PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=233995}

Kości

Bones
2005 - 2017
7,6 78 tys. ocen
7,6 10 1 78160
7,2 4 krytyków
Kości
powrót do forum serialu Kości

SESJA I

- Witam państwa na naszej terapii, którą mam nadzieję zakończymy sukcesem...
- Nam nie potrzeba żadnej terapii. Nie jesteśmy czubkami - powiedział agent Seeley Booth przerywając młodemu człowiekowi.
- Właśnie - dodała Bones - ale jakimi czubkami? - zwróciła się do swojego partnera, który popatrzył na nią litościwie.
- Chodzi o wariatów, szaleńców i tym podobnych.
- Ach...
Doktor Sweets słuchał tej wymiany zdań z rosnącą ciekawością. ''Zapowiada się ciekawy przypadek'' pomyślał, po czym nie zrażony że agent mu przerwał kontynuował:
- Nazywam się doktor Lance Sweets i od tego momentu jestem państwa terapeutą. Będziemy się spotykać, by pracować nad waszymi relacjami....
- Nasze relacje są w jak najlepszej kondycji, więc nie widzę sensu w tym całym zamieszaniu. Poza tym Bones się ze mną zgodzi. A jeśli coś dla niej jest nielogiczne to mowy nie ma, by ona na to poszła. Zatem było nam miło, ale na nas już czas - powiedział Booth i wstał z kanapy. Posłał przy tym znaczące spojrzenie Temperance, by ta zrobiła to samo.
- Obawiam się, że chyba tak prosto nie będzie - odparł Słodki.
- A to dlaczego? - Booth był wyraźnie zirytowany.
- Bo nie wiem, czy mieliście okazję już to słyszeć, ale FBI zastanawia się nad rozdzieleniem waszego duetu - oznajmił terapeuta.
- Co?! - zapytali partnerzy równocześnie, a Booth aż usiadł z wrażenia.
- Dlaczego? - zapytała Temperance.
- Doktor Brennan, to nie jest pytanie do mnie tylko...
- Do szefa szefa mojego szefa - dokończył Booth z rezygnacją.
- Dokładnie. Dziękuję agencie Booth za tak przejrzystą i klarowną pomoc - Sweets zwrócił się do Seeley'a - Ja jestem po to, aby sprawdzić czy dalej możecie razem pracować. Mam sprawić by wasza współpraca była jeszcze bardziej wydajna...
- Wydajna? Będziemy przeliczać ile trupów znajdziemy na godzinę? - zapytał agent nie kryjąc irytacji - Albo czy Bones pobije rekord w najkrótszym ustaleniu przyczyny śmierci ofiary? Żałosne...
Booth nie krył swojego niezadowolenia, ta terapia była mu wyraźnie nie na rękę. Nie dość, że miał nawał pracy to jeszcze to! Zostawało coraz mniej czasu na spotkania z synem.
Bones również nie było do śmiechu. Nie lubiła psychologii, a dodatkowe godziny rozmawiania o jej emocjach wcale nie napawały jej optymizmem. ''Czy naprawdę FBI zastanawia się nad rozdzieleniem nas?'' pomyślała i spojrzała na swojego partnera. ''Nie to niemożliwe.''
- A czy jest coś, co możemy zrobić byśmy nadal mogli razem pracować? - zapytał Booth, który myślał o tym samym co Brennna.
- Musicie państwo przychodzić regularnie na terapię. Na każdych kolejnych spotkaniach będziemy poruszać ważne dla was kwestie, może jakieś sprawy które was dręczą - powiedział Sweets - Mam nadzieję, że nasza współpraca okaże się owocna.
Na chwilę w gabinecie zapadła cisza podczas, której Booth intensywnie przyglądał się terapeucie.
- Czemu pan tak na mnie patrzy?
- Zastanawiam się ile masz lat. Jesteś pełnoletni? - zapytał podstępnie agent.
- Oczywiście, że... - lecz tym razem Bones nie pozwoliła mu dokończyć:
- Masz doktorat czy tylko tak się tytułujesz przez wzgląd na swój zawód?
- Tylko mów prawdę, bo jak nie to Bones pokaże na co ją stać. Jedno podanie ręki i TRACH! - Booth klasnął w dłonie dla zwiększenia efektu - I nadgarstek złamany. Wiem co mówię, widziałem na własne oczy - powiedział agent i spojrzał na Tempe, która się uśmiechnęła. Booth też się uśmiechnął co nie uszło uwadze terapeuty.
- Dobrze więc. Żeby było jasne, mam 22 lata i doktorat z psychologii...
''Acha, rozpoczyna się pasjonująca wędrówka po meandrach jego edukacji'' pomyślał Booth i powiedział:
- OK. OK, już wiemy. Ale nie obraź się, bo na naukowca to Ty nie wyglądasz. Co nie Bones?
- No wiesz, młody wiek nie musi świadczyć o braku kompetencji...
- Bones! Co Ty robisz?! - przerwał jej Seeley, a ona spojrzała na niego - Miałaś mnie poprzeć, jak prawdziwa partnerka...
- Wywieranie presji na drugiej osobie - mruknął Sweets pod nosem i coś zanotował.
- Słucham? Kto tu wywiera presję - odparł Booth - Trzeba było ją widzieć nad kośćmi. Tam to dopiero jest ciśnienie. Te nazwy, jakaś łacina, mówią o jakimś tlenku czegoś co okazuje się rdzą...Paranoja.
- Ty to nazywasz paranoją?! A kto nosi kolorowe skarpetki jako tak zwany ''wentyl bezpieczeństwa''.... - odgryzła się Tempe.
- O przepraszam, skarpetki są bardzo oryginalne...
- A krawaty? Nie wspomnę już o ekstrawaganckich sprzączkach do pasków, które przyciągają wzrok do krocza...
- Nie noszę ich w tym celu....Bones, patrzysz na moje krocze?!
- Booth!
- Sama się do tego przyznałaś... - powiedział agent.
- Nie przyznałam się tylko stwierdziłam fakt, a to zasadnicza różnica - przerwała mu Brennan.
Partnerzy zupełnie zapomnieli, że ich rozmowie przysłuchuje się jeszcze doktor Sweets.
''To nie będzie ciekawy przypadek. To będzie extremalnie ciekawy przypadek'' pomyślał doktor i z zadowoleniem napisał coś w notesie.

charlotte_12

Rozdział 9 – W zawieszeniu

You can't cry now there's nothing to feel
No one has noticed our loneliness
Remember when you used to tease
And made us scream eternal joy*

Booth nie pamiętał w jaki sposób dostał się z powrotem do domu, ani jak udało mu się wylądować w swoim łóżku nie demolując po drodze mieszkania. Nie pamiętał niczego. Jedynym, co przypominało wczorajszy dzień, był lekki ból głowy wywołany nadmierną ilością alkoholu oraz świadomość tego, co wczoraj usłyszał. I teraz, kiedy jechał do FBI, nie mógł nie zastanawiać się nad skutkami tego wszystkiego.
Wczoraj był gotowy dojść do porozumienia z Temperance, wczoraj dowiedział się że jest ojcem dziecka Bones, wczoraj jego partnerka powiedziała mu że z nikim się nie spotyka. A może mu się to wszystko tylko przyśniło?
- Cholera jasna! - zdenerwowany agent walnął w kierownicę, która lekko skręciła w prawo powodując ryk klaksonu sąsiedniego samochodu. - Przepraszam – mruknął Seeley podnosząc dłoń w tymże geście. - Przepraszam – powtórzył szeptem, już bardziej do siebie niż do kogoś. Ale kogo miał przeprosić? Za co? Czy to nie jemu należały się przeprosiny? Czy to nie on został oszukany?
Mętlik jaki panował w głowie Booth'a był tak wielki, że nawet nie zauważył nawoływania swojego szefa, kiedy kroczył przez główny hall do swojego gabinetu.
- Booth! - dopiero dłoń przełożonego na swoim ramieniu przywołała Seeley'a do rzeczywistości.
- Sir? Przepraszam, zamyśliłem się – odparł, starając się wyrzucić z głowy obraz Brennan trzymającej dziecko.
- Zauważyłem. Wszystko w porządku?
- Tak jest.
- Jakoś nie wydajesz się być utwierdzony w swoich słowach... ale nie ważne... - mężczyzna machnął ręką, po czym przeszedł do meritum. - Nie chciałbym zbyt naciskać, ale jak idzie śledztwo? Wczoraj rozmawiałem z doktor Saroyan, wspominała coś o reorganizacji laboratorium utrudniającej badania, ale mam nadzieję że to chwilowy problem...
- Tak, nie ma się czym przejmować – przytaknął Seeley, jednocześnie zastanawiając się o jakiej reorganizacji mowa. - Ustaliliśmy już typ broni z jakiej zabito Thomasa Winchestera, doktor Hodgins dzisiaj ma mi dostarczyć kolejne wyniki badań, także...
- Świetnie! - odpowiedź szefa, była aż nadto entuzjastyczna. - A tak przy okazji... słyszałem, że Temperance wróciła...
Tego dla Booth'a było już za wiele. Przez moment udało mu się odsunąć myśli od Bones, a teraz znowu jej postać wypłynęła na pierwszy plan. Dodatkowo poczuł silną niechęć do swojego przełożonego. Zazdrość?
- Tak, ale nie sądzę by miała teraz czas na randki – powiedział szybko Seeley, starając się, by jego głos nie był za bardzo opryskliwy. Jeszcze tego brakuje, by przez tą kobietę stracił pracę.
- Ach... no cóż. W takim razie to wszystko. Miłego dnia, Booth – odparł mężczyzna i odszedł pozostawiając agenta samego przed drzwiami jego gabinetu.

Booth nie musiał długo przebywać w samotności. Ledwo zdążył usiąść za biurkiem do gabinetu wszedł Sweets. Chociaż wpadł, byłoby znacznie lepszym określeniem.
- Booth! Dzięki Bogu! - młody psycholog praktycznie złapał się za serce, kiedy to mówił. - Obawiałem się najgorszego...
Seeley spojrzał na niego, jakby miał do czynienia z dwunastolatkiem. Chociaż w zasadzie...
- Co się stało? - zapytał najuprzejmiej jak potrafił.
- Co się stało?! To raczej ja powinienem zadać to pytanie!
A więc Słodki też już wiedział. Cudownie, niedługo powiedzą o tym w wieczornych wiadomościach.
- Co mam ci powiedzieć, co? Że jestem cholernie wyczerpany tym wszystkim? Najpierw rok bez Bones, a teraz... Wczoraj dowiedziałem się, że mam córkę. Rozumiesz? CÓRKĘ. Na dodatek mój szef nie stracił ochoty na randki z Temperance, a ja muszę udawać przed nim, że jest wszystko OK. A kurwa, nic nie jest OK. Czy to ci wystarczy?!
Teraz dwaj mężczyźni stali na przeciwko siebie mierząc się wzrokiem. Booth'owi najwyraźniej puściły nerwy, czego świadkiem był Sweets. Tak zdenerwowanego agenta Lance jeszcze nie widział. Ale takiego powodu do zdenerwowania chyba też jeszcze nie było. Postanowił zatem przeprowadzić tą rozmowę najspokojniej jak się tylko da.
- Możemy porozmawiać? - zapytał spokojnie. Grał w tej chwili na zwłokę, ale to była jedyna metoda na to, by Booth trochę ochłonął.
- Już ci wszystko powiedziałem – odparł Seeley, ale jego głos już nie był agresywny. - Nie wiem co miałbym jeszcze dodać...
- Powiedziałeś, owszem. Ale wymieniłeś same fakty. A tu trzeba skupić się na uczuciach... - ostatnie zdanie było w mniemaniu Lance'a gwoździem do trumny, ale agent go zaskoczył.
- Ja już nic nie czuję. A nawet jeśli coś tam jeszcze się tli, to nie potrafię określić tych uczuć... i nie wiem czy chcę...

***

Temperance Brennan siedziała w swoim gabinecie w Instytucie Jeffersona i starała się nie myśleć o Boothie. Postanowiła skupić się na pracy. A przynajmniej miała taki zamiar. Ale umysł raz po raz podsuwał obraz Seeley'a siedzącego na przystani. Jego smutne oczy. Jego żal...
Nie mogła mieć do niego pretensji o to wszystko. Co najwyżej do siebie samej. Jak mogła myśleć, że kiedy wróci po rocznej nieobecności do Waszyngtonu i powie mu o dziecku, ten od razu się ucieszy i zaakceptuje ten fakt. Jak mogła myśleć, że Booth będzie na nią czekał?
- Jestem głupia – powiedziała sama do siebie i ukryła twarz w dłoniach.
- Kiedy wczoraj cię widziałam miałaś kilka doktoratów na swoim koncie, więc nie sądzę, by twój poziom inteligencji aż tak bardzo uległ zmianie w ciągu jednej nocy – do gabinetu weszła Angela niosąc dwa kubki z kawą. Brennan podniosła głowę i lekko się uśmiechnęła.
- Tu raczej chodzi o moją wiedzę uczuciową, Ange. Chyba nie wyrosłam jeszcze z poziomu szkoły podstawowej – odparła antropolog biorąc od artystki parujący napój.
- Nonsens – powiedziała Angela siadając na przeciwko Tempe. - Aż tak źle nie jest. Wierz mi.
- A jak wytłumaczysz fakt, że ranię osoby, które kocham? Booth'a, Cecile...
- Czym ranisz swoją córkę?
- Brakiem ojca. Powinnam powiadomić Seeley'a o ciąży, jak tylko się o tym dowiedziałam. A nie zrobiłam tego...
- Ale wiesz już, że zrobiłaś źle – powiedziała z naciskiem Angela. - A to już coś. Nie warto rozpamiętywać tego co było. Najważniejsze teraz, to zacząć od nowa. Musisz pokazać Booth'owi, że ci na nim zależy. Musisz go przekonać do siebie, musisz pokazać, że go kochasz... Bo kochasz, prawda?
Temperance uśmiechnęła się. Jej przyjaciółka miała rację. Należało coś z tym zrobić. Zacząć działać, tak jak robiła przez całe swoje dotychczasowe życie. Zawsze parła do przodu i dostawała to co chciała. Teraz też tak będzie.
- A to widać? - zapytała nie patrząc na artystkę.
- Sweety, to jest wręcz napisane na twoim czole... a tak w ogóle, to jak do tego wszystkiego doszło?
- Pamiętasz wieczór, w którym świętowaliśmy twój ślub z Hodginsem? - Angie przytaknęła, ale Bones kontynuowała. - Skończył się on w mieszkaniu Booth'a...
I opowiedziała jej wszystko, aż do jej powrotu. Dokładnie tak, jak opowiedział wczoraj Booth Sweets'owi.

***

- Och came on Cam – w głosie Hodgins'a słychać było lekkie zdziwienie. - Mam to zrobić teraz? Teraz, kiedy wszystko jest takie jakie jest?
- Zaczynasz mówić jak... nieważne... Tak, masz to zrobić teraz. I nie jestem bezduszną jędzą, po prostu dłużej zwlekać nie możemy – doktor Saroyan mówiła szybko, jakby chciała mieć już te wszystkie polecenia za sobą. W takich chwilach nie lubiła swojego stanowiska, które wiązało się z byciem bezwzględnym w pewnych kwestiach. Jej przyjaciele byli w patowej sytuacji, a może raczej przegranej? I współczuła im, ale nie mogła dłużej okłamywać FBI i przeciągać sprawy ile się tylko dało. Wczoraj dała wszystkim dzień wytchnienia, ale dzisiaj trzeba było wrócić do pracy. Może byłaby mniej konsekwentna w swoim postanowieniu, ale przekonała ją Brennan, którą widziała pracującą w swoim gabinecie. Jak widać praca zawsze pomaga.
- A jak chcesz rozwiązać sprawę bez Booth'a? - Jack nie dawał za wygraną, a jego pytanie było sensowne. No tak, bez Seeley'a ani rusz... - Ciekaw jestem czy on w ogóle jeszcze kiedyś zawita do Jeffersonian – dodał entomolog i wzruszył ramionami. - Ja bym chyba nie mógł...
- Na szczęście Booth jest bardziej rozsądny – powiedziała Camille i uśmiechnęła się, a Hodgins podążył za jej wzrokiem.
- Ten facet mnie zadziwia – dodał Jack widząc Seeley'a zmierzającego w ich kierunku.

