack spoglądając to na Bones, to na dziecko.
- Poznałaś jakiegoś przystojnego archeologa na tej wyprawie? - zapytała Angela nieśmiało. Artystka nie wiedziała co ma o tym wszystkim myśleć. Jej przyjaciółka wróciła i nic nie powiedziała o dziecku, dziś pojawiła się z córką w instytucie, którą urodziła SAMA. No to do cholery, gdzie jest ojciec?
- Pojechałam tam badać szczątki, a nie szukać zaspokojenia popędów seksualnych – odpowiedziała rzeczowym tonem Tempe.
- Taakk... oczywiście Sweety – głos Angeli był dziwnie zmartwiony. Na myśl przychodziła zatem już tylko jedna osoba, która mogła być ojcem dziecka Bren. Artystka jednak nie miała odwagi zapytać się w prost. Została jednak wyręczona przez Camille.
- To kto jest ojcem dziecka?
***
Booth poczuł ulgę. Rozmowa ze Sweets'em naprawdę pomogła. Kiedy był w drodze do instytutu nie czuł już takiej złości i gniewu, które wczoraj wręcz w nim buzowały i nie pozwoliły mu zasnąć przez całą noc. Opowiedzenie o ostatnich wydarzeniach pozwoliło Seeley'mu spojrzeć na to wszystko z innej perspektywy i zastanowić się nad jego zachowaniem. Skoro Bones znalazła sobie mężczyznę, z którym jest szczęśliwa, to on powinien to zaakceptować. Jako jej przyjaciel powinien być przy niej. A nóż tamtemu coś się stanie?
- Przestań wygadywać takie głupoty – skarcił sam siebie i włączył radio. Akurat leciała piosenka ''Kiss from the roses'' Seal'a. - Tjaa, nawet radio przeciwko mnie – mruknął, ale nie wyłączył urządzenia. Za dobre wspomnienia kojarzyły się z tym utworem. Uśmiech zagościł na twarzy agenta, kiedy zaparkował Toyotę na parkingu przed Jeffersonian. A kiedy zmierzał powoli przez laboratorium do gabinetu swojej partnerki, był chętny do pogodzenia się z Bones. Chciał, by było jak dawniej. No, może nie zupełnie tak dokładnie.
Był parę metrów przed szklanymi drzwiami, kiedy zauważył Angelę, Hodginsa i Cam stojących przy biurku Tempe. Jej samej nie było nigdzie widać. Przyjaciele zdawali się nie zwracać na nic uwagi. Po chwili do jego uszu dotarł głos Angie.
- Taak... Oczywiście Sweety.
Nie minęło może z dziesięć sekund, padło pytanie Camille.
- To kto jest ojcem dziecka?
''CO? Jakiego dziecka? O czym oni mówią? '' Teraz myśli agenta zaczęły pracować na najwyższych obrotach. ''Dziecko? Ale czyje dziecko? Czyżby Tempe adoptowała dziecko? Ale skoro tak, to przecież Cam nie pytałaby się o ojca?''
Booth nie musiał jednak długo czekać na odpowiedź.
- Ojcem Cecile jest Seeley – te słowa Temperance prawie wyszeptała a potem zamarła na widok swojego partnera, który wszystko słyszał. W tej samej chwili przyjaciele odwrócili się i zobaczyli jego osobę w drzwiach. Agent spojrzał na Brennan, która trzymała na rękach niemowlaka. W jej oczach dostrzegł strach.
- Booth... - powiedziała. - Ja...
Ale Seeley już je nie słuchał. Odwrócił się na pięcie i wybiegł z Jeffersonian. Starał się opanować, by piekące łzy nie ujrzały światła dziennego, ale to był trudne. Czuł się zdradzony. Oszukany. I jak nigdy wcześniej, pragnął być sam. Sam na tym cholernym i niesprawiedliwym świecie.
* I kto potrafi powiedzieć,
że kiedy drogi się spotkają,
to miłość zagości
w twoim sercu.
I kto potrafi powiedzieć
kiedy dzień śpi
jeśli noc opiekuje się
całym twoim sercem.
Noc opiekuje się całym twoim sercem.
Only time – Enya
Witam ;)
Zauważyłam, że coraz mniej osób komentuje opka, więc postanowiłam coś napisać... :P
Charlotte, muszę powiedzieć, że bardzo, ale to baardzo podoba mi się Twoje opowiadanie... :) ma coś takiego w sobie, że nie mogę się doczekać następnych części... ;)
No więc mam nadzieję, że niedługo pojawi się cd... ;)
Pozdrawiam :):)
Super:) I żeby nie było, ja zawsze czytam, tylko nie zawsze komentuje. Ale wiedz, że Twoje ff bardzo mi się podoba:)
Z niecierpliwością czekam na cd.:)
Pozdrawiam;*
Mało osób komentuje, to prawda, ale przecież nie piszę tego opowiadania, by zbierać pochwały czy coś... ;P Miło by było, gdybyście jednak chociaż dali świadectwo, że czytacie i moja praca nie idzie na marne. Dlatego dziękuję za wszystkie komentarze jakie pojawiły się pod ostatnim rozdziałem :*
Rozdział 8 – Idiota
Jestem po drugiej stronie (...)
tak trwam w samozapłonie gdy
znów sam podpalam się (...)
