Rozczarowanie na całej linii. Wolę Downtown Abbey jest rzeczywisty i wielowątkowy. Nie skupia się tylko na szlachcie ale też na przeciętnych ludziach, przez co pokazuje tą epokę w sposób bardziej wierny niż Parade`s End.
Downtown Abbey mam zamiar obejrzeć, ale o KD chciałam swoje trzy grosze wtrącić. Po obejrzeniu zwiastunu na hbo, postanowiłam, że choćby się waliło i paliło serial obejrzę. 4odc nuuuudy i wkurzania się. Aktorsko? Nie powala. Widoki ładne, owszem. Ale o czym był ten serial i o co w nim chodzilo to ni cholery nie wiem. Wątek 'związku dusz' czy jakieś romantycznej, umysłowej miłości zaczęli i nic później się nie stało - bezsens. Przemiana Sylvii, która 5lat czekałą aż mąż ją znów zapragnie - masakra. Główny bohater- tragedia jakaś, żołnierz, mąż, mężczyzna bez jaj zupełnie. Wniosek jaki wyniosłam z tej produkcji 'nie trzymaj się zasad, bo inni i tak je mają głęboko w d..."
Liczyłam po każdym odc, że coś ruszy, rozkręci się i się zawiodłam. A końcówka to już dno totalne bylo. Mdłe i bez wyrazu.
Mam podobne zdanie. Po obejrzeniu tylu odcinków nie wiadomo o co chodzi. Serial jest tak nudny, że po 5 pierwszych minutach mózg się wyłącza i resztę można już sobie darować. Nie rozumiem zachwytów nad tym serialem.
a powiedzcie mi dlaczego to jest serial akcji w opisie, chyba akcji flaków z olejem
Giovanna w tym serialu o wiele chodzi a na pewno chodzi o więcej niż w wielu innych produkcjach, które chwalisz. Choćby o to, że ludzie honorowi, żyjący według zasad, obdarzeni dużą kulturą osobistą stanowią znikomy odsetek wśród społeczeństwa. O to, że tacy ludzie są często niszczeni i wzgardzani przez większość. O to, że zazwyczaj przegrywają w tej walce z wiatrakami. Chodzi też o skomplikowane relacje damsko - męskie. O to, jak trudnym jest wybór właściwego partnera na całe życie. O to, że świecenie biustem i tyłkiem popłaca na krótką metę. O to jak w życiu dojrzałym rozczarowują ludzie i niewielu z nich jest godnych uwagi. O to jak plotka może zniszczyć człowieka. I zapewne o wiele innych rzeczy.. pozdrawiam.
Oczywiście, zgadzam się, tylko że te wartości, które wymieniłeś przedstawione są również w serialu Downton Abbey, który pod każdym względem jest lepszy od serialu Koniec defilady. Chodzi mi o sposób w jaki to wszystko zostało pokazane. Downton Abbey ogląda się z zaciekawieniem i bez myśli "kiedy wreszcie to się skończy", natomiast Koniec defilady jest po prostu nudny. Pierwszy odcinek zapowiadał się ciekawie, ale potem było już tylko gorzej. Pozdrawiam również.
Osobiście uwielbiam Downton Abbey, oczarował mnie od samego początku, ale serial Koniec defilady to prawdziwa perełka! Myślę, że nie ma co tych produkcji porównywać - bo choć akcja toczy się w tym samym okresie (Downton Abbey sezony 1-2) to są to diametralnie odmienne opowieści. W DA główną osią są rozmaite perypetie bohaterów, a niejako w tle widzimy, jak dwa dotąd odrębne światy funkcjonujące obok siebie w pewnym momencie zaczynają się przenikać. Obserwujemy jak zmienia się stary, wydawałoby się niezmienny, porządek, ale to zaledwie tło wydarzeń, choć oczywiście sami bohaterowie często się do tego nowego ładu odnoszą, różnie go postrzegają.