Chwilę potem Hodgins analizował już próbki, które zebrał przed tym całym ogólnym rozgardiaszem wywołanym nagłym pojawieniem się dziecka Booth'a i Brennan. Agent stał niedaleko entomologa i niecierpliwie czekał na wyniki. Cam przyglądała się swojemu przyjacielowi starając się dostrzec oznaki czegoś co mogłoby ją zaniepokoić. Nic takiego jednak nie znalazła, chyba że wziąć pod uwagę zgaszony wzrok i brak entuzjazmu, który zawsze towarzyszył Seeley'mu.
- Prawdę mówiąc nie spodziewałam się ciebie tutaj – odezwała się po pewnym czasie Camille.
- Ja też. Niestety szef raczył mi dziś przypomnieć o moich obowiązkach – odparł agent. - Chcę jak najszybciej uporać się z tą sprawą, a na razie stoimy w miejscu więc... - Seeley nie dokończył, gdyż ze swojego gabinetu właśnie wyszła Bones w towarzystwie Angeli. Kobiety zatrzymały się widząc Booth'a, a Cam posłała Angeli zdezorientowane spojrzenie.
- To ja.. miałam zadzwonić po... nowe przyrządy do sekcji zwłok... tak... - wydukała doktor Saroyan i nie szybko, ale spiesznie oddaliła się do swojego gabinetu. Widząc to, Angela również zaczęła się wycofywać. Podeszła do swojego męża, po czym szepnęła mu coś na ucho i oboje opuścili platformę. Jedynymi obecnymi zostali już tylko partnerzy, nie licząc oczywiście innych pracowników Jeffersonian, którzy wykonywali swoje codzienne czynności nie zwracając uwagi na to co się koło nich dzieje.
- Witaj Temperance – pierwszy odezwał się agent.
- Witaj Seeley. Nie spodziewałam się ciebie... Ja..
- Nikt się mnie tu dzisiaj nie spodziewała, włącznie ze mną – odpowiedział szybko Booth podchodząc bliżej swojej partnerki. - Miałem sprawę do Ange, ale zniknęła... Przekaż jej, by poszukała w bazie danych nazwisk osób, które posługiwały bądź posługują się ''Light Fifty'', OK?
- Jasne – przytaknęła antropolog.
- A tu masz nagranie z przesłuchania Thomasa Wichestera seniora, jego ochroniarza i właściciela budynku w którym został zastrzelony Tom Winchester Junior. Obejrzyj je, może wyłapiesz coś, co mi umknęło – powiedział Seeley przekazując jej płytę CD opatrzoną logiem FBI.
- Przeanalizuje je – odparła Bones i spojrzała prosto w oczy agenta. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, nie to żeby wcześniej Temperance doskonale orientowała się w jego stanach emocjonalnych. Ale teraz, teraz to było coś bardzo wymownego. Ta pustka była murem, który wydawał się nie do pokonania. Ale ona musiała spróbować. - Możemy porozmawiać?
- Przecież rozmawiamy.
- Wiesz o czym mówię – Brennan starała się jakoś sprawić, by jej partner jej wysłuchał. Chciała mu tylko opowiedzieć jak to wszystko wyglądało z jej punktu widzenia i przeprosić jeszcze raz za to co się stało.
- Nie chcę o tym rozmawiać. Jeszcze nie... Teraz... - przerwał jakby chwilę się wahał, ale zaraz dokończył - chciałabym tylko zobaczyć moją córkę.
- Oczywiście. Przywiozę ją do ciebie.
- To nie będzie konieczne. Przyjadę dzisiaj do twojego mieszkania około 20:00. Może być?
- Tak – odparł Tempe jednocześnie starając się zdusić gule w gardle. Dlaczego chciało jej się płakać?
- W takim razie do zobaczenia – powiedział Booth, odwrócił się i ruszył przez laboratorium do wyjścia. A Brenna stała i patrzyła jak odchodzi i wreszcie zrozumiała, jak się czuł on, kiedy ona odeszła.

*Nie możesz płakać, teraz już nie masz co czuć.
Nikt nie zauważył naszej samotności.
Przypomnij sobie, kiedy zwykłaś się droczyć
I sprawiać nam swoim krzykiem wieczną radość.
Shine – Muse

charlotte_12

Świetna część ;) już nie mogę się doczekać kiedy Booth zobaczy małą xD

Natusia94

Tak część super... :) Smutna... Ale pięknie napisana ;) Jejku ciekawe jak to się dalej rozwinie... Z niecierpliwością czekam na cd :)

ocenił(a) serial na 7
mara625

Takk..czekam na następną :]]

charlotte_12

Nie wiem czy mogę tak wystawiać waszą cierpliwość na próbę, ale w końcu ''Bones'' to serial kryminalny... Nie martwcie się, może w tej części nie ma jeszcze Cecil, ale jest Booth i Brennan i Sweets ^^


Rozdział 10 – Odkrycie

For those days we felt like a mistake,
Those times when love's what you hate
Somehow
We keep marchin' on*

Angela Montenegro, a teraz już Hodgins, nigdy nie należała do osób wścibskich. Może nie spędzała całych dni przy oknie obserwując swoich sąsiadów, ale zawsze wiedziała co w trawie piszczy. Dlatego od słowa wścibska wolała określenie ''bardziej zorientowana''. I ten jej szósty zmysł, który sprawiał iż zawsze wiedziała więcej i lepiej, był niezastąpiony w Instytucie Jeffersona. Nikt tak jak Angela nie potrafił rozpoznawać nastrojów swoich przyjaciół, i nikt tak jak ona nie potrafił pocieszyć dobrym słowem czy gestem. Była powszechnie lubiana i nawet stażystki z innych działów Jeffersonian mówiły jej ''cześć'' lub zapraszały na kawę. A że artystka była osobą towarzyską, chętnie przyjmowała takie zaproszenia. Czasami dobrze było poplotkować. Nie to, żeby Angela miała pretensje do Temperance o to, że tamta nie plotkuje. Co to, to nie. Z Bren rozmawiała na inne tematy, czasem poważniejsze, czasem zwyczajne, a czasem po prostu typowo kobiece, ale zawsze dobrze czuły się w swoim towarzystwie niezależnie od tego jak trudny temat był poruszany na ich spotkaniu. Dziś również poruszyły taki temat. Tempe opowiedziała jej całą historię dotyczącą jej i Booth'a i teraz artystka wykonując polecenie Seeley'a, które przekazała jej Bren, miała dużo czasu na zastanawianie i analizowanie. I nie mogła pojąć jak ta dwójka mogła tak zbłądzić. Tak pogmatwać swoje losy. Przecież tyle razem przeszli, pokonali Grabarza (trzykrotnie), przeżyli ''śmierć'' Booth'a i przetrwali jego chorobę... Czy teraz o tym zapomnieli?
- Życie naprawdę jest ciężkie – mruknęła Angela i na powrót zajęła się sprawdzaniem osób, które posługiwały się Barettą, tak jak polecił jej Seeley.

Tymczasem Bones wykonywała swoje zadanie. Na monitorze komputera oglądała zapis wideo z przesłuchań jakich dokonał Booth, kiedy jej jeszcze nie było w Waszyngtonie. Dzięki temu mogła przypomnieć sobie jakim profesjonalistą był jej partner i z jakim zaangażowanie podchodził do każdej sprawy.
Pierwsze nagranie było typowym przesłuchaniem. Booth zadawał pytania a Thomas Winchester senior odpowiadał. Nic nadzwyczajnego, Tempe nie zauważyła niczego, co mogłoby okazać się przydatne. Może tylko to, że mężczyzna za bardzo nie cierpiał po stracie syna?
Kolejnym przesłuchiwanym był właściciel budynku, w którym znaleziono ciało Toma Winchestera.
- Czy nie słyszał pan żadnych niepokojących dźwięków? - zapytał Booth.
- Nie. Ta okolica należy do naprawdę spokojnych, żadnych bijatyk, złodziejstwa. Częste patrole policyjne – odpowiedział mężczyzna.
Nic ciekawego. Z zeznań właściciela również nie wynikało nic, co mogłoby pomóc w rozwiązaniu śledztwa.
Brennan zaczęła oglądać przesłuchanie ostatniego świadka, kiedy do jej gabinetu weszła Angela. Zastopowała film i zwróciła się w stronę przyjaciółki.
- Coś się stało? - zapytała.
- Zrobiłam to o co prosił Booth. Znalazłam 10 mężczyzn, z czego dwóch już nie żyje – zginęli na służbie, trzech to emeryci żyjący w domach spokojnej starości i wątpię, by byli w stanie unieść taką broń, jeden siedzi w wariatkowie. Zostało tylko czterech, już przesłałam dane do FBI, i... Kto to? - artystka wskazała na ekran komputera, na którym widniała twarz ochroniarza Winchestera.
- To ochroniarz... Jason West – odpowiedziała Bones znajdując jego nazwisko w stercie papierów leżących na jej biurku.
- Niemożliwe... Znalazłam tego człowieka, jest on jednym z tej czwórki, ale...
- Ange, ale co?
- U mnie, nazywa się Michael Dalton.

***

Dokładnie w momencie, w którym Angela spostrzegła iż mają do czynienia z mężczyzną, który posiada dwie tożsamości Booth otworzył plik przesłany mu przez artystkę. Chwilę potem miał podobne spostrzeżenie. Nie minęła minuta a telefon w kieszeni jego marynarki zawibrował, sygnalizując połączenie. Agent spojrzał na wyświetlacz, na którym widniał napis BONES. Tym razem nie poczuł nieprzyjemnego ukłucia zawodu, bardziej skupił się na pracy i ewentualnym odkryciu mordercy.
- Mamy trop – powiedział odbierając połączenie. Odpowiedziała mu cisza po drugiej stronie.
- Słucham? - odezwała się po chwili Tempe. No tak, zapomniała z kim rozmawia.
- Ślad, Temperance – wyjaśnił. - Angela pokazała Ci co znalazła?
- Tak, właśnie odkryła że Jason West to Michael Dalton i...
- To nam wystarczy – przerwał jej Seeley nie siląc się na zbędne uprzejmości. - Zaraz sprawdzę gościa, potem przyjadę do instytutu. Być może jeszcze dziś uda nam się zamknąć tą sprawę. Do zobaczenia.
Po tych słowach rozłączył się nie dając swojej partnerce szansy na pożegnanie. W tej chwili ogarnął go swego rodzaju trans, podczas którego nie myślał o niczym innym niż o pracy, a którego nauczył się kiedy nie było przy nim Bones. To sprawiło, że przestał o niej myśleć, przynajmniej nie przez cały czas. Teraz było podobnie, wyrzucił z głowy obraz Tempe i zajął się tym co umiał najlepiej – łapaniem morderców.

***

Dwie godziny później agent Booth przekroczył próg Jeffersonian w towarzystwie Sweets'a. Idąc w stronę gabinetu Brennan zawzięcie o czymś dyskutowali, nie zważając na to, że przyglądają im się pracownicy laboratorium.
- To mi wystarczy – zakończył stanowczo Booth. Mina Słodkiego zdradzała jednak, że nie jest on do końca przekonany o słuszności tego co powiedział Seeley. Nie miał jednak szans zaprotestować, gdyż znaleźli się już w gabinecie Tempe. Antropolog oglądała właśnie przesłuchanie Daltona, kiedy usłyszała kroki, a potem zobaczyła Booth'a i Sweets'a stojących po przeciwnej stronie jej biurka.
- To ten facet – powiedział agent wskazując na ekran komputera. - Przejrzałem jego akta. To były snajper, który po pobycie w Iraku przeszedł lekkie załamanie nerwowe. Odbył terapię i rzekomo wyjechał a potem słuch o nim zaginął. Poza tym on jako jedyny w kontyngencie posługiwał się ''Light Ffity'', no i pasuje do profilu mordercy stworzonego przez Słodkiego – Seeley mówił szybko, a Bones uważnie go słuchała starając się nie uronić ani jednego słowa. Tylko Sweets nie wydawał się podekscytowany tymi rewelacjami.
- To nie był porządnie zrobiony profil! Dałeś mi na to godzinę z czego połowę spędziłem w samochodzie jadąc tutaj – zaoponował Lance.
- Ale stwierdziłeś, że byłby on zdolny do morderstwa – Booth spojrzał na Sweets'a.
- Tak, ale...
- Nie ma żadnego ''ale''. To on jest mordercą Winchestera – zakończył Seeley i spojrzał na Brennan.
- A motyw? - Sweets nie dawała za wygraną. Bones musiał się z nim zgodzić, nie było żadnego powiązania. Nic co mogłoby pchnąć Daltona do zabicia syna swojego pracodawcy.
- Motyw? Zaraz ci powiem jaki to motyw miał ten facet – odparł Booth, a Bones zaczęła uważniej słuchać.
- Zamieniam się w słuch – rzekł wojowniczo Słodki i usiadł na jednym z foteli przed biurkiem Brennan.
- Myślisz, że nie prześwietliłem dokładnie jego przeszłości? Nie skupiłem się tylko na tym, że był on w wojsku. Poszukałem też informacji o jego rodzinie i znalazłem coś, co was zainteresuje. Otóż Daltona wychowała matka, którą była Theresa Dalton...
- Ta aktorka teatralna? - przerwał Lance.
- Ta sama – przytaknął Booth. - Nigdzie nie znalazłem wiadomości o ojcu więc skupiłem się na matce. Miała ona romans z Thomasem Winchesterem seniorem, ta informacja pojawiła się na łamach prasy, ale sprawę szybko zatuszowano. Możemy się tylko domyślać, że pozostał tylko niesmak.
Bones miała taką minę jakby chciała się dowiedzieć, co ma wspólnego z tym wszystkim poczucie smaku, ale nic nie powiedziała. Seeley zaś kontynuował.
- Na tym by się wszystko zakończyło, gdyby nie to, że kilka miesięcy po tym jak romans wyszedł na jaw, na świat przyszedł Michael Dalton. Theresa nigdy nie powiedziała kto jest jego ojcem, ale parę dni po porodzie na jej konto wpłynęła pokaźna gotówka. A niecałe pół roku później żona Winchestera urodziła Thomasa Juniora – zakończył Booth i usiadł na skraju biurka, spoglądając to na Tempe to na Lance'a.
- Klasyczne pokazanie, że kłopoty w małżeństwie to przeszłość – powiedział Sweets rozważając ostatnie słowa agenta, który przytaknął.
- Sugerujesz, że Dalton jest synem Winchester'a? - Bones zwróciła się do swojego partnera, którego mina świadczyła o tym, że trafiła w samo sedno.
- Ty tu jesteś znawcą od kości – na twarzy Seeley'a pojawił się uśmiech, a Tempe już wiedziała co powinna zrobić. Tylko Słodki był lekko zdezorientowany, kiedy Brennan natychmiast po słowach Booth'a wystukała coś na klawiaturze, potem jeszcze raz i znowu. Jej wzrok był skupiony a czoło zmarszczone. Nie trwało to jednak długo, chwilę potem na jej twarzy odmalowało się zrozumienie. Bones odwróciła monitor w stronę mężczyzn i powiedziała:
- Markery pokrywają się niemal w całości – wskazała na zdjęcie Daltona a potem na Winchester'a – podobna budowa twarzoczaszki. Potrzebne by było jeszcze badanie DNA dla potwierdzenia, ale jestem pewna, że Dalton jest synem Winchester'a – powiedziała Temperance i uśmiechnęła się.
- Mamy motyw – dodał agent.
- Jaki? - zapytał Sweets, który najwyraźniej wciąż miał problemy z nagłymi przebłyskami geniuszu w wykonaniu jego pacjentów.
- Pieniądze – powiedzieli jednocześnie partnerzy. - Prawie zawsze chodzi o pieniądze – dodał Seeley, po czym zwrócił się do Słodkiego. - Czy to cię przekonuje?
- Raczej nie pozostawiłeś mi możliwości protestu – psycholog uniósł ręce w geście bezradności.
- Świetnie. Zbieraj się Tempernace, jedziemy przymknąć Daltona – powiedział Booth i wyszedł z gabinetu. Bones nie pozostało nic innego jak ruszyć za nim.

* Przez te dni poczuliśmy jakby błąd
Przez ten czas kiedy miłość jest tym czego nienawidzisz
Jakoś
Nadal maszerujemy
Marching On – One Republic

charlotte_12

Świetna część :) Bardzo Bonesowa.... ;) Super opisane... Czekam na cd :) I na to co się dalej wydarzy pomiędzy Boothem a Bones ;)

charlotte_12

Przepraszam za tak długą przerwę, ale wystąpiły nieoczekiwane problemy. Dlatego dzić wrzucam od razu dwa rozdziały :) i życzę przyjemnej lektury :*


Rozdział 11 – To nie tak miało być

If travel is searching
And home has been found
I'm not stopping
I'm going hunting
I'm the hunter*

- Gdzie oni poszli? – do Sweets'a, który właśnie opuszczał gabinet Brennan, podeszła Camille. Jej ręka wskazywała na drzwi, przez które przed chwilą wyszli Bones i Booth. Jednak nie tylko Cam zdążyła to zauważyć. Usta młodego psychologa właśnie się otwierały, by udzielić doktor Saroyan odpowiedzi, kiedy podeszli do nich Hodgins i Angela.
- Gdzie Bren? - zapytała artystka.
- I Booth? - dodał Jack.
Lance tylko westchnął. Uwielbiał tych ludzi, a ich zaangażowanie w sprawy innych czasem przyprawiało go o lekki zawrót głowy. Już nie raz słuchał ich zwierzeń. W tej wąskiej grupie przyjaciół jaką posiadał nie było chyba osoby, która kiedykolwiek nie przyszłaby do niego po radę. Słuchał rozterek uczuciowych Hodgins'a, zmartwień Camille dotyczących pracy i współpracowników, wysłuchiwał żali Angeli dotyczących małej świnki, którą chciała ocalić. Nawet Seeley czasem miał do niego jakieś pytanie.
- Pojechali złapać mordercę – powiedział Słodki.
- Co?
- Jak to?
- Kto to?
- Ale jeszcze czekam na wyniki moich badań – przez pytania przebił się głos entomologa.
- Doszli do wniosku, że mordercą jest Michale Dalton alias Jason West – powiedział Sweets i wyjaśnił im jak doszli do takiego wniosku.

