Na pierwszy rzut oka „Ktoś z nas kłamie” wygląda jak typowa teen drama, która jeszcze na domiar złego zapożycza mnóstwo tropów z mniej lub bardziej znanych treści popkulturowych. „Plotkara”, „Klub winowajców”, nawet trochę „Control Z” czy klasyczny Poirot (zamknięty pokój i pytam państwa, kto tutaj zabił) – to wszystko gdzieś tam się przebija i… nadal można mieć frajdę! A to dlatego, że twórcom udało się w specyficzny sposób przebić czwartą ścianę. Gdy widz myśli sobie, że przecież to wypisz, wymaluj właśnie „Plotkara”, nagle jeden z bohaterów zwraca uwagę na to samo. Identycznie wygląda sytuacja, gdy gdzieś tam w głowie kołaczą się Scooby-Doo! czy Nancy Drew. Bardzo miłe zaskoczenie w zalewie seriali kopiuj-wklej. Ten jest chociaż trochę samoświadomy.
Podobnie zresztą jest ze stereotypami. Co prawda Nate i Bronwyn wpisują się w schematyczną teen dramę, ale już przemianę Addy czy Coopera ogląda się bardzo przyjemnie. Odkrywają część siebie, o której nie mieli pojęcia i zaczynają podążać nieco inną ścieżką. U Addy jest to bardziej widowiskowe na ekranie, natomiast rozterki Coopera są lepiej zrobione pod względem psychologicznym.
Jedyne, czego mi brakowało, to komentarz społeczny. Mamy niezłą intrygę, dobrze zarysowanych bohaterów (aktorzy z każdym kolejnym odcinkiem czują się ze sobą coraz lepiej), przemiany, rozwój, a to wszystko i tak ginie w dość szybkiej akcji. Zamiast kilku scen-zapychaczy przydałoby się choć trochę oddechu, żeby np. przetrawić to, co wydarzyło się z Simonem (i później – dlaczego?). Już chyba dorośliśmy do czasów, gdy teen dramy mogą mieć nieco lepszą warstwę edukacyjną.
Więcej opowiadam w recenzji: https://youtu.be/7tRkFYV9u1k