Znów za sterami stoi gniew
bliski morderca lepszych cech (...)
furii chłodna precyzja
jak chirurgiczna stal
uciszy każdą głośną myśl
co chce obudzić żal *
Nie wiedział ile czasu upłynęło odkąd opuścił Jeffersonian i wcale go to nie obchodziło. Chciał być sam. Zapomnieć o tym co usłyszał. Zapomnieć, że został zdradzony przez osobę, którą kochał. Którą kocha...
Czuł ciężar w okolicach serca. Jakby ktoś zacisnął na nim metalową obręcz. W głowie miał mętlik, a świat już wirował od whisky, którą pił od chwili kiedy tu się znalazł. Pił, by nic nie czuć, ale alkohol nie przynosił ulgi. Wręcz przeciwnie, z każdym łykiem coraz bardziej pogrążał się w chaosie, z którego nie mógł uciec.
Sam nie wiedział czemu akurat to miejsce wybrał, by topić swoje smutki. Wiedział tylko, że tu będzie sam i jak na razie jego przypuszczenia się sprawdzały. Słońce powoli zniżało swoją wędrówkę, a jemu nikt nie przeszkadzał raz po raz rozpamiętywać wydarzeń minionego poranka.
Zamglonym wzrokiem patrzył jak ostatnie promienie słońca iskrzą się na wodzie, która delikatnie falowała kołysana podmuchami wiatru. Czuł jak ten sam podmuch pieści jego twarz, susząc łzę, która powoli spływała po jego policzku.
Zamknął oczy, a obrazy natychmiast powróciły. Temperance. Dziecko. Cecile... Jego córka.
Zgniótł tekturowy kubek, na to wspomnienie i od razu jego duszę zalała nowa fala żalu, jeszcze intensywniejsza niż wcześniej. Jak ona mogła mu to zrobić?
- Jak mogłaś Bones? - wyszeptał i ukrył twarz w dłoniach. - Jak mogłaś...
***
Temperance nie wiedziała co zrobić. Po raz pierwszy czuła się taka bezsilna i taka krucha. Na nic zdały się słowa pocieszenia Angeli. Nic nie mogło cofnąć czasu. Nic nie mogło sprawić, by Booth jej wybaczył. Jego reakcja była aż nadto czytelna.
Zdradziła go. Okłamała.
- Bren, uspokój się. Seeley na pewno to przemyśli i wróci – szeptała artystka przytulając swoją przyjaciółkę, która tuliła śpiącą Cecile.
- Zawiodłam – tylko to słowo powtarzała Bones. - Zawiodłam...
Angela bardzo chciała jakoś pomóc, ale nie miała pojęcia jak. Najlepszym sposobem, byłoby sprowadzenie Booth'a i rozmowa jego z Tempe. Ale gdzie on się podziewał? Hodgins nieustannie dzwonił na jego komórkę, ale odzywała sie tylko poczta głosowa.
Jakby tego było mało, Camille otrzymała telefon z FBI, by przesłała im raport z postępów w śledztwie, które prowadzili Bones i Booth. Doktor Saroyan starała się grać na zwłokę tłumacząc się reorganizacją laboratorium i w końcu udało jej się opóźnić termin oddania raportów z badań i analiz. Nikt teraz nie miał głowy, by zajmować się takimi rzeczami.
- Muszę go znaleźć – powiedziała w końcu Brennan z przekonaniem. - Muszę wszystko wyjaśnić...
- Nawet nie wiesz gdzie jest Booth – odparła artystka.
- Nieważne. Znajdę go – w głosie Tempe brzmiało zdecydowanie, któremu nie sposób było się sprzeciwić. - Popilnujesz Cecile?
- Oczywiście Sweety. Zajmę się maleństwem, ale...
- Dziękuję – powiedziała Bones i w następnej chwili podała swoją córkę przyjaciółce. Następnie złapała torbę i praktycznie wybiegła ze swojego biura.
- Oby ci się udało – szepnęła Angela i spojrzała na śpiącą dziewczynkę. - Twoi rodzice to fantastyczni ludzie, ale strasznie zagubieni...