Tymczasem Brennan i Booth byli w drodze do domu Thomasa Wichestera seniora, u którego jak podejrzewali powinien znajdować się Dalton, w końcu był jego ochroniarzem, a oni bardzo rzadko cieszyli się wolnymi dniami. Każde z nich jeszcze jeszcze raz analizowało wszystkie dowody, które udało im się uzyskać bądź wydedukować, i choć nie dzielili się swoimi spostrzeżeniami na głos to i tak wiedzieli, że myślą o tym samym. W takich chwilach nie było mowy o niczym innym, należała się pewna koncentracja i skupienie, które dzisiaj było zakłócone przez planowaną wizytę Seeley'a u Tempe w celu zobaczenia swojej córki. Booth nie mógł opędzić się od myśli, które krążyły w jego głowie i pytań jakie się pojawiały. Jak wygląda? Do kogo jest podobna? Czy będzie na tyle silny, by spojrzeć na nią bez wyrzutów skierowanych w stronę jej matki? Same pytania. Żadnych odpowiedzi. W tym chaosie, jaki zapanował w jego głowie praca mieszała się z życiem uczuciowym. A to nie było dobre. Było wręcz niepożądane i wywoływało zgubne emocje, które w tym momencie akurat jak najmniej były potrzebne.
Bones wydawała się skupiona na pracy, jak zawsze zresztą, ale w istocie było ciut inaczej. Oczywiście za priorytet postawiła sobie rozwiązanie sprawy, jaką teraz prowadziła z Seeley'em, ale zaraz na drugim miejscu było dzisiejsze spotkanie. ''Może wreszcie pozwoli mi wytłumaczyć?'' Myślała spoglądając na krajobrazy migające za szybą. Wjechali właśnie w dzielnicę domków willowych, niektóre przypominały wręcz małe pałacyki, dookoła których rozciągały się fantazyjne ogrody.
- Skąd oni mają na to pieniądze – raczej stwierdzenie, a nie pytanie przerwało ciszę panującą w samochodzie. Booth był troszkę przewrażliwiony na punkcie bogaczy i teraz przypomniał o tym swojej partnerce.
- Jeszcze nie wyleczyłeś z tego uprzedzenia? Myślałam, że masz już to za sobą skoro współpracujesz ze mną i Hodgins'em – odparła Bones spoglądając na agenta. - Wiesz, że gdybym chciała mogłabym mieć taki dom – wskazała na okazałą willę z ogrodem posiadającym własną rzeczkę i mostek – a nawet lepszy – dodała bez żadnych ceregieli. Booth tylko posłał jej kwaśny uśmiech. Chwilę potem zatrzymał Toyotę na podjeździe przed domem Winchester'a. Posiadłość tego lobbysty prezentowała się nie gorzej niż mijane przez nich domy. Wysiedli z samochodu i ruszyli przez ogród w stronę drzwi wejściowych. Minęli fontannę, której głównym zdobieniem był posąg nagiej kobiety splecionej w namiętnym uścisku z równie nagim mężczyzną, nad którą zachwyciła się Brennan.
- Zachwycałaś się fontanną czy tym nagim facetem? - zapytał Booth z przekąsem, kiedy w końcu stanęli przed frontowymi drzwiami. Odpowiedzią był tylko groźny wzrok jego partnerki, mówiący by przestał żartować.
- Pukamy czy wchodzimy w sekrecie? - zapytała antropolog i tym razem to Seeley na nią spojrzał. W jego oczach nie było jednak groźby mordu, a lekkie rozbawienie.
- Potajemnie. Nie ''w sekrecie'' – odparł i pokiwał głową z niedowierzaniem. Przez rok praktycznie nic się nie zmieniło. ''Nie, jednak się zmieniło''. Upomniał się w duchu i nacisnął dzwonek. Głośna melodyjka oznajmiła przybycie gości. Minęły jednak dwie minuty, a nikt nie otworzył im drzwi. Kolejne naciśnięcie dzwonka i znowu cisza.
- Może nikogo nie ma – powiedziała Temperance, jej mina wyrażała lekkie zmartwienie z tego powodu. Ale czemu się dziwić, po rocznej przerwie chciała wreszcie złapać jakiegoś mordercę.
- Nie, ktoś musi być w tak wielkim domu. Chyba nie myślisz, że Winchester sam sobie gotuje? - odparł agent i zszedł z przestronnej werandy. Bones podążyła za nim kierując się na tyły domu. - Oby były otwarte – mruknął Booth zatrzymując się przed niepozornymi drzwiami, które najprawdopodobniej były wejściem do kuchni. Agent już miał nacisnąć klamkę, kiedy Tempe go uprzedziła. Drzwi ustąpiły i kobieta była już w środku.
- Boże, daj mi więcej siły – mruknął Seeley kierując wzrok ku niebu, po czym wszedł do środka za Bones. Ledwo przestąpił próg uderzył go przepych, który panował nawet w kuchni. Najlepsze przyrządy kuchenne, naczynia – wszystko z najwyższej półki. - Ludziom naprawdę odbija od nadmiaru kasy, dobrze że chociaż ty jesteś w miarę normalna... Tempe, gdzie idziesz? Czekaj – agent konspiracyjnym szeptem zawołał swoją partnerkę, która była już w połowie drogi do salonu. - Czemu ty nigdy na mnie nie czekasz? - zapytał kiedy już znalazł się obok niej.
- Chciałam się tylko rozejrzeć – odparła spokojnym głosem.
- Już ja znam te twoje ''rozglądanie'' – mruknął po czym wyjął broń. - A teraz idziesz za mną. I nie dyskutuj – syknął.
Bones zacisnęła zęby, ale nie dała się wyprowadzić z równowagi. Chcąc nie chcąc ruszyła za agentem po schodach prowadzących na piętro. W domu panowała kompletna cisza, jeśli nie liczyć tykania zabytkowego zegara stojącego w salonie. Brzmiało to dość upiornie, brakowało tylko nocy za oknem, a Booth mógłby ze spokojem poczuć się jak bohater filmu ''Nawiedzony dom''.
Po wejściu na piętro rozejrzeli się dookoła, ale żadne z nich nie zauważyło niczego podejrzanego. Ruszyli na prawo zaglądając do każdego mijanego pomieszczenia, ale nic nie znaleźli. Byli właśnie w połowie lewego skrzydła domu kiedy do ich uszu dotarł cichy dźwięk. Seeley spojrzał na Bones, która kiwnęła w stronę źródła hałasu. Powoli zaczęli iść w tamtym kierunku, ostatnie drzwi po lewej były otwarte. Dźwięk był coraz wyraźniejszy i brzmiał jak zduszone okrzyki. Temperance pierwsza wyjrzała zza rogu i zobaczyła skrępowanego Thomasa Wichestera siedzącego na krześle za biurkiem. W usta miał wepchniętą jakąś szmatę, a ręce i nogi przywiązane były do krzesła.
- Pan Winchester – powiedziała i weszła do środka. Booth tylko krzyknął.
- Bones. Nie!
Ale było już za późno. Dalton celował z broni do skroni Tempe, która zrozumiała, że popełniła błąd. Najgorszy z możliwych.

- A teraz odłóż spluwę – warknął Dalton do Booth'a, który stał z pistoletem wycelowanym w przeciwnika. - Odłóż ją! Chyba wyraziłem się jasno?!
- Puść ją.
- To ja tu kurwa dyktuję warunki. Rób co mówię, albo lalunia pożegna się z życiem – powiedział napastnik i na dowód tych słów przyciągnął Brennan za włosy bliżej siebie. Cichy syk bólu wydobył się z gardła kobiety. Nie pozwoliła jednak sobie na okazanie więcej słabości. Patrzyła na Booth'a, który w tej chwili analizował wszystkie możliwe wyjścia z tej sytuacji. - Liczę do trzech...
- OK. OK. Już odkładam – odparł szybko Seeley rozładowując magazynek i rzucając go na podłogę. Miał nadzieje, że nie popełnia w ten sposób błędu i że ich przyjaciele zauważą, że coś jest nie tak. W tej chwili tylko to mu pozostało.
- Grzeczny piesek – zaszydził Dalton. - A teraz tu podejdź... No już... Nie ociągaj się...
Booth mógł się tylko domyślać co teraz zrobi ten mężczyzna. Chwilę potem poczuł silny ból w okolicach karku. Zapadał w ciemność, a ostatnie co zarejestrował to przerażony krzyk Bones.

***

W instytucie kończył się właśnie kolejny dzień pracy. Laboranci uprzątali swoje stoiska badawcze szykując się do wyjścia. Camille przeglądała ostatnie raporty, a Hodgins ponaglał Angelę, która ociągała się. Miała dziwne wrażenie, że coś jest nie tak. Booth i Bren już dawno powinni byli wrócić i opowiedzieć im jak doszło do schwytania Daltona. Tymczasem gabinet jej przyjaciółki świecił pustkami, a telefon milczał jak zaklęty. Żadnych informacji od agenta, FBI czy Tempe. To zaczynało być lekko niepokojące.
- Mam złe przeczucie Jack – powiedziała Angela stając na wprost swojego męża. - Coś tu nie gra, Tempe i Booth powinni już dawno tu być.
- Może pogodzili się i teraz są już razem? - zaproponował takie rozwiązanie entomolog, nie zapominając dorzucić do tego charakterystycznego uśmieszku.
- Daj spokój, mówię poważnie.
- Ja też – odparł Hodgins nie przestając się uśmiechać. Artystka nie zdążyła jednak obsztorcować swojego męża, kiedy do jej pracowni weszła Cam, a jej mina nie zdradzała nic dobrego.
- Chyba mamy problem – powiedziała i spojrzała na swoich pracowników.
- Co się stało? - zapytała Angela, a jej obawy powiększyły się do rozmiarów pokrywy lodowcowej na Antarktydzie.
- Dzwonił szef Booth'a, ten cały Hacker... agenci znaleźli samochód Seeley'a przed domem Winchester'a. Ani śladu Brennan i Booth'a, za to ciało Winchester'a i ślady krwi w jego gabinecie.
- Nie ''chyba'', my mamy problem – podsumował Hodgins.

*Jeśli podróż jest poszukiwaniem
I dom zostanie znaleziony
Ja nie zatrzymam się
Ja będę polował
Jestem łowcą
Hunter – 30 Seconds to Mars

charlotte_12

Rozdział 12 – W zamknięciu

Sometimes it's hard to tell
If there's a life behind a song
But i know tomorrow
Today won't feel so long*

Obudził go tępy ból głowy. Czuł się mniej więcej tak, jakby ktoś uderzał w jego czaszkę młotem. Od środka. Nie otwierając oczu dotknął dłonią bolącego miejsca na potylicy i syknął z bólu.
- Nie dotykaj, bo znowu zacznie krwawić – do jego uszu jakby z oddali dotarł znajomy głos. Tak bardzo znajomy... i nagle wszystko do niego wróciło. Przypomniał sobie jak Bones bez pardonu weszła do pokoju, potem jak Dalton chciał odstrzelić jej głowę, a na koniec jak sam oberwał.
- Auć – wyrwało mu się. Zmrużył oczy, po czym po woli podniósł powieki. Na szczęście żaden oślepiający blask nie uderzył go po oczach. W pomieszczeniu panowała ciemność. Agent podciągnął się na łokciach i rozejrzał. Za dużo jednak nie zobaczył. Westchnął i spróbował usiąść, podparł się dłońmi na podłodze. Poczuł ciepło i dotknął smukłej dłoni Tempe. Szybko jednak oderwał się od tego nagłego przypływu ckliwych uczuć i oparł plecami o ścianę. - Długo byłem nieprzytomny?
- Jakieś cztery i pół godziny – odparła spokojnym głosem Temperance. - A przynajmniej tak mi się wydaje. W tych ciemnościach nie widzę za dobrze twojego zegarka.
- Ach.. no tak... - mruknął agent i zamknął oczy starając się zapomnieć o pulsującym bólu.
- To szybko nie minie. Oberwałeś dość mocno – powiedziała Brennan i oparła głowę o ścianę. - I wszystko to przeze mnie. Hmmm... Chyba miałeś rację, że zezulcy nie powinni wychodzić z Jeffersonian.
Booth nie wiedział co powiedzieć. Owszem, powtarzał to wiele razy i pewnie jeszcze nie raz powtórzy (jeśli znajdą sposób, by się stąd wydostać), ale to nie była najodpowiedniejsza chwila na prawienie kazań.
- No cóż... postąpiłaś tak jak ty – odpowiedział i uśmiechnął się lekko. - Brakowało tylko tego twojego super wielkiego rewolweru. Do dziś nie wiem skąd żeś go wytrzasnęła.
Bones również się uśmiechnęła. Dobrze pamiętała minę swojego partnera, kiedy wyjęła swoją broń. Szok i niedowierzanie to chyba za małe określenie.
- Już go nie mam. Zwróciłam go. Stwierdziłam, że raczej nie będzie mi potrzebny skoro przeważnie wszędzie chodzę z tobą. Zresztą, nawet nie umiałam się nim za dobrze posługiwać...
- Chyba w ogóle nie potrafiłaś się nim posługiwać – wtrącił się agent kierując swój wzrok tam, gdzie powinna znajdować się twarz Temperance. W tych ciemnościach widział jedynie zarys jej głowy.
- Umiałam! - oburzyła się. - No.. prawie. Co nie zmienia faktu, że jestem bardzo dobrym strzelcem. Mogłabym kupić sobie jakiś mniejszy pistolet dla obrony...
- Dobra, dobra... lepiej skończmy ten temat bo nigdy nie dojdziemy do porozumienia, a w tej chwili mamy chyba większy problem. Skoro jesteś taka genialna to gdzie jesteśmy? - Seeley wstał po woli i zaczął obchodzić pomieszczenie, w którym byli.
- Nie wiem. Chwilę po tym, jak Dalton cię ogłuszył, ja również zostałam uderzona. Widać lżej bo obudziłam się wcześniej od ciebie. Więcej nic nie wiem. Z tego jednak co zauważyłam to, to nie jest typowy pokój. Wystarczy dotknąć ściany, by się o tym przekonać – Tempe skończyła mówić w momencie, w którym Booth znowu był obok niej. Obszedł ich więzienie i musiał przyznać swojej partnerce rację. Faktura ścian była zupełnie inna od jemu znanych, żadnych chropowatości powstałych od tynku, żadnych purchli od farby. Nic, czysta gładź. Gdyby chociaż mógł to zobaczyć... i nagle dostał olśnienia. Jednym z podstawowych przedmiotów będących wyposażeniem agenta FBI była mała latarka, którą zawsze trzymał w kieszeni spodni.
- Tylko działaj... proszę... działaj... - mamrotał Seeley sięgając po mały przyrząd. Bones nie widziała co robi jej partner, ale sądząc po odgłosach jakie wydawał chciał, aby coś zadziałało. Nie zdążyła jednak zapytać, co niby miałoby zacząć działać, kiedy do jej uszu dotarło westchnienie zrezygnowania, a potem Seeley czymś rzucił mówiąc ze złością 'Niech to szlag!'. I nagle po przeciwnej stronie pomieszczenia coś zamigotało i zgasło, potem jeszcze raz, by za trzecim razem już nie zgasnąć. Booth jak oparzony poderwał się ze swojego miejsca i wziął mały przedmiot, którym okazała się latarka.
- Skąd ją wziąłeś? - zapytała Tempe i podeszła do swojego partnera, który błądził strumieniem światła po ich więzieniu. Ściany były wykonane z jakiegoś metalicznego materiału, tego agent sam się domyślił badając ich fakturę. W rogach były jakieś duże nity, jakby służące do złączenia prostopadłych ścian, a drzwi wyglądały bardzo masywnie i nie miały żadnej klamki od wewnątrz. Dodatkowo, po prawej stronie od wejścia znajdował się jakby jakiś filtr z wiatrakiem z wbudowanym termometrem. Agent nawet nie musiał pytać się Brennan czy myśli o tym samym co on.
- Jesteśmy w dużej lodówce – powiedział Seeley i spojrzał na swoją partnerką.
- Raczej w jakiejś chłodni – odparła. - Dobrze, że nie działa.
- Tutaj się z tobą zgodzę. Nie zmienia to jednak faktu, że jest źle. Nawet bardzo. Nie wiemy nawet w której części Waszyngtonu się znajdujemy, jeśli jeszcze oczywiście jesteśmy w Waszyngtonie. A naszym jedynym źródłem światła jest ta mała latareczka – w tym samy momencie dany przedmiot zgasł i zaświecił się z trudem. Sekundę później ponownie zgasł, ale już się nie zapalił. Booth westchnął rozgoryczony. - Nawet tego już nie mamy – i odrzucił latarkę w kąt.

