Nie jestem bez winy, bo wciągam. Irracjonalnie kręcą mnie wampiry, a Matthew Goode do takiej roli pasuje. Równolegle czytam jednak książkę, która jest romansidłem, że chyba diabeł mnie podkusił, żeby to czytać. Pod tym względem serial ma przewagę - romans na razie spycha na drugi plan, powiedzmy. Nie mniej jednak jest przede wszystkim romansem bliskim "Zmierzchu": zakazana miłość (tu zamiast ckliwej nastolatki jest czarownica), grupa trzymających władzę, która decyduje o tym, co dozowolone (tu: kongregacja), nadnaturalne, nieprzewidywalne zdolności (tam: nastolatka o nieprzeniknionym umyśle, tu: megamocna czarownica, która nad sobą nie panuje) i miłość, niewłaściwa, niepożądana. Mnie kręci. To serial dla relaksu - nic więcej.
Zdecydowanie ADoW jest jedynie do odprężenia. Cykl książek dla mnie jest taki sobie. U nas ta książka była wydawana w 2011, kiedy "Zmierzch" był na fali i dlatego głupio porównali ADoW do "Zmierzchu", by przyciągnąć. Ale teraz nie znając książek, a jedynie oglądając serial trzeba jasno powiedzieć, że ta historia, aktorzy i wszytko inne jest 100 razy lepsze od całej nieszczęsnej sagi "Zmierzch".
Zawyżyłam nieco ocenę, ale parka Palmer-Goode mnie urzekli ;)