***
Zapadał zmrok. Na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy, a Seeley Booth nadal nie opuszczał swojej kryjówki. Chociaż przystań, trudno było określić mianem kryjówki.
Przypomniał sobie jak Bones żegnała tutaj Sullivana i uśmiechnął się smutno. Mógł wtedy ją zdobyć, mógł już wtedy o nią walczyć. Ale w tamtym czasie to uczucie dopiero się rodziło. A może odradzało? Pokręcił głową i spojrzał na księżyc, coraz bardziej widoczny na ciemniejącym niebie, kiedy usłyszał kroki. Ktoś szedł w jego stronę, ale nawet nie zaszczycił tego kogoś jednym spojrzeniem. Dopiero kiedy ta osoba usiadła obok niego uświadomił sobie kim ona jest. Nie musiał nawet patrzeć, wystarczył zapach perfum, które drażniły jego narząd węchu przywołują kolejne wspomnienia.
- Jak mnie znalazłaś? - zapytał głosem wypranym z emocji.
- Zadzwoniłam do twojego dziadka. Powiedział, że widok wody zawsze cię uspokajał...
Stary dobry Pops. Nawet nie pamiętał ile razy jego dziadek zaciągał go do domu z nad małej rzeczki, nad którą spędzał długie godziny. I miał rację, nic go tak nie uspokajało jak szum wody.
Ale dziś było inaczej. Nic nie potrafiło ukoić bólu, który czuł. Nic i nikt.
Seeley nadal nie zwracał uwagi na swoją partnerkę, zachowywał się tak, jakby jej tam nie było. Zresztą miał w tym wprawę, wytrzymał bez niej rok.
''Idiota'' pomyślał i uśmiechnął się drwiąco. Zawsze wierzył, że gdzieś w przyszłości Tempe i on będą razem. Nie ważne kiedy, ważne że będą. Pielęgnował tą nadzieję. Ale dziś wszystko się zmieniło.
- Booth, ja... - zaczęła Temperance, ale agent jej przerwał.
- Nie chcę tego słuchać – głos był zimny i nieprzystępny. Tak niepasujący do Seeley'a.
Brennan westchnęła i spuściła głowę. To będzie trudniejsze niż przypuszczała. Wystawiła zaufanie Booth'a na ciężką próbę, myślała że on to zrozumie, ale przecież Seeley jest tylko człowiekiem. Jak mogła być taka głupia? Powinna go powiadomić o ciąży, kiedy tylko się o niej dowiedziała. Powinna. Ale teraz jest już za późno. Co zatem powinna zrobić? Co powinna uczynić, by on niej wybaczył?
Spojrzała na pustą butelkę po whisky leżącą obok jej partnera. A więc pił, starając się zapomnieć. Ona też tak zrobiła. Raz. Chciała zapomnieć, że go zostawiła i o mały włos nie przypłaciłaby tego życiem ich dziecka. To właśnie wtedy dowiedziała się o ciąży.
- Nie powinieneś tyle pić – powiedziała cicho i przygotowała się na wybuch Booth'a. Nic takiego jednak się nie stało.
- Kto jak kto, ale ty chyba nie masz prawa mówić mi co powinienem a co nie – znowu ten ton.
- Seeley, ja naprawdę...
- Powiedziałem. Nie chcę tego słuchać. Oszukałaś mnie. Zataiłaś prawdę o dziecku. MOIM dziecku, a przecież doskonale wiedziałaś, co znaczył dla mnie mój syn, co TY dla mnie znaczyłaś! Jak mogłaś być taka podła? Jak mogłaś? - żal, smutek i gorycz. Te uczucia wręcz promieniowały z jego słów i Tempe doskonale to czuła. Seeley miał rację. Była podła. Nie miała prawa zrobić tego, co uczyniła. A teraz było już za późno.
- Przepraszam – wyszeptała.
- Przepraszam nic tu nie zmieni – odparł, a jego głos znowu był chłodny. - Lepiej wracaj do swojego kochanka.
- Słucham? - Brennan nie wiedziała o co chodzi Booth'owi. Przecież z nikim się nie spotykała.
- Nie udawaj, że nie wiesz o co mi chodzi. Widziałem was. Wczoraj jak cie odwiozłem, w twoim mieszkaniu było zapalone światło, a potem wiedziałem ciebie, jak go pocałowałaś... Znalazłaś ojca dla mojej córki, szybko...
- To nie tak! - teraz głos Bones był silniejszy. Szybko przetworzyła to, co przed chwilą usłyszała od Seeley'a i zrozumiała. - Nie mam żadnego kochanka! I nie szukałam ojca dla Cecile. Wczoraj był u mnie ojciec, pomaga mi przy dziecku.