***

Technicy FBI zbierali ślady w posiadłości Thomasa'a Winchester'a. Starali się niczego nie przeoczyć, ale wiara Hodgins'a w ich skrupulatność nie była zbyt silna, dlatego nawet ich samych nie zdziwił fakt, że entomolg pojawił się w drzwiach gabinetu zamordowanego lobbysty ze swoim własnym sprzętem i we własnej osobie. Starali się nie wchodzić sobie w drogę, co było jednak dość utrudnione biorąc pod uwagę fakt, że pracowali na tym samym materiale dowodowym.
- Zostaw to! - ręka Jack'a zawisła nad fragmentem dywanu oznaczonym numerkiem 4, przy którym leżał czarny włos.
- Przecież to nie należy do twoich obowiązków – odparł młody technik i spojrzał wymownie na pracownika instytutu.
- Ty mi młody lepiej nie podskakuj, a co należy do moich obowiązków to ja już lepiej wiem – Hodgins zabrał pensetą włos i spojrzał z tryumfem na pokonanego technika.
Godzinę później próbki były już zebrane i zabezpieczone. Jack od razu udał się z nimi do Instytutu Jeffersona, by zająć się swoim materiałem dowodowym oraz przekazać część z nich Camille, by mogła zbadać DNA i powiedzieć wreszcie czyją to krew znaleziono.
Doktor Saroyan została o tym poinformowana i teraz czekała już tylko na Hodgins'a. W między czasie zadzwonił do niej także Hacker informując ją, że próba namierzenia telefonu komórkowego agenta Booth'a nie powiodła się. Taki sam rezultat osiągnęli próbując namierzyć telefon Brennan. Naukowcom nie pozostało zatem nic więcej niż dowiedzieć się samym, co się stało z ich przyjaciółmi i gdzie oni teraz są.
- Mogę? - ciche pukanie w otwarte drzwi do gabinetu Cam wyrwało panią patolog z zamyślenia.
- Angela... Stało się coś?
- Jest tu ojciec Tempe z jej córką... przyjechali przed chwilą i pytają o Bren – artystka mówiła szeptem podchodząc do biurka swojej szefowej. - Co mam mu powiedzieć?
- Chyba prawdę – odparła Saroyan i wstała z fotela, po czym ruszyła w stronę wyjścia. - Gdzie on jest?

***

- Nie daruję im. Nie wybaczę. Każdego umówię na sesję terapeutyczną – te zdania niczym mantrę powtarzał doktor Lance Sweets, będąc w drodze do Jeffersonian. Poczuł się oszukany. To on im mówi dokąd pojechali Brennan i Booth a oni mu nie mówią, że tamci zaginęli? I nikt nie wiem gdzie w tej chwili są? - Zabiję. Powystrzelam.
Słodki z impetem wjechał na oświetlony parking przed instytutem o mało co nie taranując Hodgins'a, który właśnie wysiadł z samochodu.
- Stary! Dobrze się czujesz? - Jack nie wiedział, że właśnie obudził zwierzę w młodym psychologu.
- Zaraz ci powiem czy ja się dobrze czuję. Zaraz ci powiem...
- Sweets! Spokojnie... Co cię napadło? - Jack starał się jakoś uspokoić młodszego mężczyznę, który teraz stał na przeciwko niego i dyszał ciężko. - W takim stanie nie powinieneś prowadzić...
- Czemu zawsze dowiaduję się na końcu? Czy uważacie, że jestem za głupi na to by wiedzieć? Chyba nie raz wykazałem się rozwagą? Do cholery! Mam trzy doktoraty! Ale nikt mnie tu nie traktuje poważnie! - takiego wybuchu Hodgins się nie spodziewał, ale już wiedział o co chodziło jego koledze.
- My sami dowiedzieliśmy się niedawno. Wpadliśmy w jakiś amok i od razu zabraliśmy się za analizowanie dowodów, zbieranie materiałów. Nikt nie pomyślał o tym, by ciebie powia... to chyba było złe zdanie – Jack zacisnął usta. - Tak... - i klepnął Sweets'a w ramię.
- Tak, nie pogrążaj się już Hodgins – odparł Lance już łagodniejszym tonem. - Znalazłeś chociaż coś co się przyda?
- Mam taką nadzieję.
- Ale nie myśl sobie, że to wam ujdzie na sucho. Jeszcze z wami porozmawiam na ten temat – powiedział Sweeta i ruszył z Jack'iem do instytutu. Byli właśnie przy platformie, kiedy zauważyli Camille opuszczając pracownię Angeli. Nie miała za tęgiej miny. Chwilę potem wyszła też Angela niosąc małe dziecko na rękach.
- Co się stało? - zapytał Lance. A artystka spojrzał za siebie. Na fotelu siedział Max Kennan, a jego mina była zamyślona. - Powiedziałyście mu?
- A co miałyśmy zrobić? Cam od razu wyperswadowała mu pomysł szukania Tempe na własną rękę. Ochroniarze już zostali poinformowani, nie pozwolą mu opuścić laboratorium dopóki Bren i Booth się nie znajdą – wyjaśniła Angela i spojrzała na małą Cecile, którą trzymała na rękach. Była taka słodka i tak ciężko było od niej oderwać wzrok.
- To może od razu wezmę się do pracy – powiedział Hodgins i ruszył w stronę swojego stanowiska zostawiając Sweets'a i swoją żonę samych.
- Mogę? - Lance wskazał na dziewczynkę. - Jeszcze nie miałem okazji jej potrzymać...
- Jasne – Angela podała ostrożnie Cecile Słodkiemu. - Chyba cię polubiła – dodała widząc iż mała wykrzywiła usteczka w uśmiechu. Młody terapeuta tylko westchnął rozbawiony i odparł:
- Z nią poszło szybciej niż z jej rodzicami.

***

Partnerzy siedzieli w ciemności i starali się jakoś wymyślić drogę ucieczki, z miejsca w którym się znaleźli. Co było trudne w ich sytuacji. Booth parę razy staranował drzwi, a raczej próbował to zrobić. Skończyło się to jednak bolącym barkiem i obietnicą potężnego krwiaka. Masywne wrota ani drgnęły, wzmagając tym samym frustrację agenta. Nienawidził bezczynności. A teraz był na nią skazany.
- To na nic. Nie wydostaniemy się stąd sami – powiedziała Bones, kiedy Seeley rozcierał sobie ramię.
- Nietety... Musimy teraz zdać się na innych – odparł agent. - Tylko to nam pozostało...
- Chyba tak... Ja...
- O co chodzi? - Seeley spojrzał w kierunku swojej partnerki.
- Nie wiem czy to odpowiednie miejsce i chwila do rozmowy...
Booth już wiedział co za chwilę usłyszy. Nie chciał poruszać tego tematu, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później będą musieli porozmawiać. Ta rozmowa i tak ich czeka. A teraz mieli do tego okazję. Nikt im nie będzie przeszkadzał. Nikt nie będzie się w trącał. Tutaj są tylko oni.
- Dobrze – odparł. - Chyba możemy porozmawiać.

* Czasami trudno jest powiedzieć
czy jest życie poza piosenką
ale wiem, że jutro
dzisiejszy dzień nie będzie się wydawał tak długi
Falling or flying - Grace Potter and the Nocturnals

charlotte_12

Stęskniłam się za tym opokiem... Fajnie, że dodałaś kolejne części.. Super piszesz - potrafisz trzymać w napięciu co mi się bardzo podoba... ;) Ciekawe co się dalej wydarzy... Wreszcie porozmawiają... Ciekawa jestem jak potoczy się ta rozmowa... :)
Z niecierpliwością czekam na cd :)

charlotte_12

To żeby nie było, że jestem jędza i długo każę czekać to wrzucam kolejny rozdział :)

Rozdział 13 – Wspomnień czar?

We were worlds apart and you see
it was so much easier to be
cause now I know what we can’t have and it’s so unfair*

You tell me that you're sorry
Didn't think I'd turn around, and say...
It's too late to apologize, it's too late
I said it's too late to apologize, it's too late **

Doktor Saroyan jeszcze raz przyjrzała się wynikom badań DNA, jakie przeprowadziła i po raz pierwszy w swojej karierze chciała, aby nie okazały się one prawdziwe. A przynajmniej w części. Krew, którą nasiąknięty był dywan w gabinecie Winchester'a, niewątpliwie należała do Booth'a. Małym pocieszeniem był fakt, iż było jej za mało by spowodowała śmierć. Krew to krew, nie ważne w jakiej ilości zawsze wywołuje złe myśli i emocje, zwłaszcza jeśli chodzi o krew przyjaciela. Druga próbka, z czarnym włosem, potwierdziła tylko tezę Booth'a i Bones jakoby Dalton był w to zamieszany. Był. I teraz nie było już żadnych wątpliwości, co potwierdziły zeznania kucharki, którą były żołnierz najpierw ogłuszył a potem zamknął w spiżarni, zanim udał się zamordować swojego biologicznego ojca. Śledztwo odkrywało coraz więcej odpowiedzi na różne pytania, nie odpowiadało tylko na jedno. Gdzie byli Tempe i Seeley?

***

Agent spojrzał na swoją partnerkę, starając się dostrzec wyraz jej twarzy. Niestety panujące ciemności ograniczały to w znaczącym stopniu. Jedyne co widział to kontur profilu jej twarzy, ze zgrabnym nosem i ponętną krzywizną ust. A może to już wyobraźnia podsuwała mu takie obrazy? Szybko potrząsnął głową chcąc oddalić od siebie takie myśli i na powrót skupić się na słowach Tempe, która wreszcie zebrała się w sobie i zaczęła opowiadać mu wydarzenia z minionego roku. Gdyby nie fakt, że bardzo go zraniła najpierw wyjeżdżając, a potem zatajając istnienie jego córki, mógłby nawet wyrazić podziw dla tego, że wreszcie zaczęła mówić o uczuciach. Ale teraz nie potrafił wyrazić nic więcej poza otępieniem, które odczuwał słuchając jej historii.
- ...nie potrafiłam poradzić sobie z uczuciami, które czułam. Były tak mi obce i bałam się ich. W końcu nie wytrzymałam, kupiłam jakiś alkohol i zaczęłam pić. A potem ocknęłam się w szpitalu z potężnym bólem głowy. Nie wiedziałam jak się tam znalazłam, nie pamiętałam nic... a potem przyszedł lekarz i zaczął mówić, że mam olbrzymie szczęście, ale że jestem nieodpowiedzialna... w pierwszej chwili nakrzyczałam na niego, że jestem bardzo odpowiedzialną osobą, że mam doktoraty i że na pewno nie wie z kim rozmawia... a wtedy on... - Tempe przerwała, starając się nie rozpłakać. Wzięła głęboki oddech i kontynuowała - ...on powiedział, że o mało brakowało bym straciła dziecko... Chyba nie muszę mówić ci o szoku jakiego doznałam. Ta wiadomość była... była tak niespodziewana... Uwierzyłam dopiero wtedy kiedy pokazał mi zdjęcia z USG, a wtedy poczułam się tak... winiłam się za to co zrobiłam, przecież nigdy nie sięgnęłabym po alkohol... - głos zaczął jej się trząść, a dłonie nerwowo dotykały skroni.
- Wiem Temperance – powiedział cicho Seeley. Nie dotknął jej w pocieszającym geście, po prostu dał świadectwo tego, że jej wierzy. Zresztą tylko na tyle było go teraz stać. Najwidoczniej to wystarczyło Bones, gdyż odetchnęła głęboko i wróciła do przerwanej opowieści. Seeley słuchał w milczeniu jak opowiadała mu o jej powolnym przyzwyczajaniu się do myśli, że będzie matką. O jej telefonach do niego, które za każdym razem kończyły się zanim Booth zdążył podnieść słuchawkę. Powiedziała mu jak się czuła kiedy urodziła Cecile i dlaczego wybrała takie imię. Tempe chciała, by znał jak najwięcej szczegółów, tak jak gdyby przez miniony rok nie dzieliły ich tysiące kilometrów. Doskonale zdawała sobie sprawę, że to niemożliwe, w końcu była naukowcem i to cholernie dobrym, a jednak... Jakaś jej cząstka uparcie wierzyła, że da się to wszystko naprawić. Ta cząstka, którą zaszczepił w niej Booth.
- Wracając do Waszyngtonu jeszcze nie wiedziałam jak postąpię. Przez rok dużo mogło się zmienić i bałam się jak zareagujesz na mój powrót. Nie rozstaliśmy się w przyjacielski sposób,a mimo to ja cały czas wypatrywałam cię na lotnisku... byłam głupia, wiem...
- Byłem tam – wszedł jej w słowo agent, a na twarzy Brennan odmalowało się szczere zdziwienie, którego jednak Seeley nie mógł dostrzec. - Stałem z boku, nie chciałem żebyś mnie widziała.
- Dlaczego?
- Dlaczego? Temperance, proszę. W przeddzień twojego wyjazdu odrzuciłaś mnie, znowu. Potem nagle oznajmiłaś mi, że wylatujesz na jakieś wykopaliska. Jak miałem się czuć? Z dnia na dzień straciłem wszystko... ukochaną, partnerkę... dlatego nie pytaj się chociaż dlaczego nie podszedłem i nie pożegnałem się z tobą.
- Ja... Wtedy nie wiedziałam... przepraszam – cichy szept dotarł do uszu Booth'a, który tylko prychnął.
- Tu nie chodzi o przepraszanie, chociaż na to też jest chyba trochę za późno... tu chodzi o to czego nie zrobiłaś... nie zaryzykowałaś, nie pozwoliłaś mi obdarzyć cię miłością... czy nie dałem ci wystarczająco dużo powodów, do uznania mnie za faceta odpowiedzialnego, który zrobiłby wszystko, żebyś była szczęśliwa?
- Wiem Booth. Ja to wszystko wiem. Już wiem... - po jej policzku pociekła łza, którą szybko wytarła. - Ale musisz też mnie zrozumieć. Nie jestem taka jak ty. Przez całe swoje życie kierowałam się rozumem, dlatego pójście za uczuciami nie jest dla mnie łatwe. Nie zaznałam w życiu za dużo szczęścia... dopiero w Jeffersonian, a potem kiedy zostałeś moim przyjacielem... nie chciałam niszczyć tego co było między nami, bo kiedy by nam nie wyszło nie miałabym twojej przyjaźni, a bez niej nie potrafiłabym żyć... to nie tak, że cię nie kochałam wtedy... ja się nie chciałam do tego przyznać, bo nie chciałam abyś przeze mnie cierpiał...
- Ale kto ci dał prawo decydowania za mnie? Czemu nie mogłem zdecydować za siebie? - głos Booth'a podwyższył się nieznacznie. Już miał dość tego wszystkiego. Ciągłe powtarzanie ''to dla twojego dobra'' działało mu na nerwy. Wszyscy decydowali za niego, nie dając mu możliwości podjęcia własnych decyzji.
- Nie miałam takiego prawa Seeley – odparła Bones spokojnym głosem. - Nie miałam i nie mam. Dziś już wiem, że nie powinnam tego robić. Zrozumiałam to w momencie kiedy ujrzałam cię po raz pierwszy po moim powrocie i zrozumiałam, że popełniłam największy błąd w moim życiu. A potem zrobiłam kolejny nie mówiąc ci o Cecile... chciałam byś z powrotem traktował mnie jak dawniej, chciałam jakoś przygotować cię na tą wiadomość. Niestety dowiedziałeś się w dość nieodpowiedni sposób. Za to też powinnam przeprosić.
Booth wstał i zaczął krążyć po małym pomieszczeniu. Myśli w jego głowie wirowały jak w kalejdoskopie, nie dając mu spokoju. Palące uczucie zdrady zaczęło mieszać się z innymi emocjami, które trawiły agenta od środka: miłość, przyjaźń, cierpienie, żal... Zwłaszcza to ostatnie nie dawało mu spać mu spać po nocach. Najpierw spowodowany wyjazdem Bones, a potem jej kłamstwem, a raczej zatajeniem prawdy sprostował w dość ironiczny sposób sam siebie. Schował twarz w dłoniach nie wiedząc co ma zrobić, a ona siedziała niedaleko, tak cicho i spokojnie... Przed chwilą powiedziała mu wszystko, no prawie wszystko – nie wyjawiła swoich uczuć względem niego. Co prawda Seeley mógł wyczytać między słowami, że zależy jej na nim, ale po tym co przeszli, co on przeszedł wolał to usłyszeć wprost od niej. Bez żadnych półsłówek i niedopowiedzeń...
Ale to nie wszystko. Booth nie był gotowy na otwarte przebaczenie. Ta rozmowa co prawda przybliżyła ich do siebie, ale nie w takim stopniu, by przyjął Bones z otwartymi ramionami i zapomniał o tym co było. Owszem, mógł się zgodzić, że ona też przeżywała katusze. Sama musiała sobie poradzić z wiadomością, że spodziewa się dziecka. Jego dziecka. Ale do jasnej cholery nie byłoby tego wszystkiego gdyby mu wtedy zaufała i nie uciekła!
- Booth – usłyszał jej głos i poczuł ciepło dłoni na swoim ramieniu. - Wszystko dobrze? Chcesz...
- Stop – przerwał jej odwracając się w jej stronę i kładąc dłonie na jej ramionach. - Odbyliśmy rozmowę, na której ci zleżało. Nie oczekuj teraz ode mnie, że wszystko będzie tak jak dawniej bo tak się nie stanie. Nie wymarzę z pamięci minionego roku... to się już stało i muszę, musimy się z tym pogodzić. Wybacz jeśli oczekiwałaś, że przyjmę twoje przeprosiny z radością... Ja tak nie potrafię...
- Seeley... ja naprawdę nie...
- To już za późno na przeprosiny. Za późno... - powiedział spokojnie agent i skierował się w stronę masywnych drzwi, jakby chciał opuścić to pomieszczenie jak najprędzej. - Teraz liczy się tylko to, jak się stąd wydostaniemy.
Bones szybko zamrugała, starając się zapobiec popłynięciu łez, które zaczęły formować się w kącikach jej oczu i słabo się uśmiechnęła odwracając się do swojego partnera.
- Znajdą nas, bo jak nie nasi przyjaciele to kto? - rozłożyła ręce w geście bezradności i na powrót zajęła swoje miejsce pod chłodną ścianą.