Koniec defilady zaś to przede wszystkim historia jednego konkretnego człowieka, który się w tym nowym porządku nie potrafi odnaleźć. Christopher Tjetiens to prawdziwy konserwatywny arystokrata, Anglik z krwi i kości, który naprawdę wierzy w wartości, na które w nowokształtującym się świecie zdaje się nie być miejsca. Jest rozdarty między dwiema skrajnościami – pomiędzy powinnością wobec niewiernej żony a namiętnością wobec innej kobiety. Owszem, z dzisiejszego punktu widzenia można go nazwać naiwnym (w końcu z naszej perspektywy sam sobie staje na drodze do szczęścia), ale nie, kiedy rozumie się sposób myślenia ludzi tamtej epoki. Christopher Tjetiens stoi nad przepaścią, bo – z jego punktu widzenia – niezależnie od wybranej drogi skazany jest albo na życie w nieszczęściu (u boku żony) albo na samodestrukcję (jeśli pokieruje się miłością do Valentine) – i wszystko wskazuje na to, że ta druga możliwość jest gorsza, bo byłaby aktem zdrady samego siebie i tego wszystkiego, w co wierzy. Christopher Tjetiens jest człowiekiem honoru i postępuje w sposób, w jaki tradycja i wartości wyznawane przez arystokratyczną społeczność mu nakazują. Dla mnie Koniec Defilady to historia posiadająca drugie dno, głęboka i skłaniająca do refleksji. Warto dodać do tego wyborną grę aktorską – zwłaszcza duet Benedicta Cumberbatcha i Rebeki Hall jest niesamowity! – i widowiskową, dopracowaną scenografię; już choćby przez wzgląd na nie warto ten serial obejrzeć. Pozdrawiam :)
Oj, zgadzam się.... Po dwóch odcinkach czuję, że mózg mi sie zlasował i zasnął...
Jak już się podniesiesz, pomyśl, czy w tym serialu rzeczywiście chodzi o fabułę... Uwielbiam "Downtown Abbey", ale jego porównanie z "Parade's End" to jakby porównywać "Rodzinę Połanieckich" z "Cudzoziemką", jeśli wiesz o czym mówię...
Może rzeczywiście, nie ma co porównywać, ale zgadzam się z przedmówczyniami, że serial trochę rozczarowuje. Z każdym odcinkiem był coraz mniej porywający. Szkoda, że nie powiedziano więcej o działalności sufrażystek w tym okresie. Chętnie obejrzałabym serial na ten temat. Znacie jakiś?
Z kolei slyszałam opinie, że dopiero od trzeciego odcinka serial robi się faktycznie porywający, ale mówili o tym mężczyźni :-)
Co do sufrażystek, kojarzę sobie jakieś pojedyncze sceny (np. w jednym z odcinków Poirota), napomknienia w rozmaitych sagach rodzinnych o kuzynkach, które obcinają wlosy i chodzą na manifestacje, jednym słowem coś tam na marginesie. Jest film "Niezłomne" o bojowniczkach o prawa kobiet w USA, w świetnej obsadzie, ale go jeszcze nie oglądałam.
No właśnie, jestem po dwóch odcinkach i na razie serial jest zwyczajnie nudny. Nie wiem czy zaryzykować i obejrzeć kolejny odcinek? Boję się, że tylko stracę czas, a w kolejce czekają inne produkcje.
Najgorsze jest to, że właściwie nie wiadomo, o czym serial jest. Kompletnie nie podoba mi się postać sufrażystki Valentine - nie dość, że aktorka gra zupełnie bez wyrazu, to na dodatek nie widzimy tak naprawdę jej działalności na rzecz kobiet. Jedna 2-minutowa scenka z jej udziałem w proteście to za mało, aby mnie przekonać, że oto oglądamy nowoczesną kobietę-buntowniczkę.
Wątek miłosny - również mdły i mało porywający, jakieś dyrdymały o poezji, patrzenie sobie głęboko w oczka, "dlaczego mnie nie pocałowałeś" itd. Straszny banał. Brak jest pasji, brak wzajemnej fascynacji u dwojga głównych bohaterów. Nawet Cumberbatch mnie tu nie porywa. Właściwie najwyrazistszą postacią jest dla mnie Sylvia - dobra kreacja Rebbeki Hall. Ale poza tym ogromny zawód.
Fabułę ocenie dopiero po przeczytaniu ksiażki, ale zgodzę się, że panna Valentine jest mało wyrazista. Za to duet Sylvia/Christopher wg mnie zachwycający.