- Zresztą, to i tak mało ważne – powiedział agent, po wysłuchaniu wyjaśnień Temperance. - Nic to nie zmienia. A teraz zostaw mnie samego...
- Nie mogę...
- Mogłaś rok temu! Nie wiedzę zatem przeszkód, które nie pozwalałby ci zostawić mnie i teraz.
''Nie zapomniał.'' Nigdy jej nie wybaczy i nie odwzajemni jej uczuć. Znów posłużyła się logiką i przegrała. Chciała go wtedy chronić, a znów go zraniła. Sprawiła, że cierpiał i nadal cierpi. Chłodna kalkulacja na nic się zdała.
Jakby wyglądało teraz ich życie gdyby wtedy posłuchała głosu serca? Gdyby została?
- Przepraszam Seeley – powiedziała Temperance i dotknęła ramienia swojego partnera, po czym wstała i odeszła. Dokładnie tak jak prosił Booth.
***
Powiedzieć, że w Instytucie Jeffersona panowała nerwowa atmosfera, to jak powiedzieć że w piekle jest zaledwie ciepło. Laboratorium wręcz emanowało niepokojem, zdenerwowaniem i smutkiem. Nigdzie nie było słychać wesołych żartów Hodgins'a, a Camille nie nawrzeszczała od rana na żadnego pracownika. Przyjaciele dynamicznego duo przeżywali to, co się stało w ciszy.
Nie pamiętali, by Booth tak po prostu wybiegł z Jeffersonian i nigdy nie widzieli takiego bólu na jego twarzy. Oczywiście nie obwiniali Temperance, ale wiedzieli, że częściowo się do tego przyczyniła. A to wszystko przez dziecko, małe niewinne dziecko, które teraz spało w swoim nosidełku w pracowni Angeli.
Artystka patrzyła na tą małą kruszynkę i nie mogła się nadziwić, że jest ona córką dwójki jej przyjaciół. Przyjaciół, których ciągnęło do siebie od ich pierwszego spotkania, którzy krążyli dookoła siebie nie pozwalając miłości dojść do głosu. I oto proszę.
Pani Hodgins nie dane było dłużej się nad tym zastanawiać, gdyż do pomieszczenia wszedł jej mąż.
- Ciiiiii... - szepnęła artystka. - Śpi.
- Jaka ona ładna – powiedział Jack półgłosem i uśmiechnął się. - Nie spodziewałem się, że kiedyś dożyję chwili, w której będę patrzył na dziecko Brennan i Booth'a. Ale cóż... A właśnie, dzwoniła do Ciebie Tempe?
- Nie. Nic nie wiem. Ciekawe czy w ogóle znalazła Seeley'a... - odparła artystka z rezygnacją w głosie.
- Chyba milion razy dzwoniłem do niego, ale za każdym razem włączała się poczta głosowa. Booth chyba uparł się, by nikt go nie znalazł... - Hodgins przerwał, gdyż usłyszał jakiś hałas. Spojrzał na Angelę, która również musiała to usłyszeć, miała trochę zdezorientowaną minę. - Co to było?
Na odpowiedź nie musieli długo czekać. Chwilę potem do pracowni wpadł zdyszany Sweets.
- To prawda? - wydusił z siebie.
- Co takiego?
- To, że doktor Brennan ma dziecko. Czy to...
Angela nic nie odpowiedziała tylko odsunęła się na bok, ukazując śpiącą dziewczynkę.
- Uprzedzając twoje kolejne pytania. Tak, Booth jest ojcem – powiedział Hodgins, starając się jednocześnie nie roześmiać z głupkowatej miny Słodkiego. - A tak w ogóle to skąd wiesz o dziecku?
- Co?... A, Daisy mi powiedziała – odparł Lance podchodząc bliżej przyjaciół i nie spuszczając wzroku z dziewczynki. - O. Mój. Boże.
- Tak, to bardzo zwięzłe podsumowanie tego co się dzisiaj wydarzyło – powiedział Jack z sarkazmem i spojrzał na Angelę, która patrzyła na drzwi wejściowe. Podążył za nią wzrokiem.
Przez laboratorium szła Temperance. Sama.
* Po drugiej stronie - LOV
Przez mój wcześniejszy komentarz chciałam tylko powiedzieć, że komentarze mobilizują do dalszej pracy... ;) przynajmniej tak jest w moim przypadku ;P
A co do opka... jest GENIALNE!! :) chciałabym umieć pisać tak jak Ty :) czekam na cd :)
Pozdrawiam :):*
Strasznie smutna część... Bardzo piękna... Nie dziwię się Boothowi, że tak zareagował na to wszystko... To tylko pokazuje jak bardzo kocha Bones...
Ślicznie... już nie mogę się doczekać co dalej... Z niecierpliwością czekam na cd ;)