***

Mina Hodgins'a wyrażała takie skupienie, że wręcz dało się usłyszeć trybiki pracujące w mózgu naukowca. Właśnie zakończył badanie cząsteczek, które znalazł w domu Winchester'a i zaczął je porównywać z tymi, które zebrał wcześniej. Większość z nich wykazywała zgodność, co umożliwiało postawienie tezy iż porywacz ma jedną kryjówkę i może właśnie tam przetrzymuje Booth'a i Brennan. Nie zastanawiając się dłużej wydrukował potrzebne dokumenty i pobiegł w stronę gabinetu Cam, mijając po drodze Sweets'a zabawiającego Cecile. Młody terapeuta zaalarmowany sprintem entomologa szybko dał znać Angeli i oboje ruszyli za Jack'iem. Kiedy dotarli na miejsce, ten właśnie podawał wydruki doktor Saroyan.
- Co się dzieje? - zapytała Ange. - Masz coś? - to pytanie skierowała już bezpośrednio do swojego męża.
- Możliwe – odparł, a wszyscy spojrzeli na niego wyczekująca. - Już mówię... Porównałem cząsteczki, z obydwu miejsc zbrodni i znalazłem pewną zgodność. W obu miejscach były mikroskopijne ślady przestarzałego kakao...
- Kakao? - powtórzyła pozostała trójka. - To spożywcze? - dodał Słodki, a Hodgins przytaknął.
- Tak, dokładnie to. Było tylko w znacznym stopniu przeterminowane i raczej nie nadawało się już do spożycia. Kolejną istotną rzeczą jest fakt, że w śladach jakie pozostawił Dalton były nieznaczne ilości stali chromoniklowej, aluminium oraz najzwyklejszego tworzywa sztucznego w kolorze białym. Niestety nie mam pojęcia jak to wszystko powiązać ze sobą – zakończył entomolog i spojrzał na przyjaciół.
- Chwila. Podsumujmy co wiemy – zarządziła Angela, w której obudził się instynkt przywódczy. - Mamy stare kakao, plastik, aluminium i stal chromo-coś-tam...
- Chromoniklową – wpadł jej w słowo Jack.
- Właśnie. Cztery elementy, które muszą w jakiś magiczny sposób łączyć się ze sobą. Kakao jest kakaem, to jasne. Ale pozostałe... czy występują gdzieś razem? Noooo, ludzie... jakieś pomysły? Jack? Cam? Lance? - artystka spoglądała na każdego z osobna, jakby starając się wymusić ich wiedzę. To musiało mieć jakieś logiczne rozwiązanie. Musiało...
- Ta stal... ta chromoniklowana, ona występuje w lodówkach – powiedział Słodki po chwili milczenia, jaka zapanowała. - Ostatnio kupiłem nową i... Czemu mi się tak przyglądasz, Jack?
- Sweets, jesteś wielki – odparł Hodgins i szybko wybiegł z gabinetu swojej przełożonej z iście uradowanym wyrazem twarzy. Innym nie pozostało nic innego jak prędko pobiec za nim.

*Byliśmy oddzielnymi światami i widzisz
że tak było dużo łatwiej żyć
ponieważ teraz wiem że nie możemy tego mieć i to jest takie niesprawiedliwe
Unfair – Kate Voegele

**Mówisz mi, że ci przykro
Nie myślałem, że mógłbym to zmienić
Powiedzieć
Że za późno już na przeprosiny, za późno
Powiedziałem, że za późno na przeprosiny, za późno
Apologize – One Republic

charlotte_12

Ale ja wcale nie uważam, że jesteś jędza... :P:P xD
Dobrze przeprowadziłaś rozmowę B&B :) Moim zdaniem dobrze jest jak Booth tak "męczy" Bones... Dzięki temu będzie sobie jeszcze bardziej zdawać sprawę jak jej na nim zależy... ;) Jak dla mnie super... ;) A praca zezulców bez żadnych zastrzeżeń :) ;) Sweets wykazał się wiedzą... :P heh... Ekstra czekam na cd :)

charlotte_12

Żeby tak Brennan zaczęła to sobie w serialu uświadamiać :) no, ale od czego w końcu są fanficki, nie?

Rozdział 14 – Ratunek. Ale od czego?

'cause i cannot stand still
i can't be this unsturdy
this cannot be happening

'cause i'm waiting for tonight
then waiting for tomorrow
and i'm somewhere in between
what is real and just a dream*

Zaalarmowany zamieszaniem jakie wywołał nagły sprint doktora Hodgins'a do gabinetu swojej przełożonej, a następnie jego szybki bieg z powrotem, Max Keenan wyszedł z pracowni Angeli i stanął obok szklanych drzwi. Nie wiedział co się dzieje, ale musiało to być coś dobrego skoro twarz naukowca wyrażała coś w rodzaju zadowolenia kiedy pochylał się nad mikroskopem. Nie czekając podszedł do entomologa, chwilę późnej pojawili się obok pozostali. I wtedy się zaczęło...
- Jack!
- Doktorze Hodgins?! - wzrok Saroyan był więcej niż oczekujący i Keenan momentalnie poczuł, że ta kobieta musi mieć poważanie jako szefowa.
- Hogins... - błagalny ton tego młodego chłopaka, który trzymał jego wnuczkę dobiegł do uszu ojca Brennan. Rozgardiasz był niemiłosierny. I on w takich warunkach miał się czegoś dowiedzieć?
- Stop! - krzyknął i podniósł ręce do góry. - Uciszcie się wszyscy bo inaczej będziemy tkwić w tym marazmie. Dajcie mu spokojnie powiedzieć... - skutek był natychmiastowy. Trójka ludzi za jego plecami ucichła, teraz słychać było tylko pikanie jakiegoś sprzętu laboratoryjnego nieopodal nich. - No, cieszę się że się zrozumieliśmy. A teraz słucham, znalazł pan coś, co powie nam gdzie jest moja córka i Booth?
Jack przełknął ślinę i popatrzył na zgromadzonych. To co przed jeszcze przed chwilą wydało mu się taką oczywistością, teraz już nią nie było. Co prawda sam pomysł był trafiony, Sweets spisał się doskonale, ale czy to na pewno o to chodzi?
- Jack? - Angela ponownie wypowiedziała imię swojego męża, tym razem mniej natarczywie. - Powiesz nam co takiego podsunęło ci zdanie Lance'a?
- OK. OK. Ale od razu uprzedzam, że to nie musi być od razu pewniakiem, mogłem się pomylić, przecież istnieje wiele możliwości i wiele zastosowań stali chromoniklowanej, to wcale nie musi być to co mam namyśli, mogę się mylić, ale wiem... - przerwał ten nagły potok słów, kiedy poczuł dłoń Angeli na swoim ramieniu. Spojrzał w oczy swojej żony, w których zobaczył spokój i sam go poczuł. Tak po prostu. Uśmiechnął się lekko i przymknął powieki biorąc głęboki wdech. Kiedy je otworzył zaczął wreszcie mówić rzeczowym tonem, który dobrze znali jego przyjaciele. - Sweets podsunął mi pewnie pomysł z tą lodówką... Otóż stali chromoniklowej używa się także to budowy komór chłodniczych, czyli tak zwanych chłodni. Gdybyśmy poszli tym tropem, okazałoby się, że w ich budowie znajdziemy także pozostałe elementy, które zbadałem. Oczywiście poza kakao. - naukowiec podszedł do najbliższego komputera i wystukał coś na klawiaturze, chwilę potem na monitorze pojawił się prowizoryczny schemat chłodni. - Tak to mniej więcej wygląda... Mówiąc dokładniej, stal chromoniklowaną w takich chłodniach znajdziemy najczęściej w drzwiach. Jest ona oczywiście nierdzewna i pokryta tworzywem sztucznym, zazwyczaj białym. Nie ukrywam, że takie drzwi a raczej wrota są dość masywne...
- Wiem! – powiedziała nagle Angela zwracając na siebie uwagę. - Mówiłeś, że te cząsteczki znalazłeś w śladach Daltona, tak? W śladach po butach?
- Taaaaak... Ange, jesteś cudowna – entomolog uśmiechnął się, gdyż już dobrze wiedział na co wpadła jego żona. Głowy pozostałej trójki odwracały się to od Hodginsa do Angeli.
- Czy ktoś mi wreszcie wyjaśni co takiego jest takie oczywiste? - Camille przerwała tą chwilę kontemplacji, powodując tym samym, że oczy małżonków skierowały się na nią.
- Już... - artystka szybko zaczęła wyjaśniać. - Jeżeli te wrota są takie ciężkie, to Dalton najprawdopodobniej pomógł sobie nogą zamykając je – Angie stanęła w takiej pozycji jakby usiłowała zamknąć drzwi, z jedną nogą wysunięta przed drugą i zgiętą w kostce – coś mniej więcej w taki sposób. Możliwe, że drobinki tych cząsteczek właśnie w ten sposób dostały się na podeszwę jego buta. - Demonstracja się zakończyła, a wszyscy pokiwali głowami ze zrozumieniem. To było takie proste, a jednocześnie jakie odkrywcze.
- Dobra, mamy chłodnie. Wiemy, możemy założyć, że Dalton przebywał w miejscu gdzie występują takie komory chłodnicze. Ale co z kakaem? Czy to tylko przypadkowy element, który nie ma z tym żadnego związku? - doktor Saroyan popatrzyła po twarzach zgromadzonych, jakby oczekiwała od nich odpowiedzi. Najlepiej takiej, która wyjaśniałby wszystkie wątpliwości, bez konieczności ponownej analizy.
- Chwileczkę – odezwał się po chwili ciszy Sweets, przekładając małą Cecile z jednego ramienia na drugi. - Booth wspominał mi, że Wichester, Thomas Wichester senior, on był lobbystą, ale też dość znaczącym producentem wyrobów mlecznych, no wiecie... czekolady, praliny, zajączki z marcepanu... Tam chyba potrzebne jest kakao...
Kiedy Słodki skończył, Hodgins wyglądał tak jakby chciał ucałować młodego doktora. Teraz to stało się takie oczywiste. Takie proste i aż głupie w swojej mało skomplikowanej formie. Nie czekając ani chwili, entomolog ponownie nachylił się nad klawiaturą. Parę sekund później przed zgromadzonymi wokół komputera pojawiła się lista zakładów należących do Winchester'a z całego kraju.
- Zawężam krąg do tych znajdujących się w Waszyngtonie i w jego obrębie... - kolejne kody na klawiaturze – ale i tak jest ich dużo...
- Zobacz te, które nie są teraz używane – zauważył rozsądnie Max, a reszta mu przytaknęła. Chwilę później przed ich oczami widniał już tylko jeden adres.

***

Czas dłużył się niemiłosiernie. Każda sekunda była niczym minuta, a każda minuta niczym godzina. Siedzieli w zamknięciu już ładnych parę godzin i nie zapowiadało się na to, by szybko opuścili to miejsce. Dalton jak dotąd nie pojawił się ani razu i według Booth'a ich porywacz najprawdopodobniej mijał teraz granicę kolejnego stanu. Zamknął ich tylko dlatego, by nie zaalarmowali policji federalnej i nie wszczęli pościgu. Bo inaczej po co miałby ich tu trzymać? Dla zabawy? Po to by ich zabić? Wątpliwe, chociaż śledztwo pokazało, że Dalton jest zdolny do wszystkiego. Taak... Seeley myślał o wszystkim, byle tylko jego myśli nie zaczęły krążyć dookoła historii Bones i ich rozmowy. Chciał zająć się czymś innym, czym pożytecznym. Ale co takiego można robić siedząc w małym pomieszczeniu, które kiedyś było wielką lodówką? Nic. Tylko zadręczać się wspomnieniami i myślami.
Agent oparł głowę o ścianę i zamknął oczy. Parę głębokich wdechów powinno go uspokoić. Od chwili kiedy skończyli tamtą rozmowę, nie odezwali się do siebie. Siedzieli w milczeniu, rozpamiętując to co się ostatnio wydarzyło i zastanawiając się co wydarzy się potem. Jeżeli oczywiście ktoś ich wreszcie znajdzie. Ale ta cisza jaka panowała między nimi była przytłaczająca, zarówno dla Booth'a jak i dla Brennan. Nie byli przyzwyczajeni do nieodzywania się do siebie kiedy byli razem, to było takie nienaturalne i dziwne.
Temperance wolałaby już, żeby jej partner na nią krzyczał, żeby wyraził swój smutek i żal do niej w jakiś werbalny sposób. Cokolwiek. Byle tylko nie milczał. Sama jednak nie miała odwagi się odezwać jako pierwsza. Ona – najlepsza antropolog i chyba najbardziej butna i odważna kobieta jaką znał świat, bała się powiedzieć choćby słowo.
Po kolejnych dwóch godzinach milczenia Bones wstała i teraz to ona zaczęła krążyć po pomieszczeniu. Poczuła lekkie ukłucie bólu kiedy wyciągnęła ręce ku górze, by rozciągnąć kręgosłup – za długo przebywała w pozycji siedzącej. I od razu pomyślała o Booth'ie, skoro ją zabolały plecy to co on będzie czuł? W końcu uskarżał się na bóle w kręgosłupie. Nie musiała zastanawiać się długo. Chwilę potem Seeley podniósł się i ledwo słyszalny syk bólu wydobył się z jego ust.
- Wszystko w porządku? To plecy? - Tempe automatycznie podeszła do swojego partnera i dotknęła jego ramienia. Szybko się jednak opamiętała i zabrała dłoń z bicepsa Booth'a. - Może mogłabym pomóc?
- I znowu mnie sparaliżować? - odparł z ironią.
- To zdarzyło się tylko raz...
- Na całe szczęście – wpadł jej w słowo Seeley i powoli się wyprostował.
- Ale potem wszystko naprawiłam i już nie czułeś bólu.
- Tym razem pomoc nie będzie potrzebna, to był tylko chwilowy zastój kości.
- Nie ma czegoś takiego – Bones już szykował się do przeprowadzenia wykładu na ten temat, ale agent szybko jej przerwał.
- Stop. To nie jest czas na te antropologiczne gadki. Naprawdę.
- OK. - odparła kobieta i odsunęła się od swojego partnera. Skoro już zaczęli rozmawiać to może by pociągnąć to dalej? Mówić o wszystkim, byle nie było ciszy? Ale o czym ma mówić? Bones nie należała do osób, które paplały o wszystkim co im ślina na język przyniesie. Po krótkiej chwili zastanowienia doszła do wniosku, że najbezpieczniej będzie pomówić o Daltonie. - Myślisz, że Dalton tu jest? Pilnuje nas?
Pytanie Brennan wyrwało Booth'a z zamyślenia i był jej wdzięczny, że je zadała. Wreszcie mógł podzielić się z nią swoją teorią. Co prawda mógł to zrobić wcześniej, ale jakoś nie mógł się przełamać by zacząć rozmowę. Obawiał się, że w końcu powrócą do tematu, którego on wolał uniknąć.
- Wątpię. Podejrzewam, że jest już daleko stąd. Gdyby było inaczej na pewno dałby nam dowód swojej obecności – odparł Seeley.
- Tak sądzisz?
- Tak. Chociaż z drugiej strony, kto wie co się czai w tym jego łbie. Był zdolny do zabicia przyrodniego brata, najprawdopodobniej też ojca...
- Myślisz, że zabił starego Wichester'a po tym jak nas ogłuszył? - przerwała mu Tempe zadając pytanie, które tak naprawdę chodziło po jej głowie już od dłuższego czasu.
- Myślę, że tak. Chciałbym znać tylko motyw jego postępowania, ale tego dowiemy się kiedy już wyjdziemy z tego koszmarnego, ciasnego pomieszczenia – odparł Booth i na powrót usiadł pod ścianą. Nie odsunął się, kiedy Bones usiadła obok niego. Aż takim dzieckiem nie był.
- Chciałabym już stąd wyjść i zobaczyć Cecile – powiedziała Temperance, spuszczając głowę. - Mam nadzieję, że mój ojciec dobrze się nią opiekuje.
- Jak znam naszych przyjaciół, to pewnie już siedzą razem z nim i zajmują się nasz... - zawahał się przed użyciem zbitki słów, która wyzwalała w nim różne emocje. Ale czuł, że akurat w tym momencie tak powinien zrobić i nie bał się wypowiedzieć ich. - ...naszą córką – dokończył. - Nic jej nie będzie, a kiedy już opuścimy to miejsce to wtedy będę mógł wreszcie ją zobaczyć.
- Ma twoje oczy – wyszeptała Bones, a Booth poczuł jak coś przewraca mu się w żołądku. Wiedział, że ma córkę, ale tak naprawdę jeszcze tego nie czuł. Nigdy nie trzymał jej w ramionach, nigdy nie widział jej z bliska. Jak na razie pozostawała ona tylko w sferze jego wyobraźni. Dla niego, jeszcze nie była realna. Nie zdążył jednak odpowiedzieć na to proste stwierdzenie, kiedy coś usłyszał. Coś dobiegającego z zewnątrz. Wytężył słuch i ponownie to usłyszał.
- Słyszysz? - zapytał Bones. Kobieta wstrzymała oddech, jakby chcąc sprawić by było jeszcze ciszej. A potem również to usłyszała. Jakieś odgłosy, jakby z oddali. Nie czekając, szybko podbiegli do drzwi i zaczęli w nie łomotać pięściami, mając nadzieję, że jeżeli tamte odgłosy wydawali ludzie, to ich usłyszą i wypuszczą ze stalowej klatki. Nie przestawali uderzać w drzwi, kiedy coś zachrobotało i chwilę później wielkie wrota otworzyły się z wyraźnym skrzypnięciem. Światło latarek natychmiast oślepiło partnerów, którzy zasłonili oczy rękami próbując uchronić się przed rażącą jasnością. Chwilę później usłyszeli znajomy głos.
- Nie łatwo było was znaleźć – powiedział Hodgins i uśmiechnął sie do nich promiennie.

* Nie mogę stać prosto
Nie mogę być tak miękki
To nie może się dziać

Bo czekam do wieczora
Potem czekam do jutra
I jestem gdzieś pomiędzy
Co jest jawą a co snem
Somewhere In Between - Lifehouse

charlotte_12

Tak, żeby to sobie w końcu uświadomiła... Mam nadzieję, że to się stanie szybciej, zanim się zestarzeję :P No pewnie... Fanficki są bardzo pożyteczne ;)
Nie no super... :) Kolejna część z tak dobrze wykreowanym klimatem "Bones" Heh... Zwłaszcza atmosfera w Instytucie xD Heh...
Szkoda, że Hodgins nie pocałował Słodkiego xD he he... Angela byłaby zazdrosna ;) :P:P
Ekstra !!! :) Z niecierpliwością czekam na cd ;) Wiesz dlaczego :) ;)

charlotte_12

Ten rozdział jest jednym z ulubionych, mam do niego sentyment :)

Rozdział 15 – I co teraz?

Na nic się zdały protesty i zapewnienia, że wszystko jest w porządku i ani Booth ani Brennan nie potrzebują opieki lekarskiej. Hodgins oraz sanitariusze, którzy przybyli parę minut po odnalezieniu partnerów, byli pod tym względem nieugięci. I w ten oto sposób agent oraz antropolog siedzieli teraz na ostrym dyżurze w miejskim szpitalu. W przypadku Tempe oględziny przebiegły zadziwiająco szybko. Nie miała żadnych ran, z wyjątkiem małego guza w miejscu, w którym została uderzona przez Daltona. Jeśli zaś chodzi o jej partnera, tu sprawa miała się troszkę gorzej. Trzeba było założyć szwy oraz wykonać tomografię, by sprawdzić czy tak silne uderzenie nie wywołało jakiś zmian. A wszystko przez wzgląd na jego operację, którą przeszedł dwa lata temu. Na całe szczęście lekarze nie dopatrzyli się żadnych zmian chorobowych i Seeley, tak jak i Tempe mógł wrócić do domu. I zapewne tak by się stało, gdyby nie cała ekipa z Jeffersonian z ojcem Brennan na czele, która czekała na nich na szpitalnym korytarzu. Z tego względu, że badanie Bones zakończyło się szybciej, czekała wraz z przyjaciółmi na Booth'a, który w końcu wyszedł z gabinetu lekarskiego.
- Wszystko w porządku? - zapytała Temperance, kiedy Seeley do nich podszedł.
- Tak, wszystko jest OK. Mam się tylko porządnie wyspać – odparł agent i uśmiechnął się. - Powinniśmy wam podziękować za ratunek – zwrócił się do przyjaciół.
- Drobiazg – powiedział Hodgins takim tonem jakby chodziło o pogodę, lecz po chwili dodał. - No dobra, wcale nie taki drobiazg.
- Powiedziałeś nam to, kiedy tylko nas uwolniłeś – przypomniała mu Bones i również się uśmiechnęła. Chciała jeszcze coś powiedzieć, kiedy przerwał jej cichy płacz. Cecile, która do tej pory cały czas była na rękach swojego dziadka, zaczęła płakać i wszystkie twarze od razu zwróciły się w jej stronę. - Już cichutko... - Tempe podeszła do swojego ojca i wzięła małą. - Spokojnie kochanie... - wyszeptała i przytuliła córkę.
Booth był w szoku. Jeszcze nigdy nie widział, by Bones w ten sposób zajmowała się dzieckiem. Był przygotowany raczej na coś w stylu ''tańczących paliczków'' niż ''spokojnie kochanie''. Czyżby macierzyństwo aż tak zmieniło Tempe? Stał i nie mógł oderwać wzroku od swojej córki i jej matki. I nagle świadomość, że ma dziecko z Bones wydała mu się mniej nierealna niż jeszcze parę godzin temu.
- Mogę? - podszedł do Brennan i wskazał na dziewczynkę, cały czas cicho szlochającą. Teraz to pozostali przyglądali się tej scenie i kompletnie nie wiedzieli co mają zrobić. Zostać czy odejść? Z jednej strony była to trochę intymna chwila i nie chcieli zakłócać jej swoją obecnością, ale z drugiej strony nie chcieli by Booth poczuł się zdany tylko i wyłącznie na siebie, chwilę potem kiedy wreszcie zobaczył swoją córkę w pełnej krasie. Koniec końców postanowili zostać i teraz obserwowali jak agent delikatnie bierze córkę w ramiona i przygląda się jej. - Witaj Cecile – powiedział tak jedwabistym głosem, że nie jednej kobiecie szybciej zabiłoby serce. - Nie płacz już... - zaczął kołysać małą w ramionach, a ta jak za odjęciem czarodziejskiej różdżki nagle się uspokoiła. Chwilę potem otworzyła swoje oczy i w Seeley'a uderzyła świadomość, że są dokładnie takie same jak jego. I przepadł. Pokochał to dziecko całym sercem.
Przyjaciele przyglądali się tej scenie z gardłami ściśniętymi ze wzruszenia. Nikt nic nie powiedział. Wszyscy byli zbyt pochłonięci obserwowaniem pierwszego spotkania ojca z córką. Nikt nie zwrócił też uwagi na Tempe, która stojąc z boku, cierpiała w milczeniu. Teraz widząc tę scenę, z całą mocą mogła stwierdzić że była i jest głupia. I żadne doktoraty na nic jej się zdały. Była głupia nie mówiąc Booth'owi prawdy. Była głupia wyjeżdżając wtedy. Popełniła tyle niewybaczalnych błędów przez ten rok, że nie było mowy o tym, by Seeley jej wszystko darował.
- Chyba najwyższa pora na odpoczynek – głos Max'a Keennana wyrwał wszystkich z zadumy. I dało się słyszeć głosy przystające na tą propozycję. Booth oddał Cecile Bones z mieszanymi uczuciami na twarzy. Musiał to sobie jakoś poukładać. I jak najszybciej opuścić szpital. Ale jak? Nie miał samochodu.
- Odwieziemy cię – powiedziała Angela, jakby czytając w jego myślach. - Max przyjechał swoim samochodem więc zabierze Bren do domu, a ja i Jack podrzucimy cię do twojego mieszkania.
- Dzięki – odparł agent.
- Nie ma sprawy.

***

Kiedy za Booth'em zamknęły się drzwi do mieszkania, emocje wreszcie opadły. Teraz mógł sobie pozwolić na chwilę słabości i wreszcie spokojnie wszystko przemyśleć. Zdjął marynarkę, która nosiła rdzawe plamy jego krwi i rzucił ją na oparcie sofy. Sam zajął miejsce na fotelu, starym i zużytym, ale niesłychanie wygodnym, na którym zastanawiał się nad niejedną sprawą. To właśnie na nim, ponad rok temu zbierał się na odwagę, by wyznać Tempe swoje uczucia, to na nim topił smutki po jej wyjeździe, na nim jeszcze kilkadziesiąt godzin wcześniej wyobrażał sobie jak będzie wyglądać jego córka. Teraz już wiedział.
- Boże! - ukrył twarz w dłoniach. - Czemu to jest takie trudne... Czemu? - pytania na które nie znał odpowiedzi zostały zadane w przestrzeń. Nikt na nie, nie odpowiedział i on również nie potrafił tego zrobić. Z cichym westchnięciem podniósł się i podszedł do lodówki chcąc wziąć piwo, ale uświadomił sobie, że alkohol po lekach raczej nie jest wskazany. Ze zrezygnowaniem podszedł do wieży stereofonicznej i od niechcenia włączył jakąś stację radiową. Nie chciał siedzieć w ciszy, bo cisza potęgowała emocje i wyzwalała różne myśli. A on teraz chciał tylko spokoju. Tylko spokoju.
Ledwo położył się na kanapie, do jego uszu dotarły pierwsze dźwięki piosenki, która doskonale odzwierciedlała całą tą sytuację.

Love hurts, love scars, love wounds
And mars, any heart
Not tough or stong enough
To take a lot of pain, take a lot of pain
Love is like a cloud
Holds a lot of rain
Love hurts......ooh,ooh love hurts *

- Nawet radio przeciwko mnie – mruknął Seeley i zamknął oczy. Nawet nie chciało mu się podejść i zmienić stacji. W ciszy słuchał słów, jakie śpiewał wokalista zespołu Nazareth. W tym wszystkim była jakaś ukryta prawda, miłość boli. To fakt, a on boleśnie się o tym przekonał. Nawet nie pamięta ile razy musiał ze stoickim spokojem słuchać rewelacji Bones z jej randek. A kiedy spotykała się z Sully?
- Przestań Booth! - upomniał sam siebie i potrząsnął głową. Za dużo myślał. Najchętniej by zasnął i zapomniał o kłopotach. Chciałby zasnąć i obudzić się rok wcześniej. Zapobiegłby wtedy... ale czemu? Ich nocy? Wyjeździe Bones? Gdzieś w głębi serca wiedział, że nie powinien mieć do nikogo pretensji bo sam o tym marzył. Marzył by mieć dziecko z Tempe. Marzył by z nią być... Co prawda teraz z nią nie był, ale czy...
- Oh zamknij się! - skarcił natrętny głosik w swojej głowie, który podsuwał mu takie beznadziejne pomysły. - Jesteś żałosny...
Nie zdążył jednak poważnie rozpatrzyć tego stwierdzenia, kiedy dzwonek oznajmił przybycie gości. Nie spodziewał się nikogo, zwłaszcza o tej porze. Spojrzał na zegarek, było czwarta trzydzieści nad ranem. Wstał i podszedł do drzwi, a kiedy je otworzył przywitał go promienny uśmiech Angeli.
- Hej – powiedziała artystka i weszła do środka. Nie była sama, za nią wszedł Sweets.
- A gdzie Hodgins? - zapytał Seeley i wyjrzał na klatkę, by sprawdzić czy bugman nie czai się gdzieś za rogiem.
- Wrócił do instytutu, dzwonił Hacker i zażądał całej dokumentacji ze śledztwa. Teraz Cam i Jack próbują jakoś to ogarnąć, a raczej stworzyć wymaganą dokumentację – wyjaśniła kobieta.
- Tak, teraz policja wszystkich stanów ściga Daltona. Chociaż nie wiem czy to już trochę nie za późno – dodał Słodki i usiadł na kanapie obok Angeli. Booth zajął swoje miejsce na fotelu i uważnie przyjrzał się swoim przyjaciołom. Znał ich na tyle dobrze, iż wiedział że przyszli tu w konkretnym celu. Nawet mógł się domyślać o jaki cel chodzi.
- Słucham – powiedział. - Co takiego was do mnie sprowadza? Pomijam oczywiście fakt, że z tobą – wskazał na Słodkiego – pożegnałem się niecałą godzinę temu, a z tobą – wzrok został skierowany na Angelę – jakieś pół godziny temu. Jakieś rozsądne wyjaśnienie?
- Nie zachowuj się jakbyś nas przesłuchiwał – odparła Ange. - Dobrze wiesz po co tu jesteśmy.
- Wybaczcie, ale nie wiem – skłamał i rozsiadł się wygodniej. Zapowiadała się ciężka noc, a raczej poranek.
- Chodzi o to, że dobrze widzieliśmy jak patrzysz na Cecile – Sweets usiadł na krawędzi sofy, by być bliżej agenta, a artystka gorliwie pokiwała głową. - I nie zaprzeczaj. Mógł minąć rok, mogłyby minąć lata, a ty i tak byś ją kochał...
- Nie wiem o czym mówicie – Seeley wstał ze swojego miejsca i podszedł do okna. Waszyngton wciąż pogrążony był we śnie. Ulice świeciły pustkami i tylko neony ulicznych pubów, zachęcały do wejścia w ich skromne progi. Agent udał, że bardzo interesuje go ten widok, kiedy obok niego pojawiła się Angela.
- Lance ma rację, dobrze o tym wiemy – powiedziała cicho. - Ona się po prostu pogubiła w uczuciach. Chciała dobrze, a wyszło jak wyszło...
- Nie usprawiedliwiaj jej.
- Nie muszę. Ona sama siebie nie usprawiedliwia. Nie rozmawiałeś z nią od razu po powrocie, nie słyszałeś tego smutku w jej głosie, który ja słyszałam. Uczucia ją przytłoczył i nie wiedziała jak ma sobie z nimi poradzić – ciągnęła dalej artystka.
- Miała mnie, mogła przyjść do mnie... - zaczął Booth, ale Ange mu przerwała.
- Na tym polegał problem – powiedziała, a agent spojrzał na nią zaskoczony. - Miała ciebie, a jednocześnie ciebie nie miała. Traktowała cię jak przyjaciela, wspaniałego partnera i to jej dawało namiastkę szczęścia, którego od zawsze pragnęła. Nie chciała wprowadzać zmian, gdyż nie wiedziała jak one się zakończą. Nie chciała zaryzykować, bo obawiała się że jeśli wam nie wyjdzie nie zostanie jej nawet twoja przyjaźń. Zniknie ta namiastka szczęścia, której tak uparcie się trzymała. Wtedy wyjechała, bo chciała to sobie poukładać, a że los zrobił za nią coś, czego ona nie chciała...
- Co masz na myśli?
- Dziecko – do rozmowy wtrącił się Sweets. - Wtedy byliście w takim momencie waszych interakcji, że tylko silny impuls mógłby pozwolić wam wyrwać się z marazmu w jakim tkwiliście. Tym bodźcem nie była wasza pierwsza wspólna noc, a wiadomość o dziecku. Z tym, że doktor Brennan musiała poradzić sobie z tą informacją dużo wcześniej od ciebie. Pamiętasz co czułeś, kiedy pierwszy raz zobaczyłeś Cecile?
Booth wrócił wspomnieniami do tamtego dnia. Wciąż go to bolało. Najwyraźniej wyraz jego twarzy sporo powiedział młodemu psychologowi, gdyż Lance tylko się uśmiechnął i powiedział.
- Właśnie.
Przez chwilę wszyscy stali w milczeniu. Seeley powrócił do podziwiania krajobrazu za oknem, jednocześnie trawiąc to co przed chwilą usłyszał. Może oni mieli rację? Może to wszystko było jakąś próbą? Może to miało pokazać, czy naprawdę są dla siebie stworzeni? Jeśli tak, to naprawdę świetny plan Boże. Pomyślał z sarkazmem Booth.
- Ona cię kocha – powiedziała Angela, czym zwróciła uwagę Seeley'a. Spojrzał na swoją przyjaciółkę, potem na Sweets'a i spuścił głowę z rezygnacją.
- No i co teraz? - zapytał. - Co ja mam zrobić?
- Wybaczyć – odparł Słodki.
- I na nowo ją pokochać – dodała artystka z uśmiechem.

*Miłość sprawia ból, miłość pozostawia blizny
miłość rani, zostawia ślady
żadne serce nie jest dość twarde
czy silne dostatecznie
by znieść tak dużo bólu
znieść tak dużo bólu
miłość jest jak chmura
niesie duży deszcz
miłość rani, oo oo miłość rani
Love hurts - Nazareth

charlotte_12

Chyba wiem, dlaczego masz sentyment do tej części, ale oczywiście mogę się mylić... :P
Jejku jakie to musiało być piękne, kiedy Booth trzymał Cecile na rękach... Hmmm... Aż się rozmarzyłam...
OJ chyba też ta część będzie dla mnie sentymentalna ;)
No i od czego się ma przyjaciół... :):)
Ciekawe co teraz zrobi Booth... Bardzo jestem ciekawa co dalej... Czekam na cd :)

charlotte_12

Dziękuję za komentarz :*
Teraz trochę dłuższa część...


Rozdział 16 – Cały ten czas

All this time
we were waiting for each other
all this time
I was waiting for you
we got all these words
can't waste them on another
so I'm straight in a straight line
running back to you*

Temperance Brennan zamknęła za ojcem drzwi i poszła do swojej sypialni, która pełniła jednocześnie funkcję pokoju dziecinnego. W ferworze wydarzeń, które miały miejsce od czasu jej powrotu do kraju, nie miała jak i kiedy przystosować pokoju gościnnego, by pełnił tą funkcję. Jedyne co jej się udało, to zakupić dziecięce łóżeczko i wstawić do swojego pokoju. Bynajmniej nie narzekała na brak miejsca, cieszyła się, że ma córkę tak blisko. Dzięki temu, była na każde zawołanie Cecile i mogła spędzać z nią jak najwięcej czasu. I wbrew pozorom, wcale jej to nie przeszkadzało w wypełnianiu innych obowiązków.
- Jak się ma mój skarb? - antropolog podeszła do łóżeczka i nachyliła się nad córką, poprawiając bladożółty kocyk. Dziewczynka wykrzywiła małe usteczka w uśmiechu i spojrzała na swoją mamę czekoladowymi oczami, takimi samymi jakie posiadał jej tata. - Szkoda, że nie ma teraz taty, prawda? Polubiłaś go? - Tempe mówiła do Cecile tak, jakby tamta wszystko rozumiała. - Ja też bym chciała, żeby tu był – westchnęła i odeszła od łóżeczka zdając sprawę, że jej prośba w tej chwili jest nierealna. Położyła się na swoim łóżku i zamknęła oczy. Nie była śpiąca, czuła tylko olbrzymi mętlik w głowie. O ile oczywiście, można coś takiego czuć. Tyle się dzisiaj wydarzyło, że nawet nie miała czasu o tym pomyśleć. A przecież wiele z tych rzeczy było bardzo istotne dla niej i jej córki. Wróciła myślami do momentu, w którym zdobyła się na odwagę i wyznała Booth'owi całą prawdę. No, może nie całą. Nie powiedziała mu, że go kocha.
- Idiotka – skarciła sam siebie i na powrót zatopiła się we wspomnieniach. Poczuła jakiś nieznany rodzaj szczęścia, kiedy Seeley powiedział jej, że był wtedy na lotnisku. To dało jej nadzieję, że pomimo różnicy zdań jaka się pojawiła między nimi dzień wcześniej, on potrafił ją przezwyciężyć. Ona sama tego nie potrafiła. Nie była tak silna jak Booth i teraz zdawała sobie z tego sprawę. Zawsze myślała, że takim jak ona – logicznym, trzeźwo patrzącym na świat, nieulegającym emocjom jest łatwiej. I tutaj też się pomyliła. Siła nie leżała w logice a w uczuciach, które tak silnie reprezentował Booth. I to on okazał się mocniejszy, on który kochał. Już tyle razy słyszała od niego, że rozum nie zawsze jest ważny, że czasem trzeba go wyłączyć, a włączyć serce. Parę razy zdarzyło się jej to zrobić, ale nigdy jeśli chodziło o jej partnera. A przecież miała okazję, nawet nie jedną...
- Tylko jak zwykle ją zmarnowałam – dokończyła na głos i wzięła głęboki oddech. Teraz już nie było odwrotu, trzeba było ruszyć na przód. Z Booth'em czy bez niego, jakoś da radę. Przecież zawsze sobie radziła. Tyle, że już nie chodziło tylko o nią, już nie była sama. Czy zatem mogła skazywać nieświadomą niczego Cecile na życie bez ojca? Pozbawić ją ojcowskiej opieki, a nawet bezmyślnego rozpieszczania jakim zazwyczaj ojcowie obdarzali swoje córki? To wszystko było zbyt skomplikowane, nawet jak dla niej. Wpadła w pułapkę, z której sama nie będzie potrafiła się wydostać. A Seeley dał jej jasno do zrozumienia, że nie będzie już tak jak przedtem. Nic nie będzie takie samo i ona musi się z tym pogodzić.
Bones wstała z łóżka i zerknęła do kołyski. Najwyraźniej cisza miała zbawienne skutki w usypianiu jej córki, gdyż dziewczynka spała spokojnie ściskając w małej piąstce rąbek kocyka. Tempe uśmiechnęła się i wyszła z sypialni, gasząc za sobą światło. Nastawał ranek i niebo zaczynało przechodzić z granatu w fiolet. Zza okna dobiegły już pierwsze odgłosy budzącego się Waszyngtonu. Jeszcze parę godzin a na ulicach zapanuje istny bałagan. Na całe szczęście ona nie będzie musiała się przez niego przedzierać. Cam dała jej dzień wolny i Brennan chyba po raz pierwszy w życiu się z tego ucieszyła.
Delektując się perspektywą spędzenia całego dnia w domu tylko z Cecile, Bones poszła do kuchni i zaparzyła mocnej miętowej herbaty. Przestała pić kawę kiedy była w ciąży, a po porodzie wcale jej do niej nie ciągnęło. Mogła stwierdzić, że się od niej odzwyczaiła, ale lepszym stwierdzeniem byłoby to, że nie miała z kim delektować się tą kawą. Przecież Booth już nie przyniesie jej ulubionego trunku w tekturowym kubku i nie zabierze na mały spacer w porze lunchu. Te czasy już się skończyły.
Z kubkiem parującej herbaty w ręce, Tempe usiadła na kanapie i bezmyślnie zaczęła wpatrywać się w okno. Niebo za szybą był już różowe i pierwsze promienie słońca zaczęły nieśmiało przedzierać się do salonu oświetlając swoją łuną drobne pamiątki z podróży jakie Bones odbyła, oraz inne bibeloty. Wiele z nich miało związek z Jeffersonian, a raczej z ludźmi tam pracującymi. Z tym miejscem wiązało się tyle wspomnień... Miała właśnie odbyć jedną z wycieczek w głąb nich, kiedy ktoś zapukał. To szybko przywołało ją do rzeczywistości. Nikogo się nie spodziewała. Myśląc, że może jej ojciec czegoś zapomniał, podeszła do drzwi i otworzyła je.
- Witaj Temperance – na klatce stał Booth. Zdążył się przebrać i nie miał już krwi na szyi ani na ubraniu. Ale to i tak nie miało teraz znaczenie. Ważne było, że oto stał on w swojej krasie przed jej mieszkaniem, jak gdyby nigdy nic. Na jego ustach błąkał się ledwo zauważalny uśmiech, a może tylko tak jej się wydawało.
- Seeley – wyrwało się Bones. Teraz miała kompletną pustkę w głowie i nie wiedziała jak powinna się zachować, co powiedzieć. Jego wizyta była tak niespodziewana. - Ja... stało się coś? - wydukała w końcu, starając się, by głos brzmiał w miarę normalnie.
- Tak. Muszę coś sprawdzić – odparł agent i w następnej chwili podszedł do Brennan i bezceremonialnie ją pocałował. Nie było to delikatne muśnięcie warg i Booth doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Musiał wiedzieć, a nauczony przez swoją partnerkę wiedział iż czasem lepiej pozna rzeczywistość przez doświadczenie. I właśnie teraz jedno z nich przeprowadzał. Temperance smakowała miętą, a jej usta były tak samo miękkie jakie zapamiętał, ale co najważniejsze – nie wzbraniała się przed pocałunkiem. Ona też go całowała, tak jak jeszcze nigdy wcześniej. W tym wszystkim była jakaś zachłanność, pragnienie, które tylko czekało by zostać zaspokojone. Jej dłonie błądziły po szyi Seeley'a, a z kolei jego ręce oplotły się dookoła jej talii. Wszystko było takie naturalne i aż zrobiło się dziwnie, kiedy wreszcie oderwali się od siebie by zaczerpnąć oddech. Żadne z nich nic nie mówiło, chłonęli w ciszy tą chwilę trwając we wzajemnym uścisku. Dopiero po chwili, kiedy ich serca uspokoiły rytm, a oddechy stały się spokojniejsze, Tempe odzyskała zdolność mowy.
- Już sprawdziłeś? - zapytała i spojrzała w oczy swojego partnera, tak brązowe jak czekolada i uśmiechnęła się słabo.
- A jak sądzisz? - odpowiedział pytaniem na pytanie, ale sam dobrze wiedział, że czyny nie kłamią, a ten pocałunek nie był udawany. Po prostu chciał to usłyszeć od niej. Chciał, by wreszcie wyznała swoje uczucia i tym samym przestała się bać. - Tempe?
Brennan spuściła wzrok, ale nie odeszła od Booth'a. Wciąż stała blisko niego i cieszyła się tą bliskością. I wiedziała, że teraz nadszedł czas na prawdę. Drugiej szansy już nie będzie.
- Już się nie boję zaryzykować – powiedziała i na powrót spojrzała w jego oczy. - Zrozumiałam to już dawno, ale bałam się to powiedzieć. Chciałam to wyznać zaraz po swoim powrocie, ale dało się odczuć chłód w twoim zachowaniu i poczułam strach. Po raz pierwszy zaczęłam się bać, że już mnie nie kochasz i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę że byłam skończoną idiotką. Odrzuciłam cię tyle razy...
- A teraz już się nie boisz, tak?
- Nie boję się.
- Zatem słucham – powiedział Booth. - Chcę to wreszcie usłyszeć z twoich ust.
- Kocham cię – odparła, a w jej oczach zaczęły formować się łzy, a na ustach pojawił się uśmiech. - Nie sądziłam, że powiedzenie tych słów, wywoła tyle emocji... Kocham.
- Ja też cię kocham Bones, zawsze cię kochałem – Seeley mocno przytulił swoją partnerkę i złożył pocałunek na jej kasztanowych włosach.
- Wybaczysz mi to co zrobiłam? - wyszlochała w jego pierś.
- Już to zrobiłem – odparł i jeszcze mocniej ją przytulił. Uśmiech pojawił się na jego twarzy i wreszcie poczuł jak wszystkie złe emocje nagle go opuszczają. Poczuł jakąś ulgę, jakby wreszcie wydostał się z więzów, które oplatały jego serce, duszę i umysł. I nareszcie poczuł się szczęśliwy.

***

Tamta noc, a raczej poranek, był przełomem w relacjach między Seeleym i Tempe. Nie zerwali od razu z siebie ubrań, ani nie kochali się namiętnie, lecz rozmawiali. Już bez żalu i strachu. Agent cieszył się, że może znów zobaczyć córkę i praktycznie cały dzień spędził wraz z Temperance nad kołyską Cecile.
Kolejne dni nie przypominały tych, które były zaraz po powrocie Brennan. Kiedy Booth i Bones wreszcie sobie wszystko wyjaśnili niemal dało się odczuć jak znika napięcie, które panowało w Jeffersonian od momentu powrotu Tempe do kraju. Nikt oczywiście nie wspominał o tym na głos, ale gesty mówiły same za siebie – panowała większa swoboda, nikt nie bał się, że zaraz wpadnie na zdenerwowaną doktor Saroyan, a z gabinetu Bones nie dochodziły już odgłosy żadnej kłótni. I nie było obaw, że coś ją wywoła.
Nikt nie mógł wyjść z podziwu, jak tej dwójce udało się dojść do porozumienia w tak krótkim czasie. Wielu pracowników instytutu rzucało za partnerami pełne ciekawości spojrzenia i tylko przyjaciele domyślali się szczegółów, które jednak woleli zachować dla siebie. Pogodzenie się Booth'a i Bones nie wpłynęło jednak na osłabienie jakości pracy, jak można by przypuszczać, wręcz ją polepszyło. Nie minął dzień od odnalezienia Tempe i Seeley'a, a policja stanu Nowy Jork poinformowała, że Dalton został zatrzymany na jednej z miejscowych stacji benzynowych. Porywacz i morderca w jednej osobie przyznał się do zabicia Thomas'a Winchester'a Juniora oraz Thomas'a Winchester'a Seniora a także do uprowadzenia agenta federalnego Seeley'a Booth'a i jego partnerki doktor Temperance Brennan. Nikogo nie zdziwił fakt, że prokurator Caroline Julian zdecydowała się zostać oskarżycielem. Jak sama powiedziała: ''Nikt nie będzie więził mojego ulubieńca i jego dziewczyny''. Po czym wyszła pozostawiając Hacker'a z miną zdziwienia na twarzy. A że przy tej rozmowie był Seeley, szef nie omieszkał zadać mu pytania dotyczącego stwierdzenia prokurator Julian.
- Tempernace jest twoją dziewczyną?
No i wtedy się zaczęło. Booth dobrze wiedział, że nie ma prawa umawiać się z konsultantami i że w ten sposób złamał przepisy, ale co miał poradzić? Zastanawiał się nad właściwą odpowiedzią, kiedy kolejne zdanie Hacker'a kompletnie go zaskoczyło.
- Zawsze wiedziałem, że prędzej czy później i tak skończycie razem. Łudziłem się, że mogę zastąpić twoje miejsce przy Tempe. Jak widać to od zawsze było i będzie tylko twoje miejsce.
Kiedy pięć minut później opuścił biuro swoje przełożonego czuł się tak, jak gdyby mógłby zrobić wszystko, spełnić wszystkie swoje marzenia. Bo teraz nawet prawo było po jego stronie. I wszystko układałoby się wspaniale, gdyby nie jeden drobny szczegół. W końcu należało powiedzieć Parkerowi, że ma siostrę. Booth kompletnie nie wiedział jak się ma za to zabrać, a tym bardziej Brennan. Co innego powiedzieć, że w brzuchu dziewczyny tatusia rośnie mała dzidzia, a co innego przyjść z dzieckiem i powiedzieć: ''To jest twoja siostra''.
Na całe szczęście więcej było strachu niż było to konieczne. Syn Seeley'a przyjął wiadomość o siostrze po męsku i wykazał się niezwykłą dozą opiekuńczości w stosunku do niej. Wyraził też swój szczery zachwyt, że dziewczyną jego taty okazała się jego partnerka, która miała basen. Więc teraz Booth mógł tylko odcinać kupony od szczęścia, na które tak długo przyszło mu czekać. Lecz kiedy już je uzyskał, a raczej oboje uzyskali nie zwlekali już z niczym. Agent praktycznie z dnia na dzień zamieszkał u Bones i przerobił pokój gościnny na dziecięcy, a nieocenioną pomocą przy tej zmianie okazała się Angela, która mogła puścić wodze fantazji i wykazać się swoją pomysłowością. Bardzo pomocny okazał się także Sweets, który jak się okazało mógł z powodzeniem pełnić rolę opiekunki. Cecile go uwielbiała i zamęczała go kiedy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Co prawda Booth patrzył trochę spod oka i zazdrośnie na młodego terapeutę, ale z drugiej strony cieszył się, że on i Tempe mają chwilę wolnego, by zająć się tylko sobą.
Tego wieczoru było podobnie, Słodki opiekował się Cecile a rodzice wyszli na spacer korzystając z ciepłych jesiennych wieczorów, które zawitały do Waszyngtonu. Nie chcieli iść do żadnej restauracji, woleli cieszyć się chwilą i sobą na wzajem, a taki spacer po parku doskonale im to umożliwiał. Nawet nie zauważyli kiedy zapaliły się pierwsze lampy i delikatnie oświetliły małe alejki.
- Usiądziemy? - zaproponował Seeley, wskazując na pobliską drewnianą ławeczkę. Tempe przytaknęła i już po chwili siedziała z głową opartą o ramię Booth'a delektując się ciepłem i bezpieczeństwem. - O czym tak myślisz? - zapytał agent po kilku minutach milczenia.
- O nas i o tym szkielecie, który dzisiaj trafił do Jeffersonian – odparła zgodnie z prawdą.
- Bardzo romantyczne Bones, nie ma co – rzucił z ironią Booth i uśmiechnął się z przekąsem. - A ja chciałem ci zadać poważne pytanie, ale zepsułaś całą atmosferę...
- Atmosfery zepsuć nie można, chyba że poprzez freony, które powodują powiększanie się dziury ozonowej a w konsekwencji efekt cieplarniany. A poza tym to jak pytanie ma się do atmosfery? - wyjaśniła pouczającym tonem Brennan, nie zdając sobie sprawy, że jeszcze bardziej zdusiła i tak już nikłą atmosferę romantyczności. A potem spojrzała na swojego partnera, który patrzył na nią z lekkim rozbawieniem a jednocześnie z przyganą w oczach. - To o co chciałeś się mnie spytać?
Seeley popatrzył w jej szaroniebieskie oczy, po czym spojrzał w niebo jednocześnie myśląc 'Boże dopomóż' a następnie zapytał:
- Zostaniesz moją żoną?
To było tak zaskakujące, a jednocześnie tak prawdziwe i nieprzesadzone, że w pierwszej chwili Tempe odjęło mowę. Nie wiedziała co powiedzieć, ale nie dlatego że się wahała, co to, to nie. Dobrze wiedziała czego chciała. Po prostu nie była na to przygotowana.
Cisza zaczęła być coraz bardziej stresująca i Booth już zamierzał jakoś wszystko odkręcić i dać swojej dziewczynie czas, kiedy ta nagle przemówiła. Powiedziała tylko jedno słowo, ale było to słowo, na które czekał od bardzo dawna i które dawało początek czegoś dobrego.
- Tak.

*Cały ten czas
Czekaliśmy na siebie
Cały ten czas
Czekałem na Ciebie
Te wszystkie słowa, które mieliśmy
Nie mogły być zmarnowane na inne
Więc prosto na prostej
Biegnę z powrotem do Ciebie
All this time – One Republic

charlotte_12

Piękna część ;) Aż chce się płakać ze szczęścia ;) Booth bardzo dobrze coś sprawdził xD ;) :)
Hmmm... i na dokładkę Bones zostanie żoną Bootha... :) :D:D
Wszystko bardzo ładnie się układa... Ciekawe co dalej... :) Czekam na cd :) :)
PS. Nie ma za co :P :D

mara625

zajefajna cześć niepokoi mnie tylko to że Bones po tych zdarzeniach myślała o wszystkim tylo nie o tym że mogła zgnąć i osierocic Cecil ale myśle ze w przyszłości bedzie bardziej rozwazna.:-)))

charlotte_12

Dziękuję za wszystkie komenatrze :) Dziękuję, że czytaliście, nawet jeśli nie wyraziliście swojego zdania, po prostu dziękuję, że po prostu podobało Wam się to, co stworzyłam. No i dziękuję Ci, mara625, że komentowałaś każdą notkę :*


Rozdział 17 / Epilog – Nowy początek

Oh, this is the start of something good
Don't you agree?
I haven't felt like this in so many moons
You know what I mean?
And we can build through this destruction(...)
So since you want to be with me
You'll have to follow through
With every word you say
And I, all I really want is you*

Wiosna zawitała do Waszyngtonu i do serc jego mieszkańców. Wszędzie pełno było uśmiechniętych ludzi, którzy wreszcie mogli odłożyć w kąt ciepłe swetry i kurtki, a zamiast nich przyodziać coś kolorowego i zwiewnego. Temperatury już od końca marca zaczęły dochodzić do prawie dwudziestu stopni Celcjusza i nikogo nie dziwili ludzie biegnący do pracy w bluzkach z krótkim rękawem czy cienkiej koszuli. Na drzewach zaczęło być coraz bardziej zielono, a kwietniowych dni nie zakłócał nawet drobny deszczyk. To wszystko wprawiało ludzi w jakąś atmosferę romantyczności i nawet Temperance nie mogła pozostać obojętna na taką pogodę. Angela również nie mogła nie skorzystać z uroków wiosny i wraz z Bren wybrała się do parku na krótki spacer. Artystka oczywiście wyciągnęła Bones w czasie przerwy na lunch i teraz obie szły jedną z parkowych alejek popijając latte z tekturowych kubków.
- Idealna pogoda na ślub – powiedziała Angela mrużąc oczy przed słońcem i zakładając okulary przeciwsłoneczne. - Jesteś szczęściarą.
- Pragnę tylko przypomnieć, że to iż dzisiaj jest taka pogoda, wcale nie oznacza że taka sama będzie za dwa tygodnie. A poza tym i tak nie biorę ślubu w plenerze – odparła spokojnie Brennan i wzięła łyk kawy.
Godząc się zostać żoną Booth'a jednocześnie wyraziła zgodę na ślub kościelny. Tylko, że dla niej pojęcie ''ślub kościelny'' trochę różniło się od tego co myślał Seeley. Po kilku drobnych sprzeczkach co do terminu i miejsca uroczystości doszli wreszcie do kompromisu, którego finał był zaplanowany za dwa tygodnie. Brennan dobrze wiedziała, że nie powinna się niczym stresować, ale jakaś część jej logicznego umysłu nie dawała za wygraną i co rusz podsuwała jakieś dziwne myśli, które zawsze ulatniały się kiedy tylko Seeley ją przytulał i zapewniał, że bardzo ją kocha. Angela również stanęła na wysokości zadania, jako druhna pomagała we wszystkim swojej przyjaciółce i wspierała dobrym słowem. Zresztą wszyscy przyjaciele Booth'a i Bones okazali się niezwykle pomocni w okresie przygotowań ślubnych, chcieli w ten sposób pokazać, że zawsze byli i będą przy partnerach, co by się nie działo.
- Odebrałaś już sukienkę? - zapytała Angela, która pomagała w jej zakupie. I choć stoczyła małą bitwę z Bren o fason, kolor i dodatki, to końcowy efekt spodobał im się obu.
- Wczoraj i uprzedzając twoje kolejne pytanie, wszystko z nią w porządku – odparła Tempe i uśmiechnęła się do przyjaciółki. Czasem miała wrażenie, że Ange denerwuje się bardziej od niej samej.
- To dobrze... Wiesz co, nadal trochę nie mogę w to wszystko uwierzyć – powiedziała artystka i zatoczyła ręką koło. - To... to że jesteś z Booth'em, wreszcie po tylu latach, jest jakimś cudem i odetchnę dopiero wtedy kiedy powiesz ''tak'' i włożysz mu na palec obrączkę.
Temperance zaśmiała się i pokręciła głową nie mogąc uwierzyć w to co usłyszała. Angela zawsze dawała jej do zrozumienia, że Seeley to ten Jedyny, jej rycerz w lśniącej zbroi. Powtarzała to co jakiś czas, przy różnych okazjach zakłócając tym samym uporządkowane plany Bren. Można powiedzieć, że pani Montenegro-Hodgins miała nie mały udział w połączeniu tej dwójki.
- I z czego tak się cieszysz? A może źle mówię? - obruszyła się artystka widząc uśmiech na twarzy przyjaciółki.
- Mówisz bardzo dobrze – uspokoiła Ange Bones i dopiła kawę. - A teraz lepiej już wracajmy, nie chcemy by Cecile zamęczyła Camille, prawda? - powiedziała antropolog zdając sobie sprawę, że pozostawienie córki pod opieką Cam może się źle skończyć dla obu pań, jeśli Hodgins nie wymyśli jakiejś interesującej zabawy dla dziewczynki.
- Co racja to racja – odparła Angela i obie raźnym krokiem ruszyły z powrotem do instytutu.

***

Garnitury, smokingi, kamizelki, krawaty, muchy, kwiaty w butonierce, buty... Booth już dostawał istnego kręćka. Doskonale rozumiał, że na ślubie powinien prezentować się nienagannie, ale czy był to powód by zamawiać wszystko szyte na miarę? Nie można było tego kupić w sklepie?
Nie. Usłyszał na ten temat dość długi wykład od Angeli i od tamtej pory już nie protestował, tylko posłusznie wykonywał rozkazy szalonej druhny, która chyba za punkt honoru postawiła sobie zorganizowanie jemu i Tempe ślubu roku. I w ten oto sposób Seeley wychodził teraz od krawca niosąc uszyty na miarę garnitur oraz różne dodatki. Nie zgodził się tylko na muchę, ku jego zdziwieniu Ange nawet nie protestowała, stwierdziła natomiast, że krawat to jego znak rozpoznawczy i ona nie będzie w to ingerować. Akurat! Jakby nie ingerowała w to jaki ten krawat ma mieć kolor – szaroniebieski. Taki miał być i koniec. Bez dyskusji. Nawet nie powiedziała dlaczego.
- Koszmar - mruknął Booth przypominając sobie tamtą rozmowę i wkładając pokrowiec z garniturem do samochodu. Na całe szczęście jeszcze tylko dwa tygodnie i będzie mógł wyrzucić z głowy myśli o przygotowaniach ślubnych i zająć się tylko i wyłącznie Temperance oraz Cecile. - Jeszcze tylko dwa tygodnie...

***

Niewypowiedziane życzenie Seeley'a Booth'a spełniło się. Dwa tygodnie jakie dzieliły go od ślubu z Bones upłynęły nadzwyczaj szybko i zanim się obejrzał już stał w pracowni Angeli i przyglądał się swojemu odbiciu w lustrze. Czarny garnitur doskonale ''leżał'' na agencie, który nawet stwierdził że kamizelka, którą kazała mu kupić Angela, nie jest taka zła. A krawat? Jego kolor doskonale komponował się z czernią garnituru i ''z kolorem oczu Tempe'' dodał w myślach i pomyślał o swojej przyszłej żonie, która teraz pewnie stała przed lustrem w swoim gabinecie. Miejsce, które wybrali na ślub nie było niczym innym jak Instytutem Jeffersona. Nie był to kościół jak chciał na początku Seeley, ale nie była to też jakaś amazońska puszcza z szamanem, który miałby im udzielić ślubu. Na całe szczęście Tempe zgodziła się na księdza i to właśnie on miał złączyć ich węzłem małżeńskim w Jeffersonian. Zarówno Booth, jak i Bones uznali, że tylko to miejsce może być brane pod uwagę jako miejsce kompromisowe, bo przecież odpadał kościół, puszcza, lasy i inne tego typu rzeczy. Zgodnie stwierdzili, że akurat z instytutem wiąże się tyle wspomnień, że lepszego miejsca nie znajdą. I tak oto, platforma na której zwykle badano ludzkie szczątki, została na ten jeden dzień przemieniona w ołtarz. Angela doskonale wiedziała jak to zrobić i miała w tej sprawie wolną rękę. Efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania – metalowe barierki pokrywały girlandy białych kwiatów, a z sufitu zwieszały się białe szarfy, tworząc swego rodzaju baldachim nad miejscem, w którym Booth i Brennan będą składać przysięgę. Tysiące białych światełek pokryło sklepienie i ściany instytutu, przez co nawet gdy olbrzymie lampy były zgaszone, laboratorium promieniało delikatnym blaskiem – ciepłym i przytulnym. Z góry wiadomo było iż po ślubie, przyjęcie weselne również odbędzie się w Jeffersonian dlatego w tym celu zaaranżowano pozostałą część laboratorium. I tak z jednej strony platformy ustawione były krzesła dla gości, by mogli oni w spokoju wysłuchać oficjalnej części uroczystości, a z drugiej pełno było okrągłych stołów, przy którym każde miejsce opatrzone było wizytówką z imieniem i nazwiskiem. Największy z nich, przeznaczony była dla państwa młodych oraz ich przyjaciół.
- Jesteś już gotowy? - do pracowni wszedł Jared, który pełnił rolę drużby, tym samym przerywając dzikie myśli swojego brata, który chyba jeszcze nigdy się tak nie stresował. - Uspokój się – powiedział młody Booth widząc zdenerwowanie Seeley'a. - Nie ty pierwszy się żenisz i nie ostatni – dodał, co wcale nie polepszyło nastroju pana młodego.
- Wszyscy już są? - zapytał Booth, poprawiając nerwowo krawat i ostatni raz spoglądając w lustro.
- Wszyscy czekają już tylko na was – odparł Jared z uśmiechem. Seeley wziął głęboki oddech i ruszył w kierunku drzwi.
- Teraz albo nigdy – wyszeptał i wyszedł z pracowni.

Czuł się głupio stojąc na platformie obok brata i księdza. Oczy wszystkich gości utkwione były nim i nie mógł oprzeć się wrażeniu, że wielu z nich tylko czeka na jakąś darmową rozrywkę. Miał tylko nadzieję, że Bones nie sprawi im miłej niespodzianki uciekając sprzed ołtarza.
Jeszcze raz omiótł wzrokiem zgromadzonych ludzi. W pierwszym rzędzie dumnie siedzieli jego przyjaciele oraz Pops. Sweets dzielnie zajmował się małą Cecile, która z zainteresowaniem rozglądała się dookoła. Potrafiła już mówić, a raczej rzeźbić słowa i zdania, które czasem przypominały ludzką mowę. Najlepiej wychodziło jej ''mamma'' oraz ''tusio'', nawet Słodki uzyskał przydomek – ''ciuciu'', ale nikt nie potrafił wyjaśnić jego znaczenia. Obok Lance siedział Parker, któremu towarzyszyła Rebecca oraz jej nowy facet (Booth już dawno stracił rachubę, który to już z kolei). W dalszych rzędach siedzieli koledzy z FBI, Hacker, niezastąpiona prokurator Julian, stażyści, którzy szczerzyli się jak głupi oraz Zack, któremu Booth osobiście załatwił przepustkę na ten dzień. Było oczywiście też wiele innych osób, ale tylko wyżej wymienieni znaczyli dla niego więcej niż inni.
Kiedy już myślał, że Brennan rzeczywiście zwiała, rozbrzmiała muzyka i ze swojego gabinetu wyszła Temperance w towarzystwie Angeli oraz swojego ojca. Artystka kroczyła na przedzie, a za nią po woli szła Bones i Max. Oczy wszystkich zwrócone były w kierunku panny młodej, która jak typowa panna młoda nie wyglądała. Białą suknię zastąpiła szaroniebieską (Seeley już wiedział czemu Ange tak obstawiała przy kolorze krawata), odcinaną pod biustem, która idealnie opływała zgrabną sylwetkę Bones. Włosy opadały na ramiona, a ukośna grzywką, na którą namówiła Tempe Ange dodawała jej dziewczęcego uroku. Szyję zdobił wisiorek z szarym oczkiem, który był dopełnieniem całości. Temperance wyglądała jak bogini i tylko o tym mógł myśleć Booth, kiedy w końcu jego partnerka i przyszła żona stanęła obok niego. Uśmiechała się i była spokojna. Tak spokojna, że Seeley'mu od razu udzielił się jej nastrój. Odwzajemnił uśmiech i chwycił dłoń Bones, delikatnie ją ścisnął, dając tym samym znak, że jest. Ona również to zrobiła. A potem uroczystość się rozpoczęła. A kiedy wymieniali się obrączkami, niemal równocześnie zdali sobie sprawę, że dzisiejszy dzień jest początkiem czegoś nowego i dobrego i tylko od nich teraz zależy jak potoczy się ich życie.

*Oh, to jest początek czegoś dobrego,
Nie sądzisz?
Nie czułem się tak od wielu nocy,
wiesz co mam na myśli?
I możemy budować to na tych gruzach(...)
Więc, od kiedy chcesz być ze mną
Musisz skończyć to co zaczęłaś
w każdym słowie, które mówisz
I ja, wszystko czego chcę to ty
Follow through – Gavin DeGraw

Koniec

charlotte_12

Charlotte na prawdę nie ma za co ;) Komentowałam, bo mi się bardzo podobało to opowiadanko.. :) Pięknie piszesz i w ogóle... :) Sama wiesz :) :) Hmmm... Ślub w Instytucie :) Dobra myśl.. :) Ciekawie i oryginalnie... ;) - Kompromis musi być... :)
Angela zawsze dopnie swego... :) He he he... Jej wola nie podlega dyskusji... xD
A ten ślub musiał pięknie wyglądać... Hmmm....
Czekam na kolejne Twoje opowiadanko :)
Pozdrawiam :)

ocenił(a) serial na 10
charlotte_12

Świetne opowiadanie:) (jak wszystkie inne z resztą). Czytałam każdą notkę, wybacz, że nie komentowałam ale poprostu nie mam w zwyczaju się powtarzać, a ile razy można pisać: świetne, wspaniałe, super itp. :))
Z niecierpliwością czekam na jakieś nowe opowiadanko:)
Pozdrawiam;D

ocenił(a) serial na 10
Kama1595

Charlott jesteś niesamowita:):):):):)
Żal jest mi że to opowiadanie się już skończyło.
Było po prostu bombowe!!!!!
Czekamy z niecierpliwością na kolejne opowiadania mamy nadzieje, że nastąpi to w niedługim czasie.
Serdecznie pozdrawiam :):):):):):):):):):):):):):):):):)

Kisses:*:*:*:*:*:*:*:*:*

charlotte_12

Chciałam wkleić tutaj nowe opowiadanie, ale z jakiegoś powodu (niezależnego ode mnie) nie mogę tego zrobić. Czyżby panowały tu jakieś limity?
Zamiast tego podaję adres, pod którym możecie znaleźć to opowiadanie. FF, który stworzyłam jest crossoverem Bones, Harry'ego Pottera, House'a i wielu innych. Polecam :)
Oto adres: http://www.fanfiction.net/s/6757416/1/Mix_Delux_czyli_niekontrolowany_zawrot_gow y